Wczoraj (znaczy w poniedziałek), w końcu wybrałam się do kina, razem z przyjaciółką i bratem, na film "Dunkierka". Od czasu , kiedy odbyła się jego premiera, wszyscy troje chcieliśmy iść na ten film, ale jakoś nie było okazji, czasu, czy też po prostu ktoś miał lenia... Ale nieważne. Po prostu w końcu my z bratem postanowiliśmy się wybrać, a potem jak pisałyśmy z przyjaciółką, to po prostu się ona do nas przyłączyła.
Oglądając trailery "Dunkierki" pojawiały się u mnie myśli, że to może być naprawdę dobry film. Niektóre sceny właśnie z zapowiedzi wyglądały ciekawie i budziły u mnie zaciekawienie. Z recenzji mogłam się dowiedzieć, że w filmie jest mało dialogów, a sceny podbudowuje muzyka. Nareszcie mogłam to sprawdzić.
Film zaczyna się praktycznie od razu trzymając w napięciu, a kamera obserwuje jednego z bohaterów, chyba można tak powiedzieć, bo ogółem jeżeli miałoby się mówić o bohaterach, to tam w gruncie rzeczy było ich kilku. Po prostu każda scena, to dzieje innej postaci, a czasem dwie sytuacje się przeplatały, aby podnieść emocje widza.
Wraz z jednym z żołnierzy, Tommy'm, odkrywamy scenerię uwięzionych na plaży tysięcy Brytyjczyków i aliantów, którzy dążą do ucieczki przed wrogimi siłami. Wkrótce poznajemy ucieczkę z różnych perspektyw, z perspektyw różnych postaci, między innymi załodze lotniczej (chyba tak nazwę latające trzy śmigłowce), w tym jednemu z pilotów, Farrier'owi który lata Spitfire'm, Komandora Boltona, czy też strony cywilnej, czyli pana Dawsona i jego dwuosobowej wycieczkowca, płynących na ratunek w stronę Dunkierki.
Film nie ukazuje jakiejś konkretnej historii, konkretnego bohatera, tylko samą historię ucieczki z Dunkirk. Jakby reżyser przedstawiał nam sprawozdanie z tego wydarzenia, w postaci nakręconego filmu.
Gdzieś, obok nazwy tego filmu, widziałam, że określono go jako dreszczowiec, z czym się zgadzam. W tym filmie było tyle tego typu scen, że przechodziły mnie dreszcze oglądając, tak jakby bałam się o bohaterów, o ich życie, mimo, że wiedziałam, że to film. Sceny z topiącymi się okrętami i topiącymi się w nich żołnierzami, albo patrząc jak oni walczą o życie, i chcą się wyrwać z tej piekielnej Dunkierki. A chyba najlepszym przykładem jest scena, gdy kolejny okręt tonie, z niego próbują się ratować żołnierze, jest tam też pan Dawson, który ratuje tyle osób ile może, ale musi szybko odpływać, bo w wodę uderzył i wybuchł samolot, a ropa znajdująca się w wodzie zaczęła się palić, a z nią pozostali, ci którzy zostali w wodzie. Na niektórych scenach miałam takie ciarki, że przy oglądaniu filmu "Annabelle" takich nie miałam.
Napięcie jeszcze bardziej podnosiła muzyka, skomponowana przez dobrze znanego kompozytora, Hansa Zimmera, której towarzyszył charakterystyczny dźwięk tykającego zegarka, podkreślając tym samym, jak czas był wtedy ważny.
Warto jeszcze wspomnąć, iż Christopher Nolan prawie cały film nakręcił kamerami IMAX, które nie są takie małe i lekkie dla kamerzystów, którzy większość ujęć robili z ręki, to znaczy bez statywów, lecz ta kamera niosą ze sobą bardzo dobrą jakość. Reżyser również zrezygnował z efektów komputerowych, a co za tym idzie, wszystkie osoby na plaży, to statyści, a latające samoloty, czyli Spitfire'y, kamerowali za pomocą helikoptera.
Muszę powiedzieć, że ten film tak podbił moje serce, i przez to, iż tam nie ma efektów specjalnych, wszystko zostało zrobione w naturalny sposób, reżyser nie poszedł na łatwiznę aby użyć komputera, przez co film wygląda tak prawdziwie? naturalnie? I jak dla mnie, w erze gdzie prawie wszystkie filmy robi się za pomogą na przykład green screen'a i tego typu rzeczy i wszystko jest robione sztucznie, to film "Dunkierka" to po prostu majstersztyk. I chyba zajmie u mnie pierwsze miejsce wśród filmów wojennych.
Moja ocena 10/10
środa, 30 sierpnia 2017
poniedziałek, 28 sierpnia 2017
Przejęłam aparat brata!
Mój brat na pierwszy nasz wyjazd do Krakowa kupił sobie aparat. I to nie byle jaki ! To piękna lustrzanka, która robi świetne zdjęcia! I wczoraj brat chciał, żebym nagrała dla niego filmik, więc ja nie tylko nakręciłam mu ten filmik, ale i porobiłam trochę zdjęć!
To była taka radość z robienia zdjęć, że te co robię swoim Samsungiem, a te robione lustrzanką od Sony, uuu, to jest różnica. Oczywiście nie za bardzo można porównywać zwykłego aparaciku z lustrzanką. I tak ogółem ten mój aparat też nie jest taki zły. Ale robiąc zdjęcie lustrzanką, szczególnie takim małym elementom, pająkom, małym takim kwiatkom czy kroplom wody, jak poniżej na zdjęciach, to nie było żadnej trudności, po prostu lekko naciskałam przycisk, obraz się wyostrzał i pykałam zdjęcie. A robiąc zdjęcie moim małym aparatem, to zanim mi się udało wyostrzyć obraz, to zdążyłam się zmęczyć, albo przynajmniej moja ręka, w zależności od tego, czemu chciałam zrobić zdjęcie.
Oczywiście w lustrzance nie ma takiego czegoś, że robiąc zdjęcie czegoś białego, czy czerwonego nie chce mi się wyostrzyć, a na zdjęciu tak jakby ta czerwona, czy też biała rzecz tak jakby odbija światło. Dla takiej lustrzanki kolory nie stanowią problemu, po prostu robi zdjęcie.
Jeszcze jedną rzecz którą warto zaznaczyć jest to, że ten aparat typu lustrzanka, ma taki zoom, takie przybliżenie, że bez problemu zrobiłam zdjęcie samolotowi, zachodzącemu słońcu, czy szyszkom na choince rosnącej koło domu. Gry robię przybliżenie moim Samsungiem, to obraz ten nie jest wyraźny, kolory są blade, a czasami przybliżenie to nie wystarcza na tyle, żeby zrobić zdjęcie czegoś dalekiego.
Może jeszcze kiedyś sobie pożyczę ten cudowny sprzęt, ale póki co, na razie zostanę przy moim Samsungu, z racji tego, że nie jest zepsuty, ani nic, i jak już wspominałam, robi jeszcze spoko zdjęcia. No i póki jeszcze go nie zepsułam, czy coś takiego, to będę go używać. Może jeszcze uda mi się odkryć jakiś sposób, na jakieś jeszcze lepsze zdjęcia? Zobaczymy...
A tymczasem poniżej zdjęcia kwiatów, listków, drzewek, pająka, gniazda os, pasikonika, wspomnianych szyszek i trochu krajobrazów, czyli to co zazwyczaj fotografuję, tylko może w trochę lepszej wersji ;-)
To była taka radość z robienia zdjęć, że te co robię swoim Samsungiem, a te robione lustrzanką od Sony, uuu, to jest różnica. Oczywiście nie za bardzo można porównywać zwykłego aparaciku z lustrzanką. I tak ogółem ten mój aparat też nie jest taki zły. Ale robiąc zdjęcie lustrzanką, szczególnie takim małym elementom, pająkom, małym takim kwiatkom czy kroplom wody, jak poniżej na zdjęciach, to nie było żadnej trudności, po prostu lekko naciskałam przycisk, obraz się wyostrzał i pykałam zdjęcie. A robiąc zdjęcie moim małym aparatem, to zanim mi się udało wyostrzyć obraz, to zdążyłam się zmęczyć, albo przynajmniej moja ręka, w zależności od tego, czemu chciałam zrobić zdjęcie.
Oczywiście w lustrzance nie ma takiego czegoś, że robiąc zdjęcie czegoś białego, czy czerwonego nie chce mi się wyostrzyć, a na zdjęciu tak jakby ta czerwona, czy też biała rzecz tak jakby odbija światło. Dla takiej lustrzanki kolory nie stanowią problemu, po prostu robi zdjęcie.
Jeszcze jedną rzecz którą warto zaznaczyć jest to, że ten aparat typu lustrzanka, ma taki zoom, takie przybliżenie, że bez problemu zrobiłam zdjęcie samolotowi, zachodzącemu słońcu, czy szyszkom na choince rosnącej koło domu. Gry robię przybliżenie moim Samsungiem, to obraz ten nie jest wyraźny, kolory są blade, a czasami przybliżenie to nie wystarcza na tyle, żeby zrobić zdjęcie czegoś dalekiego.
Może jeszcze kiedyś sobie pożyczę ten cudowny sprzęt, ale póki co, na razie zostanę przy moim Samsungu, z racji tego, że nie jest zepsuty, ani nic, i jak już wspominałam, robi jeszcze spoko zdjęcia. No i póki jeszcze go nie zepsułam, czy coś takiego, to będę go używać. Może jeszcze uda mi się odkryć jakiś sposób, na jakieś jeszcze lepsze zdjęcia? Zobaczymy...
A tymczasem poniżej zdjęcia kwiatów, listków, drzewek, pająka, gniazda os, pasikonika, wspomnianych szyszek i trochu krajobrazów, czyli to co zazwyczaj fotografuję, tylko może w trochę lepszej wersji ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)