Gdy Ed Sheeran nie był jeszcze tak mocno rozpoznawalny i mało kto znał jego muzykę, rudowłosy chłopak postanowił walczyć o swoje i narobić trochę szumu koło siebie, w nadziei o kontrakt płytowy i opracował pięciopunktowy plan, a tymi punktami było pięć EP-ek. Jedna miała być w stylu indie, druga w stylu "singer-songwriter", trzecia folkowa, czwarta z koncertem na żywi i piąta we współpracy z innymi artystami. I tak w 2009 roku wyszła pierwsza EP-ka zatytułowana "You Need Me", następnie w 2010 roku wyszły "Loose Change", "Songs I Wrote With Amy" i "Live At The Bedford". Ostatnia, piąta EP-ka, nagrana z innymi artystami, została wypuszczona w 2011 roku i nosiła tytuł "No.5 Collaborations Project". Ale Ed wiedział już wtedy, że będzie chciał tą ostatnią powtórzyć w przyszłości. I takim powrotem do przeszłości jesteśmy tutaj, w 2019 roku, gdzie 12 lipca swoją premierę miała płyta "No6. Collaborations Project". Album ma na sobie 15 utworów, które są nagrane z 22 artystami. Pierwszym opublikowanym singlem był utwór "I Don't Care" z Justinem Bieberem, mający premierę 10 maja. Długo nie trzeba było czekać na kolejny utwór, bo już 24 maja miał swoją premierę "Cross Me", powstały we współpracy z Chance the Rapperem i PnB Rock. W międzyczasie, 28 czerwca publikowany zostaje utwór "Beautiful People" wspólny z Khalidem. Natomiast im bliżej premiery, tym więcej się działo, bo 5 lipca mają premierę aż dwa utwory - "Best Part Of Me" z Yebbą, oraz "Blow" z Chrisem Stapletonem i Bruno Marsem. A w sam dzień premiery został wypuszczony jako singiel "Antisocial".
Ja oczywiście nie czekałam długo na odsłuchanie nowego wydawnictwa i już po północy, gdy był już ten 12 i był dostępny album na Spotify, odtworzyłam "No.6 Collaborations Project" no i szczena mi opadła. Nie od dziś wiadomo, że Ed Sheeran jest fenomenalny w tym co robi i za każdym razem, gdy dzieli się ze światem swoją muzyką, to ja po usłyszeniu nie mogę wyjść z podziwu, i raczej nie tylko ja. Dlatego po usłyszeniu utworów z krążka z kolaboracjami nie mogło być inaczej. Pierwszy utwór, "Beautiful People" spokojnie otwiera album. Poznaliśmy go już wcześniej, więc zdążyliśmy się go nasłuchać do premiery płyty. Nie uważam go może za wyżyny twórczości, powiedziałabym, że jest taki "easy", ale mi się podoba. Jest spokojny, ale chwytliwy, taki delikatny, brzmi fajnie i wpada w ucho. Natomiast drugi numer już był nowością, nagrany z Camilą Cabello i Cardi B, pod tytułem "South Of The Border". Ten też jest z rodzaju, jak ja to przed chwilą nazwałam, easy, ale lekko przyśpieszamy tempo. Prosty bym powiedziała, utwór, miły, rytmiczny, robiony chyba delikatnie pod Cabello, bo mi się tak z jej muzyką kojarzy, ale robiony oczywiście w stylu Eda. Jest tak trochę level wyżej od poprzedniego. Ogólnie to nie przepadam za tymi dwiema muzycznymi kobietami, bo na przykład "Havana" tej jednej mnie irytuje, a rapsy tej drugiej do mnie nie przemawiają, tak w skrócie mówiąc, ale w tej Sheeranowej piosence nie mogę się do nich przyczepić. Fajnie brzmią, wpasowały się w styl i cała trójka się dopełnia i muzycznie jest znakomicie.
Ed Sheeran - Beautiful People (feat. Khalid)
Ed Sheeran - South of the Border (feat. Camila Cabello & Cardi B)
Trzecim utworem jest "Cross Me", czyli jeden z dwóch pierwszych, jakimi podzielił się z fanami Ed. On też jest taki easy, ale ma coś w sobie takiego, że chce się wciskać reply, jest w pewien sposób chwytliwy i podoba mi się jego brzmienie. Najbardziej chwytliwe jest intro piosenki, wykonane przez PnB Rock, które się powtarza i pod koniec podczas refrenu został fajnie użyty jako background, tu śpiewa Ed, a tu na drugim planie PnB Rock. Do "Cross Me" został wydany genialny teledysk, gdzie dziewczyna jest ubrana w taki specjalny kostium, taki jak robi się gry komputerowe i na nim są takie specjalne punkty, nie wiem jak to się nazywa, ale klip wyszedł efektownie. Ta dziewczyna tańczy, a komputerowo zamienili ją w Eda, PnB Rock'a i inne różne rzeczy, ktoś miał dobry pomysł na teledysk.
Ed Sheeran - Cross Me (feat. Chance The Rapper & PnB Rock)
Tak doszliśmy do czwartego utworu na tym albumie, ale i pierwszego zaskoczenia, przy którym szczena mi upadła. Gdy usłyszałam pierwszy raz "Take Me Back To London" to byłam w lekkim muzycznym szoku. Ten moment, gdy zaczyna się muzyka, a za moment zaczyna śpiewać Ed, no to po prostu poezja, a potem jak rapował na przemian ze Stormzym, no to inny wymiar. Bit świetny, klimatyczny, rapowanie obu panów świetnie wpasowane w bit, a przejście między kwestiami wykonywanymi przez Eda, a kwestiami Stormzyego, są takie płynne, że gdyby mieli podobne głosy, to nie było by słychać, kto co śpiewa, się uzupełniają. Dodatkowo utwór brzmi trochę tak, jakby to robił Ed z początków swojej kariery, ale zmieszany z tym teraźniejszym. Jeden z najlepszych utworów na tej płycie.
Ed Sheeran - Take Me Back To London (feat. Stormzy)
Piątką wracamy do balladowego Eda. On lubi takie klimaty jakie są w "Best Part Of Me", gdzie razem z YEBBĄ brzmią w nim perfekcyjnie. Piękna piosenka o miłości, w takich Sheeran lubuje. Wokale jego jak i YEBBY pięknie razem brzmią, w tej tonacji w jakiej śpiewają pasują do siebie. Zazwyczaj Ed robi sam tego typu piosenki, potem najwyżej robi dodatkowe wersje z innymi artystami. Mam jednak wrażenie, że "Best Part Of Me" zrobiony w pojedynkę nie brzmiał by tak dobrze. Tekst tej piosenki ma dwa podmioty liryczne, jest to mężczyzna i kobieta a w nich wcielają się właśnie tych dwoje artystów. I wiadomo, mężczyznę śpiewa mężczyzna, a kobietę kobieta, co mi się podoba.
Ed Sheeran - Best Part Of Me (feat. YEBBA)
Przy szóstce spotykamy się z pierwszym singlem na płycie, robiony z Justinem Bieberem "I Don't Care". I w sumie powracamy do tematu easy piosenek. Po jego usłyszeniu no buty mi nie spadły, ale ma miły wydźwięk, dobrze to brzmi, dobrze się słucha, jest taka chilloutowa, wakacyjna bym powiedziała. Jak Biebera nie lubię, to tutaj jest znośny, mogę go słuchać (choć jego "Oh yeah, yeah, yeah" śpiewane między wersami czasami mnie irytuje). Jednak uważam, że od "I Don't Care" jest lepsze "Cross Me", po prostu bardziej mi się spodoba.
Ed Sheeran & Justin Bieber - I Don't Care
Czas na kolejny genialny numer, który wyszedł jako singiel, razem z teledyskiem w dzień premiery albumu. Mowa tu o "Antisocial", w którym mamy znowu do czynienia z rapującym Edem. Gdy pierwszy raz go usłyszałam i zaczynał się bit, to sobie pomyślałam "ooo, będzie grubo", zaraz usłyszałam jak Ed rapuje swoją zwrotkę i okazało się, że miałam rację. To był muzyczny szok, gdzie znowu szczena mi opadła. Podoba mi się to jak Travis Scott pasuje wręcz do bitu i razem z Edem, który tak charakterystycznie wykonywał swoją działkę, też pasował do tego bitu i ta całość zwyczajnie brzmi mistrzowsko. Jeszcze jak potem zobaczyłam teledysk, który jest genialny i znakomicie pasuje do utworu, że to tworzy wspólną całość. Ogólnie "Antisocial" jest takie basass i ja się z tym utworem utożsamiam, bo tekst jak i teledysk wyrażają niechęć do ludzi, a ja też za ludźmi nie przepadam, jestem takim trochę odludkiem i jak przebywam za długo gdzieś, gdzie jest dużo ludzi, to prędzej czy później oni zaczną mnie irytować.
Ed Sheeran & Travis Scott - Antisocial
Moje emocje nie zdążyły opaść, bo zaraz wleciał "Remember The Name". Ed znowu rapuje, ale nie sam, bo z samym Eminemem i 50 Centem! Bit jest prosty, ale wciąga, wpada w ucho, a w nim gra taka charakterystyczna gitara, która jest jednym z elementów najbardziej wpadającym w ucho. Przypomina mi rytmy właśnie z czasów Eminema, i znowu mam tu uczucie, jakby tu była dusza Eda z początków kariery. Tak podpowiada mi właśnie ta gitara, którą słychać. Podoba mi się też to, że rapują wszyscy po kolei, najpierw Ed, potem Eminem, no i na końcu 50 Cent i ostatni refren jest zrobiony takim słyszalnym chórem całej trójki, co daje fajny klimat.
Ed Sheeran - Remember The Name (feat. Eminem & 50 Cent)
Natomiast Ed zadbał, żebym nie dostała zawału z zachwytu i przystopował utworem "Feels". Ma to trochę brzmienie jak większość piosenek słyszanych w radiach z muzyką popularną, ale Ed zrobił to po swojemu, że mogę tego słuchać i mi się podoba, choć moim faworytem nie będzie, no nie przebije dwóch poprzednich. Kolejnym dziesiątym utworem jest "Put It All On Me", który jest w delikatnym brzmieniu, jest taki melodyjny, fajnie się go słucha i podoba mi się głos Elli Mai, która została zaproszona, on dodaje takiego vibe'u.
Ed Sheeran - Feels (feat. Young Thug & J Hus)
Ed Sheeran - Put It All On Me (feat. Ella Mai)
Gdy odpoczęłam chwilę przy przyjemnych melodiach, przyszedł czas na kolejną znakomitą nutkę, z fajnym bitem, w którym są takie charakterystyczne dźwięki lecące w zapętleniu, a gdy zaczyna się "Nothing On You", i Ed zaczyna śpiewać, to te dźwięki są ściszona, taki przymulony, daje to taki fajny efekt, taką głębię i dzięki temu fajnie słychać wyśpiewywane słowa, one się tak wybijają. Przyjemnie się tego słucha.
Ed Sheeran - Nothing On You (feat. Paulo Londra & Dave)
No, ale przy kolejnym utworze znowu tępo zwalnia, żeby człowiek się zbytnio nie zmęczył tymi energicznymi kawałkami. Pod numerem dwunastym jest drugi śliczny utwór na tej płycie noszący tytuł "I Don't Want Your Money" z pięknie grającą gitarą. No ona tak pięknie brzmi w tej kompozycji, że się rozpływam. Gdzieś w międzyczasie gra sobie dopasowana trąbka i wszystko składa się w jedną całość. No ten utwór jest po prostu uroczy.
Ed Sheeran - I Don't Want Your Money (feat. H.E.R.)
Przy następnym kawałku trochę przyśpieszamy tak jak Ed szybko recytuje słowa w "1000 Nights". Ogółem w nim muzyka ma taki klimat, że raperzy mogli by przy nim nawijać. Jest w nim taki charakterystyczny dźwięk/melodia, która jest motywem przewodnim i który świetnie buduję tą piosenkę, podoba mi się i powoduje, ze wracam do tej piosenki.
Ed Sheeran - 1000 Nights (feat. Meek Mill & A Boogie Wit Da Hoodie)
Taką muzyczną karuzelą, która zwalnia lub przyśpiesza, dobiegamy końca tej muzycznej przygody. Przedostatnim utworem jest "Way To Break My Heart". Mimo, że nie do końca jest w moim stylu, bo jest zrobiona ze Skrillexem, i ma elementy elektroniki, to mi się podoba. Przy zwrotkach jest rytmicznie przygrywająca gitara, a gdy rozpoczyna się wers "How can I see through the dark?" pod koniec utworu, to przygrywa perkusja, co daje takiej głębokości, buduje fajny klimat.
Ed Sheeran - Way To Break Your Heart (feat. Skrillex)
No i przyszedł czas na "BLOW" tego albumu. Ja po Edzie, czy tym bardziej po Bruno Marsie kompletnie nie spodziewałam się tego, co usłyszałam. Kiedy pierwszy raz odsłuchałam ten kawałek na Spotify, zaraz po tym jak był dostępny, to mi szczena opadła do samej ziemi, i doznałam chyba największego szoku muzycznego, ze nie dowierzałam, ze słucham właśnie Sheerana z ziomkami. Ja jak usłyszałam początek, i to, że słychać tam takie super gitary, to ja aż byłam wzruszona, bo ja słucham w większości muzyki gitarowej Rokowo/Metalowej. Mi się tak ciepło na serduszku zrobiło, że Ed też będzie miał taki jeden Rockowy epizod w swojej twórczości muzycznej. A jeszcze cieplej mi się zrobiło, jak usłyszałam "BLOW" w Radiu Centrum, gdzie właśnie leci w dużej przewadze Rock i Metal. Nawet radiowcy byli zdziwieni, że Ed jest zdolny do czegoś takiego. Numer ma świetny power, świetne brzmienie, no i w ogóle ma kopa. A pomyśleć, że jeszcze niedawno przeszła mi myśl przez głowę, taka, że ciekawa byłam jak Ed brzmiałby w takich moich muzycznych klimatach i w sumie fajnie by było jakby jakiś Rockowy zespół go zaprosił. A tu długo nie czekałam i on sam zrobił taką nutę.
Ed Sheeran - BLOW (with Chris Stapleton & Bruno Mars)
Album "No.6 Collaborations Project" jest różnorodny. Utwory są typowe Edowe, są gitarowe, są rapowe, gdzie rapuje również z innymi artystami, są też takie o miłości no i jest też jeden ten Rockowy rodzynek. I mimo, że tracklista skacze pomiędzy rodzajami muzycznymi i brzmi to trochę jak jakaś playlista i wydaje się być bałaganem, to mi to kompletnie nie przeszkadza. Jest piętnaście świetnych kompozycji, w tym takie perełki jak "Antisocial", "Remember The Name", "Take Me Back To London" czy "BLOW". Ta różnorodność jest bardzo dobrym pomysłem. Nie od dziś wiadomo, że Sheeran nie stoi w miejscu i urozmaica swój styl i próbuje nowych rzeczy, co mu oczywiście wychodzi. Teksty są znakomite, ale nie brałam się za ich omawianie, bo pewnie bym się pogubiła we własnych myślach. Ed lepiej to zrobił i powstał film, gdzie opowiada o tym jak tworzył, jak pisał i jak pracował nad utworami z tego albumu. Nie jestem perfekcjonistką co do pisania takich wpisów, ale byłam podekscytowana piosenkami na tym albumie i chciałam jakoś podzielić się moimi myślami i dobrą muzyką. Mam nadzieję, że to jakoś jest w miarę czytelne i że z kolejnymi takimi wpisami będzie coraz lepiej, a tymczasem dziękuję za poświęcenie czasu na czytanie mojej pisaniny i lecę rysować.
Dokładnie nie pamiętam kiedy, jak i w jaki sposób dowiedziałam się o Mystic Festival, ale wiem, że w podobnym czasie co mój brat, który przyszedł do mnie i powiedział o tym festiwalu z taką fascynacją, jakby odkrył Amerykę, no i spytał się, czy się wybieramy. Wtedy jakoś obojętnie podeszłam do tego tematu, mimo, że niektórzy artyści zostali ogłoszeni. Na wydarzeniu na Facebook'u zaznaczyłam "zainteresowana", żeby mieć to na oku i obserwować co się z tym dzieje. Za niedługi czas pojawiła się informacja, iż na tymże festiwalu pojawi się Leo Moracchioli, znany z kanału na YouTube - Frog Leap Studios, gdzie razem z zespołem zagra swoje metalowe covery, które swoją drogą są świetne. I ja te covery tak uwielbiam, że pierwsza myśl, po tym jak wyszłam ze zdziwienia, że będą w Polsce, była taka : JEDZIEM TAM! Trochę mnie to śmieszy, bo przekonał mnie na pójście na ten festiwal nie któryś zespół, na który można byłoby pójść, tylko koleś robiący metalowe covery i wstawiający je do internetu. I w sumie dobrze, bo bym żałowała. Po tej informacji uradowana poszłam przypomniałam bratu o tym festiwalu i niedługo potem zakupiliśmy bilety, i to na dwa dni, bo się bardziej opłacało. Mi w gruncie rzeczy tylko jeden na drugi dzień by się przydał, ale tej decyzji też bym żałowała, więc dobrze, że bardziej opłaciło się kupić dwudniowy karnet, niż bilet tylko na jeden dzień 😊.
Mystic Festival 2019 trwał dwa dni, od 25 do 26 czerwca, na którym wystąpiło 28 zespołów, których koncerty zostały porozdzielane na trzy sceny: The Shaine, będąca blisko Areny, bo na tym samym placu, druga to Park Stage, będąca oddalona trochę od Areny, będąca na terenach zielonych, no i oczywiście Main Stage będąca w budynku Tauron Areny. Festiwal zaczynał się już o 15:30, pierwszym koncertem na The Shaine, drugiego dnia tak samo. Organizatorzy znaleźli miejsce na Signing Session, czyli rozdawanie autografów przez zespoły, które się zadeklarowały. Dodatkowo zrobili świetną mapkę, gdzie rozrysowane i podpisane były sceny, stoiska merchowe, stoisko ze sklepem festiwalowym, punkt medyczny czy strefy gastronomiczne. No i zrobili zrobili rozpiskę godzinową, na której scenie i o której godzinie dany zespół będzie grał, oraz zaznaczyli to, jak koncertu będą na siebie nachodzić. Poza tym, chyba 25 czerwca, czyli w pierwszy dzień festiwalu, organizatorzy ogłosili kolejną edycję Mystic Festival wyznaczony na 10 i 11 czerwca 2020 roku, mający miejsce również w Krakowie, ale tym razem w Muzeum Lotnictwa.
Dzień Pierwszy
To był bardzo intensywny i zwariowany dzień, który zaczynał się od pobudki o szóstej rano po trzech godzinach snu. Następnie kilkugodzinna jazda opóźnionym autokarem z Lublina do Krakowa. Po odrobinie męczącej podróży, podczas której próbowałam spać, co nie do końca mi wyszło i jedynie drzemałam w miarę możliwości w dość niewygodnych warunkach, trawiliśmy do celu i trzeba było tylko iść do hostelu, zostawić zbędne rzeczy, zabrać bilet i ponownie w drogę tym razem na przystanek, by ruszyć w wydłużoną trasę do Tauron Areny, bo wsiedliśmy do autobusu, a nie tramwaju. I tak w końcu byliśmy na miejscu.
Przyszedł czas na wejście na teren festiwalu. Byłam tam z bratem i jego dwoma znajomymi i my weszliśmy w odpowiednią bramkę dla naszych dwudniowych karnetów, natomiast znajomi brata weszli w bramkę dla jednodniowego biletu. Przy stanowiskach w namiotach zeskanowali nam bilety i dali opaskę festiwalową, która była informacją jaki miałam bilet i wszystkie służby festiwalowe wiedziały to, że mogę być na płycie Areny podczas koncertu, czy w razie jakbym chciała wejść nieodpowiednim dla mnie wejściem na płytę, to by mnie zawrócili. Swoją drogą te opaski to uważam za świetny pomysł. Pierwszy raz miałam styczność z takim rozwiązaniem i to było fajne. Każdy bilet dwudniowy, jednodniowy, który był na sektory, czy płytę miał swoje odpowiednie oznaczenie w postaci właśnie tej opaski. I dzięki temu uczestnicy wiedzieli gdzie mogą być, i służby też wiedziały i dzięki temu wszystko było uporządkowane. Mi się to spodobało, bo zeskanowali bilet, dali opaskę i sobie brałam udział w festiwalu, a drugiego dnia tylko ją pokazałam i mogłam swobodnie przejść przez bramkę. Oczywiście kontrolowali mi torebkę, ale zerkneli czy nie mam czegoś, czym mogłabym zabić i wpuścili mnie. Nie badali mi tej torebki, czy przypadkiem czegoś nie ukryłam, tak jak było na Juwenaliach, że tą torebkę tak od spodu aż wybrzuszali, żeby się upewnić czy na pewno czegoś nie mam. A wracając jeszcze do stanowisk, gdzie dostawaliśmy opaski, to dodatkowo pracownicy dawali ulotki, na których były mapki, rozpiski zespołów i tym podobne i jeszcze magazyn Knock Out, gdzie są wzmianki o niektórych zespołach występujących na festiwalu. Minęło trochę czasu i nadal nie zdążyłam go przeczytać 😛.
Pierwsze co zrobiliśmy z ekipą to.. schowanie się przed słońcem, no i kupno wody. Było strasznie gorącą, i kilka godzin na słońcu dawało się we znaki razem z delikatnym zmęczeniem. Gdy odsapnęliśmy w chłodnym holu Areny i wypiliśmy każdy po butelce wody, przyszedł czas na eksplorację i ogarnianie, gdzie co się znajduje. Na pierwszy ogień sprawdzanie stoiska z oficjalnymi koszulkami zespołu. Tam oczywiście już było kolejka. Na tamtą chwilę nie miałam tam żadnego interesu więc szłam dalej. Tym razem pokierowałam się w stronę stoiska ze sklepem festiwalowym. Tam ukazała mi się jeszcze większa kolejka, więc chwilowo zrezygnowałam z zakupów. I jak dobrze pamiętam, potem poszłam i sobie gdzieś usiadłam na chwilę, żeby odetchnąć, bo znowu znalazłam się na słońcu i mnie dobijało swoim gorącem. Jak już trochę odpoczęłam, to poszłam zobaczyć co dzieje się na Main Stage. Po drodze napotkałam hydrant z puszczoną wodą, gdzie ludzie mogli się schłodzić. Natomiast wchodząc do Areny poczułam jak przyjemny chłód, że to była ulga po dość długim czasie na słońcu. Potem jak wychodziłam, to taki żar z zewnątrz płynął, że to odzwierciedlało ten sławny mem, ze zjaraną połową twarzy. No a póki jeszcze byłam tam na tej Arenie to grał zespół Eluveitie, ale za dużo powiedzieć nie mogę, bo trafiłam na sam koniec koncertu, jednak ta jedna ostatni utwór, który zagrali był całkiem miły dla ucha. Taki styl coś podobnego do Nightwish, ale chyba był jeszcze bardziej taki folkowy. Byłam też na fragmencie koncertu Testament i w sumie ten zespół też nawet fajnie grał, aczkolwiek chyba raczej nie moje klimaty, niestety. Gdy byłam na zewnątrz, to ze sceny Parkowej widziałam Vltimas i Soulfly, które jednak nie trafiły w moje gusta. Cholipka, chyba mój gust muzyczny jest słaby 😛. Ale z drugiej strony nie wszystko wszystkim musi się podobać, nie? 😉
Ogólnie ten dzień polegał na łażeniu, obserwowaniu, słuchania muzyki na żywo poszczególnych zespołów, zdychania z gorąca, a potem coraz bardziej ze zmęczenia. Jak już zachodziło słońce, to poszłam (po raz kolejny) sprawdzić, co się dzieje z kolejką do festiwalowego sklepu. Nadal była kolejka, ale była najkrótsza z całego dnia, więc mając czas stanęłam na jej końcu, bo też coś festiwalowego chciałam mieć. No i tak stoję i stoję, w pewnym momencie byłam w połowie tej kolejki, bo za mną już zdążyła się ona powiększyć, a tu się okazuje, że większość koszulek się skończyło i zostały tylko dwa modele damskie i to tylko w jednym rozmiarze. Mimo, że chciałam jakąś koszulkę, ale mojego rozmiaru nie było, to postanowiłam stać dalej, bo w moim dużo wcześniej opracowanym planie nie tylko koszulka była do kupienia. Tak więc kupiłam sobie taką materiałową torbę, która bardzo mi się przydała do trzymania magazynu "Knock Out", który wcześniej dostałam wcześniej i który dotychczas cały czas musiałam trzymać w ręce, no i oczywiście plakat. No, a sześćdziesiąt złotych, które miało być na koszulkę, zostało w portfelu. Jeszcze tak wspomnę, że jak stałam w tej kolejce, to podeszła dziewczyna i dała mi opaskę na rękę, promującą przyszłe nowe wydawnictwo Slipknota.
W końcu nadszedł czas, magiczna dwudziesta trzecia, moment mojego największego zmęczenia, ale też i ostatni koncert tego dnia, tak zwana (bo nie przepadam za tym określeniem), gwiazda wieczoru, czyli zespół Slipknot. Na ten zespół czekałam najbardziej tego dnia, bo mimo, że znam go powierzchownie, parę utworów, to jednak byłam ciekawa jego występu. No patrząc na ich charakteryzację, maskę, na to co jest w teledyskach, czy na fragmentach ich koncertów, to spodziewałam się takiego konkretnego, że tak powiem (bo to kolejne określenie, za którym nie przepadam) show. No i miałam rację! Scena wystrzelona w kosmos, no wizualnie robiła wrażenie. Cała jej konstrukcja oraz zamontowane na niej oświetlenie robiły świetną robotę. Po Prawej i po lewej stronie konstrukcji tej sceny były dodatkowe stoiska, czy nie wiem jak to nazwać, z dwoma perkusjami, bo uzupełniały tę główną perkusję, i to fajnie wyglądało, a już z efektami świetlnymi i różnymi innymi rzeczami, co się wyświetlały, to tym bardziej. A jeden właśnie z tych bębniarzy tak szalał przy swoim stanowisku i na tej scenie, no że to było prawdziwe show. Wskakiwał na te swoje bębny, specyficznie gestykulował, gdy na nich grał, no ja jak go widziałam, to mi się micha uśmiechała. Natomiast jego dopełnieniem był klawiszowiec, który też charakterystycznie gestykulował i poruszał się na scenie, czy wchodząc na bieżnie. Tak więc między innymi tych dwoje showmanów, wygląd sceny, całokształt koncertu i grana przez nich muzyka stworzyły świetny klimat. Do tego publiczność, która śpiewała razem z wokalistą. No to było coś nie do zapomnienia. Zauroczyło mnie to, jak wokalista spytał się tekstem utworu - "If you're 555", a ludzie jednym chórem odpowiedzieli mu "then I'm 666" i zespół zaczął grać "The Heretic Anthem". Oczywiście wiele było takich momentów, ale ten najbardziej mi się spodobał. I chyba nawet wokalista wtedy był najbardziej uradowany swoimi fanami. Ponieważ zbliża się premiera ich nowego albumu, "We Are Not Your Kind", która będzie 9 sierpnia, zespół zagrał dwa nowe utwory - "All Out Life" i "Unsainted". Nie zabrakło również takich perełek (jak dobrze się orientuje oczywiście), jak "Psychosocjal", "The Devil In I", czy "Duality". Swoją drogą aż się zdziwiłam, że ja te utwory znam, gdzieś tam słyszałam i kojarzyłam. Cieszę się, że miałam okazję być na koncercie Slipknota, bo nie wiem, czy będę miała możliwość w przyszłości, a posłuchałam dobrej muzyki na żywo no i wspomnienia zostaną. No i może się w końcu zmobilizuję i przesłucham ich dyskografię, bo miałam to zrobić przed tym festiwalem, ale mi nie wyszło 😆.
Slipknot - Duality
Showman klawiszowiec
Slipknot - Psychosocial | Showman bębniarz
Tatata tatata tata ta ta ta 😂
Slipknot - The Devil In I
Slipknot - Unsainted | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków
Slipknot - All Out Life | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków
Dzień Drugi Po odpoczynku, czyli śnie, oraz po odświeżeniu pod prysznicem, nadszedł czas, aby rozpocząć drugi dzień festiwalu. Ten już był bardziej poukładany, wiedziałam co chcę robić i na jakie koncerty iść. Na początek celem było stoisko z merchem. Mimo iż byłam sporo czasu przed czasem rozpoczęcia się koncertów, to i tak zdążyło się nagromadzić ludzi w kolejkę. Nie zdziwiło mnie to, a ja po to byłam wcześniej, żeby uniknąć jeszcze większej kolejki, która się potem ustawiła. Chwilę postałam, ale w końcu zakupiłam sobie aż dwie koszulki z Sabatonem. W planie była tylko jedna, ta z ich wzorów ze sklepu na ich stronie w tematyce nowego albumu, ale kiedy zobaczyłam koszulkę ze wzorem zrobiony pod ten koncert w Krakowie, no to ja nie mogłam się oprzeć. Po za tym nie chciałam żałować, bo przy pierwszym koncercie Sabatonu nie kupiłam koszulki z tamtego koncertu, tylko inną, to potem trochę tego żałowałam.
Kolejnym punktem był powód, dlaczego się znalazłam na festiwalu, czyli koncert Frog Leap i genialne metalowe covery od Leo Moracchioli zagrane na żywo. I to było genialne! Mimo iż nie zagrali takich moich ulubionych coverów utworów, to i tak był świetny koncert, bo każdy cover no ma swój urok, każdy miał coś innego w sobie, co robiło z niego coś, no muszę to napisać, zajebistego. Dopóki faktycznie nie zaczęli grać, ja nawet nie spodziewałam się, jak bardzo potrzebowałam usłyszeń kawałek dobrej muzyki w postaci metalowych coverów. Zespół sam sobie stroił instrumenty przed koncertem, więc czekając na niego widziałam jak oni tam sobie robią swoją robotę i podczas tego moja ekscytacja wzrastała. Frog Leap wszedł na scenę miałam wrażenie onieśmielony, w sensie, ludzie przywitali ich jak dobrze znany zespół, mimo że oni dość niedawno zaczęli grać koncerty, dodatkowo to nie są ich autorskie utwory, tylko covery, które ludzie znają jedynie z YouTube, a członkowie zespoły są zwykłymi chłopakami. Po pierwszym utworze ekipa Leo trochę się rozluźniła i pewnie trochę stres im opadł, zanurzyli się w wir muzyki i publiczność z resztą tak samo, i zaczęła się dobra zabawa przy metalowych coverach takich piosenek jak "Heathens" od Twenty One Pilots, "Africa" od Toto, "Zombie" The Cranberries, przed którym zaświeciliśmy latarki jako tribiute dla zmarłej wokalistki Dolores O'Riordan, zagrana została też czołówka "Pokémonów", "Eye Of The Tiger" Survivor, czy "Killing In The Name" Rage Against The Machine na końcu, gdzie wszyscy wpadli chyba w największe szaleństwo, a Leo rzucił się na publiczność i przez chwilę jego życie było w naszych rękach, aż nie powrócił za bramki. Widać też było po nim, że był zadowolony z Polskiej publiczności. Nie wiem, czy spodziewał się czy nie takiego pozytywnego odebrania, ale widać było, że był zadowolony. Strasznie mi się podobało jak oni grali, z resztą nie tylko mi, bo cała publiczność bawiła się świetnie i fajnie, że byłam w takim towarzystwie, bo widać też było to, że ludzie z którymi stałam prawie pod samą sceną znali tą internetową postać i nie czułam się dzięki temu dziwnie 😆. Cieszę się, że miałam okazję być, zobaczyć i usłyszeć Frog Leap. Genialny głos Leo jest jeszcze bardziej genialny usłyszany na żywo. To tak trochę jakby ulubiony YouTuber przyjechał na spotkanie z widzami, tylko w fajniejszym wydaniu 😛.
"Africa" metal cover by Leo Moracchioli
Frog Leap - Heathens metal cover | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków 2019
Frog Leap - Killing In The Name metal cover (fragment) | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków 2019
A tak a propos spotkania z widzami, to kolejnym moim celem było Signing Session z Frog Leap właśnie. Ale do tego czasu miałam chwilę dla siebie, więc poszłam odpocząć, bo moje nogi odczuwały zmęczenie, które po części zostało mi z poprzedniego dnia. Tak więc posiedziałam zjadłam, trochę odsapnęłam, mimo, że ja jakoś nie czułam się zmęczona, to no nogi mnie bolały, dlatego nie starczyła im ta godzina czasu czasu i nadal odczuwałam w nich zmęczenie, więc z bólem wstawałam, gdy stwierdziłam, że trzeba zobaczyć co tam się dzieje przed drzwiami do pomieszczenie z Signing Session i ostatecznie stanąć w kolejce, w której przebierałam nogami. Ogólnie jak stanęłam w tej kolejce, no to byłam ostatnia, potem parę ludzi doszło, ale jak było coraz bliżej otwarcia drzwi, to nawet nie wiem kiedy zrobiła się taka mega kolejka, że z końca, byłam na początku. I ta kolejka nie tylko doszła do ogrodzenia, ale i się tak zawijała, jak wąż 😆. Mimo, iż całkiem sporo osób było przede mną, to wszystko szło całkiem sprawnie, a to dlatego, że organizatorzy zakazali przedłużać, czyli zaznaczyli, że maksymalnie dwie rzeczy do podpisania, no i że najlepiej, żeby zdjęć sobie nie robić. Oczywiście niektórym się udało zrobić zdjęcia, ale przede mną był taki koleś, który strasznie przedłużał, no ogółem to był taki irytujący typ człowieka, że przez niego trochę się ludzi zagęściło, tych co byli już przy pierwszym z członków Frog Leap, aż przyszedł facet, który pilnował porządku i powiedział, żeby jednak nie robić zdjęć i ogółem nie przedłużać. Ja to rozumiem, bo założeniem było, żeby jak najwięcej osób skorzystało z tego, więc ja już zrezygnowałam z fotki, trochę szkoda, ale i tak się cieszę, że mam autografy na bilecie. I ogólnie jak pierwszy podpis był już na tym moim bilecie, to mi taki stres lekki zleciał, bo nie wiedziałam, czy będzie coś na nim widać, bo jest ciemny, ale było widać i takie "ufff". No i został mi tylko jeden stres, z dwóch jakich wtedy miałam, czyli mówienie po angielsku. Ale to też na szczęście przetrwałam, mimo, że się raz zacięłam w mówieniu w tym języku. Swoją drogą cieszę się, że moje rozumienie tego języka wzrosło, bo to jest takie mega fajne uczucie, gdy rozumiesz, co do ciebie mówią i fajne jest to, że można było zamienić parę słów z zespołem, krótko, bo krótko, ale i tak fajnie, mimo że większość polegała na "How are you". Dla mnie to było ciekawe, interesujące doświadczenie, bo nigdy nie brałam udziału w podobnych rzeczach. Wyszłam stamtąd zadowolona z całej tej sytuacji, że mam autografy, spotkałam się z Frog Leap, nowe doświadczenia oraz z tego, że miałam jeszcze pół godziny do kolejnego koncertu, więc mogłam sobie USIĄŚĆ, żeby moje biedne nogi znowu trochę odpoczęły przed kolejnym ponad godzinnym staniem 😛.
Od dwudziestej trzydzieści nadszedł czas na przedostatni koncert tego dnia, czyli koncert zespołu Within Temptation. Nie jestem może mega fanem, ale słucham, lubię, utwory mi się podobają, więc fajnie było mieć okazję zobaczyć go i usłyszeć. Byłam też ciekawa jak ten koncert się odbędzie, jak to będzie i tak dalej, no taka ciekawość. W ogóle jak czekałam na ten zespół, to przekonałam się, dlaczego pomiędzy Within Temptation, a poprzedzającym go zespołem jest godzinna przerwa, no bo zwyczajnie mieli trochę wymagającą tego czasu scenę, która wyglądała i efektownie i oryginalnie. Zespół swój koncert zaczął bardzo klimatycznie od utworu "Raise Your Banner", gdzie wokalistka weszła na scenę z sztandarem nawiązującym do najnowszego ich albumu - "Resist", oraz była ubrana w sceniczną sukienkę, a na niej miała jeszcze założony jakby coś w rodzaju płaszczu. Wszystko tak do siebie fajnie pasowało scena, wygląd wokalistki i tak dalej, no fajny klimat. Słuchałam też ich nowego albumu przed wyjazdem na festiwal, i on jest świetny, nie wiem, czy nie najlepszy z ich dyskografii, ale na razie jednak nie będę oficjalnie tego mówić, bo mam zamiar właśnie tą dyskografię ponownie przesłuchać. Od początku koncertu wokalistka, Sharon den Adel miała świetny kontakt z publicznością, no u miała się nią zająć i gdy pokazywała na przykład dłonią te słynne rogi, to publiczność też to robiła, czy zachęcała do śpiewania, powtarzania powiedzmy takiego "hej" (i tym podobne), czy do podnoszenia ręki ze zwiniętą w pięść dłonią, no to ludzie się jej słuchali. Dwie strony współdziałały ze sobą. Gdy zagrali takie utwory jak "Mother Earth", "Angels", "Ice Queen", "Stand My Ground", czyli te trochę starsze, z tych pierwszych albumów, podobały mi się bardziej na żywo, niż jak słuchałam wersje studyjne. Bo ogółem ja mam tak, że u większości zespołów od jednego do trzech pierwszych albumów to tak średnio mi się podobają i tylko pojedyncze robią na mnie większe wrażenie. Często po jakimś czasie dopiero przekonuję się do takich albumów, ale są też takie, które nadal omijam. I właśnie podobnie mam z pierwszymi wydawnictwami Within Temptation. I niby tu mi się podobają te utwory, mniej lub bardziej, a tu jednak coś mi nie pasuje. Nie wiem od czego to zależy, w każdym razie wcześniej wymienione utwory, do których miałam jakieś "ale", wykonane na żywo mi się podobały, co z resztą mnie ucieszyło. Jak już wspominałam, zespół promuje nowy album, dlatego zagrał z niego utwory "The Reckoning", genialne "Mad World", czy super "Supernova" podczas którego ktoś z organizacji puścił taką wielką festiwalową piłkę i ludzie ją odbijali. Nawet Sharon zachęcała do tego, bo jak zaznaczyła, to piłka po to jest i również odbijała gdy ktoś z publiczności skierował tę piłkę do niej. Zostały zagrane jeszcze "Faster", "Paradise (What About Us?)", oraz "What Have You Done", a podczas nich na tle leciały filmy dotyczące danego utworu. Przy pierwszym z wyżej wymienionych utworów leciał film z pędzącymi samochodami, i jak dobrze pamiętam, to one się ścigały i tam było takie fajne kultowe BMW, więc szanuję. Natomiast przy drugim utworze jako że jest on razem z Tarją Tutunen, to klipy na tle właśnie nawiązywały to tego, ukazując ujęcia twarzy wokalistki. A podczas trzeciego utworu były fragmenty teledysku utworu, mające w sobie ujęcia Keitha Caputo, z którym nagrany został ten utwór. Takie rozwiązanie pokazania artysty, z którym dany utwór jest nagrany, ale nie ma go na koncercie, bo przecież nie ma go w trasie, bo rzecz jasna ma swoje muzyczne (i pewnie nie tylko) sprawy, mi się bardzo spodobało. Nie przypominam sobie, żeby jakiś zespół, czy artysta na którego koncercie byłam miał coś takiego. Najczęściej widziałam na przykład jakieś grafiki robione właśnie pod trasę koncertową. Jest jeszcze kwestia używania pewnego rodzaju playbacku, o ile się nie mylę. Otóż ja nie cierpię, kiedy on jest używany i do niedawna byłam kompletnie przeciwna jakimkolwiek jego używaniu, bo to jest dla mnie oszustwo, ale między innymi koncert Within Temptation dał mi do zrozumienia, że jednak playback użyty w inteligentny sposób daje dodatkowy efekt granej muzyki na koncercie, powiedziałabym, że dopełnia dany utwór i doszłam do wniosku, że bez tych elementów playbackowych byłoby jakby coś niedokończone. Jest różnica między takim użyciem playbacku, że puszcza się jedynie melodię, którą zespół nie ma jak zagrać na żywo i zwyczajnie dopełnia grany utwór, a puszczeniem całej piosenki i jakiś artysta tylko rusza ustami, udając że śpiewa. Tak wiec nowe experience muzyczne były na tym koncercie.
Within Temptation - Faster
Within Temptation - Mad World
Within Temptation - Paradise (What About Us?) | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków 2019
Within Temptation - Supernova | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków 2019
Within Temptation - The Reckoning | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków 2019 Po Within Temptation przyszedł czas na main event tego wieczoru, czyli koncert zespołu Sabaton. Co do tego wyboru ludzie byli podzieleni, jedni uważali, że to świetny pomysł, jedni nie mieli nic przeciwko zespołowi, ale woleliby coś w rodzaju Slipknota do main eventu, i byli też tacy, którzy nie lubią Sabatonu i śmiali się z takiego wyboru organizatorów. Ja natomiast uważam, że ich muzyka nie jest najostrzejsza pod względem gitarowym, ale nie mam nic przeciwko, bo lubię ich twórczość, podoba mi się i fajnie, że zagrał w Polsce, a ja mogłam być na ich drugim koncercie. Za nim jednak zaczęli grać, to ja ponownie miałam godzinną przerwę, bo ich scena była jeszcze bardziej wymagająca od tej Within Temptation, no mieli na przykład czołg na niej, także ten. Ja ogólnie widząc jak ludzie, którzy tą sceną się zajmowali, to wzbudzili u mnie szacunek, bo w godzinę wyrobili się ze swoją robotę i zespół zaczął grać punktualnie. Spodziewam się, że jakby opóźnili się z robotą, to zespół byłby też spóźniony. Oczywiście niektóre elementy były już złożone i aby wjechały na scenę, albo już były na scenie, tylko przykryte czarnym materiałem, ale nadal było trochę roboty, takiej jak na przykład ręcznie zakładanie dwóch materiałów, jak firanki, które po przyczepieniu, dzięki specjalnemu mechanizmowi poszły ku górze i zasłaniały całą scenę. Czekając również wpadł mi w oczy informacja na telebimie nie tylko o ich nowym albumie, ale o tym, że zespół powróci na początku następnego roku i zagra koncert w Warszawskim Torwarze. Jednak póki co wróćmy do tego Krakowskiego koncertu. Gdy przeszedł czas, aby rozpocząć koncert, to zespół wszedł na scenę efektownie i z przytupem. Otóż zaczęło lecieć intro, niedługo potem opadła pierwsza kurtyna, z logiem zespołu i została ta druga, która była biała i na niej było widać cienie podświetlonych członków zespołów, i to tak świetnie wyglądało. I gdy zobaczyliśmy ostatni cień, to za chwilę usłyszeliśmy głos Joakima Brodéna i po słowach "Allright Krakow, this is "Ghost Division"!" i w jednym momencie zespół zaczął grać, kurtyna opadła i pirotechnika powybuchała i ujrzeliśmy zespół. Oczywiście już przy pierwszym utworze publiczność zaczęła śpiewać, skakać i tym podobne, że aż się dziwiłam, ze poga jeszcze nie ma 😛. W sumie ludzie robili za chór, bo większość utworów potrafiła śpiewać nie tylko refreny, ale i całe utwory. Nie pamiętam jak było na poprzednim, moim pierwszym koncercie Sabatonu, ale wydaje mi się, że aż tak publiczność nie śpiewała, więc nic dziwnego, że zrobiliśmy wrażenie na zespole, co po niektórych utworach było widać. Na przykład wokalista staną w bezruchu i patrzył się na nas z szerokim uśmiechem na twarzy i nawet coś wspomniał, że my, Polacy jesteśmy niemożliwi, czy coś w tym rodzaju. Oczywiście zostały zagrane dwa z czterech nowych utworów, jeden z nowego nadchodzącego albumu "The Great War" - "Fields Of Verdun" i drugi bezalbumowy "Bismarck". Podczas przerwy między utworami Joakim powiedział, że dopasowują listę wykonywanych utworów w zależności w jakim kraju maja koncert, dlatego u nas wykonali "40:1". Ludzie się rzecz jasna ucieszyła. Nie zabrakło również "Carolus Rex", "Primo Victoria", "Lion From The North", czy "Swedish Pegans" przed którym ludzie zaczęli śpiewać znane "Ułooo oooo", które rozpoczyna utwór. I tu mam zagadkę, czy zespół zagrał to, bo publiczność chciała i zrobiła to na spontanie, czy po prostu mieli to zagrać akurat w tym czasie, co ludzie zaczęli śpiewać. Ja też ogólnie myślałam, że po zagraniu tak na sucho fragmentu utworu zespół zrobił sobie żart i zagra coś innego, ale za chwilę rzeczywiście zaczął grać "Swedish Pegans". Natomiast przed "Night Witches" była chwilowa przerwa, potem intro do utworu i znowu zaczęli grać, robiąc to z przytupem i po raz kolejny były pirotechniczne fajerwerki. Grane utwory były takie jak "The Lost Batalion", "Shiroyama", "To Hell And Back", "Resist And Bite". W międzyczasie nie mogło też zabraknąć "jeszcze jednego piwa" i tu nawet publiczność nie musiała tego wywoływać (przynajmniej przy pierwszym razie), bo Joakim Brodén sam wygłosił hasło, bo wiedział, że jest w Polsce i jak się tu żyję 😛. Tak wiec koncertowe jeszcze jedno piwo było, dobra muzyka była, świetna zabawa była, good vibes też były, więc wszystko było na miejscu, mi się podobało, a wieczór był miło spędzony. A na końcu były jeszcze takie Sabatonowe konfetti.
Sabaton - Bismarck | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków 2019
Sabaton - Fields Of Verdun | Mystic Festival, Tauron Arena Kraków 2019
Mystic Festival było czymś nowym dla mnie, nigdy nie byłam na takim wydarzeniu. Pewnie też nie skorzystałam z niego na tyle jak się dało, bo mało zespołów znałam, czego mam świadomość i gdybym więcej znała, to pewnie więcej bym skorzystała. Ale trzeba też zaznaczyć, że jednak nie zawsze dałoby radę wszystko obskoczyć co by się chciało, bo koncerty nachodziły na siebie, a do większości rzeczy były kolejki w których trzeba było stać. Mam nadzieję, że będę miała okazję być na tym festiwalu ponownie i że będzie możliwość skorzystania jak najwięcej z niego. Cieszę się, że coś takiego ludzie zorganizowali, że ten festiwal będzie się rozwijał, w sumie już zaplanowali kolejny. No i mam nadzieję, że będzie miał wiele edycji, bo jakieś Openery, Orange Warsaw Festivale i tym podobne jakoś do mnie nie trafiają. Wszystko było świetnie rozmieszczone, wszystko dokładnie zaplanowane, zrobili nam mapkę, co gdzie i jak, podali dokładną godzinówkę, przy której zaznaczyli jakie koncerty będą się na siebie nachodzić, a koncerty zaczynały się punktualnie. Wszystko było takie funkcjonalne, wygodne. Wchodzenie na festiwal było ułatwione dzięki opaskom i z tego co wiem, to jak wyszło się poza teren festiwalu, a potem się wracało, to dzięki tej opasce też można było wejść. Po za tym jak się wchodziło na teren festiwalu, to nie było kolejek, nie wiem jak oni to robili, ale po prostu ich nie było i sprawnie wpuszczali. I w sumie nie zauważyłam żadnych minusów. A nie, znalazł się jeden, KOLEJKI, do wszystkiego były kolejki, co w sumie jest zrozumiałe, przy takim dużym wydarzeniu. A tak dodatkowo dołączam poniżej relację Leo z Frog Leap Studios właśnie z Mystic Festival oraz wywiad z basistą Sabatonu - Pärem Sundströmem na stronie Antyradia. A tymczasem się żegnam.