piątek, 16 września 2022

Poszłyśmy do łazienki. | Warszawa. Dzień 1. | 25.08.2022

Warszawska runda druga? Chyba można to tak nazwać, bo z kumpelą pojechałyśmy w tym samym celu, co za pierwszym razem cztery lata temu.

Cztery lata temu połaziłyśmy w rejonach Pałacu Kultury, trochę po starówce, pooglądałyśmy Stadion Narodowy z daleka, i z bliska, więc teraz chciałyśmy coś innego zobaczyć. 

Naszą podróż zaczęłyśmy od wydostania się z naszych wsi. Jakie dziwne było dla mnie uczucie, kiedy po trzech latach jeżdżenia samochodem, trzeba było wsiąść do busa. Poczułam się jak za starych czasów, gdy się do szkoły jeździło (między innymi). Jednocześnie przypomniało mi się, czego nie lubię w przejażdżkach busami. Gorąco w nich niemiłosiernie i pełno w nim ludzi. Nadal się zastanawiam, gdzie tak jeżdżą te stare babki 😆.

Do Lublina nie mamy daleko, więc dało radę przeżyć. A dworzec PKP też jest pod nosem (bus ma tam nawet końcowy, ale wysiadłyśmy wcześniej, bo tam jest niezły rozpierdol i jeden wielki plac budowy). Gdy przyszedł czas, to wsiałyśmy do naszego pociągu. To był pierwszy raz, kiedy jechałam pociągiem i na początku było całkiem nieźle, dopóki nie złapał opóźnienia, bo na naszej trasie jakiś pociąg się wykoleił i jechaliśmy jakieś dziesięć na godzinę. No cóż, może następnym razem odważę się pojechać samochodem 😛.



Gdy dojechałyśmy do Warszawy, pierwsze co odwiedziłyśmy, to... McDonald's. Wpierw trzeba było pozbyć się głodu. Potem na spokojnie znalazłyśmy przystanek i poczekaliśmy chwilę na autobus. Kiedy przyjechał, dojechałyśmy... na przystanek końcowy tego numeru autobusu. Okazało się, że pojechałyśmy w złą stronę. Ja jak się zorientowałam, (zwyczajnie spojrzałam na trasę jaką aktualnie wtedy wykonywał ten autobus), i powiedziałam to nagłos, to obie śmiałyśmy się z tego. Ale poczekałyśmy w tym autobusie, pod Stadionem Narodowym, i za niedługo rozpoczynał ponownie swoją trasę i tym samym pojechałyśmy w dobrą stronę 😅.

No i jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy. Warszawa, to takie duże miasto, plus wszechobecne korki na drogach, że podróż z miejsca, którego miałyśmy pojechać do hotelu, do miejsca, gdzie ten hotel się znajdował, trochę trwała. A jeszcze jak pojechałyśmy w przeciwną stronę, to był mały kawałek do nadrobienia. Ogólnie z Warszawy Wschodniej przeszłyśmy kawałek do tego przystanku i znalazłyśmy się na przeciwko budynku E.Wedel. I pierwsze co mi przyszło do głowy, to zrobić zdjęcie i wysłać rodzicom, że to miejsce dla mojego brata. Bratu też wysłałam, ale jemu nie pisałam o co chodzi, sam skumał, bo on lubi czekoladę. Swoją drogą, jak już jechałyśmy w dobrą stronę, i przejeżdżałyśmy koło tego miejsca, to mówię do kumpeli, że o, tu byłyśmy i stąd powinnyśmy odjeżdżać. Śmiech przyszedł sam 😆.




Dojechawszy do hotelu, no to okolica przypominała trochę Lublin. Takie spokojniejsze ubocze miasta. Stan asfaltu ulicy też kojarzyłam. Takie same koleiny są na przykład na ulicy Kunickiego w Lublinie. Trochę zaprzeczeniem spokojności jest to, że to była trochę taka większa ulica i samochody były słyszalne. Wchodząc do budynku hotelu, czułam się trochę dziwnie, a potem chodząc po korytarzach. Największe zaskoczenie, to był nasz pokój. Eleganckie meble, łóżka zasłane i przykryte takimi narzutami, a łazienka nówka sztuka (chyba, tak wyglądała). Oczywiście widać po meblach, że już trochę są użytkowane, ale mimo to, to widać różnicę między tym pokojem, a tymi tańszymi hostelowymi, z którymi miałam styczność. Jak człowiek zazwyczaj bierze tańsze opcje, to zauważa choć odrobinę luksusu. Ale muszę też zaznaczyć, że cena tego pokoju nie była jakaś wysoka (no jakby było drogo, to byśmy nawet na to nie patrzyły). Z kumpelą byłyśmy zdziwione, że taki pokój, za takie względne pieniądze. Aż uwieczniłam to na zdjęciach. Trzeba uwieczniać nawet te małe rzeczy, które cieszą. 







Było koło siedemnastej, więc jeszcze trochę czasu było, dlatego postanowiłyśmy go wykorzystać. Ciemno się robiło po dwudziestej, to co miałyśmy kisić się w hotelu. Tak więc wybrałyśmy się do Łazienek Królewskich. Kumpela chciała zobaczyć, ja byłam bardziej jak "mamy trochę czasu, można zobaczyć". Przy okazji można było potem odhaczyć to miejsce. Potem się okazało, że to jest cholernie duży obszar, ale to co zobaczyłam, mi wystarczy i spokojnie mogłam to miejsce wpisać na listę zobaczonych. Najpierw musiałyśmy ogarnąć wejście do tych Łazienek. W teorii to nic nadzwyczajnego, ale jak się jest w nieswoim mieście, to człowiek nie wie co i jak. Dodatkowo ta nasza wyprawa, to był trochę chaos, bo wszystko na szybko, ale najważniejsze, że się odnalazłyśmy i weszłyśmy na teren tych Łazienek Królewskich. Na początku odwiedziłyśmy Henryka Sienkiewicza. Można było mu wygarnąć, że trzeba się było męczyć z jego "Quo Vadis" w szkole 😛.



Spokojnym spacerkiem, w miarę po kolei, szłyśmy dalej i odwiedziłyśmy Fryderyka Chopina. Były tam ławeczki, można było usiąść. To był też jeden ze spotów, gdzie ludzie robili sobie zdjęcie. Ja pyknęłam aby Fryderykowi i poszłyśmy dalej. 




Większy kawałek dalej przeszłyśmy koło Wodozbioru, czy chwilę dalej mogłyśmy zobaczyć Starą Oranżerię.





Kolejny kawałek dalej minęłyśmy biały dom. 




Następnie ponownie miałyśmy dłuższą drogę do naszego głównego celu. Przechodziłyśmy przez duży obszar, gdzie po dwóch stronach były duże alejki, a między nimi duże obszary trawiaste. Ludzie sobie tam na kocykach leżeli. Nasz główny cel chciałyśmy obejść dookoła, więc weszliśmy we wcześniejszą alejkę, tym samym przechodząc obok Nowej Kordegardy.




No i główny cel, a jednocześnie znak rozpoznawczy tego miejsca, czyli Pałac na Wyspie. Nawet ja, co z początku miałam, takie podejście, że pochodzę, zobaczę, odhaczę, to się w jakiś sposób cieszyłam, że mogłam to zobaczyć. Na początek z bliska, od strony fontanny, no i z dodatkiem wody.







Postanowiłyśmy obejść cały ten teren. A trochę tego było. Przeszłyśmy koło pawi. Idąc wzdłuż stawu i jednocześnie oddalając się od pałacu, mogłyśmy zobaczyć ten budynek z większych odległości, a tym samym w różnych sceneriach. Jak się przechodziło tamtędy, to spotykało się coraz więcej sesji zdjęciowych. W końcu ta okolica jest bardzo fotogeniczna.














Doszłyśmy sobie do mostu, gdzie był Pomnik Jana III Sobieskiego. Zrobiłam i jemu zdjęcie, ale źle to wyglądało i zostało aby zdjęcie mostu. Nie wszystko się w życiu udaje (szczególnie moim 😛). Przeszłyśmy na drugą stronę mostu i ponownie szłyśmy wzdłuż stawu, mając wkrótce widok na pałac, oczywiście, jeżeli była luka w drzewach alejki, którą szłyśmy.






Potem znowu byłyśmy od strony fontanny, tylko widziałyśmy ją z oddali. Tak jak po tamtej stronie był most, tak i z tej strony był. Ponownie sobie zdjęć parę napykałam. Nawet podszedł do mnie nieśmiało jakiś chłopak, i poprosił, żeby zrobić jemu i jego dziewczynie zdjęcie z pałacem w tle. No to im zrobiłam. Swoją drogą ten chłopak miał taki mały telefon, że aż dziwnie się go trzymało 😅. Ja mam te telefony coraz większe, nawet minimalnie, a ten jeszcze miał takiego, co się spokojnie zmieścił w garści. Ponownie, jak szłyśmy dalej, minęłyśmy pawia.








Ostatnim przystankiem był Amfiteatr. Na tym etapie z kumpelą byłyśmy już tak zmęczone, że już nigdzie dalej nie zamierzałyśmy iść. Usiadłyśmy chwilę, ja popykałam zdjęcie. I w pewnym momencie, jak już zrobiłam zdjęcie Amfiteatrowi, podszedł do mnie mężczyzna i pyta się po angielsku, czy mogłabym zrobić zdjęcie jemu i kobiecie z którą był. No ja mówię, że okay. On mi pokazał z którego miejsca, nawet prawie aparatu nie ruszał. A ja, błysnęłam swoją genialnością i pytam się dla upewnienia "with this view?", wskazując na pałac. Skąd u mnie taka odwaga? nie wiem (ja się ogółem stresuje mówieniem po angielsku, więc stąd me zdziwienie). Ważne, że zostałam zrozumiana. Zaś fascynującym faktem było to, że robiłam to zdjęcie analogiem. Aparatem, jakim robiło się zdjęcia na kliszę za mojego dzieciństwa. Przez moment nawet spojrzałam w miejsce, gdzie ja mam w swoim aparacie ekran, z przyzwyczajenia, i się śmiałam z tego. Potem z kumpelą śmiałyśmy się też z mojego "with this view".







Po tym i po ponad szesnastu tysiącach kroków zawinęłyśmy się do hotelu. Ale i w tym samym momencie zdałyśmy sobie sprawę, jak daleko żeśmy zaszły. Trzeba było zmusić się do marszu. Plus, już nie szłyśmy krętymi ścieżkami, tylko prostymi drogami, mimo, że jedna droga była pod górę. Swoją drogą, zabawne było to, że jak my szłyśmy pod górę, no to byli tacy, co kierowali się w dół, i głównie rowerami i hulajnogami i zjeżdżali na pełnym speedzie. I aby było takie "łiiieeee". I jeden z takich zjeżdżających mówi tak "zjeżdża się fajnie, ale jeszcze trzeba wrócić" 😂.



No cóż, Łazienki Królewskie okazały się takim Ogrodem Saskim jaki jest w Lublinie, tylko tak z dziesięć razy większym. No i więcej ma do zaoferowania. Wszystko nie zostało zobaczone i jak spoglądałam na mapę, to jest parę miejsc, które można by było zobaczyć. Trzeba by było cały dzień tam łazić, żeby wszystko zobaczyć. Przechodziłyśmy nawet koło Pałacu Myślewickiego, ale już nie miałam energii aparatu wyciągać, tym samym straciłam ładne zdjęcie, no cóż. Ogólnie fajnie, że sobie pochodziłyśmy po tych łazienkach. Zawsze to się coś zobaczyło, czas się spędziło z jedną z niewielu osób, która się ze mną zadaje 😛. Też i zdjęcia się jakieś zrobiło. Czemuś innemu, niż tylko kotowi, kwiatom, chmurom i tego typu. Choć nie wychodziły te zdjęcia po mojemu. Potem się okazało, że miałam przestawiony aparat na inną funkcję niż tą co używam. Używa go też brat (no bo to jego aparat) i pewnie przestawił. Ale mimo wszystko całkiem fajnie wyszły. Po tej nie dużej wyprawie trzeba było ogarnąć się i pójść spać, żeby wypocząć przed następnym dniem. Swoją drogą łóżko było w tym hotelu mega wygodne. Zaś mniej wygodne były samochody przejeżdżające przez ulicę. Albo była cisza, albo od razu cała horda samochodów, i to ciężarowych. Ale mimo to, i że się przebudzałam, to się wyspałam, a to jest najważniejsze.