Ostatnio mój brat na fazę, żeby chodzić do kina. Po prostu sprawdza co puszczają, jak spodoba mu się jakiś tytuł, wpisuję w Google i sprawdza ocena na Filmwebie, a kiedy jest zaciekawiony chce na niego iść. I takim sposobem chciał, abym i ja z nim poszła. Na początku miał to być "The Hitman's Bodyguard", ale okazało się, że w dzień w którym mieliśmy iść, już tego nie puszczają, więc brat znalazł sobie "Blade Runner 2049".
Ogółem ja nie byłam zaciekawiona tym filmem, ale pójść na niego raczej by mi nie zaszkodziło. Zazwyczaj nie chodzę na filmy, które mnie nie zainteresowały, ale przyszła mi taka myśl do głowy, że może dlatego nie obejrzałam kiedyś jakiegoś dobrego filmu.
Film "Blade Runner 2049" jest kontynuacją filmy z polską nazwą "Łowca Androidów" z 1982 roku, którego muszę zaznaczyć, że nie oglądałam. W pierwszych scenach ukazana jest przyszłościowa wizja miasta z szerokimi panoramami, czy hologramowymi billboardami. Wkrótce ukazuje się przyszłościowy pojazd, którym transportuje się oficer K, jest replikantem, a jego pracą jest usuwanie innych, starych, ukrywających się modeli. W role wciela się Ryan Gosling o kamiennej twarzy, dosłownie. Jego mimika ogranicza się do tej od bardzo skupionej do mniej skupionej, oraz wyrazu twarzy kogoś, kto nie do końca wie, po co istnieje, no może jeszcze nielicznych uniesień kącika ust, jako uśmiech. Tak to widzę ja. Ale za to przez tą mimikę aktor oddaje taki tajemniczy klimat swojej postaci.
Ogółem do Goslinga jako aktora nie byłam zbytnio przekonana. Moja opinia była taka, że jest to aktor wizualnie przeznaczony w żeńską publikę, że na jego filmy z jego udziałem chodzą przeważnie kobiety (no i mężczyźni, którzy muszą pójść do kina ze swoją dziewczyną na przykład), bo z tego co go kojarzę, to głównie komedie romantyczne, a ja nie lubię komedii romantycznych, stąd to nieprzekonanie do aktora. Nie mniej jednak w tym filmie jego gra aktorska, jego wspominana kamienna twarz mi się podobała. Chciałabym zobaczyć go w innych tego typu produkcjach jak "Blade Runner", albo po prostu w jakimś filmie akcji.
Wracając do bohatera granego przez Goslinga, K wypełnia swoją pracę, musi usunąć kolejnego replikanta. Tu ze spokojnego klimatu filmu na chwilę wyrywa scena walki oficera i Sappera Mortona, który na końcu swojego życia powiedział, że replikanci nie zobaczyli jeszcze cudu. Jednak ta sprawa się nie kończy, bowiem oficer odkrywa po trochu trzydziestoletnią tajemnicę. Dzięki niej okazuję się, że replikanci mogą się rozmnażać, a takim potomkiem jest dziecko Ricka Deckarda, granego oczywiście przez Harrisona Forda. Aby odszukać wybrańca, K wyrusza w poszukiwania Deckarda.
Gdy znajduje miejsce gdzie się ukrywa, sceneria nagle się zmienia. Z futurystycznych niebiesko fioletowych kolorów, zmienia się w mocno pomarańczową, jakby pustynia. Pierwsze spotkanie mężczyzn jest dość bolesne, ale wkrótce przestają ze sobą walczyć i idą na drinka. Oczywiście sprawy się komplikują podczas ich rozmowy. Dzięki niejakiej Luv i paru ludzi, Rick Deckard trafia do Niandera Wallace'a, technologicznego guru, twórca nowych replikantów, który bardzo interesuje się jego potomkiem. Tu muszę wspomnieć o naprawdę dobrej grze aktorskiej Jareda Leto, który w tym filmie grał takiego fanatyka? Nie wiem jak to opisać, ale to było tak przekonywujące, można było wyczuć takie szaleństwo tej postaci. Leto świetnie to odegrał, a dzięki temu sceny z jego udziałem nabrały takiego klimatu, dodając przy okazji klimat samemu filmowi.
K myśląc od dłuższego czasu, no właściwie prawie cały film, że to on jest właśnie owym potomkiem, jednak odkrywa prawdę, odbija Deckarda, którego następnie prowadzi do jego córki. Niestety sam bohater wiedząc, że jednak nie jest kimś więcej niż replikantem, umiera z powodu wcześniej nabytych obrażeń podczas walk z Luv i jej ludźmi.
Z początku film wzbudzał na mnie mieszane uczucia. Jest zrobiony w taki sposób, że trzyma widza w takiej niepewności, czy coś jak 'coś jest czymś, ale może tym nie być'. Nie wiem do końca jak to wytłumaczyć, ale dając przykład sytuacji K, gdzie niby wszystko wskazywało na to, że to on jest tym wybrańcem, i przy tym nawet fabuła wydawałaby się prosta, i gdyby rzeczywiście tak było, to nie byłabym zbytnio zadowolona, by była taka typowa historyjka, że tak powiem, ale koniec filmu kompletnie mnie zaskoczył. Dzięki temu była taka tajemniczość, co mi się podobało.
Możliwe, że coś mi umknęło, nie zauważyłam, czy po prostu nie zakumałam, bo to był trudny film, że tak powiem, dlatego w przyszłości obejrzę ten film jeszcze raz, przy czym pewnie przyuważę i zrozumiem więcej rzeczy, bo i tak musiałam się ogarnąć po seansie i tak sobie ten film trochę poukładać w głowie. Po wyjściu z kina miałam odczucie "o co w ogóle chodzi?", szczególnie po końcowych scenach. Dlatego, że fabuła była skomplikowana, poruszała wiele wątków, trzeba było się skupić. Zazwyczaj ja skupiam się na wszystkich filmach, ale jak widzę, że film potrzebuje podwójnego skupienia, to wyłączam się na wszystko inne i oglądam film patrząc się na małe szczegóły na ekranie (ale oczywiście nadal trzeba wszystko przemyśleć).
Film nie jest w moich klimatach, ale bardzo mi się spodobał. Wizualne dzieło, wyobrażenie przyszłości, które może zadziwiać, ale jednocześnie zaniepokoić, jak świat może pójść do przodu. Realizm futurystycznych miejsc zwala z nóg. Czas dwóch godzin i czterdziestu pięciu minut nie jest wyczuwalny mimo powoli toczącej się fabuły. Muzyka podkreślająca dane wydarzenia, czy dobrze dobrana obsada, i używanie jak najmniej komputera tworzy ten film genialnym pod względem innych produkcji.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz