Ja makijażem się w ogóle nie interesowałam. Może kiedyś trochę jako dziecko, jak na małą dziewczynkę przystało brałam kosmetyki mojej mamy i się bawiłam. Do pewnego momentu kompletnie nie zwracałam uwagi na kosmetyki, na różne kosmetyczne rzeczy, robienie make-upu, czy na dziewczyny w klasie, które go wykonywały. W gimnazjum uważałam, że to za wcześnie, a w szkole średniej zrażał mnie widok niektórych dziewczyn, które nakładały tonę tej tak zwanej "tapety" i które wyglądały jak lalki, manekiny, no sztucznie, po prostu mnie to odstraszało. Widząc głównie "tapeciary" do głowy mi jedynie przychodziło, że "jak mam wyglądać jak one, to ja wole nie robić sobie żadnego makijażu". Jednak doszło do pewnej sytuacji, że stwierdziłam iż w sumie to przydałoby się, no fajnie by było i się jakoś pomalować, umieć to w ogóle robić. Niestety nawet w mojej rodzinie zdarzyło się wesele 😛 (i to nie jedno). Więc ja, jako poniekąd internetowa persona, w sensie, ze siedzę w internecie i go przeglądam, zaczęłam szukać na YouTube wskazówek co do makijażu, przeglądając różne kanały beauty, typu Red Lipsic Monster, czy Adrianna Grotkowska Make-Up. Przez jakiś czas oglądałam tego typu filmiki i przyglądałam się. Po jakichś pierwszych próbach zaczęłam poznawać własne oczy i dowiedziałam się na przykład, że mam opadające powieki, co wcześniej w ogóle nie zauważyłam i uważałam je za normalne. Po tym szukałam porad makijażowych pod tym kątem. Pamiętam też, że wtedy miałam zajawkę na robienie kresek eyelinerem, więc oglądałam rzeczy w tym kierunku. I mimo, że parę razy udało mi się zrobić fajną, dopasowaną do mojego oka kreskę, to nadal nie umiem jej robić.
Wkrótce przyszedł czas na praktykę. Ale do tego chciałam kupić jakąś paletkę, jakąś nie drogą, żeby nie było szkoda. Cienie, które miałam w domu były stare, a swoją naukę chciałam zacząć kompletnie od początku z nowymi cieniami. Moim pierwszym wyborem była paletka dwunastu koloró z Lovely, "nude make up kit". Oczywiście wtedy nie za bardzo orientowałam się w tych rzeczach i przez przypadek wzięłam paletę, gdzie w większości są błyszczące cienie, a nie matowe. Mimo to, iż nie było to dokładnie to co chciałam, to się nie poddawałam, a nawet się cieszyłam. Skoro były już kupione, to trzeba było z nich skorzystać, i tyle. A czym ćwiczyłam robienie makijażu? Pacynką dołączoną do paletki, lub patyczkami higienicznymi. Ja jako naczelny buntownik uważałam, że nie potrzebne mi się jakieś pędzle, poradzę sobie tym co mam 😆. I tak przez jakiś czas tymi nie profesjonalnymi narzędziami sobie majstrowałam. Ale wbrew pozorom coś tam wychodziło. Nawet całkiem nieźle. Jak rodzince się podobało, to znaczy że coś w tym musiało być. Ale niestety tego nie uwieczniłam. Myślałam, że mam jakieś zdjęcia z jakiś moich pierwszych dzieł, ale niestety nie znalazłam w moich magicznych folderach ze zdjęciami. Myślałam że robiłam ale albo gdzieś zaginęły w czasoprzestrzeni, no albo jednak nie robiłam tych zdjęć. Z moich notatek wynika, że udokumentowałam z tamtego czasu jedynie próby z eyelinerem i kreskami na oku, a one wyglądały raz lepiej, raz gorzej, a raz nie wyglądały w ogóle.
Ta ostatnia to wygląda nawet przyzwoicie. I chyba na powiece jest jakiś cień nałożony.Nawet to ładnie wygląda, tak delikatnie. Trzeba by było powtórzyć coś takiego z teraźniejszymi moimi umiejętnościami.
Kiedy już powoli nadchodził czas owego wesela, powód całego zamieszania, stwierdziłam, że muszę porobić, jak ja to nazwałam, próby makijażu, bo po pierwsze, chciałam utrwalić, ustalić, albo odkryć kolejne kroki w robieniu makijażu, co sobie zaplanowałam, a po drugie chciałam wiedzieć jak postępować, żeby na pewno wyszedł, wtedy kiedy ma wyjść dobrze. Wiem, że wtedy planowałam sobie wszystko na dłoni. W zasobach mam tylko zdjęcia swatchy, myślałam, że mam jeszcze jakieś z samym próbnym makijażem, ale niestety nie znalazłam.
Powoli coraz bardziej temat makijażu mnie interesował, w takim sensie, że chciałam go robić. Badałam cienie, które miałam, jak działają jak się zachowują.
Wkrótce ta jedna paletka zaczęła mi nie wystarczać i zaczęłam rozglądać się za nową. Tym razem bardziej szczegółowo rozglądałam się za kandydatami do zakupu. Ostatecznie padło po raz kolejny na coś z w miarę jak dla mnie cenie, czyli znowu Lovely, paletka Choco Bons. Może nie ma ona jakoś za wiele kolorów, ale wtedy mi pasowało to, że wszystkie są matowe, są kolory jasne i ciemne i przede wszystkim jest CZARNY, czarny to był dla mnie priorytet. A pierwsza próba wyglądała tak:
No mogło być lepiej. Ja z tego co pamiętam byłam z tego dumna. Teraz jak tak patrzę, to jakby krawędzie wygładzić, zrobić z nich taką chmurkę, to by było całkiem nieźle. No ja to robiłam pacynką, albo w sumie patyczkiem higienicznym, bo w tej palecie Choco Bons ta pacyna się szybko zepsuła, więc no 😅. Poza tym, to moje oko z tym makijażem wygląda trochę jak oko bohaterki z czołówki kreskówki "Winx Club". Nie wiem dlaczego, ale mi się z tym kojarzy. Może to dlatego, że za młodu naoglądałam się tego 🤷♀😆. W każdym razie, wracając do rzeczy, ja próbowałam dalej kombinując z nową paletą i wykombinowałam to:
To by było dobre, gdyby nie byłoby takich ostrych granic nałożonych cieni. Tak jak w poprzednim makijażu. Jakby z tych cieni wydobywała się taka właśnie chmurka, to mogło by być to dobre. No i jeszcze jakby bardziej odciąć tym jasnym kolorem od kącika oka w górę, żeby więcej tego jasnego było, to chyba też poprawiłoby sytuację. Tam myślę.
Podążając za podpowiedziami z internetu próbowałam majstrować z różnymi kolorami, które były na przykład kompletnie od siebie różne. Oczywiście to nie było idealne, bo to były jakieś tam moje eksperymenty. Próbowałam osiągnąć gładkie przejścia, żeby nałożone kolory wyglądały ładnie. Ale do tego była jeszcze długa droga.
Niestety nie mogę znaleźć żadnego zdjęcia makijaży, które faktycznie robiłam w dniu jakiegoś wesele, czy na przykład z sylwestra i innych wydarzeń, gdzie odważyłam się zrobić swój nie-profesjonalny makijaż. Jestem w trakcie robienia czystek w folderach ze zdjęciami i jak na razie się nie natknęła, więc albo nie robiłam zdjęć, albo one mi gdzieś przepadły. Jeżeli coś znajdę w dalszych poczynaniach z czystkami, to gdzieś tam może pokażę. Ogólnie moją pisaninę o makijażu miałam zacząć inaczej, ale stwierdziłam, że w sumie to przydałoby się zacząć od początku, tak by było najsensowniej. Więc będzie tak jakby druga część, a w tym drugim wpisie będę pisać tak jak planowałam.
Jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałam. Otóż ja jako już wspomniany naczelny buntownik, nie używam czegoś takiego jak podkład, rozświetlacz, czy bronzer, bo uważam to za niepotrzebne. No ale ja jestem dziwna, co na to poradzę. Może kiedyś to się zmieni, kto wie. Z jedną rzeczą zmieniłam zdanie, więc no.
A jak zmieniło się moje podejście do makijażu od tamtego czasu? No poza tym, że nadal uważam za niepotrzebne wspomniane przed chwilę, bronzery, rozświetlacze i inne, to spodobało mi się malowanie oczu, spodobało mi się bawienie z cieniami, robienie z nich czegoś i podoba mi się to, jak to u mnie ewoluowało. Dodatkowo z czasem, jak już trochę lepiej wychodziły mi te makijaże (nawet te robione pacynkami i patyczkami higienicznymi), to sposób w jaki te cienie się mieszały, przypominały mi kredki i to chyba był główny powód, dlaczego ja się tak bardziej zajarałam makijażem. Przypomina mi to trochę jakąś artystyczną formę, widziałam dużo bardzo kreatywnych umalowań oczu i mi się to podobało. Ale są też granice no i jak ktoś przedobrzy to jest szansa, że mi się nie spodoba. Ja lubię kreatywno-artystyczne rzeczy, więc mnie przyciągają do siebie, nawet w formie makijażu. Ja na Pintereście nawet tablice mam nazwaną "Make-Up", także to jest ten level.
Co jeszcze się zmieniło? Otóż zdecydowałam się na zakup dwóch pędzli, jeden płaski, mocno zbity, równo ścięty, a drugi też płaski, ale ścięty na okrąg i tak jakby pocieniowane włosie ma i jest taki miękki. Postanowiłam sprawdzić, czy ułatwią mi życie i malowanie oczu. Oczywiście okazało się, iż to bardzo przydatne narzędzie i po jakimś czasie ich używania zaczęło mi czegoś brakować w tych dwóch pędzlach i kupiłam sobie trzeci, okrągły, którym łatwo się manewruję. Ale po czasie i jego używania zaczęło mi czegoś brakować i chce sobie kupić podobny, tylko trochę mniejszy od tego co mam. Jak na razie nie trafiłam na taki co by mi pasował. Moje zainteresowanie wzrosło do tego, że mam na oku dwie paletki, które chciałabym kupić. Dobra, na razie to tyle z mojego pisania. Jak już wspominałam, będzie tak jakby druga część tego wpisu, bo to tak jakby nie koniec moich początków, jeszcze po tych dwóch zakupionych paletkach coś się działo. A teraz się żegnam.