wtorek, 27 października 2020

***** ***

W ostatnich dniach kłębią mi się różne myśli. Gdyby to zobrazować wyglądałoby to jak koło rysowane długopisem poprawiane wiele razy. Nigdy nie spodziewałam się, że aż tak może mnie coś przejąć, w szczególności, gdy widzę to na Facebooku i Instagramie codziennie, przez co nie mogę zmobilizować się do robienia swoich rzeczy, a żeby o tym nie myśleć, oglądam filmy na YouTube czy streamy na Twitchu.

Wyrok niejakiego Trybunału Konstytucyjnego o tym, że aborcja w przypadku płodu z wadami jest nie zgodna z konstytucją naprawdę mnie wkurwiła. Inaczej nie da się tego ująć. Gdy się o tym dowiedziałam miałam w sobie taką kulę złości, takiego wkurwu, że myślałam, że wybuchnę. Tego dnia kolejne, i kolejne, i kolejne informacje o tym tak mnie gotowały od środka, że nawet nie spodziewałam się, że coś tak mnie dotknie. Mimo, że był to drugi raz jak coś takiego odczuwałam. Pierwszy raz było po wyborach prezydenckich. A teraz PIS dołożył kolejną cegłę do muru nienawiści. Ja nie tylko teraz jestem przeciwna tej partii, ale odkąd widzę co się dzieje w kraju, kiedy ona rządzi. 

Jakie było moje zdziwienie, jak tego samego dnia ogłoszenia tego całego wyroku KOBIETY WYSZŁY NA ULICĘ I ZACZĘŁY PROTESTOWAĆ. Myślałam, że to prędzej będzie dnia następnego. To było pozytywne zdziwienie, gdy przed pójściem spać weszłam na Instagrama i zobaczyłam relacje, gdzie kobiety wyszły i protestowały. I tak do dzisiaj. Widok protestów mnie wzrusza. To jak już nie tylko kobiety maszerują, jak krzyczą te wszystkie hasła, to jak niektórzy przemawiają, jak niektórzy działają. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miałam, że na widok krzyczących ludzi będą mi łzy napływać do oczu. Do niedawna byłam typem osoby, którą mało co ruszało do płaczu. Ale widząc jak coraz więcej ludzi się gromadzi, jak przyłącza się  na przykład przejeżdżający ambulans, z którego wydobywa się "jebać PIS", czy wychodzą nawet staruszkowie, no to pękam.

Nie podoba mi się to co dzieje się w Polsce już od dawna. A ta decyzja o aborcji zwyczajnie przelała czarę goryczy. I myślę, że nie tylko ja tak mam. Nigdy też nie spodziewałam się, że będę interesować się polityką i tematami z nią związanymi, bo do pewnego wieku kompletnie ona mnie nie interesowała. Chyba po prostu moja głowa musiała się otworzyć, dorosnąć, bo osiemnaście lat, to tylko liczba. W dzień wyborów prezydenckich nie mogłam pójść zagłosować, to chyba  było przeznaczenie, bo miedzy innymi partia, na którą chciałam głosować poparło ten wyrok. Mimo, że mój głos pewnie by mało zdziałał, by kandydat wygrał, to jednak cieszę się, że nie głosowałam. 

PIS to jedne wielkie manipulatorskie ścierwo, które robi coś, żeby coś innego przykryć, robi coś, żeby odwrócić uwagę ludzi, cały czas knuje za naszymi plecami. Mogę się mylić, ale teraz, gdy wzrost zakażeń jest coraz większy i właściwie rząd powinien wprowadzić lockdown, ale przecież obiecał, że tego nie zrobi, więc postanawia rozpocząć wojnę. I to uderza w słabszą jednostkę, jaką jest kobieta. Bo przecież łatwiej będzie przegnać protestujące kobiety, niż mężczyzn. Tylko, że teraz nie tylko kobiety maszerują. Przyłączyli się między innymi taksówkarze, ludzie z gastronomii, czy nawet rolnicy, którzy na traktorach mieli piękne osiem gwiazd. Czy moje przepuszczenie, że to nie jest zbieg okoliczności jest prawdziwe? Nie wiem, ale wiem, że PIS wypowiedział wojnę WSZYSTKIM. A teraz podjudza by naród się dzielił, by uwaga, chronić kościoły. Nasz Jarosław Jaruzelski przemówił. Dlatego protestujący nie poszli pod kościoły. Mam nadzieję, że Polska teraz się nie podzieli, choć pewnie znajdą się pojedyncze płatki śniegu.

A jak już o pojedynczych płatkach jest mowa, to pewne zachowania na protestach nie do końca popieram. Prowokowanie policji, malowanie różnych znaków na ulicy, budynkach, niszczenie czegokolwiek, no nie o to tutaj chodzi. Niestety niektórzy nie umieją się pohamować. Też na pewnych materiałach widziałam, że krzyczą rzeczy na policje, ale to nie przeciw temu protestujemy, oni robią tylko swoją robotę. Wiadomo, że wśród policji też znajdzie się wyjątkowy płatek śniegu i przesadzi, ale to nie jest cała policja. 


Cały czas powtarzam, że PIS to zło. Gdy rozmawiam o polityce ze znajomymi, czy też z rodziną. Na przykład jak były wybory parlamentarne i było rodzinne spotkanie, wyśmiewałam, tak delikatnie, wybór ciotek i wujów. I w pewnym momencie ciotka, moja chrzestna, spytała się "no to na kogo zagłosowałaś, jak nie na PIS" na co ja, że na Konfederacje, Janusz Korwin Mikke i tak dalej. I tym jej szczena opadła, przestała się mądrzyć (przynajmniej w moją stronę) i chyba tego się nie spodziewała. Też na spotkaniach rodzinnych jawnie z bratem opluwałam PIS i śmialiśmy się z tej partii jak i z wyborców. No bo większość ich wyborców to osoby sześćdziesiąt plus, ci co dostają pięćset plus, no i katole. A na przykład druga ciotka wybrała PIS, no bo dostaję pieniądze na dwoje dzieci i podpierała się wtedy tezą, że "nie ma na kogo innego zagłosować". No ja jakoś wybrałam nieidealną, ale jakąś partię. Dodatkowo, podczas gdy zbliżały się ostatnie wybory prezydenckie, na Facebooku widziałam mnóstwo pro PISowców, między innymi dziewczyna z którą chodziłam do jednej klasy w gimnazjum okazywała sympatię PISowi i udostępniała rzeczy typu "Andrzej Duda najlepszym prezydentem". 

I teraz uwaga. Ta pierwsza ciotka i ta dziewczyna teraz wyrażają protest przeciwko wyrokowi Trybunału. W tym momencie było tylko takie "a nie mówiłem". Zapewne wiele jest osób tego typu. Po prostu żałosne. Ale przynajmniej może ludzie otworzą swoje głowy, zobaczą co PIS z nimi robi i odwróci się od tego zła. No lepiej późno niż wcale. Mam nadzieje, że wytoczona wojna przez PIS odwróci się kompletnie przeciwko tej partii i zejdzie z tronu, że tak powiem.


Jeszcze chwila dla aborcji. Uważam to za coś, co zbyt dobre nie jest, szczególnie w przypadku, gdy ktoś ma takie widzi mi się. Ale gdy chodzi o to, że na wczesnym etapie w płodzie wykryte są wady, po których wiadomo, że będzie to dziecko niepełnosprawne, kalekie, i nawet jeżeli przeżyje, to trzeba będzie się nim opiekować, to niech kobieta ma prawo wyboru. W końcu to w jej ciele jest ten płód, to ona gdyby miała urodzić takie dziecko narażałaby swoje życie, bo przecież mogłaby umrzeć razem z tym dzieckiem, albo ona by umarła, a dziecko niepełnosprawne pozostawione by było nadal do całodobowej opieki, a nawet w przypadku, gdy kobieta by urodziła, przeżyła, to patrzenie się na martwe chwile po porodzie dziecko, albo patrzenie się na zwyczajne cierpienie tego dziecka, nie jest zbyt dobrą rzeczą. 

Dlaczego rząd postanowił skazywać na takie barbarzyństwo te wszystkie kobiety i te nienarodzone dzieci? Jeden z powodów jakie słyszałam, to to, że dziecko musi mieć chrzest przed odejściem. Że przepraszam co? Jestem osobą niewierzącą i takie rzeczy przerażają, jak robi się coś, tylko dlatego, że religia... Podążać za jedną książką, no to takie kiepskie trochę. Zresztą Biblia to słabe fantasy. Ale spokojnie, ten kto wierzy w cokolwiek, niech spokojnie sobie wierzy, jeśli nie jest fanatykiem i robi to z głową. Nie mi jest rozkazywać kto w co ma wierzyć. Ja mam po prostu swoje zdanie co do wiary w cokolwiek.

Mam nadzieję, że te protesty coś dadzą, że nie odpuścimy, że wytrzymamy. Brawa dla tych wszystkich, co mają odwagę wyjść na ulicę i krzyczeć "wypierdalać", "jebać PIS", "trzeba było nas nie wkurwiać". Mam nadzieje, że kobieta będzie miała znów prawo wyboru do aborcji w ciężkich przypadkach płodu. Mam nadzieje, że na przykład taka Kaja Godek dostanie po dupie i nigdy więcej się nie odezwie. I, przede wszystkim, mam nadzieję, że PIS sobie pójdzie. Jestem ze wszystkimi kobietami, popieram wszystkich protestujących, chwała im.


Jak wspominałam, to są takie moje kłęby myśli. Pewnie to nie ma ani ładu ani składu, skakałam z tematu na temat, ale no cóż. Chciałam pozbyć się tego z głowy. Oczyścić umysł, może bardziej będę mogła skupić się na tym co chce robić.

Także osiem gwiazd z wami, pozostańmy niepokonani.


*****

 ***


wtorek, 20 października 2020

Zamość - wycieczka prawie jak za czasów szkolnych.

Pewnego dnia pojechałam z mamą do ciotki, bo tam mieliśmy sprawę dotyczącą babci, którą się zajmujemy, każda po troch w jakimś tam stopniu, i w trakcie rozmowy ciotka pyta się nas "która jedzie na wycieczkę", bo tam było wolne miejsce. Moja mama od razu rzuciła, że ona nie, więc oczy ciotki przeniosły się na mnie. No ja mówię, że nie wiem, a w tym czasie przez kłębiły się myśli introwertyka - "w sumie fajnie by było pojechać, ale LUDZIE", "trochę mi się nie chce, ale może jednak", "trochę chce, a trochę nie" i tym podobne. Jako człowiek nie lubiący przebywać w dużym gronie ludzi, który woli swoje małe grono lubianych ludzi, i który nawet przebywając z rodziną musi potem przejść terapię z samym sobą w pokoju, to dla mnie taka wycieczka była niezłą rozkminą. Jednak podjęłam spontaniczną decyzję, że pojadę. Ciotka trochę mi pomogła, mówiąc o tym, że moja bardzo dobra koleżanka jedzie, dodatkowo pomyślałam sobie, że dawno nigdzie nie byłam, siedzę aby w domu i trzeba by było raz na jakiś czas przerwać tę rutynę.



No to już jak popełniłam to ryzyko i zgodziłam się na tą wycieczkę, no to trzeba było się jakoś przygotować. Aparat i powerbank pod ładowarkę, do sklepu po wodę i jakieś przekąski i w tym momencie poczułam się jak za czasów szkolnych. Oczywiście głównie podstawowej i trochę gimnazjum, bo w technikum to jedynie na Jasnej Górze żeśmy byli, i to w sobotę jechaliśmy (swoją drogą pojechałam tam nie na tak zwaną pielgrzymkę, tylko po to, żeby gdzieś pojechać). Właśnie przed wycieczkami szkolnymi szło się do sklepu z mamą i kupowało się paluszki, krakersy, herbatniki i jakiś napój. Teraz, po tylu latach, wyglądało to podobnie, ale wiek się zmienił i niektóre produkty. Zamiast napoju - woda, bo wodą lepiej się nawodnisz w bardzo ciepły dzień; zamiast krakersów - Bake Rollsy, a paluszki, a paluszki zostały, bo są zajebiste. Też sposób transportu delikatnie się zmienił. Jak wiadomo, czasami rodzic musiał podwieźć dziecko, żeby ciężkiego plecaka nie niosło, u mnie to było tylko w przypadku gimnazjum, bo z podstawówką, to ja sąsiaduje. A teraz sama siebie mogłam podwieźć, tylko samochód się nie zmienił (jeździł nim tata, który jako jedyny miał prawo jazdy w domu, a teraz tym samochodem jeżdżę ja). I właśnie pakując się i szykując do tej wycieczki miałam taki vibe jak za czasów szkolnych, tym samym powspominałam sobie dawne czasy, dziecięce.


w dzień wycieczki pobudka o szóstej, po mniej niż czterech godzinach snu, stawiłam się u ciotki o ustalonej godzinie, no dobra pięć minut później, ale i tak ciotka z wujkiem nie byli gotowi. Ale i tak zdążyliśmy na zbiórkę pod szkołę. Gdy zbliżaliśmy się, już widziałam z jakim przedziałem wiekowym, że tak powiem będę miała do czynienia. No ludzie po pięćdziesiątce. Oni stanowili jedną połowę, zaś drugą połowę stanowiła grupa od dwudziestu do pięćdziesięciu lat, dzieci i nastolatkowie, razem wziętych. Wycieczka organizowana przez Koło Gospodyń Wiejskich, więc czego się spodziewać. Nie miałam nic do tego, w końcu sama zgodziłam się na tą wycieczkę, dobrowolnie, wiedząc czego można się spodziewać. Pierwsze zaskoczenie było takie, że w ogóle całkiem sporo ludzi jechało (w tym nawet jakaś tam moja rodzina, poza ciotką i wujkiem wcześniej wspomnianych), a drugie moje zdziwienie na tamten moment, to wtedy, gdy zobaczyłam jakim fajnym autokarem będziemy jechać. Duży, z klimatyzacją. Nawet kilka miejsc zostało. Spodziewałam się niewielkiej grupy osób, i małego busika.

Powoli wchodząc do autokaru moje koleżanka do mnie mówi "My wiemy z kim siedzimy", pytając stwierdzając, na co ja "oczywiście".


Kolejnym miłym i pozytywnym zaskoczeniem był przewodnik. Już przejeżdżając przez znajome miejscowości zaczęliśmy słuchać różne ciekawostki. I tak, dojeżdżając do małego miasta Bychawa (którego nie lubię 😛) dowiedziałam się, że tam jest jakaś synagoga oraz to, że to miasto było miastem z największą ilością Żydów, czy w ogóle byli tam sami Żydzi, teraz dokładnie nie pamiętam, ale było ich dużo. Pamięć ludzka słaba jest 😆. I tak przez całą drogę, gdy przejeżdżaliśmy koło czegoś, to przewodnik nam zwracał uwagę i mówił jakąś ciekawostkę, jakieś informacje pokrótce. Już wtedy przekonałam się, że pojechanie na tą wycieczkę było dobrym pomysłem. A to dopiero początek.


Dojechawszy do Zamościa, cieplej się zrobiło na dworze. Oczywiście wjeżdżając do miasta już słyszeliśmy głos przewodnika, opowiadający o rzeczach za oknem. Następnie idąc z autokaru w kierunku zwiedzania, minęliśmy kościół? katedrę? w odbudowie. Nie znam się na tych rzeczach, ja ateista, ale budowla wygląda ładnie. Potem zaś doszliśmy do synagogi o której również trochę posłuchaliśmy.  Teraz niestety za dużo nie pamiętam, bo od wycieczki trochę minęło, ale to co udało mi się zapamiętać to to, że synagoga jest zamknięta pod względem modlitwy i jest tam muzeum. Podczas pisania tego wpisu sprawdziłam sobie tą synagogę i ona została wyremontowana. Przed remontem widać było na budynku czas przemijania. No w końcu na przykład Niemcy podczas II wojny światowej sobie ją zdewastowali i urządzili w niej warsztaty stolarskie. Idąc na przód przez uliczki można było oglądać zwykłe budynki. Właśnie to podobało mi się w Zamościu, kolorowe  zadbane budynki. Pewnie pójdąc gdzieś dalej znalazłoby się takie obskurne miejsca jak w Lublinie, ale na tamten krótki obchód znalazłam chyba tylko dwa takie nie za ładne budynki.


Podczas takiej wycieczki trochę ciężko robi się zdjęcia. No jest to trochę utrudnione. Zawsze to ktoś wejdzie w kadr, trzeba uważać, by komuś przypadkiem nie zrobić zdjęcia, kto wie, może sobie tego nie życzy, do tego słuchanie przewodnika. Teoretycznie to w niczym nie przeszkadza, ale z tyłu głowy mam coś takiego, ze robiąc zdjęcia przewodnik może pomyśleć sobie, że go nie słucham, a ja właśnie go słuchałam, bo ciekawie opowiadał. Potem mi takie uczucie zniknęło, bardziej się rozluźniłam. A na przewodnika trafiliśmy bardzo dobrze, był na luzie, właśnie prosto i ciekawie opowiadał, rzucił jakieś zdanie z humorem, albo jakimś żartem, a co najważniejsze, widać było, że lubi to co robi i faktycznie się tym co mówi interesuje.



Płynnie przeszliśmy na rynek, jeden z wielu, bo jak dobrze pamiętam, to tam było kilka rynków i na każdym kiedyś handlowało się czymś innym plus, założyciel chciał mieć z każdej strony miasta coś reprezentatywnego, żeby godnie przyjąć gości. To można by było rozszerzyć, ale z racji tego, że no minęło trochę czasu i nie wszystko pamiętam, to mogłabym coś poplątać, zgubić się we własnych myślach, a to nie miałoby sensu. W każdym razie na tym rynku mogliśmy zobaczyć delikatnie gorszą stronę Urzędu Miasta. Znaczy nie to, że ona brzydka, bo właśnie nie, ale po drugiej stronie ten budynek jest wypasiony fest. Ale to potem. Kolejnym punktem był pałac i pomnik Zamoyskiego. Oczywiście już nie pełni funkcji pałacu, tylko jest tam Liceum Ogólnokształcące. I jest to... taki paskudny budynek. Niestety. Kiedyś był powodem do chwały, i oczywiście inaczej wyglądał. Został postawiony tak, by był na widoku z głównego rynku, żeby każdy ten pałac zobaczył i żeby przejezdni wiedzieli z kim mają do czynienia. On w ogóle był robiony na wzór zamku, tak na bogatości, bo Zamoyski miał chyba za dużo pieniędzy 😛. Aż szkoda, że teraz jest tak zaniedbanym budynkiem. Nawet przewodnik zwrócił uwagę na to, że przydałby się remont, no ale wiadomo, pieniądze. Z przodu wygląda jak wygląda, a po drugiej stronie wygląda jeszcze gorzej, dosłownie jakby to był opuszczony budynek. 








Pora poświęcić chwilę dla kościoła. Jak wiadomo, w Polsce lubiane są kościoły i jest ich bardzo dużo, aż za dużo. Znaczy, nie to, że mam coś przeciwko kościołowi, no bo ludzie niech sobie wierzą w co chcą, ale jak dla mnie jest ich za dużo. Jak byłam w Krakowie, to tam na każdym kroku był kościół, często na tej samej ulicy, ale te kościoły w jakiś sposób sąsiadowały ze sobą. No ale co na to poradzę. Jeszcze niektóre to pod względem budowniczym były ciekawe, ale niektóre to były takie nijakie, nawet jako budowle nie były interesujące. Bo niektóre, to serio były mocarne, widać było, że projektant, czy inżynier miał niezłą rozkminę. Ale wróćmy do Zamościa. Jeden kościół był w pobliżu pałacu i pomnika Zamoyskiego, do niego poszliśmy w dalszej części wędrówki, a ja złapałam tylko jego dzwonnice gdzieś w międzyczasie przemówienia przewodnika. Gdy obeszliśmy ten pałac, zaszliśmy od drugiej strony ten kościół w na chwilę do niego weszliśmy. No wielka budowla z rozmachem. No a w środku? Bogactwo. Wystarczy spojrzeć na ołtarz. Zdjęcie prześwietlone trochę, bo tam okna są, a nie było czasu, żeby ustawić sobie aparat. Nawet sufit zrobiony jest z dokładnością. Najbardziej podobały mi się organy, mocarnie wyglądają. Złapałam jeszcze na jednym zdjęciu oryginalne drzwi, które były od początku istnienia kościoła, aktualnie nie używane. Gdy szliśmy w stronę Rynku, minęliśmy jeszcze jeden, ale ten był jednym z tych mniej spektakularnych. Gdy wychodziliśmy z miasta w stronę autokary, zrobiłam lepsze ujęcia, lepszej strony tego kościoła cośmy na początku widzieli i z tej strony widać rozmach, bo po tamtej, drugiej stronie, widać było rusztowania. A to nie wszystkie kościoły, bo jeszcze sprawdzając pewne rzeczy do tego wpisu natknęłam się na jeszcze trzy (i pewnie nadal to nie wszystkie), w tym jeden widzieliśmy z daleka też na początku, gdy zaczynaliśmy wędrówkę, który był kiedyś cerkwią, ale zdjęcia nie zrobiłam.

























W drodze do głównego punktu, zobaczyliśmy Bramę Szczebrzeską i ogólnie trochę Twierdzy. Robią wrażenie te czerwone mury. Fajnie na zdjęciach wyglądają na zdjęciach. Swego czasu, gdy miały na celu bronić miasto, były bardzo dobrze rozplanowane i ogólnie była to jedna z lepszych fortyfikacji. Teraz nie pamiętam słowo w słowo co mówił przewodnik, ale pamiętam, że Zamoyski miał łeb i jego mury obronne były zaprojektowane z dobrą strategią. No i w końcu Rynek Wielki, ratusz i kolorowe kamienice. To miejsce pamiętam jak za mgłą, bo byłam na wycieczce jako dziecko w podstawówce. Budynek Ratusza jest charakterystyczny, pewnie to jest jeden ze znaków rozpoznawczych w Zamościu. No jest imponujący. Niestety nie mogłam go sfotografować w pełnej okazałości, bo był tam wtedy jakiś event, coś z winem, i były jakieś namioty, scena, a nawet telewizja (TV***). Rozpoznawalne sa również kolorowe kamienice, które wyglądają pięknie. ^To co mnie zaskoczyło, a o czym nie wiedziałam i powiedział o tym przewodnik, to te kamienice z charakterystycznymi zdobieniami są pozostałością po Ormianach. Żyli sobie oni w Zamościu, a założycie miasta chciał im coś dać, bo szanował ich obecność. Strasznie chciałam ująć te kolorowe kamienice, a że było wtedy mega słońce, to spodziewałam się, że wyjdzie z tego nic ciekawego, ale na szczęście moje obawy się nie potwierdziły. Oczywiście były jednostki do wyrzucenia, ale to co zostało mnie satysfakcjonuje. Pewnie można by było zrobić ciekawsze zdjęcia, ale nie było czasu. I tak próbowałam czasami kombinować jakieś ciekawsze ujęcia. Jakby samemu się przyjechało, to i więcej czasu by było na zdjęcia, i więcej by się zobaczyło, a tak to czas gonił. Ale taki szybki obchód też mi się podobał. 






































Ale to nie koniec przygód. Kolejny punkt naszego tripa był Susiec. A dokładnie mieliśmy zobaczyć progi skalne w Rezerwacie Przyrody Nad Tanwią, który położony jest na obszarze Parku Krajobrazowego Puszczy Solskiej. Pospacerowaliśmy i pooglądaliśmy te małe wodospady, które powstały w wyniku ruchów tektonicznych w trakcie fałdowania Karpat. Tędy też przebiega granica geologiczna dzieląca Europę Zachodnią, fałdową od Europy Wschodniej, płytowej. (Geografia się odzywa 😛). I jest to jedyne takie miejsce, gdzie to jest wyraźne widoczne w Polsce. 

Troszkę sobie tamtędy pochodziliśmy. Podobno wybraliśmy trudniejszą trasę. Obeszliśmy kółko. W połowie zrobiliśmy krótką przerwę, bo w końcu były tam sześćdziesięciolatki 😆. Nie wiem, czy dalej prowadziła ścieżka, nie pamiętam i w sumie chyba nawet się bardzo nie rozglądałam, bo pod nogi trzeba było patrzeć, żeby się na głupi ryj nie wywalić. Najpierw szliśmy po jednej stronie, a potem po drugiej i w momencie tej drugiej części mieliśmy tą przerwę. Ona mi się przydała, bo sobie mogłam odpocząć. W tamtym momencie już delikatniej mocniej odczuwałam głód, no bo nawet śniadania nie jadłam, bo rano nie mam ochoty na jedzenie, w szczególności po małej ilości godzin snu, a od szóstej trochę minęło i brzuch dawał mi znaki. Po tym spacerze był w planie obiad, więc wszystko spoko. Mimo, iż ten spacer nie był jakoś wymagający, to jednak po tej trasie dotknęło mnie zmęczenie. Moje niecałe cztery godziny snu też się odzywały (ale przygotowałam się na to).






















Podczas przerwy obiadowej najadłam się, odpoczęłam, wypiłam energetyka i się trochę zregenerowałam. W miejscu, gdzie mieliśmy ten obiad był też bar, więc niektórzy pozwolili sobie na jedno piwko, a potem pod autokarem co po niektórzy wyciągnęli flaszkę i po kielichu. Już wcześniej mogłam to przyuważyć, ale im więcej się napili tym mniej to ukrywali 😂. A staruszkowie nie powiedzieli ostatniego słowa. Swoją drogą bawiło mnie to, jak ludzie w przedziale (najmłodsi) czterdzieści - sześćdziesiąt lat (i wyżej najprawdopodobniej) zachowywali się jak nastolatkowie, którzy na wycieczkę szkolnej potajemnie piją alkohol na końcu autokaru. Jak jeszcze zza czasów szkoły miałam tą jedyną, większą wycieczkę, która była pielgrzymką, to w drodze powrotnej niektórzy, co siedzieli na końcu autokaru potajemnie właśnie popijali sobie alkohol, mało tego, na postojach na stacjach benzynowych dokupywali sobie. Nieźle sobie radzili będąc niepełnoletnimi. Niektórzy wypili za dużo, i wymiotowali, ale to już ich głupota była 😛. A teraz, kilka lat później, biorę udział w wycieczce, tylko w trochę innych warunkach, ja i większość pełnoletnia, dużo luzu i przede wszystkim to nie wycieczka szkolna, razem ze starszymi od siebie ludźmi, którzy robili to samo. Oczywiście nie miałam nic przeciwko do tego, przynajmniej było śmiesznie, coś się działo i być może sama bym się dołączyła, gdyby nie to, że ja potem samochodem do domu musiałam się podwieźć. 

Najedzeni, napici i po małym odpoczynku, pojechaliśmy do Zwierzyńca. W drodze do kościoła na wyspie, zobaczyliśmy tamtejszy Browar, do którego można sobie pójść wypić piwo i zjeść, bo były tam dostosowane miejsca do tego, i budynek szkoły podstawowej, który kiedyś był budynkiem należącym do całego kompleksu budynków, no bo Zamoyski miał rozmach i nawet okolice pałacu myśliwskiego, który niegdyś stał w miejscu kościoła na wyspie. Zaś kościół na wyspie Św. Jana Nepomucena również kiedyś miałam okazję zobaczyć na wycieczce szkolnej. Fajnie było tak odświeżyć sobie kolejne miejsce, w którym się kiedyś było. Takie fajne uczucie flashbacku miałam. I zdjęcia sobie mogłam porobić.

















Po szybkim zobaczeniu, obejściu i posłuchaniu o kościele, zostaliśmy zawiezieni, by zobaczyć Stawy Echo. Tyle że ledwie było ich widać, bo były wyschnięte. Koników polskich też nie było. Po drodze mogliśmy rzucić na chwilę okiem na Pałac Plenipotenta. Tym samym powoli wycieczka dobiegała końca. Ostatni punkt to ognisko, na które miejsce udostępnił Ośrodek Edukacyjno-Muzealny Roztoczańskiego Parku Narodowego w Zwierzyńcu. Kobitki, które prawdopodobnie były wmieszane w organizację wycieczki, rozkazały niektórym wziąć wcześniej zapakowane do bagażnika autokaru pudła i inne z prowiantem. Wszystko znalazło się w altance przeznaczonej do ognisk. No i dodatkowo ludzie mieli też coś tam swojego. I uwaga, zbliża się najlepsze. Ja jak to zobaczyłam, to miałam niezły ubaw, bo to komicznie wyglądało. Poza kiełbaskami w termicznym opakowaniu i pączkami w papierowych kartonach, ludzie zaczęli wyciągać jakieś swoje sałatki, przekąski, ogórki kiszone, cy inne takie, napoje i... wódkę. I gdy wyciągali swoje trunki to robili to tak, jakby dawno nie pili, albo jak alkoholik, który za długo jest trzeźwy. No to tak śmiesznie wyglądało. Oni natychmiastowo podzielili się plastikowymi kubkami i kieliszkami i zaczęli sobie polewać. To było takie wariactwo. Za niedługo taka jedna pani włączyła muzykę, i to nie byle z czego, tylko z głośnika bluetooth! No zaimponowała mnie tym, ale muzyką jaką zaczęła puszczać już nie. Mieszanka muzyki weselnej i disko polo, to nie najlepsza mieszanka. Rozpętała się niezła impreza. Pili, tańczyli, jedli i się bawili. Pojedli popili, niektórzy, tak jak mój wujek tak konkretnie popili, zrobiła się dziewiętnasta i trzeba było wracać. 

Imprezę kontynuowali, w autokarze.

Fajnie był pojechać na wycieczkę, będąc trochę starszą, dawno po pełnoletności, z pełnoletnimi ludźmi (w większości), mając taki vibe jak za czasów szkoły, tylko wiele okoliczności się zmieniło. 

I tak tylko wspomnę, przewodnik upił się razem z nimi.