piątek, 25 czerwca 2021

Ed Sheeran i jego "Bad Habits".

Dzisiaj jest wiekopomny dzień dla każdego fana Eda Sheerana. Do internetu trafił jego nowy utwór z tytułem "Bad Habits", który był zapowiadany krótkimi clipami. Już na etapie zapowiedzi domyślałam się, że będzie to coś prostego, wpadającego w ucho, żeby jak najwięcej ludzi się zasłuchało. 

Mimo, że utwór zrobiony dla jak największej publiczności, to mi się podoba. To typowy, radiowy utwór, do którego chce się wstać i tańczyć, albo puścić na imprezie, idealny na wakacje. Czyli po prostu Ed wie, jak wrócić, kiedy wrócić i z czym wrócić. 

Ja może nie czekałam na samą piosenkę, ale na powrót samego Eda. Zawsze jak jakiś artysta, nie tylko Ed, jest aktywny, że tak powiem, to coś się dzieje. Są występy promocyjne, wywiady i różne takie, a jak jeszcze jak się kogoś lubi, jako osobę, to jest to ciekawy aspekt. 

Jednak widziałam, że są osoby niezadowolone z nowej piosenki, co mnie dziwi, bo gdy wyszło "Shape Of You" wszyscy byli zachwyceni. No a "Shape Of You" i nowe "Bad Habits" są dość podobnymi piosenkami. Może i ja wolałabym usłyszeć piosenkę "starego" Eda z gitarą, albo coś w stylu "Castle On The Hill", ale patrząc na różnorodność ostatniego albumu Sheerana, i to co powiedział na wywiadzie, że jego przyszły nowy album będzie mieszanką styli, które pojawiły się do tej pory na jego albumach, to mam spokojną głowę. Plus Ed wracał po dłuższej przerwie i zwyczajnie wypuścił to, co raczej dużo ludzi polubi. A zważywszy na te 5 milionów wyświetleń pod nowym klipem, na ten moment, gdy to piszę, to mu się udało trafić do ludności. 

A tak à propos klipu, to on bardzo mi się podoba. Ed w ogóle tam tańczy, a jak ktoś go dłużej obserwuje ten wie, że mówił on iż tańczyć nie umie, a do swojego teledysku "Thinking Out Loud" specjalnie się uczył tańczyć. A w "Bad Habits" chodzi tanecznym krokiem, na luzie. Charakteryzacja Eda w różowym garniaku na wampira i innych jest świetna, a końcówka, gdzie Ed z kolorowego wampira zmienia się w zwykłego Eda złapała mnie za serce. Bardzo mi się to podobało.

To ja idę słuchać piosenki.


Autoboty powracają! | Nowy film ze świata Transformers.

Ostatnio YouTube zaproponował mi wideo z muzyką do jednego z pierwszych trzech filmów "Transformers". Ktoś po prostu opublikował jakąś rozszerzoną wersję utworu skomponowanego do filmu. Kliknęłam sobie, bo w międzyczasie szukałam albo coś do obejrzenia przed snem, albo muzyki do posłuchania. I w trakcie odtwarzania tego utworu złapała mnie taka nostalgia. Od razu powróciły wspomnienia, jak filmy z tytułem "Transformers" były moimi ulubionymi, i jak zza czasów, gdy oglądałam telewizję i puszczane były te filmy, to ja zasiadała, przez tydzień zapowiadałam, że telewizor jest mój. Nawet stronkę na Facebooku założyłam, która istnieje do tej pory.

Nie wiem jak jest teraz, czy nadal są to moje ulubione filmy, bo właśnie od czasu gdy przestałam oglądać telewizję, żadnego z nich nie widziałam. Jedynie potem te co wychodziły w kinie, z których powtórki też nie robiłam. Ale przy słuchaniu tego utworu z soundtracku przyszło mi do głowy, żeby sobie wszystkie te filmy obejrzeć. Zobaczyć, czy nadal mi się podobają. 

Jakoś dwa dni po tym, podczas przeglądania Facebooka wieczorną porą, już byłam bliska wylogowania się, ale zjechałam kawałek dalej i ujrzałam post oficjalnego konta Transformers. Aż w szoku byłam, gdy przeczytałam i okazało się, że ogłaszają oni nowy film z tej serii. I mimo, że nie wiem czy nadal podobają mi się filmy, i że dawno ich nie oglądałam, to się bardzo ucieszyłam. Chyba jednak coś mnie trzyma przy tym. 

W poście napisali: "The battle on Earth is no longer just between Autobots and Decepticons… Maximals, Predacons, and Terrorcons join Transformers: Rise of the Beasts, in theatres June 24, 2022.". Mocno mnie to zaintrygowało. Ale dopiero jakoś drugiego dnia wpadłam na trochę więcej informacji. Akcja "Transformers: Rise of the Beasts" będzie rozgrywać się w 1994 roku, w grupie Autobotów zobaczymy oczywiście Optimusa Prime'a i Bumblebee, który będzie miał wygląd Camaro. Pojawią się Maximale, Autoboty o kształcie zwierząt, które dowodzone będą przez Optimusa Primala. Przeciwnikami zaś będą Terrorcony, czyli zombie roboty. Będzie też oczywiście dwójka ludzi. Więcej można znaleźć na Filmwebie, dzięki któremu mogę sobie wyobrazić, jak to wszystko może wyglądać. 

Na początku wydawało mi się to wszystko dziwne, ale mieliśmy już dinozaury na przykład, więc no. Po tym zdziwieniu, wszystko mnie zaciekawiło, bo na przykład ciekawą rzeczą wydaje mi się to, jak Optimus Prime zostanie przywódcą Autobotów. Tak więc czekam na kolejne jakieś informacje dotyczące tego filmu, a w 2022 roku zobaczymy co oni tam wykombinowali.



czwartek, 24 czerwca 2021

To jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie słyszałam. | Linkin Park ft. Eminem - Soldiers (2021)

Przez dłuższy czas obserwuje sobie poczynania chłopaka pod pseudonimem, nazwą zwieR.Z. Swego czasu zwrócił on na siebie moją uwagę swoim remixem utworu Linkin Park, który mi się spodobał. Potem sprawdziłam sobie inne remixy no i gdzieś zaczęłam obserwować to co robi muzycznego w internecie. 

zwieR.Z. zrobił genialne remixy takich utworów jak "Radioactive", "Believer" Imagine Dragons, "Elastic Heart" Sii, "One More Light", "Papercut", "Lying From You" Linkin Park, czy "Over Again" Mike'a Shinody, oraz wiele innych. Ma też swoje autorskie utwory, "Outbreak", "Umbra", "Wreckage", które wplątuje w swoje remixy. Ja jestem pod wrażeniem całej jego działalności. Pamiętam, że na początku zdziwiłam się i trochę trudno było mi uwierzyć, że to w ogóle jest polak. Oczywiście potem się z tego cieszyłam, że rodak tworzy coś tak świetnego muzycznie. rzecz jasna jest jakiś podział pomiędzy tymi co mi się bardziej podobają i tymi co trochę mniej. Z każdą muzyką tak jest.

Dzisiaj wyszło kolejne arcydzieło zwieR.Za. Już po zapowiedzi spodziewałam się czegoś epickiego. Tym razem zmieszał nie tylko dwa utwory, jak zazwyczaj to robi, a kilka utworów i stworzył piękną składankę, przy której nie wiedzieć czemu, się rozkleiłam podczas pierwszego odsłuchu. Nie wiem, czy to moje emocje, czy emocje zawarte właśnie w tym muzycznym kawałku to spowodowało, ale to wyszło mu po prostu pięknie. Na początku delikatny wokal Chestera Benningtona z utworu "Darker Than Blood", potem przemówienie wykorzystane jak w jednym z utworów Linkin Park, które złapało mnie za serce, następnie "A Line In The Sand", które uwielbiam, do tego wmieszany Eminem, a to leci jeszcze dalej. 

Ten kawałek ma taki klimat, że odtwarzam go dość często na replayu i wsłuchuję się jakbym słyszała go pierwszy raz. Nie lubię tego określenia, ale to brzmi jakby miało swoją duszę. Twórca włożył w to swoje serce, a teraz jego dzieło łapie za serce innych. 




"I think i've had some kind of a flashbacks". | "FLASHBACK"

Jako fan Dylana O'Briena obserwuję sobie jego poczynania aktorskie. Ciekawi mnie jak wypadł w innych rolach poza tymi w "Teen Wolf", "Maze Runner" i "American Assassin", bo po obejrzeniu między innymi tych produkcji można stwierdzić, że to zdolny aktor i prawdopodobnie stać go na więcej. Z ostatnich filmów bardziej zainteresował mnie na przykład "Love and Monsters ", do którego nie miałam jakichś wysokich oczekiwań, a okazał się bardzo fajnym, przyjemnym filmem, oraz "The Education of Fredrick Fitzellpóźniej "Flashback", którego trailer mnie zaintrygował, ale spodziewałam się, że ten film może mi się nie spodobać.

Po pojawieniu się pierwszych informacji o tej produkcji, cieszyłam się, że powstaje coś nowego z udziałem Dylana, ale nie ekscytowałam się nadwyraz, bo nie wiadomo było, jak to wyjdzie. Oczywiście opis, to tak średnio coś mówił, tylko jakiś cień został rzucony. Dopiero gdy pojawił się trailer można było się czegoś dowiedzieć. I coś w tym trailerze było, że mimo nie do końca interesujących mnie rzeczy, wzbudził u mnie zainteresowanie, z racji tego, że fabuła przedstawiona była jako tajemnicza. A co jest tajemnicze, to człowieka interesuje. 

Po obejrzeniu traileru, myślałam, że film będzie o tym iż główny bohater w jakiś sposób zainteresuje się zaginioną koleżanką jeszcze ze szkoły, będzie prowadził takie swoje śledztwo, a żeby pomóc sobie zaczyna brać narkotyki, przez co rujnuje sobie życie. No tak to zinterpretowałam, może dokładnie się nie przyjrzałam, a może zwyczajnie trailer dawał takie wrażenie. W każdym razie uważałam to za kiepski pomysł na fabułę. Myślałam wtedy, że będzie ona skomplikowana, pomieszana i że się w niej pogubię. Plus, ogólnie nie lubię za bardzo tematyki narkotykowej, nie lubię zjawiska, że ludzie je biorą i nie podoba mi się, jak ktoś z mojego otoczenia coś bierze (nie spodziewałam się tego, ale znalazła się taka osoba koło mnie). Na szczęście film potoczył się inaczej.

Scena rozpoczynająca film ukazuje głównego bohatera, Fredricka Fitzella, będącego u chorej matki w odwiedzinach. Towarzyszy mu jego partnerka. Następnie widzimy ich w gabinecie lekarskim, gdzie doktor informuje o stanie zdrowia matki Fredricka. Mężczyzna dowiaduję się, że jej rodzicielce nie zostaje dużo czasu. Przygniata go ten fakt i już nawet nie słucha, co medyk ma dalej do powiedzenia. 

Na jednym z kolejnych ujęć widzimy Fredricka jadącego samochodem, Jego wyraz twarzy wyglądał, jakby był zmęczony życiem. Stojąc na czerwonym świetle jakby zniecierpliwiony decyduje się na spontaniczny ruch, który skutkuje w spotkanie znajomej twarzy oraz konfrontację z policją. Potem z jakiegoś powodu powracają do niego wspomnienia zza czasów szkoły, a konkretnie o pewnej dziewczynie. Im więcej wspomnień do niego wraca, tym bardziej chce wyjaśnić, odkryć co się z nią stało. Kontaktuje się ze swoimi dawnymi kolegami, odwiedza swoją dawną szkołę i ogółem prowadzi jakby swoje śledztwo.

Jednak w pewnym momencie wspomnienia mieszają się z rzeczywistością i razem z Fredrickiem oglądającemu wszystko się miesza, nie wie, co jest prawdziwe, a co nie. Im bliżej końca filmu, tym bardziej mieszają się ze sobą te dwie strony. W niektórych momentach, gdy myślałam. że Fredrick jest w swojej teraźniejszości, okazywało się, iż byłam w błędzie. Przy jednych wspomnieniach wyglądało to jakby lunatykował, przy innych jakby był zamyślony, a jeszcze przy innych jakby tracił rozum. 

Ogólnie film skupiał się właśnie na tytułowych flashbackach. Poznajemy Fredricka zza czasów liceum, kiedy to, w sumie przez przypadek, wpada w sidła narkotyku zwanego Mercury. W tymże czasie zadawał się nie tylko ze swoimi dwoma kolegami, ale i z dziewczyną, Cindy, z którą chce się dowiedzieć co się stało. W tamtym czasie często brał Mercury, aż prawie źle się to skończyło. Wtedy też Fredrick i reszta wzięli coś twardszego, co poskutkowało amnezją, przez co ani Fredrick, ani jego koledzy nie pamiętali, co się z Cindy stało. Ten aspekt brania narkotyków powodował, że gdy teraźniejszość przeplatała się z flashbackami było jeszcze bardziej efektowne. pod koniec myślałam, że bohater zwyczajnie nadal bierze te narkotyki i w głowie mu się miesza. 


Na końcu okazuje się, że to wcale nie chodziło o to, by dowiedzieć się co stało się z Cindy. Fakt znania jej, brania narkotyków i ogólnie ta historia z przeszłości Fredricka zostały wykorzystane, tak jakby w jego głowie do zrozumienia pewnych rzeczy, do przetrawienia przykrej sytuacji, przedstawionej na początku filmu. 

Ostatnią sceną była ta, w której Fredrick przytula swoją przed momentem zmarłą mamę. A cała droga do tego momentu i to na ile wszystko zrozumiałam oraz właśnie ta scena, doprowadziła mnie do wzruszenia. To było coś, czego się nie spodziewałam. Tak jak wspominałam na początku, spodziewałam się kompletnie czegoś innego. 

To dość specyficzna produkcja i pewnie nie każdemu podejdzie. W sumie dziwię się, że mi podeszło. Zauważyłam, że często podobają mi się rzeczy, które nie podobają się innym, albo są mało popularne. W tym przypadku nie spodziewałam się nie wiadomo jakiego filmu, myślałam, że będzie inny i chyba zwyczajnie mnie zaskoczył. Zaskoczył mnie tym drugim dnem ujawnionym na końcu. 

Nie można też ominąć kwestii odtwórcy głównej roli, Dylana O'Briena, który jak dobrze grał przestraszonego chłopca w "Love and Monsters", tak dobrze grał naćpanego chłopaka w "Flashback". Oglądając te sceny, gdzie właśnie Fredrick bierze Mercury, czułam się, jakbym widziała faktycznie odurzoną osobę. To było tak wiarygodne, że gdybym jakimś sposobem nie wiedziała, że to film, to naprawdę bym sądziła, że coś brał. Cieszę się, iż zobaczyłam Dylana w kolejnym wcieleniu, w którym pokazał się z innej nowej strony. Do tej pory miał dość podobne do siebie role (biorąc pod uwagę to, co oglądałam), więc zobaczyć co więcej potrafi ten aktor, to czysta przyjemność. 


"Flashback" jest nietypowym filmem. Przynajmniej dla mnie, bo choć widziałam motyw wspomnieni w filmach, czy serialach, to takiego ugryzienia tego motywy nie widziałam. Z początku, tak mniej więcej do połowy, dało się oddzielić wspomnienia od teraźniejszości bohatera. Jednak im dalej poznawało się te wspomnienia, w których Fredrick coraz bardziej wsiąkał w branie narkotyków, to coraz trudniej było rozdzielić te dwie rzeczy. Im bliżej końca filmu, tym trudniej było ocenić. Na końcu to się kompletnie zlewało. Jakie było moje zdziwienie, że te flashbacki, to tak naprawdę myśli głównego bohatera, który próbuje sobie poradzić z trudną dla siebie sytuacją. Podobał mi się ten zabieg. Podziałał na moje emocje. Plus to drugie dno, o które tak naprawdę chodziło. Film mnie zaskoczył. Nie spodziewałam, się, że mi się spodoba, zważywszy na moje inne oczekiwania. Myślę, iż kiedyś zrobię sobie powtórkę z tego filmu, by być może dostrzec jeszcze więcej, zauważyć rzeczy niezauważone przy pierwszym seansie, szczególnie przy tym, co działo się na końcu, bo gdy oglądałam końcówkę, to wszystko działo się szybko i mimo skupienia, mogło mi coś umknąć, w szczególności, że napięcie coraz bardziej wzrastało i byłam ciekawa, jak to się zakończy. Plus, oglądałam po angielsku, więc jako osoba mająca wątpliwości co do swoich umiejętności językowych, zwyczajnie mogłam coś źle zrozumieć. 



niedziela, 13 czerwca 2021

Wyjebałam się na rowerze.

Co tu dużo mówić, no wyjebałam się na rowerze. Nie byłoby to coś niesamowitego, gdyby nie to, że przez moje 23 lata życia rzadko co sobie robiłam. Wywracałam się na rowerze/skuterze, nic się nie działo, może małe zadrapania. Spadałam z drzewa, nic sobie nie łamałam. W szkole na W=Fie jak się wywalała, czy mocno dostawałam piłką, no to tylko ręka mnie bolała, w momencie, gdy innym w takim przypadku wychodziły skręcenia i złamania. Jedynie dwa razy byłam zszywana bo sobie głowę i kostkę rozcięłam. Tymczasem będąc dorosłą nie dość, że się wywaliłam (to jeszcze dałoby radę przeżyć), ale się potłukłam i tak rąbnęłam ręką, że na drugi dzień trzeba było do szpitala pojechać, sprawdzić, czy nie jest przypadkiem złamana. 

Na szczęście złamana nie jest, ale dość mocno potłuczona, że dali mi taki rękaw i kazali tę rękę oszczędzać. Jednak ten krótki pobyt w szpitalu nabawił mnie paru przemyśleń. Po pierwsze, źle się czułam, że zawracam komuś dupę, wiedząc, że ta ręka nie jest złamana, ale pieruńsko bolała i ogółem źle to wyglądało i po prostu chciałam skontrolować, czy nie ma tam żadnego złamania, czy czegoś innego. Po drugie, źle się czułam z tego powodu, że były tam osoby starsze, i tu były dwie strony medalu. Bo przykro mi się na nich patrzyło i dziwnie mi było, że ja przyszłam prawdopodobnie z niczym i lekarze zajmują się mną, zamiast tymi starszymi. Oczywiście wiadomym jest to, że pomoc należy się każdemu, ale moje myślenie spowodowane jest moją własną samooceną, która mówi, że nie jestem jakoś ważną osobą. 

Wszystko szło sprawnie, ale po prześwietleniu ręki już tak nie było. To co zauważyłam przez siedzenie, czekanie i ogólny pobyt, im dłużej tam byłam, tym więcej karetek, pacjentów, tym samym większy tłok i dłuższy na przykład mój pobyt. I tak nie było źle w moim przypadku, bo ostatecznie czekałam na rozwiązanie mojej sprawy 3/4 godziny, w momencie, gdy taki jeden pan czekał 8 plus te moje godziny. Znalazły się oczywiście takie typowe stare babki, które narzekały, mimo, że jedna nie czekała jakoś długo na wypis, a druga przyjechała karetką, choć nic poważnego jej się nie stało i całkiem szybko ją się zajęli. 

Jednak to co zapadnie mi w pamięci dość długo, to jeden taki moment podczas czekania, co ze mną. Otóż przyjechała karetka. Jak wiele karetek wtedy. Ale od razu słychać pośpiech łóżka na kółkach i ratowników, którzy go pchali. Za moment ich widzę i widzę, że poważna sprawa. Jeszcze w tym momencie nie wiedziałam jak poważna. Za chwilę stają z tym łóżkiem tuż koło mnie i słyszę ten charakterystyczny dźwięk aparatury, gdy serce człowieka przestaje działać, a następnie strzał defibrylatora. Po czym idą dalej i ratowniczka mówi tam do kogoś, że mężczyzna, lat 43, siny.

To było dość mocno przeżycie. Fakt, że ktoś umierał tuż koło mnie, w tak młodym wieku uderzył dość mocno. Potem zobaczyłam ponownie tamtą ratowniczkę, która była zmęczona, a na jej krótkich włosach widać był pot, bo przez całą drogę reanimowany był tamten pacjent. Pomyślałam sobie wtedy "respect". Co by się nie mówiło na niektórych w służbie zdrowia, są tacy co faktycznie ratują życie i być może dzięki tej ratowniczce życie tamtego mężczyzny, który jak dobrze usłyszałam, miał zawał serca.

O nie miłym widoku ludzi, bardziej starszych, którzy byli na SORze, a którym pomagano, chyba nie będę wspominać. Po prostu było to przykre i w przypadku wielu osób widziałam tamto miejsce jako umieralnie. Niby im pomagano, bo taka ich robota, ale po niektórych widać było, że koniec już bliski.

Napisałam sobie taki wpis, co mi w głowie siedziało, ale czas, by ręka odpoczęła, bo i tak już dzisiaj używana była do kąpieli, rejestrowaniu burzy i jeszcze pisania.