Swego czasu Marvel poogłaszał trochę swoich seriali. Moją uwagą na tamten moment zwrócił "Hawkeye". Lubię postacie strzelające z łuku, plus jakoś po Avengersach miałam niedosyt postaci Clinta Bartona. W sensie, został przytłoczony przed inne postacie, a wydawało mi się, że postać Bartona jest na tyle spoko, że fajnie by się ją oglądało solo. Nie lubię porównań tego typu, ale to tak jak Green Arrow miał swój serial, to tak mniej więcej. Pomyślałam, że dobrze by było obejrzeć Marvelowego, takiego przyziemnego bohatera, bo wielu jest takich co latają, mają zbroję, supersiłę, a niewielu takich, co mogą polegać na swojej zwykłej człowieczej sile i swoich umiejętnościach.
Pewnego razu Kate musi uczestniczyć w jakiejś tam imprezie, organizowanej przez jej matkę, podczas której zauważa coś podejrzanego. Włącza jej się wewnętrzny superbohater i wydarzenia toczą się tak, że struga bohatera i ściąga na siebie kłopoty po ubraniu stroju Ronina. O "powrocie" Ronina zrobiło się głośno, więc doszło to do Clinta Bartona, który rzucił rodzinne, świąteczne plany i postanowił coś z tym zrobić.
Ronin dla Clinta jest przeszłością, z której nie jest dumny i chce zamknąć ten rozdział na amen. A przy okazji pomóc Kate. Jednak sprawy się komplikują i robi się coraz poważniej. Na Bartona poluje dwoje ludzi. To co on robił jako Ronin do niego wraca, z czym musi się uporać, szczególnie w swojej głowie. Clint konfrontuje się z jednym zamachowcem, a w przypadku drugiego, wychodzi na jaw, kto go zatrudnił i jak wiąże się to z Kate. Zostaje pokazana sytuacja trzech postaci, w tym Clinta, dzięki czemu bardziej te postacie rozumiemy, a Kate poznaje sekret swojej matki.
Postać Kate Bishop bardzo polubiłam. Mimo, iż ta postać jest prosta i podobne można łatwo znaleźć gdzie indziej, to jakoś ta prostota mi nie przeszkadza. To też chyba dzięki aktorce, która wciela się w tą postać, fajnie ją zagrała. Kiedy Bishop spotyka swój autorytet, czyli Clinta, to zachowywała się jak typowa fanka jakiegoś artysty (na przykład Eda Sheerana) i nie mogła uwierzyć, że go spotkała, potem była zafascynowana, że mogła być koło Bartona, postrzelać z łuku razem z nim, a jak dostała jakąś wypasioną strzałę, to się cieszyła, jak pewna dziewczyna, co się cieszyła, że dotknęła ręki Justina Biebera. Było to fajne humorystyczne.
A skoro jesteśmy przy humorze, to już wszędzie w internecie można było zobaczyć nawet krótkie urywki z Tracksuit Mafią, w której była postać grana przez naszego Polaka, rodaka, papieża, Piotra Adamczyka. Oczywiście cała Tracksuit Mafia, to kupa śmiechu, patrząc jak oni są czasem nieporadni, ale ta postać Adamczyka, to taki fajny smaczek, i poza tym, że to nasz Polski aktor, to to wyszło tak świetnie, tak komicznie, że cieszą się, iż Piotr Adamczyk pokazał się gdzieś zagranicą, nawet w małej roli i jeszcze w tym serialu zostawił parę polskich słów. Ale oczywiście Tracksuit Mafia nie była jedynym źródłem humoru, bo od innych postaci humor również wypływał. Tak samo z różnych dialogów, scen, sytuacji.
"Hawkeye" to kolejny serial, którego oglądałam na bieżąco, tak jak wychodziły odcinki. Ostatnio wolę oglądać seriale, jak już są skończone, bo nie muszę pilnować nowych odcinków. Trochę bardziej to się tyczy takich dłuższych seriali, co mają po kilka sezonów. Przed obejrzeniem "Hawkeye", czy wcześniej "Only Murders In The Building" miałam podejście takie, że zobaczę pierwszy odcinek, zobaczę, jak mi się spodoba i wtedy zobaczę, jak mocno będę na bieżąco. W obu przypadkach spodobało mi się, no i śledziłam na bieżąco. Jeden i drugi był dla mnie świeży. Plus były dość krótkie. Chyba po prostu za bardzo się naoglądałam tych seriali z CW, "The Flash", "DC's Legends Of Tomorrow", "Charmed", które są zbudowane praktycznie tak samo, i jak się zobaczyło coś poza nimi, i "Teen Wolf" 😆, no to robi wrażenie. Choć "Hawkeye" nie jest czymś odkrywczym, jest po prostu dobrym, fajnym serialem, który sobie można na luzie obejrzeć z piwem i chipsami, i mózgu nie trzeba jakoś mocno wytężać i zwyczajnie można dobrze się bawić, jeśli są to czyjeś klimaty.
W sumie nigdzie nie widziałam, albo po prostu mnie ominęło, czy będzie drugi sezon. Koniec trochę sugerował, jakby to nie był koniec. Spokojnie obejrzałabym ten drugi sezon, może być trochę dłuższy. Zobaczyłabym, jak Kate i Clint dalej ze sobą współpracują, ich kolejne przygody. Zrobił się z tej dwójki fajny duet, mistrz i uczennica.