Było się na dwóch poprzednich, więc i trzeci trzeba było zobaczyć. Choć przy poprzednich dwóch nie miałam jakichś większych oczekiwań, to przy trzecim miałam uczucie, że to może być najlepszy z tych trzech filmów z Tomem Hollandem.
Zaczynając pisać ten wpis, ogarnęłam, że to już dawno byłam na tym Spider-Manie. Do tej pory raczej wszyscy mniej lub bardziej zainteresowani zdążyli obejrzeć, no ale jeżeli nie, no to gdzieś tam na dole mogą być spoilery. Tak tylko mówię.
Dlatego Parker wpada na pewien wspaniałomyślny pomysł. Do tego poszedł się zwrócić o pomoc do Doctora Strange'a. Peter chce, by Strange rzuciła zaklęcie, aby ludzie zapomnieli o tym, że on to Spider-Man. Doctor Strange nie był pewny, a Wong mu to odradzał, ale Doctorowi zrobiło się szkoda chłopaka, przez to ile przeszedł w młodym wieku, więc się zgodził. Jednak Parker podczas robienia zaklęcia przypomniał sobie, że jego przyjaciele i ciotka May też zapomną, a czego nie chciał, więc ich po kolei wymieniał, a Strange wykluczał z zaklęcia, czym za bardzo namieszał w tym zaklęciu i musiał się z tego wycofać.
Parker stawia na swoim i zgarnia wszystkich złych gości w jedno miejsce. Mimo, że ci źli na początku dają się Peterowi namówić, to niestety w pewnym momencie coś pęka, dzieją się złe rzeczy, niestety swoje życie traci ciocia May i Peter jest jeszcze bardziej zdołowany, niż przed próbą rzucenia zaklęcia.
No chłopak sobie sam nagrabił. Mimo, że go rozumiałam, to jednak pomysł o usunięciu ze wspomnień ludzi, że Peter Parker to Spider-Man, był dla mnie głupi. No mieszanie w takich rzeczach nigdy nie jest dobrym pomysłem, wiele filmów i seriali to udowadnia. Zaś jego drugi pomysł, by spróbować dać drugą szansę wszystkim złoczyńcom, co trafili do tamtejszego świata, miał potencjał, choć trochę w niego nie wierzyłam, bo to trochę taka bomba była, która mogła wybuchnąć przy każdym fałszywym ruchu. Nie musiała wybuchnąć, ale mogła. I to niestety się stało. No i znowu było mi Petera szkoda. Znowu się załamał, jeszcze bardziej niż był na początku. Jak tak oglądałam, jak pierwszy ze złoczyńców się wyłamuje i potem wszystko leci jak lawina i Spider-Man z nimi walczy, to tak zrobiło mi się smutno. Bo mimo tego głupiego pomysłu z wymazaniem w ludzi tego, że Peter Parker to Spider-Man i ogólnie narobienie bigosu z zaklęciem, no to Peter był pozytywnie nastawiony. I sprzątanie bałaganu też dobrze szło. No i z takim pozytywnym nastawieniem chciał pomóc grupie czarnych charakterów. A tu nagle musiał się zmierzyć z tymi, co chciał im pomóc. I to był taki breakdown, od tego zaczęło się wszystko walić. Walka ze wszystkimi złymi, co było that's a lot of damage, sam fakt, że na tamten moment jego plan zakończył się fiaskiem, i jeszcze śmierć ciotki May, której się kompletnie nie spodziewałam i tym samym mnie to poruszyło. To wszystko zmieniło coś w Peterze. Ta jego pozytywność została poniekąd zabita, no i przybity Parker ukrył się przed wszystkimi.
I tu zaczyna się najlepsza część tego filmu. Spełniają się tu niektórych marzenia, niektórych domysły oraz niektórych plotki. Pojawiają się dwa poprzednie Spider-Many. Tobey Maguire i Andrew Garfield zaszczycili nas swoja obecnością, wcielając się ponownie w swoje kreacje Peterów Parkerów. Człowiek niby się domyślał, ale twórcy zrobili to tak fajnie, że jak się pojawiła ta dwójka, to z humorem, z pomysłem i cieplutko się na serduszku zrobiło. Spodziewałam się czegoś w stylu, że Peter Toma Hollanda walczy z tymi złymi i w jakimś krytycznym momencie pojawiają się nagle Peterzy Maguire'a i Garfielda i mu pomagają. Dobrze, że tak, ani podobnie, nie było.
Dwaj gościnni Peterzy chcą pomóc Nedowi i MJ w odnalezieniu ich Petera. Gdy to się udaje trójka Peterów ma wspólną rozmowę i jak się okazuje mają wiele wspólnego. Ogólnie ta rozmowa była wzruszająca. Mieli tyle wspólnego, mieli podobne przeżycia, świetnie siebie rozumieli i nawet kończyli sobie wzajemnie zdania. Bardzo mi się to podobało. Gościnni Peterzy mówią temu trzeciemu, że pomysł, by pomóc tamtym złoczyńcom jest dobry i jest jeszcze szansa, by się on udał. Tak więc trójka Peterów, plus MJ i Ned, trafiają do laboratorium. Tam coś majstrują i przy okazji trochę siebie poznają. Kiedy wyprodukowali, to co mieli wyprodukować idą na tych wszystkich złoczyńców, żeby spróbować im pomóc.
Ostatecznie Spider-Manom udaje się zrealizować plan. Ta dwójka gościnnych Peterów powstrzymuje tego trzeciego od zabicia Green Goblina, co miało być zemstą, mówiąc mu, że będzie tego żałować. Niestety coś złego się działo między światami, na co Doctor Strange próbował zaradzić, ale jak się sam Peter Hollandowy domyślił, trzeba dokończyć sprawy z zaklęciem z początku filmu i wypowiedzieć go poprawnie. Dlatego dzieje się to, co Peter chciał na początku i wszyscy zapominają, że Peter Parker to Spider-Man, co też okazuje się bolesne.
Cóż, fabuła nie była jakoś wymyślna, nie była jakaś niesamowita i niepowtarzalne, ale nadrobione to zostało innymi rzeczami. Na początku było dużo humoru, a z czasem było go mniej, gdy robiło się coraz poważniej. To tonowanie humoru podkreślało narastającą powagę i dawało to klimat. Sceny ze wszystkimi Spider-Manami były nostalgiczne i rozczulające. Można było przeżyć ponownie filmy z tymi dwoma poprzednimi Spider-Manami. Tak jakby razem z perspektywą Petera Hollanda poznawaliśmy tamtych dwóch, i z perspektywą tamtych dwóch poznawaliśmy Petera Hollanda. Bardzo mi się to podobało. I sceny w laboratorium, i jak te w których wspólnie działają, oglądało się z wielką przyjemnością. Dlatego z tego powodu dałam temu filmowi dziewiątkę na Filmwebie.
No cóż, nie wiem, czy będą kolejne produkcje z Hollandowym Spider-Manem. Widziałam głosy, że ma być kolejna trylogia. Pewnie będę obserwować sytuacje, a jak coś będzie i zaciekawi, to obejrzę. A tak, to trzeba by było obejrzeć ponownie pierwszą trylogię z Maguirem, żeby zobaczyć, czy się podoba, i zobaczyć dwa filmy z Garfieldem, bo tego Spider-Mana lubię najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz