Jakiś czas temu zaczęłam rysować portret Seleny Gomez i minęło już chyba kilka miesięcy, a on nadal nie jest skończony. To wiąże się z tym, że podczas rysowania zapomniałam o jednej dość ważnej rzeczy, czyli nie dłubaniu w jednym miejscu. A ja, ze starymi nawykami, rysowałam w jednym miejscu, w pewnym momencie zaczęło mi nie wychodzić, tak jakbym tego chciała i zamiast po pierwszej próbie odpuścić i iść dalej, a potem wrócić to tego, to ja rysowałam i poprawiałam, rysowałam i poprawiałam, aż w pewnym momencie mój entuzjazm i chęć do rysowania znikły. Z kolejnymi tymi poprawkami traciłam chęci do tego, coraz bardziej zaczynało mi się nie podobać to, co do tamtej pory już narysowałam. Kolejna próba poprawienia czegoś demotywowało mnie i zwieńczyło to wszystko dzień, w którym nie mogłam kontynuować rysowania, a po tym dniu również z rysowaniem nie było mi po drodze, no i rysunek do tej pory leży i czeka na zbawienie.
Strasznie zraziłam się do rysowania i jak sobie o tym rysunku przypomniałam, to robiło mi się smutno. A jeszcze jak zobaczyłam jakiś fajny rysunek na Instagramie, czy gdzieś indziej, to już w ogóle. Jakoś drugiego, abo trzeciego dnia ja zdałam sobie sprawę, że nie powinnam długo dłubać w jednym miejscu na rysunku i aby facepalm mi został. Do tego czasu też w ogóle o tym rysunku nie myślałam, bo nie miałam czasu, ale jak miałam chwilę, usiadłam i minie olśniło, no to yhh. Po chwili dołka, prawie zmobilizowałam się do kontynuowania rysowania, no bo pomyślałam, że będę rysować dalej, w innym miejscu, a kiedyś tam wrócę do tego, co mi nie wyłaziło. Lepiej późno niż wcale. No ale jednak nie. Nie wróciłam do rysowania. Tak długo leżał na biurku ten rysunek, że parę razy musiałam go odkurzyć i nawet kot na niego usiadł (na szczęście rysunek przeżył). Miałam wyrzuty, że nie kończę tego portretu, ani nie rysuję nic nowego. Też jestem przyzwyczajona do tego, że kończę jeden rysunek i dopiero potem rysuję coś kolejnego, ale podczas tego mojego kryzysu doszłam do wniosku (prawdopodobnie kolejne moje olśnienie 😂), że nie zawsze muszę coś kończyć, by coś kolejnego zacząć. No i nadarzyła się okazja.
Jakieś dwa miesiące temu swoją premierę miał utwór "Strawberry Lipstick" od Yungbluda i do teledysku miał zrobionego fajnego takiego jeża na głowie, a dodatkowo ma włosy w dwóch kolorach i to tak świetnie wyglądało, że wpadłam na pomysł zrobienia fanarta. Strasznie chciałam narysować tego dwukolorowego jeża. Odkąd jakiś rok temu, jak nie więcej kupiłam czarno-czerwone krzesło do biurka, mam zajawkę na połączenie tych dwóch kolorów i strasznie mi się to podoba, taki mrok w czerni i taki wyrazisty kolor czerwonego. Dlatego tym bardziej te włosy wpadły mi w oko, a potem pomysł na fanart. No ale zanim się wzięłam za jakiekolwiek prace związane z tym rysunkiem, to Yungblud zdążył wypuścić drugi utwór, "Lemonade", a zanim skończyłam ten fanart, to miał premierę utwór "Obey" od Bring Me The Horizon, w którym się Yungblud udzielił. Także to ja, i w dużej mierze moje niepewność i niezdecydowanie, żeby zacząć cokolwiek rysować.
Pomysł
Chciałam zrobić coś w rodzaju takiego typowego fanarta, co ludzie robią z motywami swoich ulubionych artystów, zespołów, filmów, seriali czy gier, coś luźnego, coś prostego. Pomyślałam, że taki prosty rysunek będzie dobry na moje zrażenie do rysowania. Wpadłam na pomysł, żeby narysować głowę Yungbluda z tymi fajnymi, inspirującymi włosami, ale zamiast elementów twarzy, nosa, oczu, ust, był tytuł piosenki. Jakiś zamysł był, więc zostało znaleźć jeszcze zdjęcie referencyjne. A z tym łatwa nie jest, bo nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale jak wybieram zdjęcie z którego mam rysować, albo z którego mam się wzorować, tak jak w tym przypadku, to ja przez długi czas potrafię wybierać taką referencję. Do tego artu chciałam jakieś najprostsze zdjęcie/kadr z teledysku, żeby jakoś bardziej sobie życia nie utrudniać, bo i tak miałam niezłą rozkminę. Chciałam uniknąć odchylonej głowy, pochylonej pod jakimś dziwnym kątem tej głowy, czy żeby ta głowa nie było ni to z boku, ni to lekko z boku, ale nadal widoczna by była cała twarz, tylko z jakąś tam perspektywą, no i tego typu rzeczy. Postawiłam na prostotę. Proste portretowe zdjęcie. No tylko z tym mały problem był. Ale z racji tego, że nie wiedziałam jak dalej się potoczy to moje rysowanie, to padło na takie, gdzie Yungblud ma przechyloną głowę, ale na którym wydaje się, że ta głowa mogłaby być na wprost, gdyby zdjęcie inaczej było zrobione. Nie wiem, czy faktycznie by tak było, że ta głowa mogłaby być na wprost, czy to tylko złudzenie, ale prosty rysunek z tego można było z tego zrobić.
Projekty i szkice
Pomysł trzeba było przenieść na kartkę. A bez podstaw się nie obejdzie. Jako osoba, która właściwie dopiero co niedawno podstawy bierze pod uwagę, to muszę czasami jeszcze wyciągnąć kartkę z podpowiedziany. Tak żeby nie popełnić błędu. Albo popełnić ich mniej. No i ogólnie wiedzieć na czym się stoi. Ponieważ nie wiedziałam, jak mi to tam pójdzie i jak dokładnie miałoby to wyglądać, chciałam zrobić z tego zdjęcia co wybrałam jako referencje tak jakby portret, w sensie jakby patrzył się na wprost i tej głowy przychylonej ni miał. Pomyślałam, że na prosto będzie prościej mi to ogarnąć, a potem gotowe łatwiej byłoby mi zrobić tą głowę przychyloną, a jak nie, to by została tak na prosto. No nie wiedziałam, czy będzie przychylona ta głowa jak na zdjęciu, czy zostanie na prosto, tak jak mi lepiej było mi narysować, nie miałam takiego konkretnego planu. Wszystko się mogło wydarzyć. Szkice robiłam na papierze z odzysku, no bo to szkice, lepszego papieru nie trzeba, i na formacie A5, z początku na takim formacie art ten miał być, ale potem okazał się za mały, żeby wyglądał na nim fajnie, ale szkice można było zrobić. też myślałam, że ten art pójdzie bardziej do szkicownika, no ale nie.
Pierwszy szkic. Nic nie zobowiązujący. Chciałam przypomnieć sobie te podstawy, bo od rysunku miałam długą przerwę, a z podstawami znajomość jest dość świeża. To w ogóle nie wygląda, i oczywiście wyglądać nie miało, bo miałam tylko przypominajkę z podstaw, no i od razu na tym robiłam przymiarki do fanarta. Na tym etapie nie wiedziałam jak dokładnie będzie wyglądać ten art, dlatego narysowałam na przykład usta. Miałam w głowie, że nawet jak mi się nie przydadzą te usta, czy wyrysowane oczy i nos, to pomogą mi w kształtowaniu twarzy, czyli najważniejszej części rysunku. I właściwie te elementy bardzo mi pomogły. Ostatecznie wyszedł taki poglądowy brzydki szkic, żeby sobie zapisać pomysł z głowy i mieć jakiś początek, by potem móc iść dalej.
Drugi szkic był konkretniejszym szkicem. Wyrysowałam twarz, włosy, ponownie uwzględniłam oczy, nos i nawet brwi, wbrew pozorom te elementy mi pomagały, na przykład w orientowaniu się po rysunku tejże twarzy. Na bazie jednego punktu mogłam postawić drugi. Miałam też małą rozkminę przy rysowaniu żuchwy, bo ona trochę inaczej wygląda przy otwartych na maksa ustach, niż jak jest na nich zwykły uśmiech. Teoretycznie to nie było coś skomplikowanego, ale mój mózg musiał to sobie przetworzyć.
Trzeci. Tu chciałam delikatnie zaokrąglić twarz, ale poszło to trochę za daleko i ta twarz wyszła duża i nieproporcjonalna do tego. Mimo to, pewne rzeczy, które na poprzednim szkicu widziałam, że źle narysowałam, na tym poniższym szkicu wyglądały lepiej.
Kolejny, przedostatni szkic. Tu uwzględniłam dobre rzeczy z dwóch poprzednich szkiców. No i prawie wyszła mi ostateczna wersja. Rysując coś, mam widok pod skosem, a pod skosem powinno być podłoże na którym się rysuje, wtedy to jest lepsza pozycja do patrzenia, bo ma się rysunek na wprost, nie pod skosem i jest większe prawdopodobieństwo lepszego rysunku. Ja rysuje po prostu na biurku, jeszcze zapominam, żeby czasem spojrzeć na rysunek z góry, albo porównać do referencji, czy wszystko jest okay. Dlatego wkradają się błędy, jak je zauważę, to dobrze, jak nie, no to ups. A tak jeszcze co do szkicu, to kreskowato zarysowałam litery.
Tak zestawiają się wszystkie szkice na A5, a tak, żeby zobaczyć różnice w projektowaniu. Nadal mnie śmieszy ten pierwszy, bo on taki surowy, brzydki 😆. Też można zauważyć, że nie za pierwszym razem, tylko po kilku próbach wychodzi coś dobrego. Mnie to w jakiś sposób fascynuje, bo robię pierwszy szkic, który jest brzydki, a potem robię kolejne i na podstawie nich poprawiam i zmieniam rzeczy i wychodzi ostateczna wersja szkicu, która nadaję się do dalszej pracy.
Żeby nie marnować czasu, a przede wszystkim nie spartolić całej roboty tego czwartego szkicu, przekalkowałam go. Na kartkę a$, bo widziałam, że na A5 będzie ten fanart słabo wyglądał.
Kiedy przekalkowałam i zaczęłam pracować ołówkiem po po kalkowych liniach, starałam się robić jak najbardziej dokładne kreski. Podczas tego zauważyłam, że ucho po prawej stronie rysunku jest za nisko, się gdzieś machnęłam, więc go poprawiłam. Do poprawy były też niektóre włosy, a litery tytułu piosenki z kresek zmieniłam w grube litery.
Nastąpiła kolejna kalka. Tym razem na czystą kartkę z bloku, by rysować już fanarta. Kontury twarzy, włosów obrysowałam czarnym cienkopisem, literki zaś czerwonym. Zapełniłam też nimi cienkie miejsca w literach, gdzie kredka nie dałaby rady. A jak przy kredce jesteśmy, to zaczęłam dalej kolorować te literki, ale w porę zaprzestałam, zdając sobie sprawę, że ten czerwony może się rozmazywać, gdy wypełniać będę kolorem twarz. I tak uniknęłam prawdopodobnej katastrofy, bo znając mnie, pewnie bym zaczepiła o te literki i rozmazałabym tą czerwoną kredkę.
Kolory
Rysowanie tych jeżowych włosów było przyjemnością. Po twarzy, gdzie budowałam w miarę jednolity kolor, co się trochę zeszło, włosy rysowało mi się z satysfakcją. W końcu w nich więcej się dzieje. Miałam obawy, że coś przy nich spartolę, ale poza tym , że w niektórych miejscach za daleko wyjechałam czarnym, co nie jest czymś koszmarnym, to nic się nie wydarzyło. Tam gdzie był obszar z dużą ilością czarnego, pomogłam sobie mazakiem z Faber-Castell, bo moja kredka była na wykończeniu i mogłaby mi nie styknąć, a z pomocą mazaka mi styknęła. Czarny i czerwony nakładałam również warstwami, żeby zbudować kolor, a w miejscu łączenie tych kolorów, nakładałam je na przemian, warstwowo, raz jeden, raz drugi, do póki aż kartka dokładnie będzie pokryta tymi kolorami i będzie taka gładka warstwa kredkowa.
Ponieważ jestem osobą, która w siebie nie wierzy, i do tego co robi ma zawsze jakieś "ale", nie spodziewałam się, że włosy będą przypominały włosy, że uda mi się poprowadzić tak kolory, że fajnie się ze sobą zmieszają. Wyszło to wszystko lepiej niż oczekiwałam. Ogólnie jak coś rysuję, to się nie nastawiam na to, iż wyjdzie mi arcydzieło, bo z doświadczenia wiem, że tym sam sobie robi się nadzieje, a jak coś nie pyknie, to jest rozczarowanie. A tak, na nic się nie nastawiałam, fajnie wyszło i człowiek się raduje. A z czarnej kredki zostało mi tyle, co na poniższym zdjęciu. Przy okazji można zobaczyć jak robiłam i jak wychodziły mi włosy, co mi się podobało.
A jak temperowało się taką kredkę, by wydobyć z niej jeszcze jakiś naostrzony rysik? Ano używało się czegokolwiek, siły palców, zębów, czy w ruch poszły nawet kombinerki. Przy kolejnym projekcie musiałam używać już noża, temperówka nie dawała już rady 😂.
Przybory
Do rysowania szkiców wzięłam kartki z odzysku, jakieś kserówki jeszcze z czasów szkolnych, ta jedna strona zawsze jest czysta i szkoda mi takie kartki wyrzucać, a tak można na nich chociażby taki szkic. Do wykonania szkiców wzięłam przybory, których mi nie szkoda, a jako polska cebula, chce oszczędzać jak najwięcej, bo i tak kredki poszły tu niemiłosiernie. Tak więc końcówka ołówka z BICa, trzeba było z niego wydusić, tyle ile było można. Jako przedłużkę do owego ołówka robił mi kawał plastiku, w którym kiedyś była kredka i można było ją wysunąć ile się chce, a potem schować z powrotem. Jak widać ołówek był za mały i trzeba było zrobić zabezpieczenie z papierków. No i ołówek do sudoku, który z drugiej strony miał gumkę, którą zużyłam, a teraz trzeba zużyć ołówek.
Kontury twarzy obrysowałam cienkopisami. Do cieńszych linii wzięłam sobie jeden z zestawu CREADU, chyba 0.3, a do grubszych jeden z zestawu Faber-Castell, prawdopodobnie F, zaś B użyłam do pomocy przy włosach. Do kontur liter wzięłam czerwony cienkopis z BICa, nazwany intensity.
Kredki to oczywiście Koh-I-Noor, czerwona i czarna z zestawu Polycolor, a kolor cielisty z zestawu Mondeluz, z kredki zostało tyle ile widać 😛.
Wracamy na chwilę do momentu pokrywania kolorem twarzy. Ponieważ był to spory obszar, to potrzebował on trochę czasu podczas roboty. Przed rozpoczęciem działań nakładania cielistej kredki, postanowiłam sobie, że będę to robić ze spokojem, bez pośpiechu, bo znając mnie, i z doświadczenia, gdybym robiła to szybko, to zaraz by powstały plamy, ja zaczęłabym się irytować i robić to szybciej, co by skutkowało jeszcze większą ilością plam. Wtedy ja bym się zniechęciła, jeszcze bardziej zdołowała, rysunek wyglądałby źle, a to nie o to chodzi. Ja też dłubiąc w jednym miejscu potrafię się zirytować i zdenerwować, więc zapełniając kolorem twarz, tak by na końcu było w miarę jednolita warstwa koloru, no to był trochę test, trochę lekcja cierpliwości. Choć i tak mało się irytowałam, ale jak czułam, że mi starczy tego rysowania, to robiłam sobie przerwę. Chyba moja determinacja do tego, by narysować w miarę coś dobrego była bardzo wysoka po ostatnim, niedokończonym rysunku.
No i koniec.
Oto rezultat mojej pracy. Wyszło mi to nawet całkiem w porządku. To miał być prosty rysunek i taki jest, tu nic nie miało być jakieś szczegółowe i realistyczne. Ujęły mnie czarno-czerwone włosy ułożone na jeża i udało mi się je narysować tak, że mi się podobają. Kocham to połączenie tych dwóch kolorów. Co najważniejsze, terapia rysunkowa się udała, bo potem znowu coś stworzyłam, zaś o tym następnym razem. W tytule wpisu napisałam, że Yungblud zdążył wypuścić dwa utwory, zanim ja narysowałam ten fanart, ale zanim napisałam ten wpis, on zdążył wypuścić jeszcze jeden numer. Także ten 😆.
Yungbluda słucham od dość niedawna, na początku kilka utworów, a potem wszystkie. Chłopak jest rok starszy ode mnie, a jest tak kreatywny i inspiruje, robi tyle rzeczy, robi świetną muzykę, no ja go podziwiam. Obserwując go chociażby na Instagramie widzę, jak on wszystko co robi, robi to z pasją, zawsze gdy coś wypuszcza, coś ogłasza, albo ogólnie odzywa się na instastory, to zawsze jest podekscytowany, skacze z radości, on ma tyle energii, że aż się dziwię, że tyle tej energii można mieć. I jeszcze tą energią zaraża, bo jak ja się na niego napatrzę, to aż mam ochotę coś robić. W momencie, gdy próbuję wyprodukować ten wpis (w wersji papierowej), Yungblud wypuścił teledysk do swojego nowego utworu, "God Save Me, But Don't Drown Me" i tam znowu pojawił się czarno-czerwony motyw, który znowu dał mi zalążek pomysłu, więc kto wie, może znowu coś stworzę.
No cóż, czas to zakończyć. Chciałam jakoś fajnie popisać ten wpis, ale mam wrażenie, że im bliżej końca, tym gorzej idzie mi pisanie (ałtysta jest najlepszym krytykiem dla samego siebie). Jakoś ciężko i trudno mi się skupić na pisaniu. I mając jakieś fajne zdanie, i nawet już go zaczynając zapisywać, to go zdąrze zapomnieć i już to tak fajnie nie brzmi, jak to było w mojej głowie. Może więcej weny i skupienia przyjdzie przy następnym wpisie. Także podrzucę parę moich rzeczy, skończony rysunek i się żegnam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz