czwartek, 2 października 2025

Niemcy tam i z powrotem.

Mój tata przez jakiś dłuższy czas pracował w Niemczech, i tak po krótce, to po jakimś tam przepracowanym czasie firma musi zatrudnić pracownika na stałe, albo go zwolnić, a że w firmie, gdzie pracował tata, nie było wystarczająco dużo roboty, to trafiło mu się ta druga opcja. Dlatego wylądował on w tamtejszym urzędzie pracy. No i jak lajtowo obchodzą się tam z obcokrajowcami i często ich nie wzywają, to jednak czasem muszą się tam wstawić. I właśnie tacie trafiła się taka wizyta w niemieckim pośredniaku. Ale to też nie był jego pierwsza wizyta. Musiał tam pojechać tylko właśnie dlatego i wpadłam na pomysł, że ja też pojadę, tak o, żeby się przejechać. Chciałam przejechać większy kawałek niż (bardzo rzadkie) czterdzieści kilometrów. Chyba. Chciałam przejechać się autostradą, przy okazji przyzwyczaić się do takich dłuższych odcinków, i większych dróg, a przy okazji zobaczyć inny kraj. No i tata się zgodził mnie zabrać. 

To był wyjazd na zasadzie w tą i z powrotem, bo tak naprawdę tylko po to, żeby tata się w tym urzędzie wstawił. Celem było pojechać, dojechać trochę wcześniej, wypocząć, wizyta taty, i do domu. Dlatego przed wyjazdem wzięliśmy trochę prowiantu, na zasadzie "żeby przeżyć", wodę, jakąś kawę, herbatę, czy cukier w słoiczkach. Jakieś naczynia były w miejscu noclegu, bo tata uruchomił kontakty i załatwił nocleg u pewnej znajomej. Wzięliśmy jeszcze dodatkowe kurtki, a ja do tego koc. W pierwszej kwestii, no to nie wiadomo, czy nawet sprawnemu samochodowi się coś nie stanie, no bo zimno nie było jak na listopad, a w drugim przypadku, no to też nie wiadomo, co w miejscu noclegu zastaniemy. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Wyruszyliśmy jeszcze w sobotę, bo była to godzina około dwudziesta trzecia. Nocą się dobrze jedzie pod względem tym, że jest bardzo mały ruch na drodze. A sporo kilometrów było do pokonania, cała Polska i jakieś pół Niemiec. Z Lubelszczyzny w okolice Bremy. Podróż rozpoczął tata, bo twierdził, że droga do Warszawy może i prosta, ale przez Warszawę już nie do końca. Na tamten moment, to w sumie dobrze było być po prostu obserwatorem. Obserwując też się zapamiętuje. A jak sobie tak obserwowałam, to sobie drogę dokumentowałam. Jak na tą część trasy, po Polsce, to robiliśmy sporo przerw, i to głównie przez to, że tata potrzebował do toalety, i to nawet nie byłam ja, jak to bywa zazwyczaj. Cóż, woda z całego dnia potrzebowała się uwolnić z organizmu, a do tego pewnie nerwy podróżowe jakieś działały. Tak więc była przerwa przed Warszawą, po Warszawie o na środku Polski, w przybliżeniu, koło Łodzi. I właśnie na środku Polski ja wsiadłam za kierownicę. Miałam trochę taką tremę, w końcu jadąc jakąś ekspresówką, czy inną autostradą zazwyczaj byłam pasażerem, albo jedynie jeździłam gdzieś, co zajęło godzinę drogi. Po przejechaniu kawałka, podczas którego się skupiłam na jeździe, wdrożyłam się w to prowadzenie, to ta niby trema znikła. Po za tym, droga była cały czas prosta, nigdzie nie zjeżdżaliśmy, więc to tylko było poruszanie się do przodu, nie ma się tu czego obawiać. Kolejną przerwę zrobiliśmy koło Poznania, no bo znowu tata potrzebował. Snapchat wyłapał, że byliśmy w jakichś Kozich Laskach. Następna pauza była już blisko granicy, na stacji paliwowej w Rzepinie. Snapchat określił to też jako Tarnawa, ale niedaleko była miejscowość Tarnawa Rzepińska, więc trzeba było mu dać ten margines błędu. Tu też zrobiliśmy z tatą wymianę, bo i tak spory kawałek przejechałam, a nie wiedział, jak będzie na granicy, bo wtedy były robione kontrole.






Przejechanie trzysta trzydzieści kilometrów trochę dało w kość. Szczególnie, że to była trasa w nocy. Jechanie trzy godziny, przed siebie, prosto w ciemność, potrafiło zmęczyć niedoświadczoną osobę w takich długich odcinkach. Przez chwilę czułam się jak pijana, potem byłam podekscytowana przejechaniem przez granicę, ale gdzieś z tyłu już pojawiało się, takie uczucie pustej łowy, które za niedługo kompletnie mnie przejęło. Nie raz już czułam takie otępienie ze zmęczenia, a w tym przypadku to kompletnie zrozumiałe było, bo poza warunkami w jakich jechałam, plus deszcz, co co jakiś czas się pojawiał, to i tak długich tras nigdy nie robiłam, co również się na mnie odbiło. Jednak dobrze, że większość drogi Polskiej, w nocy, pokonałam ja, bo tata sobie odpoczął od jazdy, nie męczył się, i lepiej mógł pojechać dalej, głównie po drugiej stronie granicy. Dodatkowo wkrótce po przekroczeniu granicy, powoli robiło się jasno, więc bardzo mu się wzrok nie męczył. Toteż ja jestem bardziej nocnym stworzeniem, niż tata, więc dobrze wyszło. Ja w ogóle kawałek po granicy strzeliłam niechcący drzemkę. Co w sumie było dobre, bo jak się przebudziłam, to już jasno było, po deszczu, nawet słońce wyszło i więcej i lepiej można było sobie obserwacje prowadzić. Plus ta drzemka serio coś dała. Długo musiałam się rozbudzać, ale po tym już było całkiem znośnie.



Podczas jazdy robiłam krótkie klipy, takie małe udokumentowanie drogi. Fajnie by było to potem skleić w jedną całość, ale robiłam te klipy trzema urządzeniami, a do tego trochę w pionie i trochę w poziomie. Głównie w pionie, ale chciałam mieć coś też i poziomowe spojrzenie, bo czasem lepiej coś widać. Ale ogarniając rzeczy z tego wyjazdu, żeby walnąć na Instagrama, to wpadła mi taktyka, by pozbierać te klipy w grupy, pogrupować te widea urządzeniami, a potem zwyczajnie szłam po godzinach, o których zostały one zrobione. A skoro to była robota na standardy Instagrama, no to posklejałam około minutowe widea, co też powinno się wpisać w standardy bloggera (mam nadzieję, bo pisząc to, jeszcze ich nie uploadowałam 😅). Sklejając te klipy przy okazji w większości przyśpieszyłam, niektóre przycięłam. Człowiek sobie żyje, robi jakieś swoje rzeczy, a nagle jakimś montażem filmików się zajmuje 😆. W każdym razie w pierwszym filmiku, to są ujęcia z polski, a pod koniec jest chyba przekroczenie granicy. "Chyba", bo nie jestem tego pewna, bo z audio nic nie można wywnioskować, a z obrazu, no to tak średnio widać. Ale kojarzy mi się przekroczenie granicy, że to dokumentowałam, a że ciemno i kamerowane telefonem, to kiepsko śledztwo można przeprowadzić 😂. Starałam się robić w miarę ciekawe, albo przynajmniej ładnie wyglądające ujęcia. Ja lubię widok drogi oświetlonej tylko lampami samochodu, albo te oświetlone przydrożnymi latarniami, co są na niektórych odcinkach.


Drugie wideo, to pierwsze chwilę i moja fascynacja po niemieckiej stronie. No i próbowałam porobić fajne ujęcia, gdy zaczęło padać, bo pod światło, które dawały samochody jadące z naprzeciwka, padający deszcz ładnie wyglądał na szybie. A właśnie, bo wcześniej wspomniałam, że tata miał całkiem spoko warunki, ale zapomniałam, że zdarzyły się opady, ale były one jako tako do przeżycia. Natomiast na końcu tego wideo jest mały urywek, gdzie powoli robi się zarys dnia. 


Kolejne wideo pokazuje, jak nadchodzący dzień progresuje. Im robiło się jaśniej, tym lepiej wszystko było widać i lepiej można było popatrzeć za okno. Można było podziwiać niemiecką autostradę na przykład, ładne jesienne drzewa, czy rzekę. 


Wody, wiatraki, autostrada, tamtejsze żurawie, czy inne ptaszory, znowu trochę deszczu, objazd remontów, swoją drogą świetnie zrobiony, czy policja wysiadająca z jadącego pojazdu. To kolejne sklejone wideo. Aż i samo to wideo, z tą policją, i cringe'owym audio też wstawie. Nie wiedzieliśmy z tatą o co chodzi, bo jechał taki policyjny samochód, on zwolnił, ale policjanci nie czekali na wyhamowanie i zaczęli drzwi otwierać. Szkoda że pojechaliśmy dalej, bo możne jakieś fajne zatrzymanie byśmy zobaczyli 😛.



W piątym wideo pada deszcz i świeci słońce, ale ogółem się przejaśnia. I nawet niemiecką tęcze zobaczyliśmy. Na tym wideo także dojeżdżaliśmy powoli do miejsca docelowego, dlatego znaleźliśmy się na tamtejszych wiejskich drogach, które ładnie ozdabiały drzewa ze złotymi liściami. Jeden z nielicznych plusów jesieni, to właśnie widoki z kolorowymi liściami drzew. 


Gdy dojechaliśmy na miejsce, wynieśliśmy rzeczy do naszego noclegu. Dużo nie mieliśmy, bo po co. Ja się zmieściłam w plecak. W każdym razie spoczęliśmy, coś zjedliśmy, choć ja przez tą podróż to miałam zablokowany żołądek, i apetyt też nie dopisywał. Przyjechaliśmy o takiej porze, że mieliśmy sporo czasu, żeby chociażby położyć się spać, więc tata postanowił pokazać mi okolicę. My byliśmy w takiej nie dużej mieścinie, miasteczku, Berne. Na początku pojechaliśmy zobaczyć rzeką, taką dość dużą, Weser się nazywa. W tamtym miejscu można też było wybrać się promem, jeżeli ktoś chciał, bo był tam Berne Fähranleger, terminal promowy. Poszliśmy na taką jakby plażę i można było zobaczyć drugi brzeg, albo jakiś statek sobie płynął. No i chmury powróciły, musieliśmy uciekać przed deszczem, który zaczął padać. Potem pojechaliśmy dalej i tata przy okazji zatankował, a na stacji zobaczyłam niemiecki pociąg, który jest na kolejnym wideo, razem z ujęciami z drogi do kolejnego miejsca. 












MOTOROLA g54


SAMSUNG aparacik ST72/ST73



Podczas przejażdżki tata chciał pokazać mi to miasteczko, z którym miał do czynienia, którędy jechał do pracy, czy nawet jedno z miejsc gdzie pracował (było ich kilka). To były takie wielkie hangary, szeroki kąt ledwie dawał radę robiąc zdjęcie. Tata mówił, że swego czasu były tam robione militarne rzeczy, zza czasów pewnego malarza z wąsem. Choć to dane niepotwierdzone. W każdym razie, gdy tata robił w takiej hali, nie pamiętam, czy to akurat był ten budynek ze zdjęcia, to ona była taka potężna, a przejście z kąta w kąt trwało dłuższą chwilę. Ludzie po drugiej stronie tej hali byli tacy malutcy. Kiedyś nawet wysyłał mi zdjęcia z wnętrza, ale weź tego szukaj 😆. Za dużo danych na komputerze 😂. W pobliżu była taka wieżyczka widokowa 
Aussichtsturm "Weitblick" Lemwerder. Wspięliśmy się na nią, i akurat tak wiało wtedy, że tą wieżyczką trochę chwiało, mój lęk wysokości odezwał się dwa razy mocniej. Chwilę sobie pooglądaliśmy widoki, na wielką rzekę, przedsiębiorstwa obok, i budynki miasteczka. Bardzo mi się one podobały. Fajnie było tak z góry sobie popatrzeć. Tylko szkoda, że przemieszczając się na tej wieżyczce, cały czas musiałam się czegoś trzymać 😆.











SAMSUNG A51














MOTOROLA G54








SAMSUNG aparacik ST72/ST73



W drodze powrotnej jechaliśmy tak, by obejrzeć trochę tego Lemwerder. Minęliśmy kolejne miejscem gdzie firma, w której pracował tata, miała swoja produkcję, a na jej placu były żurawie. Nic dziwnego, robili rzeczy związane ze statkami. Jechaliśmy ulicami, przy których były takie typowe niemieckie domy, podobne, jakie też są i w Polsce, miejscami, tylko trochę bardziej zadbane 😅, oraz wokół nich był zadbany teren, chociażby żywopłoty przycięte. Taka główniejsza ulica wyglądała na taką alejkę ładną z podciętymi drzewkami. Albo była taka uliczka, tak jakby obok wału jakiegoś, i na nim pasały się owce. Bardzo podobały mi się te domy, wyglądające na takie farmerskie. Niektóry jakby były zrobione ze stodoły, a niektóre miały taki starodawny dach ze słomy. 


Przejeżdżając przez Berne, było jeszcze więcej domków ze słomianymi dachami, które podobnie jak niektóre ściany, były ozieleniałe. Na dachach pewnie był mech, a na ścianach jakiś bluszcz. Bardzo podobały mi się okolice z tymi domami. One miały taki swój klimat. Fajnie by było zobaczyć wnętrze jednego z nich. Albo zobaczyć ten dach, jak on jest zrobiony. Zajechaliśmy też do kolejnego miejsca, gdzie siedzibę miała firma, w której pracował tata, i jeździł do tej placówki. Trzeba było przejechać przez most, więc zobaczyliśmy dość wysoki stan wody. Co z drugiej strony było lekko creepy. W każdym razie, to było zwiedzanie w samochodzie, oglądając wszystko przez okno, ale fajnie było tak zobaczyć zakątki innego kraju. Niby momentami były podobne do polski, ale jednak nie do końca. Choć niektóre projekty budynków można spotkać i po naszej stronie. 


Ogółem bycie w innym kraju było ciekawym doświadczeniem, bo to niby sąsiedni kraj, niby wszystko podobne, no ale jednak nie do końca. Właśnie to było ciekawe, że z jednej strony wszystko było zwyczajne, a z drugiej strony było inne. Natomiast, gdy wróciliśmy już z tej przejażdżki, no to zjedliśmy coś, wypiliśmy herbatę, i piwo, i powoli kończyła się nam energia. Tata niedługo poszedł spać, ja trochę dłużej się przetrzymałam przeglądając internet, a potem słuchając muzyki na dobranoc, przy którejmi się przysnęło i jakoś w okolicy dziewiętnastej już spałam. Na koniec tego dnia jeszcze zapodam dwa widea, w których w rogu dałam godzinę, bo te klipy w poziomie robiłam o wiele rzadziej i mi pasowało do tego, żeby skleić taki timeline. 






Kolejny dzień rozpoczął się... wizytą w sklepie, bo mój okres stwierdził, że nie poczeka tego jednego dnia i przyszedł dzień wcześniej, żeby mnie prześladować. Tak więc małe emergency. Dobrze, że okresowe rzeczy mam pochowane we wszystkich torebkach i innych plecakach, to mogłam spokojnie dotrwać przez końcówkę niedzieli do rana. Wizyta w sklepie była mała przygodą, bo wszędzie wszystko po niemiecku, ludzie mówili po niemiecku, ceny były w euro, ale to nie znaczy, że wszystko było droższe, wręcz przeciwnie, no i były rzeczy, których w Polsce nie ma. Rozglądaliśmy się za promocjami różnych rzeczy, ale najbardziej podobały nam się alkohole po promocji. Takie Bacardi i bez promocji było tańsze niż w Polsce, a co dopiero z promocją 😛. Z ciekawych rzeczy, to mieli fajny zestaw Jägermeistera, z dwoma złotymi kieliszkami, dopiero po jakimś czasie i w Polsce się on pojawił. A z mniej ciekawych rzeczy, to mieli spory asortyment alkoholi... bez alkoholu. Nie wiem po co to komu 😆. Na przykład taki Captain Morgan bez procentów 😛. Bardzo ciekawie się zrobiło, gdy byliśmy już przy kasie. Mój tata nie umie niemieckiego i jedynie porozumiewał się pojedynczymi słówkami. Bardzo ciekawym było widzieć jego komunikację z kasjerką, i że się faktycznie dogadali. Byliśmy pierwszy raz (na tym wyjeździe) w zatłoczonym w jakimś stopniu miejscu i dziwnym uczuciem było słyszeć wszędzie niemiecki. Bo taki angielski to i w Polsce się słyszy, no i ten język jest trochę bardziej taki powszechny, do tego ja jako tako posługuje się nim na co dzień, w takim sensie, że chociażby oglądam czy czytam coś po angielsku, i ja słysząc go, rozumiem co ludzie mówią. A niemiecki? No z niemieckim było mi nie po drodze, nic nie rozumiem. Ale to nie tak, że ja nie chciałam, bo ja nawet chciałam, próbowałam, nawet jeszcze w szkole. Nawet chciałam znaleźć odcinki serialu "Kobra: Oddział Specjalny" z angielskimi napisami (zauważyłam, że te dwa języki są w jakiś sposób podobne, i jak coś oglądałam niemieckiego z angielskimi napisami, to niektóre słówka są podobne, albo podobnie brzmiące, albo co łatwo można było sobie skojarzyć), żeby się tego niemieckiego nauczyć, ale nie dało rady znaleźć. Dlatego słysząc ludzi rozmawiających, których się nie rozumie, było takie niecodzienne. To były odwiedziny w Edece, Edeka to tamtejsza sieć sklepów. Po zakupach tata zostawił mnie u naszym postoju i sam pojechał do pośredniaka. Miałam czas dla siebie. Coś zjadłam, ogarnęłam rzeczy, co by nie zapomnieć, i czekałam aż tata wróci. 




Ogarniając naczynia po sobie, żeby na odjazd było już po robocie, znalazłam talerz z polski 😛. A wyglądając za okno przyuważyłam takiego Volkswagenowego klasyczka Polowego, w całkiem dobrym stanie 😄.


Kiedy tata wrócił i pozbieraliśmy graty, wyruszyliśmy w drogę powrotną. A po drodze zajechaliśmy do takiego miejsca w Lemwerder, gdzie było dużo sklepów. Zajrzeliśmy do Rossmanna, bo byłam ciekawa, jak tamtejszy wygląda. Ogółem jest trochę więcej rzeczy, to jest tak jakby był zwykłym sklepem, ale do tego są przeróżne kosmetyki i tego typu rzeczy. Znaczy, na podobnej zasadzie Rossmann działa i u nas, ale w Niemczech mam wrażenie, że na większą skalę. Przy okazji zobaczyliśmy, czy perfumy Rammstein są po promocji, nie były 😛, ale próbką się psiuchnęliśmy, a do tego kupiliśmy chociażby papier toaletowy, bo bez promocji dwadzieścia rolek kosztowało mniej, niż osiem rolek w Polsce. Potem podjechaliśmy do Netto i kupiliśmy trochę niemieckich słodyczy, kaw, makaronów, czy chipsów, głównie takie rzeczy, co tata przywoził, jak przyjeżdżał na urlop. No a potem wio w drogę. Ale przed tym komunikat o hamulcu ręcznym nas przestraszył. Nic się nie stało na tamten moment, ale za jakiś czas okazało się, że nie bez powodu i trzeba było do mechanika z Toyotą pojechać. Dobrze, że będąc za granicą to był tylko zwiastun i że nic się nie stało. Mało tego, dobrze, że tata drugim samochodem głównie jeździł pod koniec, bo mogłoby go złapać, akurat, jak był tam i mogło by być kiepsko. 


Jadąc sobie ku autostradzie, jeszcze można było zobaczyć te ozieleniałe domki, ze słomianymi dachami. Ogólnie udokumentowałam ostatnie momenty w miasteczku z tymi ślicznymi, ceglanymi, i ogólnie budynkami, czy ceglanymi budynkami z drewnianymi belkami w ścianach. I wszystko w pięknych jesiennych barwach. No i po drodze potem złapał nas deszcz, i jak to się zdarza, kuriozalnie po jednej stronie były chmury i padało, a po drugiej stronie było słońce. Co z resztą śmiesznie wyglądało. Jakbyśmy uciekali przed tą chmurą 😂.






Nagrywałam sobie krótkie widea, póki mogłam. Przez ten mój okres czułam lekki stres, co tu dużo mówić, czy mnie krew nie zaleje podczas trasy, ale na szczęście to przeszło, kiedy zauważyłam, że sytuacja nie jest tragiczna. Na pewnym odcinku autostrady były remonty, i zmiana ruchu. I jak oni świetnie to zorganizowali, poza rozwiązaniem ze zmianą ruchu, to bardzo dobrze wszystko było oznakowane, z dużo wcześniejszym uprzedzeniem. A po drodze były takie tabliczki na poboczu, informujące w jakim momencie remontu się jest, czerwona ze smutną miną, to był początek, żółta to tak w połowie, a zielona z uśmiechniętą buźką, oznaczająca zbliżający się koniec remontowanego odcinka. Tak jak myśmy sobie fajnie jechali, to jednak ci z naprzeciwka nie mieli takiego szczęścia, bo stali w takim koszmarnym korku, że na przyśpieszonym wideo, to on się długo ciągnął. No a za niedługo potem, to ja jechałam.



Jak minęliśmy te najtrudniejsze momenty, pod względem trasy, i pod względem remontowym, to po kolejnym postoju ja zasiadłam za kierownicą. Tata chciał, żebym się przejechała, na luzie, po niemieckiej autostradzie. No i kurde tak fajnie się jechało, w głównej mierze dobrą nawierzchnią oraz zbawienne trzy pasy. Podziałka na wolno jadących, trochę szybciej jadących i tych co zapierdzielają, dało taki komfort jazdy. Ach, i jeszcze bezlimitowość pod względem szybkości. Oczywiście były odcinki z limitami, ale gdy się kończyły, można było popierdzielać dalej. Były też fotoradary, takie co robiły zdjęcia z przodu, ale i z tyłu samochodu. Spokojnie, Yanosik działał. Co ciekawe, tata miał też niemiecką aplikację typu Yanosik, i ten polski, jak i ten niemiecki ostrzegały w tym samym czasie. Jechałam głównie skrajnie lewym pasem, ale gdy w lusterkach widziałam, że ktoś szybciej jedzie, niż stu dwudziesto konna Toyota, którą prowadziłam, to go puszczałam, zjeżdżając na chwilę na środkowy pas. Czasem nie było to proste, gdy była większa fala aut, ale kierowcy byli cierpliwi, a do tego potrafili mignąć światłami i mi podziękować. To było takie pozytywne, w kontekście niecierpliwych polskich kierowców, którzy potrafią siedzieć na ogonie. Miałam też zjazd z jednej autostrady na drugą, czym się z lekka stresowałam, ale było to zrobione tak, że jadąc, nawet nie poczułam, że ja autostrady zmieniam. Jedynie się taty spytałam "to już?", a on aby potwierdził. Przejechałam dwieście sześćdziesiąt pięć kilometrów, i nawet przekroczyłam granicę, co było fajne. Zajechaliśmy na tą samą stację, na którą zajechaliśmy przed przekroczeniem granicy w przeciwną stroną, dnia poprzedniego. No i oddałam kierownicę tacie.




Jak jechałam, to stopniowo robiło się ciemno w pewnym momencie, więc przejeżdżając przez granicę było już ciemno. No i nie zobaczyłam ani w tamtą stronę, ani w tą stronę jak wygląda granica 😛. I ta stopniowa zmiana pory dnia troszkę mnie zmęczyła, no i ten mój okres pewnie swój ślad zostawił, cóż, ludzka natura. Potem, jak przejeżdżaliśmy jakiś tam kawałek, to odpoczęłam i mogłam coś tam pojechać, ale to był poniedziałek, był bardzo duży ruch i tak jak wyprzedziliśmy mnóstwo tych ciężarówek, to robiąc nawet niedługi postój, to trzeba by było część tych ciężarówek ponownie wyprzedzać. Dopiero po minięciu Warszawy się rozluźniło i zrobiliśmy przerwę, moje nerki tak średnio już się trzymały wtedy. Tylko, że w tamtym momencie dopadło mnie zmęczenie natury jechania i siedzenia jako pasażer, no i już na siłę nie chciałam kierownicy zabierać. A jakoś gdzieś koło Warszawy, nie pamiętam w którym momencie, były remonty... Trochę wcześniej chwaliłam remonty na niemieckiej stronie, nie bez powodu, bo szybko miałam porównanie. Bo te remonty polskie były oznaczone w ostatniej chwili i do tego gówniano, bo jadąc według wyznaczonych żółtych linii, chcąc po prostu jechać dalej, w swoim kierunku, wylądowaliśmy na tym, że zawróciliśmy... Tak namalowali te pasy, w tym ten, cośmy chcieli jazdę kontynuować, że człowiek zawrócił. Tata sobie trochę ponarzekał, że jak zwykle w Polsce nie umieją. Od tamtego czasu byłam na paru wyjazdach, nawet niedawno, i też natknęłam się na remonty, ale widać było poprawę. Wcześniej dali znaki o zbliżającym się remontowanym odcinku, dobrze wyznaczyli pas i szło to płynnie. To tak na marginesie.

No i cóż, jechaliśmy, jechaliśmy, i dojechaliśmy, do domu. Była to krótka, ale fajna przygoda. Podobało mi się tak pojechać, na chwilę inny kraj zobaczyć, po autostradach się przejechać. Można było oderwać się od codzienności. Chciałam jeszcze raz pojechać, no ale nie dało rady. A teraz to już w ogóle sytuacja się pozmieniała. 

W końcu udało mi się popisać. Nawet udało mi się złożyć ten wpis przed tym, jak niedługo minie rok od tego. 

Adieu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz