poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Krótki wypad nad zalew.

Wczoraj wyszłam z piwnicy i pojechałam nad zalew. Zawoziłam brata i jego kolegę, żeby sobie kajakiem popływali, więc pomyślałam, że poczekam na nich i przy okazji może porobię jakichś zdjęć.

Swoją drogą śmiesznie musiało wyglądać to, jak na moim samochodzie był kajak. Mnie prawie zawsze śmieszy jak na moim Renault Colio jest przyczepiony kajak. Ten kajak jest dłuższy od samego samochodu 😂.




No i faktycznie sobie trochę porobiłam zdjęć, choć nie do końca niektóre wyszły mi wedle moich oczekiwań. Jeszcze muszę poćwiczyć robienie zdjęć krajobrazom, żeby na zdjęciach ładnie wychodziły. Wszystko z czasem przychodzi, więc myślę, że to się jakoś wytrenuje. 

Ogólnie fajnie było sobie tak wyjść, pochodzić. I nawet tak mocno ludzie, a przede wszystkim dzieci mnie nie irytowały, więc albo moja niechęć do ludzi złagodniała, albo siedziałam w domu tak długo, że zwyczajnie zapomniałam co to ludzie i dlatego mi nie przeszkadzali 😆. I nawet nie musiałam sobie potem odpocząć po przebywaniu z dużą ilością ludzi w samotności, w swoim pokoju, zamknięta, siedząc na komputerze. 

Porobiłam trochę zdjęć łódce. Jedne lepsze, drugie gorsze, ale dam te i te, bo dlaczego by nie. Będzie kontrast między tymi lepszymi i tymi gorszymi 😛. Próbowałam sobie kombinować z drugą opcją obiektywu aparatu, którym robię zdjęcie, czyli samodzielne ustawianie ostrości no i w terenie jeszcze muszę go ogarnąć. Bo ja jestem dziwnym człowiekiem i jak idę w między ludzi i chce robić zdjęcia to się krępuje, więc działam pod presją robiąc zdjęcia i mnie nie wychodzą. 









Zaskoczyło mnie trochę to, że ludzie faktycznie sobie przyjeżdżają nad Zalew Zemborzycki tak kompletnie nie ironicznie. Pływają sobie, kąpią się, no dzieciaki to wiadomo, chlapią wodą na lewo i prawo, ludzie wypożyczają skutery wodne, kajaki, czy rowery wodne. W teorii nie było to nic odkrywczego, ale zważywszy na to, że ludzie tu z okolic Zalewu śmieją się, że to "zlew Zemborzycki", że "taka tam czysta woda, że ryby pływają do góry brzuchami", no i tego typu rzeczy, no to gdzieś mocniej zauważyłam to, że ludzie sobie tam przychodzą. 

Też patrząc na to, że ja jestem odludek, i jak wychodzę z domu, to normalnie święto, i od dziecka rzadko gdziekolwiek wyjeżdżałam na wakacje nad wodę, i w ogóle na wakacje, no to chyba trochę zrozumiała ma reakcja na ludzi nad Zalewem. Chyba. Dało mi też to do myślenia, że ja strasznie zdziadziałam... mając 22 lata. Chyba środowisko w moim domu nie jest najlepsze. I w sumie można by było częściej robić takie wypady, zebrać ekipę, grilla i nad wodę. Nie tylko nad taki zalew, ale gdzieś trochę dalej. Tylko tu pojawia się kolejny problem z mojej strony, bo ja nie lubię proponować coś ludziom, mój mózg wtedy myśli, że się będę narzucać...








Chodząc sobie tak wkoło tego Zalewu, trochę się spełniłam jako fotograf-amator i zrobiłam zdjęcie małym falom. Doszłam do jakichś schodków, no to sobie tam usiadłam, mało ludzi, swobodnie można było wyciągnąć aparat i porobić zdjęcia, więc idealnie. No i o te schodki uderzała woda robiąc takie fale. Teraz przyszło mi do głowy, że można by było kiedyś obejść ten zalew. Pieszo. I podczas tej wyprawy zrobić serię zdjęć. Ciekawe ile kroków by wyszło 😆. 

Jak już poniekąd wspominałam, były tam dzieci. I ludzie, co sobie skutery wodne wypożyczyli, do których mieli taki specjalny materac, żeby ten skuter mógł ciągnąć. I w pewnym momencie typ, co jeździł jednym ze skuterów, robił kolejną rundę z dziećmi na tym materacu. I w pewnym momencie zaczął się aż za bardzo rozpędzać i jeden dzieciak puścił się jeszcze w miarę wcześnie, w momencie puszczania się pod wpływem prędkości ześlizgnął się wprost do wody. Za chwilę, trochę szybciej i drugi dzieciak się puścił, tylko ten już delikatnie pofrunął do wody pod wpływem prędkości. No i przyszedł czas na trzeciego dzieciaka, bo skuter był już tak rozpędzony, że on nawet już ratować się nie mógł i jak trzymał się materacu, to w takiej pozycji poleciał do wody i to pofrunął dość konkretnie. Po minach tych dwóch chłopaków widać było, ze się takiej rozrywki nie spodziewali. A to działo się dosłownie w ułamkach sekund. 

No ja się zaśmiałam, bo takie rzeczy mnie śmieszą, ale gdyby nie kamizelki, to nie wiem jak by się to skończyło. Wyglądało to groźnie. Nie wiem co dalej, bo ja poszłam przed siebie.



















Mimo, że miałam możliwości, to za daleko nie odchodziłam, bo nie wiedziałam kiedy wrócą chłopaki, wolałam być w pobliżu miejsca ich przypływu. Na początku jeszcze ich gdzieś tam widziałam, ale potem mi znikli. Ale mieliśmy taka dobrą synchronizację, że jak wracałam z jednego miejsca, to ich zauważyłam na wodzie jak płyną i kierują się do punktu wyjścia.

W ogóle, jak na początku siedziałam sobie, to w pewnym momencie ruszył się taki mocny wiatr, że aż poczułam się lekko creepy. Ten wiatr brzmiał jak jeden z tych wiatrów, za którymi szła burza, czy inne takie zdarzenia pogodowe. Stwierdziłam, że to po prosu jest się nad wodą, jest otwarta przestrzeń i po prostu ten wiatr się bardziej odczuwa. Jak chłopaki przypłynęli, zbliżała się taka chmura od strony miasta, czyli na przeciwko miejsca, w którym byliśmy. Brat z kolegą zastanawiał się, czy jeszcze na chwilę nie wypłynąć, ale skończyło się na tym, że zrobiłam im kilka zdjęć (na fejsbunia, hehe) i skierowaliśmy nasze tyłki do samochodu. 

Jak dojechaliśmy do domu, to bardzo szybko ta chmura co ją widziałam nadchodzącą od miasta, doszła do mojej wiochy, gdzie mieszkam. Wkrótce zaczął wiatr wiać, coraz bardziej i coraz bardziej. Nawet w pewnym momencie zawiało tak, jakby trąba powietrzna się miała zacząć, aby słoma w sąsiednim polu lekko zawirowała. A ta chmura była taka ciemna, a jej brzegi były zakończone takim kołem? jakby, nie zrobiłam zdjęcia i nie mogę nawet opisać. Słuchać było, że z tej chmury szła burza, ale na szczęście moją wioskę ominęło. 



















Gdy sobie siadłam do komputera, to zwyczajnie scrollowałam Facebooka, i w którymś momencie pojawiła mi się informacja, że przez Lublin przeszła gwałtowna burza, gwałtowna ulewa. A ja takie "coooo???". Klikłam, zobaczyłam i uwierzyć nie mogłam. Zaskoczyło mnie to. To co się tam działo to istne sceny dantejskie. Ulice zamieniły się w rzeki, mnóstwo połamanych gałęzi, drzew cienkich, grubych. W niektórzych przypadkach, to takie potężne grube drzewa wylądowały na samochodach. Nawet billboardy się poddawały. Wiał taki wiatr, że zmiatał padający ulewnie deszcz, a podczas tego wszystkiego łamały się drzewa. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego w Lublinie. Owszem, jak przechodziły mocniejsze burze, ale kończyło się zazwyczaj na niegroźnych złamanych gałęziach, czasem drzewach, ale nigdy nie było RZEKI NA ULICY. I to jeszcze na ulicach, którymi przejeżdżam jak gdzieś jadę. No masakra.

W pewnym momencie zlękłam się, że moja jedna z dwóch przyjaciółek mieszkająca właśnie w Lublinie była tam na miejscu, no bo tam mieszka, i że mogło coś jej się stać, ale zobaczyłam pozytywną relację Facebookową, która nic nie mówiłaby, że coś jest nie tak, więc się uspokoiłam. 

Też w okolicznych miejscowościach trochę rabanu zrobiła ta GWAŁTOWNA BURZA, no i były złamane słupy elektroniczne... w pół, zerwane dachy, znowu mnóstwo połamanych i wyrwanych z korzeniami drzew, co tylko potwierdza mnie w tym, że nie chcę mieć drzew wokół domu, żeby w takich sytuacjach tego domu mi nie rozwaliły. Cieszę się, że koło mnie przeszło tylko bokiem. 

A poniżej trochę zdjęć, tak żeby trochę zobrazować. Pochodzą ze strony Lublin112.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz