piątek, 29 grudnia 2023

Mój pierwszy koncert Łydki Grubasa.

Zespół Łydka Grubasa pierwszy raz zobaczyłam i usłyszałam na Juwenaliach w Lublinie w 2019 roku. No i też przewijał mi się w proponowanych na YouTube, ale to ignorowałam. Pamiętam, że z bratem wtedy poszliśmy tam, żeby zobaczyć jakiś zespół, tak o, po prostu, z ciekawości, plus przy okazji zobaczyć, jak inne zespoły grają. To był dzień, w którym nie było nic co stricte słuchaliśmy z bratem, a chcieliśmy wyjść, tak orientacyjnie właśnie zobaczyć, jak występujące tego dnia zespoły grają. Akurat gdy weszliśmy na teren imprezy, grała właśnie Łydka Grubasa, o ile dobrze pamiętam. Byłam na samym tyle publiczności, przystanęłam i posłuchałam. Usłyszałam komiczne wersy z melodią, w której grały gitary i czasem brzmiała jak muzyka z wesela. Utwory o płonącym ZUSie, kiszeniu ogórków, gender, kebabie, MTV, o ukradzionym krzyżu, czy z ambitnym tytułem "Rapapara". Niektóre teksty mnie rozbawiły, wokalista również powiedział coś zabawnego parę razy i ogólnie było pozytywnie. Pamiętam, że przykuło moją uwagę parę rzeczy. Poza słyszalnym humorem z utworem tudzież ze słów wokalisty, to na przykład melodia piosenki o krzyżu, była taka znajoma, teksty o MTV i rapapara mi się spodobały, czy w jednym utworze byłe znajome elementy od innych znajomych mi zespołów, jak "Uła a a a" wokalisty zespołu Disturbed. Zainteresował mnie ten zespół i w domu sobie go sprawdziłam. I słuchając sobie całych płyt po trochu zaczęła mi się podobać ich zawartość. No i od tamtej pory Łydka Grubasa jest sobie na moich playlistach.

Od tamtego czasu trochę minęło, a przez pewne trzy lata działy się różne, dziwne rzeczy, przez co długo nie było koncertów, a jak już mogły się odbywać, to w Lublinie było tego mało, plus zostały zamknięte dwa kluby. Jakiś czas później okazało się, że jeden splajtował, a drugi zburzyli (a dokładnie budynek w którym się znajdował, bo teraz budują tam coś nowego i niedawno go przenieśli do innej lokalizacji i taki też był plan). Łydka jak mogła, to zaczęła grać koncerty. Dokładnie nie pamiętam, jak to było, ale chyba była trasa, potem druga. To było coś takiego, że to koncertowanie zaczęło się spokojnie, potem jak się rozkręciło, to grafik mieli zajęty fest. Niestety nie trafili oni do Lublina. Choć chyba ogólnie to byli gdzieś w tym Lubelskim, lub obok, gdzieś blisko. Jednak w tym roku, któregoś letniego dnia, Łydka ogłosiła trasę jesienną i był tam Lublin! Ja się uradowałam. (Teoretycznie) mała rzecz, a cieszy. Gdy miała być sprzedaż biletów, to ja pilnowałam, byłam na stronie ze sprzedażą biletów, kiedy było odliczanie do rozpoczęcia sprzedaży, a jak ta sprzedaż już była, to byłam jedną z pierwszych osób, która bilet zakupiła (i to po tańszej cenie, cebula wewnętrzna zaspokojona). Ogólnie ja z tej strony, co były bilety sprzedawane mam powiadomienia SMS, gdy na pojawia się wydarzenie, które może mnie zainteresować i dostałam wiadomość, gdy się pojawił koncert Łydki, ale nie rzuciłam się na ten bilet, bo zespół jeszcze nic nie wspominał o sprzedaży ani nic i się bałam. I dobrze zrobiłam, bo jak któregoś razu zajrzałam ponownie na to wydarzenie, to pisało, że bilety niedostępne na dany moment Będzie spoiler. Ten koncert był moim pierwszym i lepszego nie mogłam sobie zażyczyć.


Z domu wyjechałam jakoś trochę przed osiemnastą. A o dziewiętnastej mieli zaczynać wpuszczać do lokalu. Więc na wpuszczenie musiałam czekać pół godziny, bo do Lublina mam piętnaście minut, a do Fabryki Kultury Zgrzyt od wjazdu do miasta jest nie długi kawałek. I ja nie byłam tam tak wcześnie, bo zostałam psychofanką, tylko chciałam na spokojnie się zaparkować. To jest takie miejsce, że ciężko z parkingiem. Jest całkiem duży plac, ale on potrafi się szybko zapełnić. I on nawet chyba do klubu nie należy. W każdym razie, z doświadczenia wiem, że jak się jedzie w tamtą okolicę, to ten parking lubi być oblegany i warto przyjechać wcześniej. Do tego, jak byłam rok temu na koncercie Luxtorpedy, no to wyjechałam za późno, a przynajmniej nie wzięłam pod uwagę mojej wizyty w Biedronce, która miała być szybka, ale niechcący wyszło, nie z mojej winy, że nie była szybka i miejsca parkingowego nie było. Dosłownie fartownie udało mi się wbić, bo ktoś akurat wyjechał. Do tego była duża kolejka do wejścia, organizacja przewidziała pół godziny na wpuszczanie ludzi i jak już wchodziłam, to zespół już zaczął grać. Dodatkowo nie było supportu. Wiadomo, że na Luxtorpedę może przyjść więcej osób, a organizacja może być inna w przypadku koncertu Łydki, ale wolałam dmuchać na zimno. Mnie szybko lubi łapać stres, więc wolę tego unikać, jeżeli mogę. Już wolę być sporo wcześniej i być pierwszą oczekującą osobą, tak jak w tym przypadku, niż jakby miał mnie opanować stres, że nie mam gdzie zaparkować i spóźnię się na koncert. 


Przed Łydką Grubasa zagrał zespół HOOK, którego nie znam. Jednakże w trakcie kiedy grał, okazało się, że parę numerów kojarzyłam. Zagrali parę numerów pod rząd i tylko mówiłam do siebie, że "o, znam to z radia", "o, to też znam z radia", "uu, to też w radiu słyszałam". Takie miłe zaskoczenie. Też ucieszyłam się, ze w naszym lokalnym radiu, studenckim, Akademickie Radio Centrum, puszczają nie tylko popularne, klasyczne, czy nowe utwory. Kojarzone z radia utwory, to "Kim Jesteś", "Cień", czy "WychOFFanie". Zespół zaczął grać od czegoś lekkiego i pierwsza myśl jaka mi przyszła, to że chyba nie będzie mój klimat. Pod jego koniec natomiast zrobili przejście, takie gładkie, do bardziej poważnego utworu, co mi się bardzo spodobało, i z lekka się nie spodziewałam. Ja dopiero po chwili ogarnęłam, że grają kolejny utwór. Przy pierwszym utworze śpiewał wokalista, a przy tym drugim odezwał się gitarzysta, to było pierwsze zdziwienie, a drugie zdziwienie, to jaki chłop ma głos! Poza tymi luźniejszymi, czy tymi, jak to się mówi, smutnymi, były też takie utwory mocno gitarowe, ciężkie, co też mnie zaskoczyło. Ja się wiele razy zaskoczyłam, zespół swoim graniem zwrócił moją uwagę i po koncercie powierzchownie rzuciłam okiem na jego muzykę, ale w wolnej chwili będę chciała przyjrzeć się bliżej i na spokojnie posłuchać jego twórczości. A poniżej podrzucam jeden ich numer. Sama nic nie nagrywałam, bo nie mam w zwyczaju nagrywać zespołu, którego nie znam 😛.

03. HOOK - Cień (Oficjalny Odsłuch Albumu)



Po supporcie na Łydkę nie trzeba było długo czekać (idealna przerwa to była na toaletę 😆). Pierwszym pozytywnym aspektem było intro, gdzie użyte zostało moje kochane "Arrival to Earth" skomponowane przez Steve'a Jablonsky do filmu "Transformers" z 2007 roku.  To było takim fajnym zbiegiem, że całkiem niedawno obejrzałam całą serię filmów "Transformers" i przy tych trzech pierwszy uderzyła mnie nostalgia, dlatego tak bardziej ciepło odebrałam to intro. Z resztą lepszego utworu na intro nie można było wybrać. Gdy zespół wyszedł na scenę i rozbrzmiał pierwszy dźwięk gitary, zagrany został fragment "Master of Puppets", wiadomo, Metallica, podczas którego płynnie przeszli do grania swojego kawałka, "Nie Lubię To". Takie zapoczątkowanie bardzo mi się spodobało. Tam chyba podczas grania "Mastera" gitarzyście nie do końca tam poszło podczas zaczepiania strun, ale to mi nie przeszkadzało, w sumie to zauważyłam to gdy przeglądałam te moje widea, co je robiłam. 

Łydka Grubasa - Intro [Lublin, 14.10.2023]

Głównym tematem była wtedy nadchodząca płyta "ĘĆ". Zespół nagrał utwory z pierwszej i drugiej płyty na nowo, a do tego z gośćmi. Płyta z okazji dwudziestolecia, a zwrot "ęć" to po łydkowemu "dziękuję". Swoją drogą, jak teraz sprawdzałam, w momencie pisania, żeby nie palnąć jakiejś głupoty, to nie mogłam uwierzyć, że to dwudziestolecia, aż w Wikipedię weszłam i sprawdziłam rok założenia, to zdałam sobie sprawę, że rok dwa tysiące i koło dwutysięcznych są w okolicach dwudziestu lat. Kurde, mój brat cioteczny, to rocznik dwa tysiące. No cóż, feeling old. Ale wracając. Zespół zagrał utwory właśnie z tej nowej płyty. A że płyta wtedy jeszcze nie wyszła, to kilka utworów było przedpremierowo tak jakby. Ja po premierze porównałam sobie stare i nowe wersje utworów, no i mnie kupiły te nowe. Ja już tak mam, że często pierwsze płyty jakiegoś zespołu mi się nie podobają i wolę nowszą muzykę. Choć trza przyznać, że te stare wersje utworów Łydki mają taki swój klimat, że tak zaczynali ze swoją muzyką. Poza "Nie Lubię To" zostały wykonane takie utwory jak "Moja Fujara", "Wędzarnia", "Wzięli zamknęli mi klub", "Była", czy "Świnia". Były również, jak to się mówi, hity, "Rapapara", "Adelajda", oraz specjalnie dla nas, bo nie było tego na liście, "Gdzie jest krzyż". To było sympatyczne, że nie mieli tego utworu w planach, i na życzenie publiczności, na spontanie zagrali dla nas ten świetny kawałek. A przed nim wokalista walnął przemową, która była mocna, dla niektórych pewnie jakże kontrololowersyjna, z którą się zgadzam.

Łydka Grubasa - Moja Fujara [Lublin, 14.10.2023]

Ale parę słów było mówione też przed innymi utworami. Wiadomo, że zazwyczaj ogółem artyści przed utworami coś o nich mówią, o czym opowiadają teksty, w jakich okolicznościach zostały napisane i inne różne anegdotki. Ja to lubię i nawet kulisy takich humorystycznych kawałków są dla mnie ciekawe i interesujące, szczególnie, że niektóre brzmią jak podtekst, ale mówią o czym innym. Niestety to była sobota przed wyborami i ten temat został poruszony. Nie miałam nic przeciwko co było powiedziane ze sceny, ale zwyczajnie nie lubię tematu polityki. Choć i tak długo wstrzymywano się z poruszeniem tego tematu. Po prostu w trakcie koncerty poszło takie flow i wokalista powiedział, co mu tam na ślinę się rzuciło. I niechcący podczas "Gender" oberwało się Kai Godek (wcale mi jej nie szkoda), a gdzieś między utworami był spontaniczny wierszyk, który wokalista zaczynał, a publiczność kończyła. Niestety nie nagrałam tego oraz nie ma takiego nagrania w internecie. Ale bardzo fajny wierszyk.
Teraz przyszło mi do głowy, że mogłam go spisać 😂.

Łydka Grubasa - Adelajda [Lublin, 14.10.2023]

Starałam się jakoś dużo nie nagrywać, żeby nie stać jak ten debil z ręką w górze trzymając telefon. Od pewnego czasu mam tak, że nie nagrywam dużo, a jak już to robię to nagrywam niedługie fragmenty. Chce być bardziej obecna na takim koncercie, czerpać z niego jak najwięcej. Dlatego część zostanie w mojej głowie, tak jak ten wierszyk, ale czasem udaje się coś złapać, takiego humorystycznego, jak przy "Gender", gdy wokalista zapomniał tekstu.

Łydka Grubasa - Gender [Lublin, 14.10.2023]

Łydka Grubasa - Gender [Lublin, 14.10.2023]

Ogólnie ten koncert, to była wielka pozytywna bomba. Teksty, jak i sama muzyka są pozytywne, humorystyczne. Zespół, głównie wokalista, ma bardzo dobry kontakt z publicznością i lubią sobie żartować między sobą na scenie, czy wokalista rzuci jakąś anegdotką, żarcikiem, sucharkiem. Ja wyszłam z tego koncertu uśmiechnięta od ucha do ucha, z naładowanymi bateriami pozytywności. Ludzie publiczności również byli fajni. I ku mojemu zdziwieniu ludzie byli w bardzo różnym wieku, od dzieci, po uczniów (niegdyś) gimnazjum, tudzież liceów i innych takich, aż po ludzi czterdzieści/pięćdziesiąt lat i starsi. Koło mnie była para, prawdopodobnie małżeństwo, co zachowywało się, jak młodzieńcza para, miziali się, on ją klepał po tyłku. Właśnie tak. A inny pan tak się wyluzował, że chyba z lekka przesadził, bo jego kolega musiał go wynosić, bo trochę popił. Ale też była "chwila grozy", jakby napisało to jakieś WP, Onet, czy inne. Otóż nagle wokalista ze sceny zaczął mówić podniesionym głosem wnosząc alarm. Okazało się, że jakiś koleś miał nóż. Nie wiadomo, co autor miał na myśli, ale serio lekki dreszczyk był. Przez takich ludzi niedługo będziemy przeszukiwani nawet przed wejściem do takiego niedużego klubu... 🙄

Łydka Grubasa - MTV [Lublin, 14.10.2023]

Łydka Grubasa - MTV [Lublin, 14.10.2023]

"Rapapara" to musiałam sobie nagrać w całości, bo z tym utworem mam zażyłą relację. A to z tego powodu, że ja z moim rodzeństwem ciotecznym na naszych imprezach bardzo często puszczamy ten kawałek i trochę stał się naszym hymnem. Też po koncercie zdecydowałam się na zakup koszulki zespołu. Miałam dwie propozycję i nawet przeszło mi przez myśl, żeby dwie wziąć, ale mało gotówki miałam przy sobie. Ale doszło do szybkiej eliminacji, bo koszuli z trasy nie było w moim rozmiarze, więc wzięłam z napisem "Keep calm and Rapapara". Jestem dumna z tego zakupu.

Łydka Grubasa - Rapapara [Lublin, 14.10.2023]

Cieszę się, że mogłam być na tym koncercie i mam nadzieję, że uda mi się wpaść jeszcze na koncert Łydki. Wydawałoby się, że to zwyczajny koncert zespołu, który ma "głupkoatwe" piosenki, ale szczerze mówiąc, to ja dawno nie doświadczyłam takiej czystej zabawy na koncercie. Wiadomo, że nie każdy koncert taki musi być, to zależy od wykonywanej muzyki danego zespołu, ale koncert Łydki Grubasa zdecydowanie wypełnił swe przeznaczenie.

No, teraz czekam na Juwenalia, gdzie będzie wiele zespołów, które lubię 😛, w tym łydka Grubasa. A tymczasem Adieu.

Łydka Grubasa - Gdzie jest krzyż  [Lublin, 14.10.2023]



O, wyrobiłam się przed końcem roku... 😅


Playlista 39.

Te playlisty miały być regularnie, ale ten, ekhem... NIEWAŻNE.

Przenosimy się do początku tego roku na mojej liście muzycznej, czy to na Spotify, czy to na YouTube. Na przykład na YouTube mam playlistę, na której dodaje utwory poznane w ostatnim czasie, żeby mieć je pod ręką, że tak powiem i sobie je odtwarzać, wiadomo, świeże utwory często się odtwarza, często na okrągło, a dodatkowa ta playlista miała pomagać mi na tworzenie tych playlist na blogu. No i tak regularnie robiłam te playlisty na blogu, że się tego lekko nazbierało 😆. Ale teraz przynajmniej sobie tak wrócę do tych utworów. One nadal przewijają się na odtwarzanych playlistach, ale po poznaniu ich to były dużo częściej odtwarzane, często właśnie na okrągło, mniej lub bardziej. Ja bardzo lubię wałkować jedne i te same kawałki, aż w pewnym momencie mam ich dość, albo pojawia się coś nowego, co zwraca moją uwagę. Też ja mam tak jakby dwa tryby słuchania muzyki. Pierwszy, to nie mam ochoty słuchać czegoś konkretnego i słucham na przykład playlistę na Spotify, gdzie jest zbór wszystkich utworów, które mi się podobają (jest ich ponad pięć tysięcy 😆) i nie zwracam bardzo uwagi na to co leci, czasem sobie przewinę, jak naprawdę nie mam ochoty na coś. Do tego słucham cały czas te nowo poznane utwory i wałkuje je, dopóki właśnie nie pojawi się coś nowego. Zazwyczaj jest tak, że tych nowych utworów jest kilka i tworzy się taka grupka. Słucham tej grupki, dopóki nie pojawi się znowu kilka nowych utworów. Dosłownie jest tak, że jak słucham takiej grupy i za jakiś czas pojawi się nowa grupa, to ja o tej poprzedniej kompletnie zapominam i zajmuje się tą nową 😂. Drugi tryb słuchania, to nachodzi mnie ochota do posłuchania czegoś. Na przykład przypominam sobie o jakimś utworze i sobie go odtwarzam, a potem często mam ochotę na inne utwory danego zespołu/artysty, lub nawet na ich jakąś całą płytę. Coś na tej zasadzie. Albo mam tak, że "o mam ochotę na ten utwór" i sobie go zwyczajnie włączam, rozbrzmi mi w głowie jakiś kawałek, włączam go, i tak dalej. Również włączam sobie płyty zespołów, które chce poznać (wiadomo, nie robię tego przy pierwszym trybie). No i w tym roku miałam ten tryb pierwszy. Trochę nie przepadam za nim, bo mam wrażenie, że stoję muzycznie w miejscu i ruszam się tylko wtedy, kiedy pojawi się nowy utwór od zespołu/artysty, którego słucham ("Radar Premier" na Spitify się przydaje 😛), a lista zespołów do przesłuchania nie ruszona stoi w miejscu. Tak więc sobie wrócę do większości z tych utworów, co wałkowałam na początku roku 😛.

Playlisty układałam sama, ale to za długo trwało, bo główkowałam, który utwór wziąć najpierw, a który następny. Bardzo często to było bezsensowne, szczególnie, że nie chciałam robić listy w stylu od najlepszego, do tego najmniej. Dlatego zaczęłam korzystać z funkcji odtwarzania losowego na YouTube. Zbieram ileś tam utworów na jedną listę i odtwarzam ją losowo. I w taki sposób idzie to trochę szybciej 😛. Choć przy pierwszym numerze na tej playliście chciałam wziąć właśnie ten utwór, który pod tym numerem się znajduje.

1. Linkin Park - Lost
Nie mogło być inaczej. Reszta jest ułożona trybem losowym, ale ten utwór musiał być jako pierwszy. Kiedy zespół zaczął zwiastować, z początku nie wiedziałam o co może chodzić. Nie robiłam sobie nadziei na nowy utwór, że wydadzą coś nowego po śmierci Chestera Benningtona, choć widziałam, że ludzie spekulowali. Przy premierze "Lost" okazało się, że to utwór zza czasów "Meteory" i z okazji dwudziestolecia tej płyty ten utwór został wypuszczony, a jednocześnie zwiastował on jubileuszową edycję tej płyty. Po usłyszeniu "Lost" towarzyszyło mi mnóstwo emocji. To był nowo stary utwór, stworzony podczas pracy nad "Meteora", a opublikowany teraz, ponownie można było usłyszeć głos Chestera Benningtona, który można powiedzieć, był zamrożony w czasie. Utwór bardzo w klimacie "Meteory", słychać że jest z tamtego czasu, podobny do "Numb", a dodatkowo kwestia moich wspomnień oraz sentyment do tego zespołu, który jest moim pierwszym ulubionym. Do tego to, że długo nie słuchałam Linkin Park po śmierci Benningtona. Były małe powroty i próby słuchania, ale dopiero po "Lost" i jubileuszowej edycji "Meteory" wróciłam do muzyki tego zespołu, oswoiłam się z nią i odkrywałam na nowo. To ważny utwór dla mnie i zapewne dla wielu fanów zespołu. "Lost" zostało odrzucone z racji tego, że gdy zespół stworzył listę stworzonych utworów na płytę, wybrał te trzynaście pierwszych, a "Lost" było czternastym no i się nie załapało. Dodatkowym aspektem było to podobieństwo do "Numb". Ciekawe jest też to, że za animowany teledysk odpowiada polski artysta, Maciej Kuciara. "Lost" mi się bardzo podoba, a Spotify mi ostatnio powiedział, że to jest utwór najczęściej odtwarzany przeze mnie.




2. Falling In Reverse - Watch The World Burn
Odkąd poznałam ten zespół, to przekonuje się o tym, że gdy coś wypuszcza, to to jest świetne. Ja od "Popular Monster" mam przekonanie z tyłu głowy, że czegoś lepszego, lub równie dobrego co dany utwór nie uda im się wypuścić i przy każdym nowym utworze się mylę. "Watch The World Burn" jest równie dobre co jego poprzednicy. Bardzo podoba mi się budowa tego utworu. Przy rapowych wersach jest pasujący bit, część rapowa jest zakończona bardzo szybkim rapowaniem i utwór przepływa w tą gitarową część, a do tego jest brakedown, jakie lubię w utworach tego zespołu i całemu utworowi towarzyszą chórki. Ten utwór brzmi, jakby miał być motywem przewodnim dla jakiegoś bohatera w filmie/serialu, który wyrusza z zemstą.




3. Placebo - Happy Birthday In The Sky
Ten utwór usłyszałam w radiu. Zauroczyła mnie melodia, a w szczególności grająca w niej gitara. To ona przykuła moją uwagę, gdy usłyszałam pierwszy raz ten utwór w radiu. Wokal również jest piękny. Całość to taka magia melancholii. Bardzo mi się podoba. To jest taki utwór, który podoba się od pierwszego usłyszenia.




4. Skillet - Psycho in my Head
Z muzyką Skillet ostatnio mam tak, że gdy pojawiło się coś nowego, to posłuchałam, co mi się podobało dodałam do playlisty ze zbieraniną wszystkich utworów, które mi się podobają, a niektóre poszły pewnie na inne playlisty, tam gdzie pasowały i potem zapominałam o temacie. To było na zasadzie, no że podobały mi się te utwory, ale jakoś dłużej z nimi nie zostawałam, w momencie, gdy niektóre kawałki wałkowałam w kółko. One przewijały się na Spotify, ale sama z siebie ich nie włączałam. I któregoś razu, jak tryb losowy włączył "Psycho In My Head", to zwrócił on moją uwagę i  mimo, iż go nie dużo słuchałam, to głowa zaczęła się gibotać w rytm. Musiałam zerknąć na ekran telefonu, bo nie wiedziałam jaki to tytuł, a przez myśl mi przeszło "jakie to jest dobre". I po tym ten utwór wrócił do mych łask. Oczywiście najbardziej chwytliwy jest melodyczny i energiczny refren, ale podoba mi się też, jak zrobione są zwrotki, czy fajny breakdown pod koniec.




5. Teya&Salena - Who the Hell Is Edgar?
Mnie też dosięgnęła Eurowizja. Tradycyjnie wśród crapu i oklepanych piosenek, znalazło się coś wartego uwagi. Wprawdzie "Who The Hell Is Edgar" nie jest też jakieś niesamowite i odkrywcze, ale swoją kompozycją, to jak utwór jest zrobiony, zwrócił moją uwagę w przeciwieństwie do reszty (która mi się nie podobała). Jest to od razu wpadający w ucho kawałek, (pisząc to, tytuł sam rozbrzmiał mi w głowie), dynamiczny, taneczny, a "Poe Poe Poe, Poe Poe Poe Poe" zostaje w głowie. Podoba mi się, jak zaczyna się ten utwór, czyli dialogiem, sposób w jaki śpiewane są zwrotki, czy chórowe zaśpiewanie pre-chorus.




6. Eva Grace - Always Be A Fan
Napotkane w jednym z shortsów na YouTube. W tamtym czasie wyświetlały mi się rzeczy robione, prawdopodobnie, przez fanów Seleny Gomez, albo przynajmniej przeciwników Hailey Bieber. Montowali te shortsy tak, żeby przedstawić Hailey w złym świetle. Przedstawiali ją jako naśladowcę Seleny, że zaczynała jako fan i Seleny, i Justina Biebera, dzięki ojcu spotkała się z Bieberem no i dążyła do tego, by z nim być, tudzież według niektórych, zastąpić Selenę. Dlatego używali tego utworu, "you always be a fan". W część tych rzeczy można by było uwierzyć, ale część wydawała mi się naciągana. W każdym razie, za pierwszym razem wpadł mi w ucho, a po kilku kolejnych shortsach tym bardziej. I włączyłam sobie pełną wersję. Brzmi, jakby miał przygrywać jakiejś kobiecej postaci, która wspina się ku swojemu wyznaczonemu celowi.




7. The Weeknd - After Hours
Ja i The Weekend? A no tak wyszło. Ogólnie nie przepadam za jego muzyką, a szczególnie tych utworów, które są popularne i wszyscy je puszczają. Natomiast na początku roku YouTube z jakiegoś powodu proponował mi i shortsy i widea z editami z serialu "Daredevil". Prawdopodobnie przez to, że słuchałam utworu "Matt Murdock". Wspaniały ten algorytm YouTube'a. Z jakiegoś powodu większość używała "After Hours" do tych editów. Serialu "Daredevil" nie znam, gdzieś mi się obił jedynie o uszy, a po obejrzeniu tych editsów zainteresował mnie i nabrałam ochotę na jego obejrzenie. Czy obejrzałam? Oczywiście, że nie, bo się do tego nie zabrałam. Jak do wielu rzeczy. Tak czy owak, "After Hours" ma taki klimat, że człowiek jakby leciał, dryfował gdzieś w kosmosie. To jak w tym memie co się lata po kosmosie z utworem "Shooting Stars", tylko wolniej, pod rytm "After Hours". Poznałam ten kawałek w innej wersji, ale tą, oryginalną też odtworzyłam i również ze mną została. To też jak widać, czasem choć jeden utwór artysty, za którym się nie przepada, może się spodobać.




8. Myslovitz - Szklany człowiek
To złoto usłyszałam na początku roku na jakiejś transmisji na żywo u jakiegoś streamera, puścił to na zakończenie streama. I oczywiście utwór ten trafił w mój nastrój wtedy. To jest piękny utwór. Człowiek znał zespół z nazwy i popularnych utworów puszczanych w radiu, a tu takie złoto. Uwielbiam wszystkie melodie zawarte w tym utworze. Bardzo lubię gitarę na początku, czy gitary w refrenie. Również delikatnie brzdękające klawisze dają taki klimat, smutny. Dodatkowo tekst utworu jest taki, życiowy, utożsamiam się z nim.




9. ThxSoMch - Spit In My Face!
Również, tak jak w przypadku The Weekend, zasłyszane w jakimś shortsowym edicie, już nie pamiętam z czego. Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu ten utwór kojarzy mi się z TikTokiem. Jak ja nawet TikToka nie mam i nie wiem co tam jest. Ale przynajmniej z tego powodu mam złudne uczucie odmłodzenia, bo przecież TikToka przeglądają głównie młode osoby. W każdym razie nutka mi się spodobała.




10. Måneskin - Gasoline
To jest znowu przypadek, w którym nie przepadam za zespołem, ale trafił się jeden utwór, co mi się spodobał. W gruncie rzeczy, to ja nie mam nic do Måneskin, pod względem muzycznym, ja tylko po prostu nie lubię rzeczy, które są popularne i jest na nie hype. Na fragment "Gasoline" trafiłam gdzieś w internecie. Zainteresował mnie, bo brzmiał trochę inaczej niż to, co puszczają w radiu. Spodobała mi się gitara, chyba basowa na początku oraz taki trochę agresywny ton. Gdy szukałam pełnej wersji się okazało, że utwór ten jeszcze nie wyszedł. A gdy już wyszedł, to posłuchałam i zostawiłam. Lubię brzmienie gitary między wersami, a pre-chorusem i na końcu jest fajna solóweczka. Wokal, tak jak cały utwór, ma taki pazur w sobie. Tekst mówi krytycznie o Putinie i utwór był częścią projektu "Stand Up for Ukraine".




11. The Weeknd - After Hours (slowed+reverb)
Na tą wersję tego utworu trafiłam jako pierwszą. Nie znam pochodzenia i celu tego slowed+reverb, ale w tym przypadku i w moim przypadku, to ta wersja to taki mood. Gdy to usłyszałam pasował mi do mojego moodu i teraz, jak to pisze, również mi pasuje. Jak się ma nastrój, że się nie ma dobrego nastroju, to jest idealne.




12. Gorillaz - Silent Running ft. Adeleye Omotayo
Gdy pierwszy raz usłyszałam ten utwór, to go z lekka zignorowałam. Jednak Spotify dało mi go na playlistę "Radar Premier" i z każdą sekundą coraz bardziej włączał mi się vibing cat. On Ma taką spokojną, przyjemną melodię. W moim przypadku, jest on dla mnie smutny, a jednocześnie wesoły, w sensie, w zależności od tego, jaki mam humor, to tak go interpretuje. Przez to pewnie, że on ma przyjazną melodię, no a tekst nie jest już taki pozytywny, bym powiedziała.




13. Mike Shinoda / Kailee Morgue - In My Head
Jedna piąta Linkin Park stworzyła utwór do filmu "Scream VI" w współpracy z Kailee Morgue. I to jest ten utwór z tych, co nie są jakieś nie wiadomo jakie, tylko są po prostu fajnym kawałkiem, łatwo wpadającym w ucho. Lubię go, choć wiem, że Mike'a Shinodę stać na więcej (dużo później okazało się, że mam rację). Na przykład jego utwór "Fine" bardziej do mnie przemawia i też jest do jakiegoś filmu. No ale, "In My Head"też często zostawało in my head.




14. Kordhell - Murder In My Mind
Kolejny z cyklu "usłyszałam w jakimś edicie" i "kojarzy mi się z TikTokiem". Dobrze buja.




15. Myslovitz - Chciałbym Umrzeć Z Miłości
Wracamy do tego zespołu i kolejnego jego majstersztyku. Może ja bym nie chciała umrzeć z miłości, uważam, że są lepsze sposoby, ale smutek i melancholia się zgadza. Uwielbiam tą spokojną gitarę akustyczną, brzdękającą elektryczną, czy pojedyncze, powtarzające się dźwięki cymbałek.




16. Farben Lehre - Na zdrowie
Szczerze mówiąc zainteresował mnie tytuł. Gdzieś w internecie pisali o nowym utworze tego zespołu i pomyślałam "a zobaczę", no i nie pożałowałam. Świetny kawałek, idealny na imprezę, i nie tylko. Głowa sama się kiwa.




17. Zodivk - Devil Eyes
To brzmi jak soundtrack do niszczenia czegoś/kogoś, albo dla postaci, która staje się villainem. Chyba najlepszy z tego gatunku, przynajmniej na tej playliście.




18. Käärijä - Cha Cha Cha 
Ponownie Eurowizja. Ten utwór jako pierwszy zwrócił moją uwagę. Ta mieszanka elektroniki z metalem mnie zaintrygowała i stylówa chłopa była taka wybijająca. Pomyślałam, że to chyba nie dla mnie, jednak po kilku odtworzeniach nie tylko zostało w mojej głowie, ale i na playlistach. To jest coś unikalnego. Moim zdaniem zwycięzca tej edycji Eurowizjii, mimo, że mam w nią wyrąbane i wiadomo, że nie o samą muzykę w niej chodzi. 




19. Disturbed - Bad Man (Kordhell Remix)
Niedługo po poznaniu tego rodzaju muzyki, pojawił się ten remix. Po pierwszym przesłuchaniu mnie nie ruszyło, ale słuchając na słuchawkach, coś tam robiąc, to jakoś wpadło mi w ucho. Trochę nie spodziewałam się takiej kolaboracji, a sam "Bad Man" w takiej wersji okazał się być fajną mieszanką.




20. 3Force - Shape Shifter
Pojawiło się na mojej playliście "Radar Premier" na Spotify i ja coś robiłam słuchając tego pierwszy raz, nie pamiętam co to było, ale ten kawałek dał taki vibe, że urozmaiciło w ciekawy sposób to pewnie codzienną jakąś czynność. Świetny kawałek.




21. Grandson - Eulogy
Kolejna piosenka dla smutnych ludzi. Kolejny utwór wpisujący się nie raz w mój nastrój. Bardzo lubię sposób śpiewania, tak jakby nic go już w życiu nie interesowało. Fajnie grająca gitara na początku i nie tylko oraz takie skrzeczące dźwięki, a co dają takiego klimatu, beznadziejności. Utwór zapowiadał nowy album Grandsona.




22. Let 3 - Mama ŠČ!
Na początku traktowałam to jako satyrę. Jednak to się zmieniło w normalnie słuchany kawałek. Kompozycja nie taka zwyczajna, kreatywna, a tekst to takie naśmiewanie się i krytyka Rosji.




23. Mareux - The Perfect Girl(Retrowave/Syrthwave cover)slowed
Czysty vibe. <cat jam emoticon>. Z tym widziałam edity chyba z wszystkiego. Posłuchałam tego też w oryginale i to nie jest to samo.




24. Fall Out Boy - Love From The Other Side
Ojj jak ja się z tego cieszyłam. To tak udany był powrót Fall Out Boy, że moje gitarowe serce się radowało. Fajnie się zaczyna taką trochę symfoniczną melodią, po czym uderza potęga gitarowa. Energiczny kawałek, jak to się mówi, "jak stary dobry Fall Out Boy".




Koniec. Może się wyrobię do końca roku 😛.
Trzeba spróbować wrócić do pisania o czymś, co było w październiku 😆. Mam nadzieję, że wena już mnie nie opuści 😆.

Adieu.


czwartek, 30 listopada 2023

Po czterech latach wróciłam do Krakowa.

Jadąc do innego miasta, jadę tam głównie z powodu jakiegoś koncertu. Oczywiście podczas takiego niedługiego wyjazdu zawsze znajdzie się czas, żeby pochodzić po takim mieście i coś tam zobaczyć. I tak przy pierwszej wizycie w Warszawie w 2018 roku pochodziłyśmy z kumpelą trochę po starym mieście, czy pooglądałyśmy z daleka i z bliska Stadion Narodowy. Przy drugim wyjeździe w 2022 roku nie mieliśmy jakoś dużo czasu, ale po Łazienkach Królewskich udało się pochodzić. W 2017 roku byłam dwa razy w Krakowie z racji koncertów zespołów Sabaton i Linkin Park, a trzecia wizyta w tym mieście była w 2019 roku, bo był Mystic Festival. No a potem był 2020 i wiadomo co się działo przez trzy lata, czy jakoś tak.

Jakoś początkiem września, napisała do mnie moja kumpela, czy bym z nią nie pojechała do Krakowa, bo ona miała jechać z chłopakiem, ale on nie mógł, a wszystko zarezerwowane i ogólnie szkoda pieniędzy. Akurat wtedy byłam na małej imprezie z rodzeństwem ciotecznym i nie dałam stuprocentowej odpowiedzi, ale wydawało mi się, że da radę. Po powrocie do domu sprawdziłam swe finanse i już po tym mogłam potwierdzić, że z nią pojadę.

Oczywiście cel tego wyjazdu, to był również koncert. A skoro byłam jako zastępstwo, no to z pewnością nie był to artysta, na którego bym koncert poszła. Miał to być koncert Louisa Tomlinsona, tego jednego z One Direction. I tak jak samego One Direction nie lubiłam i nie słuchałam oraz uważałam to za komercyjną maszynkę do zarabiania pieniędzy, tak solową muzykę chłopaków niegdyś postanowiłam sprawdzić. Z resztą powstał nawet na ten temat wpis. No a muzyka Louisa, właściwie jego pierwsza płyta, była spoko, ale nie w moich gustach. Gdy wyszedł nowy utwór, YouTube nawet mi go zaproponował i ja go przesłuchałam, i nawet mi się spodobał, ale szczerze mówiąc zapomniałam o nim. Po jakimś czasie przyszło mi do głowy, żeby Louisa i któregoś jeszcze, miałam ponownie przesłuchać, bo powychodziły ich nowe płyty, ale to zostało tylko w mojej głowie. 

Z początku to podchodziłam do tego koncertu lekceważąco, że pójdę na niego tak jak na koncert disko polo z drugą koleżanką, co chciała ze mną pójść, i po prostu będę tam stać i się gapić, jak dupa w sedes. Ale jakoś przed wyjazdem stwierdziłam, że nie będę takim ignorantem, szczególnie, że coś nie coś słuchałam i tak dalej, dlatego przesłuchałam te dwa albumy Tomlinsona. Okazało się, że pierwszy to nadal nie moje klimaty, a druga ma kilka fajnych kawałków.

Na przygotowania do wyjazdu miałam pięć dni, więc trzeba było ogarnąć parę rzeczy, nie tylko związane z wyjazdem, a dzień przed walizkę sobie przywieść. Z dnia na dzień robił się coraz bardziej zwariowany, co mi się podobało, bo przynajmniej coś się działo. Najlepsze było, jak musiałam pojechać kompletnie nie planowo po tą walizkę godzinę drogi, co było fajne, bo po pierwsze rzadko jeżdżę gdzieś dalej w takie trasy, a po drugie, jak zazwyczaj stresuję się takimi wyjazdami, tak wtedy to był taki spontan, że stres nie zdążył się pojawić. Za to pojawił się na chwilę, gdy wracałam, ale to nic. Tak więc przywiozłam sobie od kumpeli walizkę i tego samego wieczora musiałam się spakować, co w sumie szybko poszło. I wzięłam tak dużo rzeczy, że zmieściłam się w połowie tej walizki. Była ona delikatnie za duża. Przynajmniej było się z czego śmiać, bo mnie to bawiło, a jak pokazałam kumpeli moje zapakowanie, to też śmiechła. 

Kolejnego dnia, w sobotę 9 września, z samego rana, po dwóch godzinach snu, trzeba było ruszyć w podróż. Na szczęście moje i kumpeli, jej chłopakowi udało się pożyczyć auto (bo jego było u lakiernika), podjechali po mnie i pojechaliśmy do Lublina na Dworzec PKP. Śmiałam się do siebie, że najpierw ja pojechałam godzinę drogi do nich po walizkę, a drugiego dnia oni podjechali po mnie tą samą drogę. 

Na miejscu byliśmy z zapasem czasu, wiadomo, żeby na spokojnie odszukać peron, wagon i tak dalej. Wyjechaliśmy punktualnie. Miejsca eleganckie przy oknie. Niestety w naszym przedziale? nie wiem, jak to się nazywa, rzadko jeżdżę pociągami 😆, no ale chodzi o to pomieszczenie z miejscami siedzącymi, trafiły nam się młode pasażerki, które złapały mega głupawkę i przez dłuższy czas były nieznośne, więc trzeba było to przeżyć. Początek podróży był podziwianiem miejscowości, które znam od strony ulicy, bo jeżdżę ulicami tych miejscowości i czasem czekam na przejazdach kolejowych, żeby taki pociąg, jak jechałam ja, przejechał, albo fascynowałam się zobaczeniem domu, gdzie mieszkała moja babcia, a teraz mieszka tam wujek. Niby to logiczne, że skoro można coś widzieć od strony ulicy, no to od strony torowiska również można tą okolicę zobaczyć, ale mimo wszystko byłam tym zajarana. Podróż umilała mi oczywiście muzyka. Przy okazji sprawdziłam sobie nowe słuchawki od Marshalla. One miały osiemdziesiąt procent przed wyjazdem i jak już byliśmy w Krakowie nadal tyle było. Muzyka pomogła się też skupić przy czytaniu, bo udało mi się nie tylko wziąć, ale też i poczytać książkę (którą kupiłam i zaczęłam czytać ponad rok temu, oh well😂). Dopiero pod koniec podróży mnie lekko zmogło i regeneracyjnie musiałam zamknąć oczy. Usnąć nie usnęłam ale opadające powieki odpoczęły. A za niedługo byłyśmy na miejscu.







Będąc już w Galerii Krakowskiej, poszłyśmy do wykwintnej restauracji, jaką był... McDonalds 😆. Chciałyśmy wyjść i zjeść na zewnątrz, bo w galerii było za dużo ludzi. Na dworze okazało się, że jest cholernie gorąco i nie było nigdzie indziej siąść, jak na murku z łatwo nagrzewającego się materiału, na samym słońcu. Mimo to, zjadłyśmy, wypiłyśmy kawę i odsapnęłyśmy. Przed dalszą wyprawą trzeba nam było pójść do toalety, a tam kolejka na cały korytarz prowadzący do tych toalet, aż do głównego holu sięgała. No cóż, trza było poczekać, by na spokojnie ruszyć w drogę. Po tej sprawie na luzie odszukałyśmy hotel, ogarnęłyśmy pokój, zostawiłyśmy walizki i zbędne graty i poszłyśmy trochę połazić. A pokój trafił nam się całkiem spoko, nie za duży, ale miała służyć tylko do spania, więc... I z jednym łóżkiem, bo miała tam przecież para nocować 😛. 


Nasze miejsce noclegowe było bardzo blisko Wawelu i właśnie tam poszłyśmy. Zrobiło się spokojniej, choć i tak mam wrażenie, że trochę speedrunowałyśmy ten nasz spacer, i ja aby strzelałam foty. Podczas tego spaceru, tak jak wcześniej z resztą, gdy poruszałam się po tym mieście, to naszły mnie wspomnienia, takie miłe retrospekcje, które dotyczyły tego mojego pierwszego wyjazdu do Krakowa. Z jakiegoś powodu bardzo lubię to miasto i lubię do niego wracać. Choć jeździć i mieszkać w nim bym chyba nie mogła, no chyba, że na jakichś obrzeżach 😅.


Jakoś tak jak się przemieszczałam po tym mieście i w trakcie drogi do hotelu widziałam znajome miejsce, okolice, to miałam "ooo tu to, tu tamto" i potrafiła mi się sama micha cieszyć. Kompletnie nie wiem dlaczego. W 2022 roku byłam w Warszawie i to było po długim czasie, od tego cyrku co się zaczął w 2020 roku, no i nie miałam takiego miłego uczucia. Ja za Warszawą nie przepadam, to może dlatego. Jakoś nie czuje klimatu Warszawki, ale Krakowski vibe fajny. 


Chodząc po terenie zamku, z tyłu głowy miałam tą wizytę z 2017 roku, czyli z takim miłym uczuciem. Nie wiem co to było i jak to określić, ale chodziłam i miałam dużo takich miłych, pozytywnych emocji, tak po prostu. I tak jak sobie chodziłyśmy, to bardzo dużo słyszałam nie tylko języka ukraińskiego (on mnie akurat nie dziwił), ale też dużo języka angielskiego. Kompletnie się nie spodziewałam, że tylu obcokrajowców będzie. Nie wiem, może to dlatego, że ja z pod Lublina jestem i mam zaściankowe przeświadczenie, że nikt do polski nie przyjeżdża. Mimo, iż jak ostatnio byłam w jednym z centrum handlowym w Lublinie, to też słyszałam sporo angielskiego.


Podczas tegorocznego wyjazdu miałam lepszy aparat niż w 2017 roku i cieszyłam się, i miałam nadzieję, że wyjdą mi fajne zdjęcia. Nie chciałam odtwarzać tych starych zdjęć, jedynie zrobić podobne w niektórych miejscach, choć bardziej chciałam, żeby to było nowe spojrzenie właśnie z tego wyjazdu. Też ja robię zdjęcia na czuja, jak w danym momencie sobie aparat ustawię i efekt tych ustawień na zdjęciach mi się podoba, to tak robię te zdjęcia. I mam kilka takich stałych ustawień, które wymieniam w zależności co chce sfotografować oraz warunków w jakich zdjęcia są robione. Jednak nie zawsze te moje ustawienia są skuteczne i czasem wystarczyłoby w nich drobne zmiany, jak przystosowanie do światła, no ale ja fotograf amator i bawię się ustawieniami, gdy mam na to czas, no a w Krakowie, robiąc zdjęcia na szybkiego, to nie myślałam o zmianach w ustawieniach. Tak więc niektóre te moje zdjęcia mają wady, bo tak słońce świeciło, że gdzie nie spojrzeć, to było słońce, a jego światło w nie zaingerowało. W niektórych przypadkach dało radę, mniej lub bardziej poratować edycją, przy czym moja edycja zdjęć kończy się na edytorze z przeglądarki do zdjęć na komputerze, choć mi to pasuje. Jednak parę ujęć poszło do kosza, bo nawet moje kombinowanie nic nie mogło. 


A będąc jeszcze przy pracy nad zdjęciami, to jak wspomniałam, edytuje takowe w przeglądarce obrazów. I niedawno system w komputerze mi się zaktualizował, tym samym przeglądarka się trochę pozmieniała i opcje edytowania są inne, mało tego, zabrali mi suwak ostrości... Dlatego musiałam posiłkować się jakimś edytorem zdjęć w przeglądarce internetowej. To jest przyczyną tego, że zdjęcia w tym wpisie to też mały eksperyment edytorski i pewne rzeczy w tych moich zdjęciach przez to mi przeszkadzają z lekka, no ale trza mi to zdzierżyć. Może kiedyś zedytuje te zdjęcia jeszcze raz. 


Poniższe zdjęcia ukazują budynek, który sfotografowałam w 2017 roku. Fascynowało mnie wtedy, że było się na podobnej wysokości co on. A po powrocie, gdy oglądałam zdjęcia, które zrobiłam, byłam zaskoczona, że udało mi się zrobić takie fajne ujęcie, bardzo podobał mi się jego kadr. Wracając w tamto miejsce z lepszym aparatem, miałam w głowie, by sfotografować ten budynek jeszcze raz, no i zrobiłam kilka ujęć. 





Widoki z Wawelu były obecne. I ja, tak jak zazwyczaj, gdy byłam przy jakiejś krawędzi, że jak spoglądało się w dół, to tam ludzie byli mali, to moja wyobraźnia zaczęła mi produkować różne scenariusze, że na przykład aparat mi wypada, albo telefon 😅. A tak to można było spojrzeć na Wisłę, w oddali wisiał sobie taki duży balon, czy stał sobie diabelski młyn. 






Będąc w tamtym miejscy w 2017 roku, była pora bezlistna, a w tym roku stało się tak, że mogłam zobaczyć zamek w tym bluszczu, co go tak porasta. W głowie miałam, że ten zielony kolor bluszczu będzie świetnie wyglądał na zdjęciach. Moje plany pokrzyżowało trochę słońce i zmiany w edytorze zdjęć, a i jeszcze jakieś ogrodzenie budowy. Trochę o inny efekt tych zdjęć mi chodziło, ale nie będę narzekać, bo mogły wyjść jeszcze gorzej i nawet moja marna edycja by nie pomogła. A jest jeszcze opcja, że zedytuje to kiedyś raz jeszcze i być może da się coś lepszego z tego wyciągnąć. A wiem z mojego skromnego doświadczenia, że nawet z tą moją marną edycję idzie jakiś progress.









Trochę po czasie, ale lekko żałuję, że tak z kumpelą zrobiłyśmy taki spacerowy speedrun, bo śmiało mogłyśmy spokojnie pochodzić, bardziej poeksplorować dostępny teren zamkowy, czy ogólnie wszystko na naszej trasie. Jednocześnie był to dziwnie zwariowany czas i pod wpływem takiej euforii, że tam jesteśmy żeśmy chodziły z motorkiem w tyłku. Dzięki temu niepotrzebnemu pośpiechowi potem nie wiedziałyśmy co dalej robić. 








Z jednej strony takie chodzenie na spontanie po jakimś mieście mi się podoba, ale z drugiej strony, to jednak trochę się pomija. Jak byłyśmy w Warszawie za pierwszym razem, to sporo zobaczyłyśmy, jak na dostępny czas, ale pomonęłyśmy jakieś miejsce, teraz nie pamiętam jakiem ale pamiętam, że z lekka było mi szkoda, bo okazało się po powrocie, że byłyśmy bardzo blisko tego. A w tym Krakowie to bez plany, jeszcze w tym dziwnym pośpiechu to w szczególności, dużo pominęłyśmy pewnie, chociażby nawet nie weszłyśmy do katedry na Wawelu.












Od Wawelu poszłyśmy w kierunku rynku. Idąc uliczkami Starego Miasta mijałyśmy znajome dla mnie budynki (kościołów 😆). Przy okazji próbowałam zrobić jakieś ujęcia tych uliczek. Po drodze wstąpiłyśmy z kumpelą do sklepu z pamiątkami, bo chciała ona kupić sobie magnesy (wedle tradycji polskiej). Ja jakoś nie czułam potrzeby niczego kupować, bo nie chciałam na siłę i na darmo tracić pieniędzy, choć fajne były tam rzeczy, muszę przyznać. A wracając jeszcze na chwilę pod Wawel, to wychodząc z tamtego miejsca zauważyłam bardzo ładny budynek, który jak się okazało potem, że jest to seminarium 😆.










Będąc już na rynku, od razu można było usłyszeć, że coś gra. Pokręciłyśmy się chwilę, porobiłyśmy zdjęcia i poszłyśmy pod pomnik Adama Mickiewicza zobaczyć co tam gra, co tam się dzieje. Okazało się, że jakaś grupa sobie tańczyła i im perkusista przygrywa razem z podkładem muzycznym. Fajnie się na to patrzyło. My trawiłyśmy na sam koniec, ale taniec na głowie, czy taniec robota udało się zobaczyć. Było to takie pozytywne, sympatyczne i innym ludziom również się to podobało, klaskali w rytm muzyki, czy na koniec układu kogoś z grupy, a nawet rzucali jakiegoś drobniaka do kapelusza. 









Jak tak posiedziałyśmy trochę przy tym pomniku Mickiewicza, to potem nie chciało nam się ruszyć. Moje skromne dwie godziny snu dawały się we znaki. I jeszcze nie wiedziałyśmy co dalej. Gdy ruszyłyśmy tyłki, no to poszłyśmy nad rzekę. Na tylko tyle było nas stać. Kumpela też miała rozładowane baterie,, bo bardzo wcześnie wstała. Po drodze zahaczyłyśmy o Żabkę i zaopatrzyłyśmy się w energetyka. Wychodząc ze sklepu moją uwagę przykuł zaparkowany blisko samochód. Ja się przyglądał, a tam zamiast loga marki tego samochodu, logo Rammsteina! 😃 Mnie to tak zajarało, że mówiłam podniesionym głosem, jak debil, a moja kumpela nie wiedziała o co chodzi (potem jej wyjaśniłam swoją maniakalność 😂), z resztą zajmowała się transportem, żeby podjechać nad tą rzekę. A ja odkrywałam kolejne rzeczy na tym aucie. "Keine Lust" zamiast nazwy modelu, "Mein Teil" z małym logiem w ramce tablicy rejestracyjnej. Gdy byłyśmy na przystanku, zobaczyłam, że na felgach też jest logo Rammsteina! A będąc w domu spostrzegłam, że logo na masce samochodu też zostało zmienione. Zabawne jest też to, że jak wysyłałam zdjęcia zrobione telefonem do taty, brata, mamy, to dopiero ogarnęłam, że to ogółem Mercedes jest 😂. Bardzo fajny samochód, fajnie sobie ktoś zrobił. Jako fan Rammsteina doceniam poziom faności tego fana 😁.






Dzień zmierzał ku końcowi. Był sobie prawie wieczór i zachód słońca się robił. Wtedy dni były jeszcze piękne i długie. Trochę posiedziałyśmy, trochę pospacerowałyśmy nad tą Wisłą i tym spacerkiem doszłyśmy do naszej noclegowni. Ogarnęłyśmy jeszcze prowiant, i browara, i czas był na odpoczynek hotelowy. Zjadłyśmy, wzięłyśmy prysznic, a że byłyśmy zmęczone, to lamiłyśmy przed telefonami. Myślałam, e szybko padnę z kontem dwóch godzin snu, ale wytrzymałam do jakoś ponad dwudziestej drugiej i nawet, jak to zawsze przed snem robię, posłuchałam trochę muzyki na dobranoc.  









Drugiego dnia, to żem trochę pospała. I ja tak spałam, że wydawało mi się, że długo śpię, a wybudzając się przez głowę mi przeszło, że znowu długo spałam, że jest jakaś pierwsza (ja tak wtedy miałam tryb spania). Na szczęście okazało się, że to była tylko dziesiąta 😂. Oczywiście zjadłyśmy z kumpelą, jeszcze poszłyśmy do sklepu, no a potem mejkapy, czesanie, ubieranie. Wszystko na spokojnie, miałyśmy czas, a gdy byłyśmy gotowe, to wyszłyśmy. Przeszłyśmy się kawałek do przystanku. Co z tego, że takowy miałyśmy pod nosem. Tak to jest, jak nie zna się miasta 😂. Jadąc już do Tauron Areny, jechałyśmy numerem, którym jechałam któregoś z poprzednich pobytów, co też wzbudziło u mnie miłe wspomnienia. Tak samo było podczas drogi, gdy ponownie rozpoznawałam różne miejsca. Oczywiście większość pasażerów w tramwaju jechali w to samo miejsce co my. 

Na miejscu musiałyśmy się zorientować co, gdzie i jak. Bo była wielka kolejka do merchu. I w pierwszym momencie przestraszyłam się, że będziemy musiały w niej stanąć. Jak doszłyśmy do wejścia na Arenę, to tam była druga kolejka, po jednej stronie wejścia, a po drugiej stronie wejścia klarowała się trzecia kolejka, i my trawiłyśmy właśnie do niej. A dlaczego były dwie kolejki? A no dlatego, że była kolejka z numerkami oraz kolejka bez tych numerków. Chodziło o to, żeby ludzie, którzy mieliby koczować tam cały dzień, wzięli numerek i nie koczowali, tylko przyszli tam na daną godzinę. Była ustalona godzina ustawiania kolejki i potem taka kolejka miała być wpuszczana. Też to było na celu, żeby ci ludzie nie rzucali się, jak zwierzęta, tylko żeby to w miarę spokojnie wszystko przebiegało. Ale i tak stali w tej kolejce i i tak się rzucali przy wydawaniu tych numerków. Od paru dziewczyn usłyszałam, że tak rzucili się na te numerki, aż jakiejś dziewczynie został wyrwany kolczyk z pępka. Creepy. Oczywiście ta druga kolejka, w której stałyśmy, była bez numerków, choć trochę się bałyśmy na początku, że skoro nie mamy numerków, to nas nie wpuszczą. Te numerki to pomysł organizatorów. Chcieli dobrze, ale niestety był to niewypał, nie tylko przez to co działo się z wydawaniem numerów, potem się moja kolejka o tym przekonała.


Miałyśmy inny plan, ale wyszło tak, że czekałyśmy kilka godzin na wejście. Była chociaż toaleta. Co z tego, że była płatna. Kiedy nadchodziła godzina wpuszczania ludności do Areny, do tej pory zrobił się wieczór, zdążył się zrobić zachód słońca, a wpuszczanie opóźniło się tak o godzinę. Oczywiście wpuszczali na początku tą kolejkę z numerkami. Numerów było ponad trzy tysiące... Godzinę, jak nie więcej, wpuszczani byli ci z numerkami. Swoją drogą niektóre dziewczyny, co sczytywany był ich bilet ustawiały się tak, żeby od razu biec. Normalnie jak na wyścigu. Miałam z nich niezły ubaw. Jeden support zagrał bez nas. Wspominałam, że organizacja była do kitu? Wtedy pomyślałam, że w sumie dobrze, że tyle tam ślęczałyśmy, bo gdyby byłybyśmy gdzieś dalej w kolejce, to ledwo byśmy zdążyły, albo nawet się spóźniły na main event. Swoją drogą, zaczęli nas wpuszczać po jakimś dwutysięcznym numerze, chyba zauważyli, że są w dupie ci organizatorzy. Dodatkowo firma ochroniarska w ogóle miała jakiś spór z nimi i nie chcieli nawet tam być, więc nie za ciekawie było. By zakończyć temat kolejkowania pozytywnie, bo wtedy wystarczająco złej energii nam przesłano, przez co na przykład mój nastrój był lekko negatywny, do tego głowa zaczęła mnie boleć, i trochę wszystko mi przyćmiło, to wspomnę o fankach, które śpiewały, instrumentowały, nawet nie włączając podkładu muzycznego. Muszę przyznać, że to było imponujące (a to był dopiero początek). Niektóre dziewczyny pozdzierały sobie gardło. Też niektóre z nudów zaczęły po sobie pisać, robiąc tatuaże z eyelinera. Ogółem, poza nami Polakami, były osoby z Ukrainy, Niemiec, czy takie posługujące się językiem angielskim. Ja się mocno zdziwiłam, że anglo i niemieckojęzyczne osoby były. Przy okazji odrobinę porozmawiałam po angielsku, bo jedne dziewczyny pytały się o kolejkę, bo miały numery, a tu dwie kolejki i trochę się zagubiły. Normalnie bym się zestresowała taką sytuacją, ale tam była tak luzacka atmosfera, plus gdzieś tam słyszałam ten angielski, że ja się czułam wyluzowana i tak podeszłam do tej małej wymiany zdań. Plus pewnie dużo robił fakt, że otaczam się językiem angielskim i jestem w jakimś stopniu z nim oswojona. Ogólnie to ja tam byłam jak jakiś impostor, bo nie moje klimaty muzyczno fanowe, dodatkowo założyłam koszulkę Linkin Park, żeby zaznaczyć, że ja tam obcy i dla beki, bo wiedziałam, że tam ludzi się ubiorą bardziej pasująco i adekwatnie do koncertu i artysty, no i a nóż, może kogoś zdenerwowałam 😆.



Gdy już byłyśmy z kumpelą na Arenie, podeszłyśmy całkiem blisko sceny. Jednak po chwili kumpela wstała, powiedziała "chodź" i wyszłyśmy z tego zbierającego się tłumu. Ja się zdawałam na nią, bo to była jej impreza i po prostu chciałam, żeby było wedle jej myśli, żeby było tak jak sobie chciała, bo to ona miała czerpać przyjemność z tego wydarzenia. Tak więc skoro chciała wyjść z tłumu, przejść do środka Areny i mieć luz, a nie ścisk ludny, no to tak miało być. Co, nie ukrywam, było mi na rękę. Do tego postawiłyśmy sobie browara. Tyle razy ile ja chciałam napić się piwa na koncercie, ale nie mogłam, bo byłam kierowcą, albo stałam pod sceną, a tu niespodziewanie, tako, i fajnie. Tylko, że mój ból głowy zaczął się rozwijać i to nie wróżyło nic dobrego. Usiadłyśmy sobie na posadce, zrobiłyśmy sobie zdjęcia i popijałyśmy browarka. Posadzka była fajna zimna, piwo było zimne i to było to, czego potrzebowałam, bo te kilka godzin na słońcu dały w kość i coś chłodnego dało ulgę po napromieniowaniu. Browara starczyło na drugiego supporta, a zagrał, jak się okazało w trakcie, bardzo sympatyczny zespół, The Lathums. Po powrocie do domu sobie na spokojnie posłuchałam ich paru utworów, w tym te, które usłyszałam na koncercie i wpadły mi w ucho. Przed main eventem stwierdziłam, że warto pójść do toalety. I mnie tam tak dawno nie było, że miałam słabe obeznanie w terenie. Świtało mi w głowie, że toaleta powinna być też na hali areny, ale zamiast szukać, to ja wolałam pójść na poziom, gdzie się wchodziło po zeskanowaniu biletu. Po sprawie okazało się, że żeby wejść na płytę, ponownie trzeba było pokazać bilet. Serio? Nigdy nie było tak, że po wejściu do budynku trzeba było pokazać bilet drugi raz wchodząc na płytę. Bilety były skanowane przed wejściem do budynku, potem na wejściu na płytę i tyle. Trochę było to głupie. Nikt nowy już nawet nie wchodził, żeby robić takie kontrole... Jak byłam przy moich poprzednich razach, to można było się kręcić na luzie po całym terenie. Kumpela miała nasze bilety, więc napisałam do niej, by wysłała mi screenshota jednego biletu. Podziałało.


Przyszedł czas, aby na scenę wyszedł Louis Tomlinson. I, ja nie byłam przygotowałam na to, co nadeszło... Na początku było takie intro, na ekranach tych kwadratowych elementów sceny były wyświetlane różne rzeczy, na końcu na przykład było nagranie, jak Louis coś tam pisze na takiej szklanej tablicy. Cokolwiek było wyświetlane, było słychać tę hordę dziewczyn (nie wykluczam męskiej części publiczności, ale żeńskiej było o wiele więcej i wygodniej będzie mi mówić o dziewczynach 😉). A gdy Tomlinson pojawił się na tych ekranach, to ich głos był trochę bardziej słyszalny, bo pewnie myślały, że wychodzi na scenę. Choć to nadal była tylko zapowiedź, bo gdy Louis wyszedł na scenę, to był taki wybuch decybeli 🤯. Nie myślałam, że może coś przebić krzyk publiczności Eda Sheerana. Serio. Pierwszy taki hałas był na moim pierwszym koncercie Eda i on był po paru pierwszych utworach i z czasem on lekko zszedł z tonu, choć nadal był całkiem głośno (to też zależało od utworu jaki był wykonywany). Publiczność Louisa Tomlinsona była cały czas taka głośna, jak na początku. To było dla mnie zadziwiające i imponujące. A pierwszym wykonanym utworem był "The Greatest", akurat który znałam (można tak powiedzieć na tamten czas) i mi się podoba. Potem siedział mi w głowie i dużo razy go odtwarzałam będąc już w domu.

Louis Tomlinson - The Greatest [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

Dobra, ale ta horda dziewczyn nie krzyczała, nie piszczała tylko przy wejściu Louisa, czy po pierwszym utworze, ona była tak samo głośna po każdym utworze, a dodatkowo wykrzykiwała teksty utworów, często w całości. To było niesamowite, że często słychać było te dziewczyny bardziej, niż samego artystę, który właśnie występował. Ja słyszałam głównie publikę, a Tomlinsona gdzieś tam w tle. Fajnie było tego doświadczyć, w sumie przez przypadek, bo gdyby nie kumpela, to by mnie tam nie było. Fajnie było doświadczyć koncertu, na który by się nie poszło i jest kompletnie z innej bajki oraz doświadczyć jego publiczności.

Louis Tomlinson - Walls [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

Poza chórem publiczności, która darła się w niebogłosy i "przeszkadzała" Louisowi, to z jakiegoś powodu słabo słyszałam wokal. Ogólnie często tak mam, że na jakimś koncercie średnio słyszę wokal i mam wrażenie, że instrumenty zagłuszają. Nie wiem dlaczego tak jest, od czego to zależy. Natomiast w trakcie koncertu Tomlinson przemówił mówiąc, że jego wokal nie jest w najlepszej kondycji, a mimo to dostaje dużo wsparcia od fanów (ten wielki krzyk publiczności). Tak więc poniekąd słabo słyszalny przeze mnie wokal został trochę wyjaśniony. Co znowu jest szkoda, że nie mogliśmy usłyszeć full możliwości Louisa. 

Louis Tomlinson - 505 (Arctic Monkeys cover) [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

A! Właśnie! Cover też publika śpiewała. Swoją drogą przy okazji fajny utwór poznałam, jego też słuchałam całkiem sporo potem. "505" to utwór od zespołu Arctic Monkeys. Zespół ten obił się gdzieś tam kiedyś o uszy, ale na razie tylko obił.

Bardzo podobało mi się to, że grały instrumenty. W teorii to coś normalnego, że grają żywe instrumenty na koncercie, ale często jest tak, że podobni artyści do Louisa nie mają ludzi z instrumentami i jest podkład muzyczny, albo często jest tak, że jak już są te instrumenty, to robią tylko podkład muzyczny dla wokalu i jest to takie suche, brzmi jakby grało coś niskobudżetowego. A tu były fajnie grane intra do utworów, które fajnie przechodziły właśnie do danego utworu, słychać było po graniu muzyków swobodę, a w muzyce słychać było taką płynność i spójność, tak jakby normalnie zespół grał, a nie muzycy koncertowi.

Louis Tomlinson - Out Of The System [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

Tak jak już wspominałam, byłam tam impostorem i taką też miałam perspektywę. Zaś te wszystkie dziewczyny, które tam były doskonale były w temacie, i One Direction, i o chłopakach każdego z osobna. Wiadomo, iż One Direction w Polsce nigdy nie wystąpiło, dlatego takie koncerty solo chłopaków jest w większości przypadków spełnieniem marzeń dziecięcych i nastoletnich, kiedy to nie było możliwości pójść na koncert One Direction, nie było szansy pojechać na koncert do innego kraju. A teraz jako dorosłe osoby, lub przynajmniej blisko dorosłości, mogą poniekąd spełnić to marzenie koncertu One Direction chodząc na koncerty chłopaków, albo chociaż jednego z nich. Mimo, że jestem z innego środowiska, to ja ich w pełni rozumiem, bo też miałam i udało mi się spełnić moje takie marzenie o koncercie Linkin Park. A dopóki na niego nie poszłam, to myślałam, że nigdy to się nie stanie, że nigdy nie uda mi się i nie będę miała okazji. Podejrzewam, że fani One Direction mieli podobnie. 

Louis Tomlinson - Silver Tongues [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

Z kumpelą znamy się gdzieś od pierwszej klasy gimnazjum i w tym czasie jakoś zakręcona była ona koło One Dicerction. W tamtym czasie byłam przekonana, że ona pojara się tym i prędzej czy później znudzi jej się, lub z wiekiem nie będzie to dla niej interesujące. Wtedy miałam też takie myślenie, że muzyka One Direction i inne popularne w danej chwili piosenki, to jest to muzyka, którą słucha się kiedy jest popularna, a potem traci tą popularność i o takiej muzyce wszyscy zapominają. Mało się w moim postrzeganiu zmieniło. Jednak w przypadku mojej kumpeli się myliłam. I przez całą naszą znajomość One Direction się przewijało, czy to jako boysband, czy to jako pięć osobnych chłopaków, czy jako przeróżne opowiadania, fanfiction. I gdy co jakiś czas zerkałam na moją towarzyszkę, to widziałam, jak dobrze się bawi, czerpie sto procent z tego koncertu i po prostu widać było, że jest fanką i jest przywiązana do tej jednej piątej (a właściwie czwartej) One Direction. Z tego powodu zrobiło mi się ciepło na serduszku. Również przyszło mi na myśl, że w sumie dobrze się złożyło, że pojechałyśmy tam razem, bo znamy się dwanaście lat (o ile znowu się w obliczeniach nie walnęłam), przez te lata One Direction w różnych formach się przewijał, no i na początku jako w sumie dzieci, była mowa o 1D, a teraz jako dorosłe osoby byłyśmy na koncercie jednego z nich. 

Louis Tomlinson - Night Changes (One Direction) [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

Niestety mój ból głowy się rozwijał cały czas i w pewnym momencie nie mogłam znieść tych krzyków publiczności. Doszło do tego, że zaczęłam zatykać uszy po zakończonym utworze. Tak mi głowa pulsowała, w pewnym momencie tak mi parowała, że myślałam, że jest spuchnięta. Trochę mój pozytywny nastrój przygasł. Zapytałby ktoś, czy ja nie miałam tabletki przeciwbólowej? Otóż, miałam, jedną, jedyną, ostatnią, którą wzięłam z domu. Ale zostawiłam ją w hotelu. Kto mógł przewidzieć, że mnie rozboli 😂. Podejrzewam, że to było przez dłuższy pobyt na słońcu. Kto by mógł przewidzieć, że we wrześniu takie będzie słońce.

Louis Tomlinson - High In California [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

Myślałam, że nie dotrwam do końca tego koncertu. Fajnie było, ale pod koniec myślałam tylko o tym, żeby już stamtąd wyjść. Ten krzyk ludzi był najgorszy. Gdy koncert się skończył i mogłyśmy z kumpelą wyjść, to w drodze ja czułam w głowie każdy krok. Po dojściu na przystanek, nie musiałyśmy czekać długo na tramwaj. I podczas drogi również moja głowa odczuwała każde telepanie się pojazdu. Na szczęście do hotelu nie było daleko, a gdy już dotarłyśmy, wzięłam tą tabletkę i przed snem miałam spokój, choć czułam takie zmęczenie po tym bólu.

Louis Tomlinson - Written All Over Your Face [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]

Podsumowując koncert. Mimo, iż to nie był artysta, na którego koncert normalnie bym poszła, oraz nie do końca jest to muzyka z głównego gatunku muzycznego, jakiego słucham, to nie odbiegał od takich koncertów, na jakie mam zwyczaj chodzić. W odbiorze pomogły utwory z tej drugiej płyty Louisa, bo jest ona taka gitarowa trochę, no a ja lubię grające gitary. Cieszę się, że muzycy grający z Tomlinsonem brzmieli, jak taki normalny zespół. Właśnie często jest tak, że jak artyście grają tacy muzycy, to nie brzmi to za dobrze. Brzmi jak zespół co dopiero zaczyna grać i ma budżetowy sprzęt. Dobrze było doświadczyć innego koncertu niż zazwyczaj oraz jego publiki. Dobrym było mieć okazję zobaczyć, jak jest na innych koncertach oraz jak taka publika się bawi. To była trochę taka ciekawostka życiowa, która mi się podobała. I jeszcze Louis miał koszulkę w barwach naszej flagi 😀. Wady organizacyjne były, ale zapomnijmy o nich 😛.

Louis Tomlinson - Face The Music [10.09.2023|Tauron Arena Kraków|Poland]




Podsumowując cały ten krótki wyjazd. Cieszę się, że mogłam ponownie odwiedzić Kraków i być tam razem z kumpelą. Trochę na speedrunie, ale też było fajnie. Ja bym normalnie na tydzień pojechała do tego miasta i nawet budżetowo zwiedzić jak najwięcej. Koncert był miłym spędzeniem czasu z muzyką oraz doświadczenie koncertu innego niż rockowy, metalowy, tudzież Eda Sheerana. To był krótki wyjazd, ale bardzo mi się podobał. To też były trzy intensywne dni i ja pod koniec drugiego dnia oraz rano trzeciego odczuwałam zmęczenie, a z tego powodu byłam nie za bardzo rozmowna i z obniżonym nastrojem. Natomiast dopiero po powrocie, odpoczynku, dniu pracy na winnicy i odpoczynku, tak dotarło do mnie, że to tak ujmę, iż to był bardzo przyjemny wyjazd. Uświadomiłam też sobie, że ni krzty słowem nie powiedziałam o tym kumpeli. I do tej pory nie było okazji. Nadal jest to na liście do uczynienia 😅. A tak jako ciekawostka, musiałam z dworca do domu pojechać busem. A ja bardzo dawno miałam okazję korzystać z busów i czułam się jak dziecko, które musi skonfrontować się z czymś nowym. Musiałam sobie wszystko przypomnieć zza czasów szkoły 😂.

Cóż, to już koniec. Idę pracować nas innym (lekko) spóźnionym wpisem wśród innych niezrobionych rzeczy.

Adieu.