sobota, 21 czerwca 2014

Początki Linkin Park: Spanie w samochodzie i błaganie o kontrakt

"Wchodziliśmy na czat Korna i pisaliśmy: 'Jest fajny nowy zespół, Linkin Park. Sprawdźcie ich mp3', udając, że jesteśmy zwykłymi fanami" - wspominają członkowie Linkin Park. Na stronach INTERIA.PL możecie przeczytać fragment biografii zespołu! Książka "Linkin Park: Wszystko jest hybrydą" Brada Whitakera ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa In Rock.

Linkin Park w 2001 roku (fot. Scott Gries)

"Co wieczór o dziesiątej zaczynało się walenie w ścianę. Był to dla nas sygnał do odwrotu".
-Chester Bennington

Przełom stuleci przyniósł niesamowity rozwój techniki nagrywania dźwięku. To, co było do tej pory domeną kosztownego studia, stało się osiągalne w domu za stosunkowo niewielką cenę. Pro Tools. Program oferujący wielościeżkową rejestrację na twardym dysku, ale też nieograniczone możliwości edycji muzyki. Xero było zespołem, który nie tylko korzystał z tego dobrodziejstwa przy nagrywaniu, lecz zbudował na nim swoje brzmienie.

"Mamy szczęście, że w naszym zespole jest Mike [Shinoda]" - mówi [Brad] Delson. "Zaczynał od produkowania nagrań swoich przyjaciół, którzy są raperami. Musiał więc sobie świetnie radzić z samplerami, klawiszami, automatem perkusyjnym i programami typu Cubase czy Pro Tools. Używa komputera niemal jak instrumentu. Tworzy dźwięki, jakich normalnie nie dałoby się zagrać".

Shinoda rzeczywiście perfekcyjnie opanował cyfrowe sztuczki: "Zawsze nagrywaliśmy - co oznacza też komponowanie - nasze piosenki prosto do komputera. Przez pierwsze dwa lata funkcjonowania zespołu zamiast rozwijać technikę na żywo, jak większość kapel, nie robiliśmy nic innego oprócz nagrywania utworów przez 29 dni w miesiącu. Chcieliśmy się skupić na komponowaniu i rejestracji, więc poświęciliśmy kasę z zaliczki na płytę na kupno własnego studia Pro Tools".

Zanim przyszły pieniądze, korzystali z cudzego sprzętu. "Jestem trochę pustelnikiem" - kontynuuje Mike. "Czasami lubię siedzieć sam i dłubać w Pro Tools. Zaprzyjaźniliśmy się z właścicielami sali prób w Hollywood - pozwalali mi tam spać po zamknięciu o pierwszej w nocy. To bardzo niefajna okolica, z mnóstwem dilerów i różnych zombie szwendających się pod drzwiami. Ale nie obchodziło mnie to. Zostawiałem z nimi swój samochód i na kilka dni zamykałem się w pomieszczeniu wielkości sypialni. Trochę pracowałem, potem kilka godzin snu, coś zjadłem i tak w kółko... Pomieszczenie nie miało okien, więc nie wiedziałem jaka jest pora dnia. Wiele 24-bitowych ścieżek, które zarejestrowaliśmy na Pro Tools w tym miejscu, trafiło na naszą pierwszą płytę".

W podobny sposób powstały nagrania "Rhinestone", "Reading My Eyes", "Fuse" i "Stick N Move", które trafiły na pierwszą znaną produkcję Xero - taśmę demo z 1998 roku. Rozesłali ją po wytwórniach płytowych, ale nie było żadnego odzewu. Postanowili więc zwrócić na zespół uwagę występem w prestiżowym klubie Whisky A Go Go przy Bulwarze Zachodzącego Słońca. Sprawa wygląda prosto: by wystąpić, trzeba zapłacić. Jeśli bilety sprzedadzą się w wystarczającej liczbie - kapela wychodzi na czysto. Xero odnieśli sukces, bo na swoim pierwszym występie nawet zarobili! "W tamtym czasie wszyscy byliśmy w szkołach albo tuż po nich" - opowiada [Rob] Bourdon. "Ja znajdowałem się pomiędzy ogólniakiem a college'em. Mieliśmy więc mnóstwo kolegów, każdy z nas próbował opchnąć 50-75 biletów. Wychodziliśmy ze skóry: wciskaliśmy je członkom rodziny, każdemu, bez znaczenia... Musieliśmy sprzedać, żeby w ogóle tam zagrać. I po tym pierwszym koncercie zaoferowano nam kontrakt publishingowy. Ktoś z przeciwnej strony ulicy przyszedł nas zobaczyć i zaproponował umowę".

Tym kimś był wspomniany już Jeff Blue z Zomba Music Publishing, podpuszczony przez swojego praktykanta. Kontrakt publishingowy nie oznaczał jeszcze płyty. Panowie oddali po prostu w dobre ręce prawa do swoich kompozycji i tekstów. Najważniejsze jednak, że został zdobyty pierwszy przyczółek w świecie poważnego show-biznesu. Z kolejnymi było gorzej. Firma zorganizowała na przykład przesłuchanie dla dużych wytwórni... Ich przedstawiciele wyszli po trzecim numerze. "Sala była pusta" - wspomina Blue. "Słychać było cykady".

W 1999 roku przyszedł czas na zmianę nazwy zespołu, od początku postrzeganej jako tymczasowa. Nowa - Hybrid Theory - miała uosabiać programową mieszankę różnych stylistyk. "Pierwsze piosenki łączyły hip hop z alternatywnym rockiem, może w trochę ostrzejszy sposób od tego, jaki graliśmy później" - mówi Brad Delson. "Jedyna różnica polega na tym, że nasza muzyka dojrzała: nie słychać wpływu hip hopu i wpływu rocka, tylko płynną mieszankę".

Nowy szyld sygnalizował też poważną zmianę w składzie - po odejściu wokalisty Marka Wakefielda, który nie zadomowił się w grupie, Blue wyszukał im wreszcie Chestera. "Musiałem powiedzieć do żony: Kochanie, zostajesz na miejscu" - opowiadał Bennington o swoim wyjeździe do Los Angeles. "Opłacaj wszystkie rachunki, mając połowę dochodu i czekaj, aż powiem, że jest cool. Było ciężko, lecz w głębi ducha wiedziałem, że jeśli włożę w to odpowiednio dużo pracy, jeśli skupię się na muzyce - musi się udać". Najpierw czekało go jednak sporo wyrzeczeń. Wokalista obijał się po domach znajomych i krewnych, gdy zaczęli nagrania, spał w studiu, a kiedy je zamykano, zdarzyło mu się nawet mieszkać w... samochodzie. "To był kawał złomu. Nie jeździł szybciej niż sześćdziesiąt na godzinę. Nie miał świateł - brakowało mi kasy na wymianę".

Pierwszych nagrań dokonywali - z braku środków - w mieszkaniu Mike'a. "Ściany miały tylko kilka centymetrów: sąsiedzi pewnie myśleli, że dokonuje się u mnie jakaś rzeź! Słychać było w całej okolicy" - wspomina Shinoda. A Chester dodaje: "A my wysłuchiwaliśmy odzywek w stylu: 'Jesteście beznadziejni! Zamknąć mordę!'. Co wieczór o dziesiątej zaczynało się walenie w ścianę. Był to dla nas sygnał do odwrotu. O mało nie nazwaliśmy kapeli Ten PM Stocker - sesje miały miejsce przy Stocker Street i kończyły się o dziesiątej".

"O mało", bo w końcu zdecydowali się na Linkin Park. Złośliwi twierdzą, że to celowy zabieg, by na półkach sklepowych ich płytę stawiano tuż obok Limp Bizkit. Pojawiły się też zarzuty o podobieństwo muzyki... "Rozumiem, że może się tak wydawać przypadkowemu słuchaczowi" - mówi Joe [Hahn]. "Bo piosenki są mocne i jest w nich dużo rapowania. W porządku. Limp Bizkit to świetny zespół. Co innego, gdyby porównywano nas do Atomic Kitten".

A nazwa? "W Santa Monica, gdzie mieszkał Chester, jest Lincoln Park. Pomyśleliśmy, że to niezła nazwa i zaczęliśmy jej używać" - wyjaśnia Delson. Ale pojechaliśmy w trasę i szybko zorientowaliśmy się, że Park Lincolna jest praktycznie w każdym mieście. Dzieciaki przychodziły do nas, mówiąc: 'Stary! Mieszkasz przy Lincolnie? Po której stronie?'. Dowcip polega na tym, że gdziekolwiek nie pojedziemy, ludziom wydaje się że mają do czynienia z kapelą lokalną. Pod tym względem to fajna nazwa".

Postanowili przy niej pozostać, zmieniając tylko nieznacznie pisownię. Shinoda: "Zdecydowaliśmy się na Linkin Park, myśląc o stronie internetowej. Mogliśmy zaklepać domenę linkinpark.com, podobało nam się, że jest łatwa do zapamiętania. Dorastaliśmy z internetem, przez internet zdobyliśmy większość pierwszych fanów. Witryna była naszym domem, odkąd tylko działamy jako zespół". Należy dodać, że do zmiany nazwy przyczyniła się dodatkowo wizja komplikacji prawnych. Okazało się, że istnieje już zespół o nazwie Hybrid - chłopaki woleli dmuchać na zimne. Jeszcze jako Hybrid Theory nagrali dwie małe płytki, rozprowadzane w celach promocyjnych. Na pierwszej znalazły się utwory "With You" i "Points Of Authority", na drugiej "Esaul" (znany potem jako "A Place For My Head") i "Super Xero" (późniejszy "By Myself"). W 1999 roku ukazała się normalnie już wydana EP z kawałkami "Carousel", "Technique (Short)", "Step Up", "And One", "High Voltage" i "Part Of Me". Ten ostatni numer powstał na bazie sampla, który przyniósł Brad. "Obudził go któregoś razu alarm z samochodu zaparkowanego w garażu pod mieszkaniem" - opowiada Mike. "Nagrał to, ja zsamplowałem. Dopisał partię gitary i zrobiliśmy piosenkę".


Po raz pierwszy znaleźli się wtedy w studiu. "Nagrywaliśmy z Mudrockiem, który pracował z Godsmack. Bardzo miły facet, zgodził się nam pomóc za niewielką kasę". Niewielki, dwutysięczny nakład EP spowodował, że dwa lata później, gdy grupa była już popularna, fani zaczęli poważnie przepłacać za używane egzemplarze. By ukrócić sytuację, w 2001 roku zespół zdecydował się na reedycję, ograniczoną jednak do członków fanklubu. Był to początek serii "LP Underground" - Linkin Park regularnie, przed okresem świątecznym, wypuszczał odtąd fanklubowe płyty z rarytasami.

W roku 1999, poza próbami zainteresowania wytwórni, nieznani jeszcze muzycy przyłożyli się do promocji internetowej. Ze słów Mike'a wiadomo, jak ważne to dla nich medium. Wyspecjalizowali się w "partyzanckiej" promocji: na przykład umieszczaniu informacji o Hybrid Theory na grupach dyskusyjnych większych kapel... Albo udziale w ich czatach. "Wyznaczyłem każdemu w zespole zadanie. Trzeba było pozyskać za pośrednictwem internetu pięć, sześć osób dziennie" - opowiada Bourdon. Wchodziliśmy na czat Korna i pisaliśmy: 'Jest fajny nowy zespół, Linkin Park. Sprawdźcie ich mp3', udając, że jesteśmy zwykłymi fanami.

Gdy ktoś wykazał zainteresowanie, dostawał darmowe koszulki, naklejki i nagrania oraz zadanie, by zwerbować kolejne osoby. "W urzędzie pocztowym w pobliżu mojego starego mieszkania dostawali świra" - dodaje Rob. "Koperty do przesyłek priorytetowych były za darmo, więc zabierałem wszystkie i wychodziłem. Pakowaliśmy w moim pokoju. Miałem tam jedną wielką firmę wysyłkową. W tym samym czasie muzycy zintensyfikowali starania o zdobycie kontraktu płytowego. Bourdon: "Właściwie błagaliśmy wytwórnie - każda myślała, że jesteśmy kolejnym zespołem raprockowym, próbującym załapać się na moment, kiedy takie granie było modne. Graliśmy jednak tę muzykę od pięciu lat, zanim stała się popularna". Przez całe to zamieszanie Shinoda o mało nie przerwał nauki... "Chciałem rzucić szkołę, bo sprawy kapeli zaczęły się kręcić bardzo szybko, gorączkowo. Braliśmy udział w przesłuchaniach, spotykaliśmy się z ważnymi osobami. Egzaminy zdawałem w ten sam weekend, w którym graliśmy dla sześciu firm płytowych. Z nerwów nie spałem przez dwa tygodnie"!

Pod koniec 1999 roku zainteresowanie wykazał koncern Warner Bros (fakt, że za trzecim podejściem). Wspomina Phoenix: "Spodobało im się, że robimy tyle różnych rzeczy, że jesteśmy bardzo aktywni. Na zasadzie: 'Ci kolesie są pełni entuzjazmu i głodni grania, chcą się przyłożyć'. Przychodziliśmy do ich siedziby w sześciu, siadaliśmy przy wielkim stole z ludźmi z różnych działów i rozmawialiśmy o naszych planach. Przynosiliśmy nawet listy od naszych fanów, w których można było przeczytać: 'Podoba mi się ta piosenka'"...

Działanie pożyteczne, bo wytwórnia miała wątpliwości co do przebojowego potencjału utworów Linkin Park. "Powiedzieli, że w numerach są niezłe fragmenty, ale nie ma tego czegoś, co sprawia, że piosenka staje się hitem" - opowiada Chester. "Nie zgadzaliśmy się z nimi i kontynuowaliśmy pisanie. Okazało się, że im więcej tworzyliśmy, tym bardziej się to w firmie podobało i tym bardziej nas wspierali. Im częściej przekonywaliśmy o naszych racjach na spotkaniach, tym chętniej poświęcali nam czas. Postanowili na nas postawić".

Żródło: Interia.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz