piątek, 25 maja 2018

Za oknem wiosna, a na moich zdjęciach zima?

Dzisiaj postanowiłam opublikować parę zdjęć, które zrobiłam na początku roku, dlatego więc poniżej można pooglądać fotografie mojej fascynacji księżycem, szczególnie gdy świeci na żółto, a nie tak zwyczajnie na biało. Jest jeszcze parę śniegowych ujęć, na przykład opuszczonego domu z którym sąsiaduje i jest obiektem któremu lubię robić zdjęcia, nie wiem czemu, i są jeszcze ptaki! Ja się tam nie znam dokładnie, co to za konkretnie ptaki są, może się kiedyś łaskawie pofatyguje i sprawdzę, żeby na przykład ciekawiej na blogu było. A ze zdjęć, to jeszcze można spotkać ziemniaka w kształcie serca. 



Wpadłam też na pomysł, że może we wpisach, gdzie będę chciała podzielić się fotografiami, które zrobiłam, to dodawałabym może jakieś historie, albo jakieś ciekawostki związane z tym co jest na zdjęciach jest, albo nie koniecznie związanych ze zdjęciami, albo po prostu coś żeby urozmaicić takie wpisy, bo pisząc co jest na zdjęciach, to takie słabe trochę. Znaczy można dać jakiś opis co jest na zdjęciach, ale dodać coś jeszcze właśnie. Jeszcze nie wiem jak to zrobię, pomysł jest i pomyślę nad rozwinięciem tego pomysłu. No, to zobaczymy jak to będzie. 


























środa, 23 maja 2018

"American Assassin" (2017)

Po obejrzeniu w kinie filmu "Więzień Labiryntu: Lek Na Śmierć", jak zwykle będąc z przyjaciółką, poszłyśmy do Empiku. Zawsze po kinie, albo przed kinem musimy odwiedzić ten sklep. No i tam patrzymy tam książki, płyty i filmy. Ja patrzę, a tam znajoma okładka, ze znajomą twarzą aktora z "Więźnia", czyli Dylana O'Brien'a, i mówię do przyjaciółki "Ooo, patrz, czy to nie ten aktor z 'Więźnia'?". Ogółem wtedy nie miałam zajawki na tego aktora, bo go nie znałam, ale mimo to w tamtym momencie zakłóciłyśmy spokój w sklepie, krzycząc z radości z mojego odkrycia. A z racji tego, że tą zajawkę na tego aktora złapałam po obejrzeniu serii "Więzień Labiryntu", to i obejrzałam "American Assassin". Swoją drogą, dobrze, że polscy dystrybutorzy nie wymyślili polskiego tytułu. 

Film z zeszłego roku, który tak samo jak w przypadku "Więźnia Labiryntu" (cholera, znowu się powtarzam), widziałam zwiastun, ale w tamtym czasie jakoś nie miałam ochoty chodzić do kina, jakoś jak pojawiały się zwiastuny filmów, ogółem, to jakoś tak sobie to olewałam. To jak z muzyką, niby słuchasz tyle zespołów, wykonawców, a nie masz ochoty na żaden z ich utworów. Niby mnie trailer "Assassina" gdzieś tam zainteresował, bo strzelanie i w ogóle, a ja takie filmy akcji lubię, ale taka jakaś niechęć wybierania się do kina u mnie wystąpiła. 

Film powstał na podstawie książki o tym samym tytule, która oparta jest na prawdziwych wydarzeniach ataku terrorystycznego. Myślę, że nie ma co porównywać książki z filmem, ale książkę zakupiłam, bo ogółem cała historia przedstawiona właśnie w filmie, mnie zaciekawiła, tym bardziej kiedy przeczytałam fragment. 

Kiedy włączyłam film, zaczynał się spokojnie. Plaża, słońce, na plaży ludzie i chłopak, który chce się zaręczyć swojej dziewczynie. I tak poznajemy głównego bohatera, Mitcha Rappa, zwykłego chłopaka, który jest na wakacjach właśnie ze swoją dziewczyną, która przyjęła od niego pierścionek zaręczynowy. Fabuła szła sobie spokojnie, jakby oglądało się jakiś film familijny, a tu BUM wjeżdża scena, gdzie wkraczają terroryści i strzelają do ludzi, a która weszła tak niespodziewanie, że nawet złapał mnie szok. Patrząc na to, jak ci terroryści wkraczają i strzelają do niewinnych ludzi, którzy ginęli lub zostali ranni, to gdzieś mnie to poruszyło, to był przykry widok, mając dodatkowo świadomość, że na świecie dzieje się tak naprawdę. A ta scena została nakręcona tak realistycznie. że była po prostu emocjonująca. I właśnie podczas tego ataku terrorystycznego Mitch traci swoją narzeczoną.

Zrozpaczony Rapp postanawia zemścić się na winnych śmierci jego dziewczyny. Kontaktuje się z terrorystami, trenuje walkę wręcz, czy strzelanie z broni na strzelnicy. Wyjeżdża do Libii, by spotkać się oko w oko z oprawcą. Jednak w zemście przeszkadzają mu Amerykańskie Siły Specjalne ( U.S. Special Forces).  Trafia pod skrzydła CIA, gdzie zastępca dyrektora, Irene Kennedy, namawia go do pomocy agencji narodowej.


Mitch zgadza się na współpracę i trafia na szkolenie do Stana Harley'a, gdzie razem  z grupą potencjalnych rekrutów trenuje walkę wręcz. W tych scenach pokazana jest determinacja jaką przepełniony jest Rapp, a wymieniany wcześniej aktor, wcielający się w tą postać, Dylan O'Brien, świetnie nam pokazuje te wszystkie emocje bohatera. Ogółem w tym momencie podczas oglądania, moja głowa zaczęła tworzyć teorie, że O'Brien, będąc po wypadku na planie ostatniej części "Maze Runnera",  i mając poniekąd traumę po tym wydarzeniu, lepiej było mu się wcielić w rolę zdeterminowanego do zemsty Mitcha Rappa. Czy tak było, nie wiem, to tylko dziwny twór z mojej głowy.

Wracając do filmu, fabuła przenosi nas na chwilę do... Polski! I jako najprawdopodobniej typowa cebula, cieszyłam się, że w Amerykańskim filmie znaleźli trochę czasu na taśmie filmowej dla naszego kraju, mimo, że sprzedawanie plutonu przez Rosjan może wydawać się odrobinę nierealne. Niech inni myślą co sobie chcą, ja tam się cieszę (bo pewnie ci najbardziej "profesjonalni" i "znających się " na robieniu filmów będą to krytykować). Także będąc filmowo na chwilę w Warszawie, widzimy chętnego na pluton kupca, który postanawia wszystkich wykiwać, załatwia ich i ucieka z plutonem. W ten sposób warszawiacy znowu mogli przeżyć chwile grozy, kiedy tamci do siebie strzelali. Wieści rozchodzą się po telewizyjnych wiadomościach, i Harley rozpoznaje owego kupca, którym okazuje się niejaki Ghost (duch), który teoretycznie powinien nie żyć. Po konsultacjach z Irene Kennedy opracowują plan by załatwić owego Ghosta i Sharifa jednocześnie, za jednym zamachem. 


Na akcję do Turcji Hurley wybiera z rekrutów Victora i oczywiście Mitcha. W Stambule zostają zidentyfikowani, Victor zostaje zabity, a Rapp ignoruje rozkaz "z góry" o wycofaniu się i postanawia dokończyć robotę. Śledzi Sharifa, dociera do jego apartamentu, do którego wchodzi sobie oknem, walczy z ochroniarzem tamtego. I tu można było sobie pooglądać świetną scenę walki, której choreografia została świetnie ułożona. Dodatkowo można było zobaczyć Dylana O'Brien'a w trochę innej roli niż dotychczas, który świetnie wczuł się w rolę i mnie przekonał do tej roli takiego zmotywowanego, żądnego zemsty i ogółem takiego twardziela, w szczególności, gdy w pewnym momencie wyciąga rękę z bronią przed siebie i zabija człowieka z zimną krwią. I szczerze z chęcią obejrzałabym tego aktora w innej, podobnej roli. 

Mitch zabiera laptopa na którym są plany do zbudowania broni nuklearnej. Wkrótce odkrywa, że współpracująca z nimi Annika jest szpiegiem i ją wsypuje, ale potrzebuje jej pomocy i odbija ją, co było fajną sceną, bo tym razem Dylan w swojej roli musiał być rajdowcem, co znowu wyszło mu bardzo w porządku. Okazuje się, że dziewczyna pracuje dla Irańskiego nurtu, który chce zapobiec budowy owej broni nuklearnej, którą, jak się okazuje, buduje niejaki Ghost, który zaś wykiwał terrorystów, dla których teoretycznie budował tę broń, a tak naprawdę chce ją dla siebie. 

Tak więc nasza dwójka jedzie do kryjówki Ghosta, który pojmał Stana Hurley'a, więc i trzeba go uratować, i trzeba powstrzymać wybuch nuklearny. Annika ginie, ranny po torturach Hurley zostaje uwolniony, a Mitch wyrusza w pościg za Duchem, który ucieka ze swoją nuklearną bombą, którą chce wysadzić VI Flotę Stanów Zjednoczonych (United States Sixth Fleet). Rapp parkourem wbija na łódź, którą chce zwiać Ghost. I znowu mamy fajne sceny walki, można powiedzieć, że w pewnym momencie nawet brutalnej, ale z umiarem, że tak powiem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie sceny następujące po tej scenie, a konkretnie po zabiciu Ghosta przez Mitcha. Rapp musiał coś zrobić z tykającą bombą nuklearną na pokładzie niewielkiej łódki. Odjechał jak najdalej od Szóstej Floty. Na rozkaz Irene Kennedy bomba wylądowała w wodzie, co miało zmniejszyć siłę wybuchu, a sam Rapp został uratowany przez śmigłowiec, a gdy bomba wybucha, siła jej uderzenia sięga owej floty, która oczywiście przetrwała to. Jak dla mnie akurat ten wątek, to była przesada. Takie typowe zakończenie typowego amerykańskiego filmu, gdzie twórcy chcą pokazać jak amerykanie są mocni, jacy są twardzi i że ich wojsko jest najlepsze.

Ale zakończenie mogę już puścić płazem, niech se będzie takie typowo amerykańskie, wybaczę im to, bo ostatnia scena po prostu jest mistrzowska. A konkretnie chodzi mi o to, jak Kennedy rozmawia sobie z Hurley'em, a w telewizorze lecą wiadomości jakieś, czy coś, gdzie mówią o generale Rostami, który ma poparcie na wznowienie programu atomowego, który nie za bardzo lubi Amerykę, bo chce ją zniszczyć. Zaraz zmienia się ujęcie i kamera nam pokazuje właśnie tego generała, idącego sobie w obstawie dwóch ochroniarzy, i wchodzi do windy, a tam... Mitch Rapp, który uśmiecha się do tego generała, a potem, gdy tamten się odwraca, patrzy się na wprost do kamery, mówiąc nam, co zrobi. To była tak zajebista scena, że po tych wybuchach w wodzie oglądało się to z przyjemnością, bo twórcy dają nam możliwość działania w wyobraźni, co Rapp może zrobić, trzeba sobie dopowiedzieć, co mogło się stać poza kamerą, ale przecież to wiadomo co by zrobił. I właśnie ta świadomość, co by zrobił nasz bohater, sprawie tą scenę tak wykwintną, jak dla mnie, oczywiście. 




Tak więc, dla mnie to był bardzo dobry film, dobrze zrobiony, zapominając o tej nieszczęsnej scenie z flotą, która przetrwała wybuch nuklearny. Wspominane choreografie walk też były świetnie przygotowane, zagrane. Mnie na przykład w pierwszej chwili ciarki przeszły, kiedy Stan Hurley pokazując jak się walczy i po przewróceniu Mitcha, przyciska mu nóż do gardła, na tyle mocno, że niewiele by brakowało, żeby chociażby trochę rozciąć skórę. Podobna sytuacja była w scenie walki Rappa i Ghosta, bo przecież powtarzając to co robił Hurley, zabił Ducha, przy czym z resztą też miałam ciarki.  Trzeba też zwrócić uwagę na muzykę, bo jeżeli muzyka podkreśla to co dzieje się na ekranie, a potem zostaje mi głowie, to znaczy że jest dobra. I w tym przypadku właśnie tak było, dodatkowo niektóre melodie, dźwięki były mi znajome, a to dlatego, że muzykę skomponował Steven Price, który skomponował świetny soundtrack do filmu "Furia (Fury 2014)" i obie te ścieżki lubię posłuchać. 

Według mnie dawno takiego filmu. Cały czas widzę trailery filmów o superbohaterach, Science-Fiction, horrory, czy nawet komedie, a czegoś w rodzaju "American Assassin" to dawno nie widziałam. Moda na superbohaterów i horrory przebija chyba rynek. Szczerze powiedziawszy, to obejrzałabym drugą część tego filmu, nie miałabym kompletnie nic do tego i świetnie by było, jakby Mitch Rapp, jako główny bohater, wykonywał jakąś misję już tak profesjonalnie, jako kolejną wykonywaną misją w jego karierze. Dodatkowo mogliby rozwinąć tą postać, bo w sumie nie wiele o nim wiemy, poza chęcią zemsty i żądzą zabijania islamistycznych terrorystów. No i ogółem świetnie by było zobaczyć Dylana O'Brien'a w grubszych akcjach jako assassin CIA, bo trzeba przyznać, że świetnie poradził sobie w roli takiego badassa. 

Także, ja film "American Assassin" polecam, dla tych co są nim zainteresowani, a tak jak ja nie poszli do kina bo im się nie chciało, albo nie mieli czasu, albo nie mieli motywacji by pójść do tego kina. Przy tym filmie patrząc na jakieś tam recenzje po jego obejrzeniu, znowu przekonałam się, ze nie warto się nimi kierować, bo ci wszyscy "eksperci" którzy "znają się" na filmach i będą wypominać, każdemu filmowi zresztą, nawet najmniejszy, nieznaczący i nic nie wnoszący błąd.  Więc kiedy coś cię zainteresuje to nie patrz na opinie innych i po prostu to zobacz, można zaryzykować, bo przecież może ci się to spodobać, w przeciwieństwie do innych. Ode mnie to tyle. 









środa, 16 maja 2018

Mój drugi koncert zespołu COMA

Miałam o tym nie pisać, ale w nocy nie mogłam usnąć, a po głowie chodziło mi to jak napisze ten post, więc na spontanie sobie go napisze, bo dlaczego by nie. BO MOGĘ 
Swoją drogą, nie wiem dlaczego jeszcze nie ogarnęłam, jak stawia się emotikony na bloggerze...

Jak wiadomo, maj jest miesiącem imprez i koncertów studentów, czyli jednym słowem Juwenalia. A z racji tego, że wszystkie koncerty za darmo, to pcha się tam cała Polska cebula, czy lubi danego artystę, czy nie (byłam świadkiem czegoś takiego). No nawet ja po części byłam taką cebulą, ale to bardziej z ciekawości, bo na jednym z serii Juwenaliowych koncertów, konkretnie Medykaliach, mieli być YouTuberzy, między innymi Maciej Dąbrowski, który tworzy kanał "zDupy", wątpię, żeby ktoś go nie znał. No chyba że znajdzie się taka kreatura. Swoją drogą tam zostały nakręcone "Prawdziwe Juwenalia". (Tak, Lubelska cebula musiała się pochwalić). No i chciałam zobaczyć, na czym będą polegały te YouTubowe występy na tle tych muzycznych. Bo kojarząc na przykład taki kanał jak "Autostopem Na Koniec Świata", gdzie kanał jest, jak sama nazwa wskazuje, o podróżach autostopem, więc domyślałam się, że gościo poprowadzi to na zasadzie nieopowiedzianych historii, czy "Astrofaza", gdzie kanał jest o kosmosie, więc tu koleś przygotuję coś z tego tematu. Ale intrygowało mnie, na jakiej zasadzie będzie tam zDupy, bo w gruncie rzeczy, to on czepia się chyba wszystkiego, więc - mógł na przykład gadać śmieszne rzeczy, jakiś monolog powiedzmy, albo wykonać swoje "Maturapy". A ku zaskoczeniu, było to na zasadzie wywiadu, co mnie nawet lekko zdziwiło. I tak koleś z kanału ''LukasTV", którego nie znam, przeprowadzał wywiad z Maciejem "zDupy".

A kiedy dowiedziałam się, że na niejakich Juwenaliach Politechniki Lubelskiej będzie COMA, to ja od razu mówiłam, że idę, nie ważne co by się działo, idę tam, nie patrząc na nikogo, no może na mojego brata, który postanowił wybrać się ze mną, bo spodobała mu się piosenka "Lajki" i ogółem stwierdził, że fajnie grają, ale dodatkowo chciał zostać na koncercie zespołu Strachy Na Lachy, co mi się trochę nie chciało, ale harmonogram się zmienił, na szczęście brata i najpierw zagrały Strachy, a na końcu COMA. I w sumie dobrze, bo te Strachy całkiem nieźle grały, tylko niektórych utworów nie znałam, ale to znowu dało mi do myślenia, że nie trzeba znać, żeby dobrze się bawić. Tak miałam jak grał Happysad rok temu. A tak swoją drogą, to może w końcu zapoznam się z ich twórczością, w końcu, bo oba zespoły fajnie tworzą.
No to jak se posłuchałam "Czarny Chleb I Czarna Kawa", "Piła Tango", "Twoje Oczy Lubią Mnie", "Dzień Dobry, Kocham Cię", czy "Żyję W Kraju" i paru innych, swoją drogą zagrali nawet te co znam, no to przyszedł oczywiście na COMĘ. Już na samym początku się zdziwiłam, i to nie było coś ze strony zespołu, tylko kurde fanów. bo poszli w pogo, po pierwsze, do utworu do którego się nie spodziewałam, a po drugie, że od razu na samym początku koncertu. Pogowicze trochę mnie zdeptali, i trochę po popychali, ale dzięki nim znalazłam się na początku, dzięki czemu, mogłam oglądać zespół z bliska. A że jestem niska, i śmiem nazywać się siebie Hobbitem, bo zawsze gdzie nie stanę, to znajdzie się wyższy, więc stanie na samym początku było dla mnie błogosławieństwem. No, chociaż przede mną stały dwie typiary co za bardzo się w muzykę wczuwały i mnie wkurzały, ale to dało się przeżyć, bo se mogłam przeżywać muzykę na żywo.

Kiedy zespół zaczął grać pierwszy utwór, to był pierwszy numer z nowej płyty, "Metal Ballads, Vol. 1", czyli "Uspokój się", to usłyszałam gdzieś tam z tyłu, za sobą komentarze typu "Uuu", "łeee" w celu podkreślenia niezadowolenia z nowej płyty i numerów znajdującej się na niej. Tak więc zespół zrobił im na złość i psikusa, bo zagrał wszystkie utwory z nowej płyty. Ja tam nie miałam problemu, bo ja lubię metalowe ballady, a jedyna płyta z którą mam trochę zagwostkę, to "2005 YU55", choć są tam utwory, które się mi podobają, to jednak gdzieś jest to "ale".  No akurat z tej płyty nie zagrali nic, ale były takie utwory jak "Woda Leży Pod Powierzchni", "Spadam", unowocześnione "Skaczemy", czy "System". 

Ja tam bawiłam się świetnie. Kurde, zawsze się zastanawiam, czy słowo "bawiłam" jest dobrym określeniem. Ale kij z tym. Nie musiałam się czuć głupio wśród ludzi, którzy drą się tak jak ty, skaczą tak jak ty i mogę śmiało powiedzieć, że wśród takich ludzi, mimo, że się ich nie zna, to o wiele lepiej uczęszcza się w takim koncercie, bo jak byłam na pierwszym koncercie COMY, stałam z tyłu, zmęczona po szkole, pijąc sobie browara, NO BO PO CO PÓJŚĆ DO LUDZI, i wtedy nie bawiłam się tak dobrze. Znaczy, nie było źle oczywiście, ale z ludźmi o wiele lepiej. Ale jestem niestety typem człowieka, który nie lubi ludzi, albo przynajmniej takim, co woli se stanąć obok i być sam. Muszę to zwalczyć, chociaż trochę.

Jak zespół zagrał tą swoją podstawową listę utworów i zeszli ze sceny, to ludzie zaczęli krzyczeć "Sto tysięcy!", co miało przywołać COMĘ z powrotem, a co tyczyło się utworu "Sto Tysięcy Jednakowych Miast". No i wrócili. Oczywiście każdy się ucieszył. Piotr Rogucki staną przy mikrofonie i zaczął mówić - "Nie wiem o co wam chodzi, żądacie kwoty której nie posiadamy, ale możemy zrobić tak, że najpierw 'Krokodyle Łzy', a potem 'Sto tysięcy', zgadzacie się?", i tu wokalista zespołu usłyszał krzyk tłumu w odpowiedzi, wiec Rogucki powiedział coś w rodzaju "Chyba nie musimy się dopytywać". I tak jak poprzednim razem wszyscy uczestnicy koncertu usiedli na czas grania "Stu Tysięcy Jednakowych Miast" (cholera nadal nie wiem o co chodzi z tym, ale się dowiem), więc wszyscy jak jedni gibali się w rytm utworu, a potem wszyscy śpiewali, chyba nawet cały tekst "Los Cebula I Krokodyle Łzy". 

No i tak z krótkiego wpisu, gdzie w sumie głównie chodziło mi o to, że pogo wypchnęło mnie do przodu, pod scenę, powstało wypracowanie, co się nawet nie spodziewałam i nawet nie mogę wyjść z podziwu, że bez żadnych notatek pierdyknęłam coś tak długiego. No, a na koniec mogę tylko wspomnąć, że to na pewno nie był ostatni koncert COMY na którym byłam, bo na nich jest świetna atmosfera, energia na scenie Piotra Roguckiego dodająca energii słuchaczom, no i muzyka na żywo, co najważniejsze.