czwartek, 18 lutego 2021

Krótka historia o moim telefonie.

Mój telefon w ostatnim czasie sporo przeszedł. Po trzech latach używania jego a to miał bliskie i bardzo twarde spotkanie z płytkową podłogą, za niedługo przywitał się z chodnikiem, oba te wydarzenia skutkowały w pęknięcie ekranu, no i kilkadziesiąt innych upadków. 

Pięć telefonów bez żadnych pęknięć, ten obecny nieszczęsny, trzy lata w moim posiadaniu, i po tych trzech latach musiał mi wypaść i zbić się ekran. Dla mnie to traumatyczne przeżycia. Jeszcze przy pierwszym razie, było to jedno pęknięcie u góry ekranu, którego nawet nie zauważyłam, bo jak normalnie parzyłam na telefon, to widać nie było, a dopiero pod kątem można było to zauważyć. Po tym pierwszym ból istnienia minął, długo nie było czekać na ten drugi. Ale przy tym drugim upadku ekran popękał w kilku miejscach. Przy tym był większy ból istnienia, bo pojawiły się u dołu ekranu dwie kreski pęknięcia na całej szerokości i pajączek. No jak patrzyłam na niego, to było mi smutno. Dzięki temu, że telefon używa się codziennie, to się do tego widoku przyzwyczaiłam. Przyzwyczaiłam się do tego stopnia, że mimo nadal tego bólu, że tyle mu się stało, to mi się zaczęło to podobać. Spodobał mi się ten wygląd zużytego telefonu. Dziwna jestem, co zrobić.

Myślałam, że los już odpuścił mojej Nokii, ale nie. Wczoraj, nachyliłam się do kotłowni, żeby zobaczyć ile stopni jest na piecu. Telefon miałam w takim futerale na aparat, założony jak pasek, bo jak nie mam kieszeni w spodniach, a jestem w domu, to sobie kieszeń zrobiłam. Nigdy mi z tego nie wypadł ten telefon. Ale w końcu postanowił to zrobić. Jak się nachyliłam, to usłyszałam aby charakterystyczny dźwięk wypadania telefonu, a potem... schodek po schodku, powolutku, sobie spadał. A ja aby na to patrzyłam. Dobrze, że w kotłowni światło zaświecone nie było. On wolno spadał, że myślałam, że ktoś włączył to w spowolnionym tempie, to co widziałam. Myślę sobie, no chuj, po telefonie. No spadł po schodach. No zawał.

Schodzę tam, biorę telefon, a on ŻADNYCH NOWYCH PĘKNIĘĆ. Ale jeszcze się nie cieszyłam. Wciskam przycisk, nie świeci się. Trochę panika. Pomyślałam, iż jeszcze nie będę popadać w załamanie, bo ten telefon spadł, doznał wstrząsu. Przyszłam do pokoju, podłączyłam go do ładowarki, pomyślałam, że może respirator go tak pobudzi. No ale nie. No to stwierdziłam, że poczekam, może się po jakimś czasie przebudzi. Ale też nic. To postanowiłam przytrzymać dłużej przycisk włączania i... drganie, a mi kamień spadł z serca. A już powoli myślałam, że trzeba będzie nowy telefon kupować. 

I ja, firmę mojego telefonu, Nokię, będę wychwalać, bo ten mój telefon spokojnie wytrzymał mi trzy lata, i teraz, mimo paru mankamentów, jak na przykład wyłączanie się przy 60% baterii, to nie mam z nim większych problemów, jak z LG, którego miałam przed nim, który zaś mając niecałe dwa lata, nie wytrzymywał mi drogi do szkoły. A moja Nokia trzy lata, czasami mi się wyłącza mając dość dużo procent baterii, jak jest mróz, no to przy 90% mu się zdarzało, ale w instrukcji jest nawet napisane, iż telefon ten nie lubi mrozu i upału (to ciekawe jak on wytrzymał mi w samochodowym uchwycie na samym słońcu 😆), ale mimo to, DZIAŁA. A LG dawno wymiękł. Do tego te wszystkie upadki, kończące się niczym, obitym rogiem, albo pękniętym  ekranem. I upadek ze schodów. 

Wracając jeszcze do tych schodów, to o tyle szczęście, że one są pokryte taką wykładziną, bo tata stwierdził, że jak ją położy, tak po prostu, nawet bez żadnego kleju czy czegoś, to mniej syfu do domu się naniesie. Prawdopodobnie gdyby nie ta wykładzina, to ten telefon by nie przeżył tego spadania schodek po schodku. 

No cóż, jeszcze trochę pomęczę się z moim telefonem, a telefon ze mną. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz