niedziela, 6 sierpnia 2017

To było do przewidzenia...

Dzisiaj chciałam napisać po raz kolejny o całkiem świeżym jeszcze temacie, jaki dotyczy śmierci wokalisty Linkin Park, Chestera Benningtona. Ktoś pomyśli sobie, że 'o, to jest popularny temat, więc dlatego robi takiego posta', ale nie, po prostu mnie wkurza jeden fakt, że jakikolwiek artysta, nie tylko podany pod przykład Bennington, jest szanowany i popularny bardziej po śmierci, niżeli za życia.

I tak, tu przytaczam sytuację niedawno zmarłego Chestera Benningtona. Jak wiadomo w dzień jego śmierci streaming muzyki zespołu Linkin Park znacznie wzrosła, a niedługo potem płyty raptownie zaczęły się sprzedawać. Natomiast całkiem niedawno się dowiedziałam, że utwory Linkin Park podbijają listę Billboard, a dzięki temu trzy albumy zespołu - "Hybrid Theory", "Meteora" i jeszcze do niedawna nielubiany i niedoceniany najnowszy album, "One More Light".

Ja nie rozumiem ludzi, tak nagle zaczynają słuchać i być wielkim fanem jakiegoś artysty, ale wtedy kiedy taki artysta zmarł. I co, takie osoby wykupią sobie wszystkie płyty danego artysty, przesłucha raz czy dwa i odstawi je gdzieś na półce, bo przestanie ich to interesować, przestaje być to popularne. W to miejsce płyty kupiłaby osoba, która jest naprawdę kogoś fanem.

Strasznie mnie to denerwuje i smuci zarazem, że artysta doceniany jest dopiero po śmierci. Przecież Linkin Park nie raz był wyśmiewany, że z metalu zaczęli grać pop, szczególnie wtedy, gdy w tym roku wydali album o innym brzmieniu, a przecież zespół nie raz grał spokojniejsze, mniej gitarowe utwory, a sam zespół wiele razy wspominał, że nie będzie się trzymał jednego gatunku muzyki. Dlatego płyta "One More Light" jest dla mnie takim trochę eksperymentem, czy fani to zaakceptują, czy nie. I w sumie większość fanów, pewnie też tych "prawdziwych", wyśmiewała się z nowej płyty.

Zostawiając temat Linkin Park
Pewnego razu jak zaszłam sobie do Empika, podczas przeglądania półek z płytami, rzuciła mi się ta, z top sprzedającymi się płytami, a tam, na pierwszym miejscu, znajdowała się płyta z utworami...  Zbigniewa Wodeckiego. A to był  czas po jego śmierci. Według mnie,  ludzie nie do końca szanowali i doceniali jego twórczość. Może nawet się wyśmiewali. Szczególnie ci młodsi. Bo można przypuszczać, że ktoś starszy słuchał tego artysty. Ale po śmierci Zbigniewa Wodeckiego znalazł się nie jeden, który po informacji, że muzyk zmarł, czym prędzej poleciał do sklepu i kupił jakąś płytę, bo przecież to jest polski artysta, pochodził z naszego kraju, i koniecznie trzeba go szanować. Tylko szkoda, że po śmierci.

Tak samo było z takimi artystami jak David Bowie, Chris Cornell, czy wieloma innymi niestety już zmarłymi muzykami.

To jest wkurzające dla mnie zjawisko i niestety tego nie da się chyba zatrzymać. Co jest przykre, bo niektórzy muzycy zasługują uwagi za życia, niż po śmierci...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz