środa, 19 grudnia 2018

Koncert zespołu Phedora

Zanim ja się za coś wezmę, to minie tydzień... dwa tygodnie, miesiąc, dwa miesiące... Taaak, ale mniejsza. 
Ostatnimi czasy moje samopoczucie prawie sięga dna i w sumie nie wiem dlaczego tak jest, czy to z powodu tej pogody czuję się jak wrak, czy coś mi siadło na dekiel i nie wiem co to spowodowało. Z tego powodu moja ochota na cokolwiek jest niska, nic mi się nie chce i prawie bym nie poszła na ten koncert, na którym byłam, ale na szczęście zespół Phedora, dzień przed koncertem, wpuścił w internet nowy kawałek, "Hurt You", który jest genialny, mocny, no po prostu masterpiece muzyczny i tym samym przekonali mnie, żeby jednak ruszyła się z domu. I swoją drogą dobrze, że poszłam, bo znowu bym żałowała i miała ból, nie powiem czego, tak jak było to ze dwa, czy trzy razy jak na koncert tego zespołu nie poszłam. 



Tak więc szóstego grudnia wyszłam z domu i trafiłam do Klubu Graffiti, ale za nim do niego weszłam musiałam czekać ponad godzinę na otwarcie, bo inaczej nie dało się tam dojechać niż aż tak bardzo wcześniej, potem na koncert czekałam kolejną godzinę, na szczęście już w środku, dygocząc z zimna, bo namarzłam, tak. Przez to jestem lekko przeziębiona. Przestałam myśleć o tym że mi zimno w momencie, gdy zespół zaczął grać. Wtedy tez tylko potwierdziło się moje przekonanie, że dobrze zrobiłam wychodząc z domu, bo Phedora grała zajebiście, no co tu dużo mówić, jak tworzą zajebistą muzykę to na żywo ta zajebistość będzie podbijana. 

Elegancko zostały zagrane moje ulubione utwory: "Succubus", który swojego czasu, gdy pierwszy raz go usłyszałam, to mnie wręcz oczarował, to w jaki sposób jest skomponowany i ten magiczny motyw pozytywki, który jest tam wmieszany, na żywo jest jeszcze bardziej magiczny, rzecz jasna; utwór "Embers", który jest genialny i energiczny, co na koncercie było tylko udowodnione tym, iż ludzie skakali, zespół skakał, chłopaki nawet zeskoczyli do publiczności i sobie grali, gdzieś tam któryś skoczył na scenę, no idealne zakończenie koncertu to było; zagrane zostało też świetne "Wish You'd Lie", rytmiczne ale mocne i ma moment w tekście, gdzie wiele razy powtarzane jest "Dying Is Boring", jest taki ciężar muzyki i właśnie przy tym momencie wszyscy kucneli, a w momencie zakończenia tego momentu, wszyscy skoczyli do góry. To było fajne, fajny element na koncercie. Aż przypomniał mi się film z YouTube, w którym chłopaki omawiają ten utwór i mówią. że fajnie by było, gdyby publiczność śpiewała razem z zespołem te wersy. Mimo że tam nie było nas za wiele, to myślę, że daliśmy radę. Chyba. 

                     Phedora - Embers | 06.12.2018, Klub Graffiti,
                     Lublin

Przy utworze "Nevergreen" można sobie było chwilę odpocząć od napływu energii nabytej przy poprzednich utworach i przy okazji ludzie poświecili światełkami dla klimatu. Jeszcze wykonane zostały takie zacne tytuły jak "All Is Mine", "Kingdom Gone", "Meet Me In The Limbo", "Chasing Snowflakes" i możliwe, że o czymś zapomniała, ale w sumie to mało istotne, bo jaki utwór by nie był, to i tak wszystkie są fenomenalne, a na żywo jeszcze bardziej. 

A! Prawie zapomniałabym! Zespół zagrał oczywiście pierwszy raz na żywo "Hurt You"! No i jeszcze swój cover utworu Linkin Park, "Heavy", tylko że heavier, z racji tego, że tam był Linkin Park Night, na który nie mogłam zostać. Ból istnienia, ale co zrobisz. 

                     Phedora - Hurt You (first time live) |                                             06.12.2018, Klub Graffiti, Lublin

Jeżeli ktoś jeszcze nie zna zespołu Phedora, to nie wiem jak tak można. Śmigać mnie tu na ich YouTube, słuchać nowy kawałek, bo nie wiem jakim cudem ma on tylko osiem tysięcy wyświetleń, słuchać i inne ich utwory i covery również 😉. Poniżej macie skrót 😛. 

 Phedora - Hurt You (OFFICIAL VIDEO)       

środa, 28 listopada 2018

Czas wrócić do świata magii i czarodziejstwa oraz "Fantastycznych Zwierząt"

Po obejrzeniu pierwszej części "Fantastycznych Zwierząt" byłam zachwycona, więc kiedy było wiadomo, chyba jakoś od razu po premierze, że na pewno powstanie druga część, to wiedziałam, że na nią pójdę. Poczekałam dwa lata, poszłam do kina i się nie zawiodłam. 

"Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda" zaczyna się od uciekania tytułowego zbrodniarza z więzienia, w którego wcielił się świetny Johnny Depp, który jak zwykle zrobił kawał dobrej roboty i znakomicie pokazał nam postać Grindelwalda, a ja będąc na wersji z dubbingiem, to po jego aktorstwie, to co widziałam na ekranie i tak słyszałam jego głos. Ta scena, gdy Grindelwald ucieka bardzo mi się spodobała, to było bardzo dobre rozpoczęcie filmu. Dodatkowo podbijały to efekty 4DX, na których byłam pierwszy raz i mi się to bardzo spodobało, to jest fajny dodatek do oglądanego filmu. Początek tego filmu u 4DX to świetne połączenie.

Chwilę po pojawieniu się napisu tytułu filmu pojawia się scena z Newtem Scamanderem, który ma zakaz na podróżowanie i próbuję coś z tym zrobić w Ministerstwie Magii, co mu się nie udaje, bo nie zgadza się z działaniami Ministerstwa oraz tym, ze w zamian za przywrócenie prawa na podróżowanie miałby znaleźć i zabić Credence'a Barebone'a. Ale za chwilę Newt spotyka Dumbledorem, który chce w sumie tego samego, no poza zabijaniem. Ten moment w filmie ma fajny dialog między tymi dwoma bohaterami, taki miły z humorem. Jude Law okazał się zacnym Albusem Dumbledorem, świetny okazał się w tej roli, fajnie dopasowana rola do aktora. 

Po tym był fantastyczny moment w filmie. Newt wraca do swoich fantastycznych zwierząt i się nimi opiekuje. To mi się tak spodobało, jak Scamander dogaduje się z tymi wszystkimi stworzeniami, jaką ma na ich temat wiedzę, jak obie strony siebie lubią, taką harmonię miedzy tymi dwiema stronami. To dopiero było magiczne! Jeszcze taka mega scena tego pokroju była później w filmie, jak Newt łapał takie jedno stworzenie, a ono zaczęło się go słuchać po użyciu jednej sztuczki, a potem reakcje ludzi stojących wokół, które były zdziwione i bezcenne. Była też scena, jak on się przytulał z tym stworzeniem, co było urocze. 




Jednak Scamander decyduje się na podróż do Paryża, by odszukać Credence'a, ale ta podróż też ma swoje drugie dno dla niego. Kiedy jest już w tym Paryżu razem ze swoim towarzyszem Jacobem, chcą odnaleźć siostry Goldstein, bo jedna z nich również pracuje nad poszukiwaniami Credence'a. Do wykrycia śladów Tiny Newt wykorzystuje zaklęcie. I tu jest znowu genialna scena, bo dzięki temu zaklęciu idziemy krok po kroku śladami kobiety, które się 'wyświetlają'. Przy okazji odkrył wtedy to magiczne stworzenie co o nim wcześniej wspominałam. I taki jednym prawie że płynnym ujęciem można było być świadkiem takiego magicznego śledztwa. A razem z tym 4DX robiło to jeszcze większe wrażenie. 

Chyba gdzieś do tej pory fabuła toczyła się wolno, spokojnie. Bliżej końca filmu była taka finalna akcja. Nie była ona jakaś długa, bo niedługo potem był koniec filmu, gdzie zareagowałam 'co? to już koniec?', ale mimo że nie było to długie, to mi się podobało, fajnie się ją oglądało, była efektowna. To była swego rodzaju walka z Grindelwalda, bo rzuca zaklęcie, z którego efektami bohaterowie muszą się zmierzyć. W trakcie filmu dowiadujemy się też coraz więcej o postaci Credence'a, o którego wszyscy walczą, bo okazuje on się być dość ważną postacią. W ogóle na koniec otrzymujemy zaskakującą wiadomość na jego temat. Myślę, że będzie miał kluczową rolę w trzecim filmie. Tak jak już wspominałam film się skończył tak niespodziewanie trochę dla mnie, zaskoczyło trochę, bo się fajnie 

oglądało i tak nagle koniec, ale stwierdziłam, że 'hej, przecież będzie kolejna część w takim razie' sądząc po zakończeniu. Ten trzeci film może być petardą! Bo mam swoją taką teorię: pierwszy film był takim początkiem, wprowadzeniem, drugi był tak jakby przejściowy, no a trzeci będzie taki full wypas, no. Mam nadzieję, że tak będzie, ale myślę, że to jest realne, patrząc na te dwa filmy co już powstały. 



Ale, wracając do filmu, to mimo, że chyba w większości fabuła była spokojne, jak wspominałam,  i najwięcej w sumie dzieję się na początku i końcu filmu, to i tak mi się bardzo spodobał, bo przez te wszystkie magiczne rzeczy, sytuacje, czy też wspominane momenty Newt'a i magicznych zwierząt, ich wspólne relacje, bo to było świetne, dodatkowo ta nuta tajemniczości wokół Credence'a. Były też emocjonujące momenty, gdzie postacie miały rozterkę, czy wybrać stronę Grindelwalda walczącego po swojemu o prawa czarodziejów, żeby nie musieli się ukrywać i tak dalej, czy tę drugą stronę. W sumie Grindelwalda może nie było za dużo, ale jak już wkroczył na ekran, to pokazał charakterek, że tak powiem. 

Na koniec jeszcze wspomnę o tym 4DX, bo to jest genialna rzecz. Jeżeli ktoś był na filmie w normalnej wersji i ma niedosyt, to myślę, że ten dodatek 4DX powinien te braki wypełnić, bo to było ekstra, jak jeździłeś razem z bohaterami, śledziłeś kamerę, czy czułeś na sobie zaklęcie, a dodatkowo wiatr, światło i zapach. no genialne. A pomyśleć, ze 3D kiedyś było takim bajerem. Z początku trochę było dziwnie, bo pierwsza scena miała dość dużo tych efektów, ale wkrótce się przyzwyczaiłam i czerpałam z tego przyjemność. To był mój pierwszy raz na wersji filmu w 4DX, ale myślę, że jak będzie film odpowiedni na te efekty, to myślę, że się wybiorę.









Eurowizja dzieci, którą Polska WYGRAŁA!

Ja tam jakoś za Eurowizją i tego typu rzeczami, to nie przepadam. Jest to sobie jest. No ale ostatnio YouTube pokazywało mi coraz więcej materiałów kanału Junior Eurovision, że złapała mnie ciekawość ludzka, no to zobaczyłam tam te piosenki uczestników, którzy startują w tej Eurowizjii. Moje odczucia w większości były takie w rodzaju 'o, dzieci śpiewają sobie o miłości, bardzo nie fascynujące', 'o, dziecko śpiewa w typowo imprezowej nucie', albo 'o, dzieci śpiewają smutne piosenki', czekaj, co? No właśnie. Według mnie dzieci powinny śpiewać wesołe piosenki, takie o przyjaciołach, rodzinie i ogólnie takich no, wesołych rzeczach, a nie o jakiś smutach. Ale żeby nie było, ja wiem, że niektóre dzieci może nie koniecznie mają o czyś wesołym śpiewać, bo wiadomo, że nie każde dziecko jest wychowywane w luksusach, to jednak po uczestnikach jakoś tego nie widziałam. No, jeżeli taką smutniejszą piosenkę zaśpiewa trzynasto-, czternastolatek, to jeszcze przejdzie, bo często takie osoby potrafią być dorosłe, no ale takie poniżej tego wieku, to powinny śpiewać o takich nie dołujących rzeczach. Mimo to, że piosenki w większości jakoś mnie nie porwały, to muszę powiedzieć że niektórzy mieli naprawdę całkiem dobre głosy, bo przecież piosenka może być zła, ale wokal osoby śpiewający tą piosenkę może być dobry. 


Przeglądając sobie Facebooka trafiłam na post jednej YouTuberki jaką oglądam i zachęcała ona w tym poście do głosowania na Polską reprezentantkę w tej Eurowizji. A ja, pół żartem pół serio, weszłam i postanowiłam zagłosować na nasz kraj. Jak patriota. Pomyślałam sobie 'a kij, zagłosuję, może w końcu coś wygramy'. A słyszałam piosenkę Eurowizyjną od Roksany Węgiel, i wydaje się być całkiem spoko, może nie jest to jakieś wybitne, ale pasuje do wieku tej młodej wokalisty, więc też stwierdziłam, że w sumie to najlepsza opcja ze wszystkich piosenek i że faktycznie mamy szansę na wygraną.


Jak człowiek się pokusił i kliknął raz, to potem mi się rzeczy z tego kanały znowu wyświetlały, no a ja po raz kolejny z ciekawości znowu klikałam. Na przykład weszłam w Stream Junior Eurovision i sobie oglądałam kontem oka tą transmisję na żywo. Oczywiście Polska była na końcu, ale mniejsza z tym. Podczas tego słuchania/oglądania niektóre piosenki w sumie nie były złe, przynajmniej nie drażniły moich uszu, może nawet miło się słuchało, niektóre dzieci serio miały dobre głosy. Te występy utwierdziły mnie też,że polska kandydatka ma sporą przewagę nad innymi uczestnikami. 

Ogółem oglądałam sobie to na luzie, bo jakoś nazbyt mnie to nie interesowało, włączyłam to tylko z ciekawości i żeby sobie grało w tle, ale, jak przyszedł czas wyników, to tak nagle moje zainteresowanie wzrosło, nawet sama się tego nie spodziewałam, że jakiekolwiek większe, nawet minimalnie zainteresowanie się u mnie pojawi. No i jak już były podawane punkty od widzów, gdy podawane były państwa najwyżej punktowane, to coraz bardziej moja ciekawość wzrastała, i jak już zostało tylko pięć pozycji, to ja tylko sama do siebie mówiłam inne państwa, żeby aby nie Polska. Najbardziej mi się takie coś włączyło, jak zostały dwa państwa, nasza Polska i Francja. To ja tylko do siebie mówiłam "oby Francja, oby Francja", no i jak tak się stało, to wzbudziła się ciekawość, ile Polska ma punktów, i czy da radę przebić innych. No i jak tam ten pan zaczął mówić o naszym kraju, że ma najwięcej punktów i typowo dla takich imprez, zaczął przeciągać i budzić coraz większe napięcie, to faktycznie to napięcie u mnie się pojawiło, bo mój kraj był przecież takim wyróżnionym w sumie. Z niecierpliwością czekałam, aż ten pan prowadzący w końcu to wykrztusi, ile mamy punktów. I kiedy już zostało to wypowiedziane, i kiedy już było wiadomo, że Polska wygrała, to ja się ucieszyłam. Kompletnie nie wiem dlaczego, bo przecież na początku prawie w ogóle mnie to nie interesowało. Wtedy stwierdziłam, że Polska to potęga! I wiecie co? Mimo, że to tam tylko Eurowizja, w dodatku dla dzieci, ale jestem dumna, i ze zwyciężczyni i z Polaków, co na nią głosowali.

Tak więc trzeba pogratulować Roksanie Węgiel, bo w sumie szacun się należy, bo dziewczyna ma 13 lat z tego co wiem, a dała radę wygrać tą Eurowizję dla Polski, a chyba to jest ogółem pierwsza wygrana w jakiejkolwiek Eurowizji, tak więc, no, elegancko.

A poniżej można sobie zobaczyć najważniejsze momenty, czyli występ Roksany i rozdawanie punktów 😉.






piątek, 16 listopada 2018

Mam małego kotka!

Wiem, że to może nie jest jakoś mega interesujące, ciekawe i w ogóle, ale po pierwsze - uwielbiam koty odkąd pamiętam i jak widzę jakiegokolwiek, to się rozpływam, a po drugie - chcę się jakoś rozpisać, bo chciałam ogarnąć parę wpisów na blogu, ale za cholerę nie mam weny, ochoty i zapału do tego i chcę to zmienić właśnie popisując sobie o moim nowym, malutkim kotku 😸. To będzie coś w rodzaju terapii 😛. 





Tak więc mój mały kotek jest już ze mną ponad półtora tygodnia i jak wiadomo na początku w nowym miejscu zwierzak musiał się zaklimatyzować przy czym się bał, bo przecież był w obcym miejscu, z obcymi ludźmi, nie wiedział o co chodzi. Na szczęście mam mały pokój, więc chociaż wielkość pomieszczenia nie naciskała go strachem jeszcze bardziej. Pierwsze chwilę spędzał w swoim takim koszyczku, w którym przyjechał, żeby się oswoił, ale już wieczorem wyszedł i spał na moich ubraniach (których nie pochowałam wcześniej 😛), a w nocy, jak ja już szłam spać, to po jakimś czasie położył się koło mnie, co mnie cieszyło, bo zawsze o tym marzyłam 😄, serio, ale między innymi o tym potem 😉.








Kotek po jakimś czasie, gdy go trochę poznałam dostał swoje imię i teraz woła się na niego Freddie. Tak to jest, jak przed przybyciem kota było się na filmie o zespole Queen. Drugą opcją był Connor, imię postaci z gry "Detroit: Become Human", w którą wprawdzie nie grałam, tylko oglądałam gameplaye, ale jednak z poparciem brata uznałam, że pierwsza opcja bardziej pasuje do tego kotka 😊. 

Swoją drogą, kotek ma imię Freddie, piesek ma na imię Eddie, więc świetne połączenie mi wyszło całkowicie nieświadomie 😎. A tak apropos, te dwa zwierzaki już miały swoje pierwsze spotkanie. Póki nie kucnęłam z kotem na rękach, żeby być na wysokości psa, żadne z nich się nie odzywało, ale jak już to zrobiłam, to pies pierwszy się odezwał się i zaczął szczekać, na co kot odpowiedział mu typowym dla kotów prychaniem 😂.










Freddie jest też moim nowym obiektem do fotografowania oczywiście 😄. No bo jak tu nie fotografować jego przeróżnych poz w czasie gdy śpi. Przecież niektóre są wręcz fenomenalne! Przy okazji mogę sobie wypróbowywać różne opcje ustawień aparatu, bo w moim pokoju prawie zawsze jest ciemno i cholera nie wychodzą zdjęcia na ustawieniach, którymi robię zazwyczaj zdjęcia. #TrudneSprawy 

Jako ciekawostkę dodam, że kiedy Freddie śpi już głębokim snem, to można z nim robić prawie wszystko, podnieść łapkę i ją puścić, to ta łapka tak bezwładnie wróci na swoje miejsce, albo wziąć łapkę i położyć na pyszczek, on nawet nie zareaguje 😂.







Pomyślałam, że fajnie będzie śledzić jak kotek rośnie, więc dla skali położyłam telefon, kiedy spał. Chciałam zrobić drugie zdjęcie po tygodniu, ale nie miałam okazji złapać go w chociaż podobnej pozycji, ale ja nie mogę się na niego napatrzeć i cały czas zaglądam za siebie, na łóżko, gdy śpi, więc może kiedyś mi się uda. 

Kotek wspiął się też pierwszy raz na drzewo. Z moją pomogą oczywiście i z moją pomocą musiał stamtąd zejść, bo się bał 😛. Swojego czasu mój pokój był obwieszony różnymi sznureczkami i tego typu rzeczami, bo się tym bawił, jednak mało co z tego został, bo zdementowałam większość, bo po prostu się tym już nie bawił, znalazł sobie coś lepszego, fajniejszego dla niego. I w sumie dobrze, pokój mój był lekko tym zabałaganiony, a i tak jak te jego zabawki zdemontowałam, to nadal nie jest idealnie, gdyż pozostałe zabawki tarzają się po podłodze, a nawet czasami na łóżku 😂.

















Ja się tym wszystkim tak fascynuję, bo mimo że w domu był kot, to nigdy nie mogłam go mieć w pokoju, więc nie mogłam obserwować, jak dorasta jak się bawi taki mały kociak i teraz mimo sprzeciwności mamy, kotek mieszka sobie u mnie w pokoju, razem ze mną, widzę jak się bawi, śpi i w ogóle i to mnie fascynuje 😄😍. Zawsze zazdrościłam osobom, którzy mieli kota i ten kot im towarzyszył prawie przez cały czas, zaprzyjaźniali się z nim, ten kładł się obok nich jak spali, a ja mogłam tylko pójść do babci, pobawić się z takim kotem, pogłaskać i sobie pójść, bo powiedzmy miałam coś innego, swojego do roboty. Ale z racji tego, że praktycznie przez moją babcie dwa ostatnie koty, jakie były u mnie w domu, zginęły, umarły, jeden to był nawet chory i go nie dopilnowała, to nawet już moja mama odpuściła i jak tata przywiózł Frieddiego, został u mnie 😏. 

Tak więc ja się raduję, spróbuję niczego nie spartolić i będę się starała, żeby kotek miał jak najlepiej 😃. 

A na koniec poniżej seria zdjęć (pewnie nie ostatnia) jakie zrobiłam temu kociakowi, jednego dnia to było nawet pięćdziesiąt 😜. Mam też nadzieję, że są w jakiś sposób fajne, te moje fotografie.