piątek, 27 lipca 2018

"Ocean's 8", czyli jak zaplanować największy skok na drogie błyskotki

Przyjaciółka wyrwała mnie z domu do kina na film, na który bym nie poszła, bo zwyczajnie mnie nie zainteresował. Nawet jak gdzieś wcześniej widziałam gdzieś na reklamach, internetach, to stwierdziłam, że to raczej głupi film. Ale teraz jak tak myślę, to ile ja fajnych filmów przegapiłam, stwierdzając po samym trailerze, że jest głupi. 

Film "Ocean's 8" zaczyna się kiedy główna bohaterka, Debbie Ocean, wychodzi z więzienia za dobre sprawowanie. W tych scenach można się nieźle ubawić, bo kiedy jest moment, że ona przekonuje odpowiednich ludzi, że jej zachowanie się poprawiło, mówiąc o zaczęciu nowego życia, ze chce zacząć wszystko od początku i żałuje wszystkiego co zrobiła. Po czym zaraz mamy moment, kiedy ona wychodzi z więzienia i będąc już w mieście okrada sklepy z kosmetyków, ciuchów i załatwia sobie darmowy nocleg, rzecz jasna nieuczciwie. Do było zabawne, kiedy ona tam przekonywała tych ludzi, ale na ekranie ewidentnie było widać, że to jest przesadzone, udawane, a potem widzieć jak wychodzi i oczywiście kradnie. 

Debbie spotyka się ze swoją starą znajomą Lou, w którą wcieliła się świetna w tym filmie Cate Blanchett, której zdradza swój plan obrobienia najcenniejszego naszyjnika, jaki chyba istnieje. Ale we dwie tego nie zrobią, więc zbierają drużynę, składająca się z kobiet, gdzie każda z osobna pełni inną funkcję. Mamy tu Bellatrix z "Harry'ego Pottera", tylko nie tak odważną, czyli Helena Bonham Carter jako projektantka mody Rose Weil, mająca ubierać gwiazdę która ma mieć na sobie naszyjnik do ukradzenia. Sarah Paulson wcieliła się w postać Tammy, która w filmie zatrudnia się na posadę organizowania Gali Met, więc tym sposobem ma dostęp do wszystkich planów, na przykład jak usadzone są gwiazdy. Mindy Kaling, filmowa Amita, jest specem od biżuterii, więc ma za zadanie trochę zmodyfikować ukradziony naszyjnik. Mamy jeszcze postać Conctance i Nine Ball, która zagrała Rihanna, i o dziwo podobała mi się jej gra aktorska. Ogółem nie przepadam za nią, głównie za jej muzyką, ale w tym filmie fajnie zagrała hakerkę, dała tej postaci taki hakerski klimat. 



Kobiety opracowują plan. Badają teren, czyli muzeum sztuki, gdzie ma być Gala Met, na którą ma przyjść gwiazda, Daphne Kluger, ubrana przez Rose, i która ma mieć na sobie cel rabunku, naszyjnik. W roli Daphne wystąpiła Anne Hathaway, która swoją drogą świetnie zagrała taką bogatą, głupiutką gwiazdeczkę. Można byłoby powiedzieć, że aż śmieją się z gwiazd popkultury. Dialogi z tą a innymi postaciami jeszcze bardziej to podkreślają, ten sarkastyczny sposób przedstawienia. 

Gdy nadszedł czas na Galę Met, nasze kobitki wdrążają swój plan w życie i każda wypełnia swoje zadanie. To było świetne oglądać najpierw jak zbiera się ekipa, potem opracowują plan, a następnie ten plan realizują. To są tak jakby trzy punkty, które w filmie są rozwijane. Ja jak oglądałam ten film w kinie, to aby uśmiechałam się pod nosem kiedy już była akcja z tym rabunkiem i kiedy mniej więcej wiedziałam co będzie działo się dalej według tego ich planu. Ogólnie to przeszło mi przez myśl, że im tak gładko idzie, i można by było wsadzić tam scenę, jak coś im się jednak nie udaje i muszą na szybko coś wymyślić, czy tam wyplątać się z jakiegoś problemu, żeby jakąś dynamikę wprowadzić, jednak szybko doszłam do wniosku, że po pierwsze, dużo jest takich filmów, gdzie bohaterom się coś nie udaje i albo udaje im się wyjść z oparów, albo ich plan idzie całkowicie w łeb, a po drugie w tym filmie jest wystarczająco dynamiki kiedy one robią ten rabunek i człowiek czeka z niecierpliwością co stanie się dalej i trzyma widza w napięciu. 





Jak się na koniec okazało udało im się skraść nie tylko naszyjnik, ale i całą biżuteriową wystawę,która była na gali. Mało tego Kluger, która miała być okradziona, skapnęła się o co im chodzi i współpracowała, przy czym używała swojego głupiutkiego charakteru, bo ogółem chciała coś z tego zyskać. A o dodatkowej zdobyczy i współpracy z Daphne wiedziały tylko dwie bohaterki i jak łatwo się domyślić, chodzi tu o Debbie i Lou.

Tak więc Debbie Ocean udało się wykonać swój plan, nad którym pracowała będąc pięć lat w więzieniu i się wzbogacić, a przy okazji zemścić się na kolesi o imieniu Claude Becker z którym była związana, a który przyczynił się do tego, iż kobieta trafiła do więzienia. Tym razem to one wrobiła jego. 

Cały film był jedną wielką rozrywką dla widza. Akcja powoli się rozwijała, dowiadujemy się wszystkiego stopniowo, co powoduje, że czeka się na rozwój wydarzeń i gdy na ekranie jest już akcja rabunkowa ogląda się w napięciu i jest się ciekawym, czy oby na pewno pójdzie wszystko zgodnie z planem. Fajnie oglądało się ten film o po nim obejrzałabym coś podobnego. Może nie był on jakoś mocno spektakularny, ale ja oglądając go dobrze się bawiłam, bo został zrobiony  w ciekawy sposób. Fabuła jest prosta, ale przedstawiona w interesujący sposób, że chce się go oglądać. Gra aktorska była bardzo dobra, każda z postaci była przedstawiona w przekonywujący sposób, mimo, że części aktorek nie znałam. Nie widziałam w ich grze aktorskiej niczego sztucznego, bo czasami w innych filmach to się zdarza. Po prostu grały to, jakby naprawdę coś rabowały. Ja mogłabym obejrzeć ten film jeszcze raz w weekendowy wieczór, ze znajomymi przy piwie i chipsach. A żeby poczuć ten klimat filmu, trzeba go po prostu obejrzeć, tak będzie najlepiej. 

Kiedy wychodziłam już z kina razem z przyjaciółką, powiedziałam w żartach "żeby tylko przypadkiem nie wykorzystał tego pomysłu w prawdziwym życiu", bo szczerze mówiąc, to byłoby coś epickiego patrząc na ilość biżuterii która została ukradziona w tym filmie. 



środa, 25 lipca 2018

System Of A Down "Hipnotyczny Krzyk" - hipnotyczna książka Bartka Koziczyńskiego

Mam przeczytane trzy biografie artystów (no w sumie teraz cztery), których słucham już długi czas. Nie wiem czy mają tak wszyscy, ale jak ja słucham powiedzmy jakiegoś zespołu, czy innego muzyka, już na prawdę długi czas, i mogę nazwać się fanem, to jestem ciekawa ich historii, w sposób jaki tworzą, co jest inspiracją. Więc kiedy dowiedziałam się, o tym, że wyjdzie biografia takiego zespołu jak System Of a Down, no to ja od razu stwierdziłam, że ja tą książkę muszę kupić i przeczytać. Tylko ta biedna książka czekała rok, ROK na przeczytanie. Było to spowodowane, że miałam nieskończoną część "Wiedźmina", a ja nie czytam następnej książki, kiedy nie mam skończonej. Dodatkowo to był czas, kiedy ja "Wiedźmina" czytałam na nudnych lekcjach, przed lekcjami, ale to był też czas, kiedy próbowałam utrzymać w miarę dobre oceny, bo wiedziałam, że na przykład z matematyki, to ja będę miała dużo do poprawiania na semestr na przykład, więc tej książki nie czytałam, dodatkowo jakaś taka ochota na czytanie mi przeszła.


Ale teraz, po skończeniu szkoły, doszłam do wniosku, że trzeba w końcu przeczytać tę Systemową biografię, kiedy już jest się po maturach i innych egzaminach, a "Wiedźmin" już w sumie dawno skończony. Ta książka też przeczytana, a ja mam jeszcze siedem i zamiast czytać, to ja zamulam przed kompem i nie wyrabiam z wpisami na czas i są, że tak powiem, nieświeże... Muszę się nauczyć systematyczności, czy coś...

Autor zaczął od samego początku, bo historia zespołu System Of A Down wiąże się z wydarzeniami z przeszłości. A tymi wydarzeniami są dzieje z roku 1915, gdzie 24 kwietnia Turcja wydał rozporządzenie o eksterminacji Ormian. W tym ludobójstwie straciło życie około 1,5 miliona ludzi. Jednak to ludobójstwo, nie zostało uznane za za ludobójstwo. I właśnie między innymi za oficjalne przyjęcie Rzezi Ormian za ludobójstwo walczy zespół, po przez muzykę, przez co powstały o tym ich utwory. 

Jak czytałam o tym co się działo z Ormianami, jak byli traktowani przez Turków, to jest coś niepojętego. Ja nie interesuje się zbytnio historią, jakoś niezbyt mnie interesuje przeszłość, to co się kiedyś działo na świecie, ale czytając co przeżywali tamci ludzie w jakiś sposób mnie to poruszyło. To jest nie do ogarnięcia, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi i to jeszcze z czyjegoś polecenia. 

W kolejnych rozdziałach opisana jest historia członków z zespołu, każdego z osobna i na każdego przypada osobny rozdział. Każda historia rozpoczyna się dziadków , którzy uciekali, aby ratować swoje życie przed Rzezią. Ostatecznie rodziny muzyków trafili do Hollywood, w którym życie nie było takie piękne, jak wszyscy myśleli, a muzycy odkrywali jego ciemne strony. Jeden z nich, Daron Malakian, był najbliżej tej ciemnej strony, bo miał przyjaciół gangsterów i był bliski uzależnieniom, ale na szczęście się "ogarnął", a że od dziecka kochał muzykę, to właśnie jej chciał się poświęcić. I tak wkrótce stworzył zespół, do którego dołączył Serij Tankian, jako wokalista. wtedy byli pod nazwą Soil, ale gdy skład się trochę zmienił, postanowili nazwę zmienić i tak z tytułu wiersza Malakiana, "Victims Of A Down" powstała nazwa System Of A Down, a autor wiersza cieszył się, że na półkowych sklepach ich płyta będzie leżeć obok Slayera. 




To co mnie pozytywnie zaskoczyło, to to, że praktycznie wszyscy od dziecka interesowali się muzyką, grali na jakimś instrumencie, i to nie tylko na takim, co grają w zespole. Granie na wielu instrumentach wzbudza we mnie podziw, bo nauka na instrumencie jest trudna, tak wynika z mojej perspektywy. Więc jak ktoś gra nie tylko na jednym, a na wielu instrumentach, to ja podziwiam. 

Kiedy rozdziały opowiadały o powstawaniu każdego z albumów System Of A Down, to było wciągające i ciekawe czytanie. Ja jakoś dawno tego zespołu nie słuchałam, ale kiedy czytałam opis kawałków, to ja w głowie słyszałam dany utwór, a kiedy był opisywany krok po kroku, czy raczej dźwięk po dźwięku, to ja wiedziałam o jaki ten dźwięk chodzi i w którym momencie utworu on był, to było świetne! Czytało się, a w głowie grała mi muzyka. No i dzięki temu nabrała mnie ochota ogólnie na słuchanie Systemu. Świetne jest opisane jak komponowali, świetnie są opisane dźwięki, bo w przeciwieństwie do mnie, zrobił to ktoś, kto się na tym znał (Nie wiesz o co chodzi? Patrz poprzedni post). Teksty zespołu są w dużej mierze związane z polityką, wspominanym Ludobójstwie Ormian, ale są i takie o nie poważnym znaczeniu.
Opisane są także oddzielne projekty chłopaków z zespołu, bo wiadomo miał swoją przerwę w działalności ale w czasie tej przerwy byli aktywni muzycznie. Ogółem to była wzmianka o wszystkich, ale najważniejsze, które odbiły się echem projekty, to muzyka od osobnego zespołu Darona Malakiana i solowej ścieżki Serja Tankiana. 


Malakian stworzył osobny zespół, nazwał go Scars On Broadway i wydali płytę z piętnastoma/siedemnastoma (w zależności jaką wersję się bierze pod uwagę) kawałkami, które zostały skomponowane, jak się nie mylę, całkowicie przez Darona, tylko nagrane przez członków zespołu. Utwory są podobne w brzmieniu do Systemu, ale są jednak bardziej melodyjne, trochę lżejsze i mniej skomplikowane pod względem kompozycyjnym. Ogólnie niedawno odbył się powrót tego zespołu i wyszedł nowy album, ale o tym napiszę kiedy indziej, ale cieszę się, że wydali coś nowego, bo rzecz jasna jest świetne! 


Ale nie tylko Daron Malakian jest utalentowanym multiinstrumentalistą, bo przecież Serj Tankian też swoje sam komponował. Stworzył cztery albumy, własną symfonię, ścieżkę dźwiękową do filmu "1915" oraz album "Serart" ze wspólnego projektu z  Arto Tunçboyacıyanem. Mimo iż wiedziałam o tej solowej działalności Tankiana, jakoś nic mnie nie skłoniło, żeby posłuchać, zobaczyć, ale dzięki książce "Hipnotyczny Krzyk" to się zmieniło. Wprawdzie nie dosłuchałem wszystkiego, ale dwie pierwsze i połowę trzeciego liznęłam, i na przykład taki album "Elect The Dead" jest świetny, czego przykładem jest na przykład kawałek "Empty Walls", który jest świetny, a kiedy go pierwszy raz usłyszałam, to miałam potem tylko ochotę puszczać go na okrągło. Dodatkowo nie mogę wyjść z podziwu, jak można tak szybko śpiewać. 

Niedawno natknęłam się na pewnego rapera, którego utwór był w jakimś filmiku na YouTubie i mi się spodobała, to pomyślałam że zobaczę co ten raper jeszcze ma za utwory, bo może mi się spodoba. I tak trafiłam na kawałek nagrany z Serjem, a niedługo potem czytam o tym w tej książce. To było świetne. Kawałek nosi tytuł "Straight Out The Gate", a raper nosi pseudonim Tech N9ne. 

To co mnie chyba najbardziej urzekło w działalności Tankiana, to fakt, że postanowił spełnić marzenie swojego ojca i wydał jego płytę. Ta historia tak mnie urzekła, to było piękne. 

Fajnie  było poznać historię zespołu jak i historię każdego z osobna. Książka jest napisana tak, że lekko się ją czyta, ale mocno wciąga, chce się ją czytać, rozdział po rozdziale, po prostu  jest hipnotyzująca. No może pod koniec trochę nieciekawe, bo praktycznie było tylko o działalności Tankiana, ale na szczęście, to długo nie trwało, bo książka się skończyła. Można to wybaczyć. Ponadto przed rozpoczęciem każdego z rozdziałów autor zamieścił jakiś cytat. Można znaleźć słowa wypowiadane przez ojca Malakiana, fragment tekstu jednego z utworu zespołu KISS, słowa Toma Morello, Ricka Rubina, Mike'a Shinody, czy nawet Adolfa Hitlera. Cytaty te są pewnego rodzaju ozdobnikiem, ale mający związek z danym rozdziałem, robi niezłą robotę. Do tej pory z cytatami spotkałam się w biografii Linkin Park, jak się nie mylę. Jeżeli jest ktoś fanem System Of A Down, plus innych działań członków zespołu przed zespołem, czy w trakcie jego przerwy w działalności, albo po prostu ciekaw jego historii, to polecam. 

I na koniec cytat z fragmentu książki, który utknął mi w głowie. Chciałam go gdzieś umieścić wcześniej, ale jakoś się nie złożyło. Po przeczytaniu tego, plus wyobrażenie sobie tego podczas czytania zapadło mi w pamięć. W książce to jest początek opisywanego życiorysu perkusisty, John'a Dolmayana, który jako czterolatek uciekał z Libanu razem z rodziną. 

   "Miałem cztery lata. Mama była w ciąży. Trwała wojna domowa z       udziałem Syrii i Izraela. Liban był polem bitwy. Sypiałem w         łóżeczku. Nie płakałem często - dziś płaczę więcej... Rodzice       mnie z niego wyjęli. Pięć czy dziesięć minut później zaczął się     ostrzał. Kula przebiła mur i uderzyła w poduszkę, na której         wcześniej spoczywała moja głowa. Mój ojciec postanowił wyjechać."












czwartek, 12 lipca 2018

Nowości muzyczne

Ostatnio wpadło trochę dobrej muzyki do sieci, więc pomyślałam, że trochę o tym popiszę, bo ostatnio były wpisy ze zdjęciami, rysunkami, to teraz dla urozmaicenia coś o muzyce. 

Ghost "Prequelle"               Zespół Ghost poznałam gdy był czas płyty "Meliora". Pamiętam, że ogółem wtedy chciałam poznać ich całą dyskografię, ale byłam do tego niepewna, co zresztą jest śmieszna historia na kiedy indziej. Ale i tak wkrótce zespół mnie przyciągnął i przesłuchałam ich wszystkie albumy. I tak został jednym z zespołów jakie słucham. Płyta "Prequelle" jest czwartym wydawnictwem zespołu, które różni się od pozostałych. W ogóle wszystkie płyty tego zespołu kompletnie się od siebie różnią, inaczej brzmią. Z tego co się orientuję, to zespół każdą nową płytę określa mianem nowej ery zespołu, a każdą rozpoczętą nową erę podkreśla zmianę Papy Emeritusa, było ich trzech a teraz przyszedł czas na Cardinal Copia. 
I właśnie każda płyta jest inaczej skomponowana, słychać w nich Ghosta, ale w każdej w innym stylu. I właśnie to mi się podoba w tym zespole, że na przykład nie tworzy coś podobnego do pierwszej czy trzeciej płyty, tylko kompletnie coś nowego. 

Na nowym krążku można znaleźć taneczny i gitarowy utwór "Dance Macabre", a dlaczego właśnie tak go interpretuje? Bo po prostu jak go słyszę, no to ja bym tańczyła, tak samo mam przy utworze "Rats" i "Witch Image". W trackliście są dwa utwory instrumentalne - "Miasma" i "Helvetesfönster". Pierwszy z nich z chęcią bym usłyszała z wokalem, śpiewany tekst świetnie by pasował, ale jako taki delikatny Rockowy instrumental również brzmi świetnie, szczególnie gdzieś około trzeciej minuty, gdzie utwór trochę przyśpiesza. Natomiast drugi z nich świetnie nadawałby się jako ścieżka dźwiękowa do jakiegoś filmu. 

Najmocniejszy kawałek z dobrymi mocnymi gitarami to "Faith". Powiedziałabym, że to mój faworyt, ale słuchając całej płyty, to każdy utwór ma coś w sobie takiego, że mogłabym go określić jako ulubiony. Za każdym kolejnym razem, gdy odtwarzam go na Spotify, czy YouTube, to odkrywam na nowo każdy utwór. I tak początkowo najbardziej mi się podobały dwie pierwsze udostępnione numery ("Rats" i "Dance Macabre"), ale jak za innym razem słuchałam to w ucho wpadł mi kawałek "Pro Memoria", który został zrobiony na balladę z mocnymi gitarami, gdzie refren mnie po prostu rozwala, a całości mogłabym słuchać na okrągło. Utwory "See The Light" i "Life Eternal" są już bardziej zbliżone do ballad. Pierwszy z nich na zwrotkach jest delikatny, a refren jak nie zaatakuje mocnymi, dobrymi dźwiękami, ze świetną gitarą, i gdzieś tam solówką, a śpiewane "Drink me, eat me. Then you’ll see the light" nie wychodzą prędko z głowy. Drugi zaś jest takim trochę delikatnym utworem

Na wersji Deluxe można złapać dwa covery - "Avalanche" Leonarda Cohena i "It's A Sin" od Pet Shop Boys, który tak mnie rozwalił, tak mnie zachwycił, że ja jak go usłyszałam, to na pętli go odtwarzałam. To jak oni zrobili ten cover, to jest po prostu mistrzostwo. Niby słyszysz, że to cover, że słyszysz ten pierwiastek oryginału, ale w gitarowej, Rockowej oprawie. No coś pięknego. I jeszcze te kościelne organy wplątane w cały utwór, a które najbardziej przyciągają na początku.

Gdyby nie to, że oszczędzam na sierpniowy koncert, to ta płyta i zapewne reszta wydawnictw zapełniła by moją i tak zapełnioną półkę z płytami. "Prequelle", to ja bym normalnie chyba codziennie słuchała, jeszcze jak bym miała wersję Deluxe z "It's A Sin" to tym bardziej. Jak dla mnie jeden z najlepszych albumów, jaki pojawił się w tym roku do tej pory. 

Ghost - It`s a Sin (Pet Shop Boys cover)





Coria - More That All               Po dłuższej przerwie zespół opublikował nowy utwór, ale za to jaki! Kiedy ja go pierwszy raz usłyszałam, to od razu się zakochałam po prostu. To co chłopaki zrobili, to muzyczne mistrzostwo. Pewnie gdybym nie wiedziała, że to polski zespół to nieźle bym się zdziwiła, że właśnie Polacy stworzyli taki świetny kawałek. 
Utwór zaczyna się delikatnie, z dźwiękiem gitary w roli głównej, który potem słychać przez cały utwór, potem do gitary dołącza bęben perkusji, a następnie wokal i wbija refren, który jest tak melodyjny, że po wysłuchaniu tego kawałka siedzi w głowie cały czas, co powoduje, że muszę go odtworzyć jeszcze raz. 

Utwór promuje nowy nadchodzący album - "Zwierzę(się)". Niedługo po "More Than All" pojawił się utwór "Oddam" z okazji Dnia mamy, a trochę wcześniej "Lewitując". Ja czekam na cały album. Wnioskując po tym co udostępniają teraz i jakie dwie płyty wcześniej zrobili, trzecia może być jeszcze lepsza, no, albo przynajmniej równie dobra. Zespół ten robi świetną robotę i zasłużył na szerszą publiczność. Cieszę się, że poznałam ich całkiem przypadkowo trzy lata temu.

By posłuchać, wystarczy kliknąć w obraz z tytułem u góry.





Mike Shinoda "Post Traumatic"
Niedawno pojawił się album Mike'a Shinody oczywiście z Linkin Park, który chcąc się otrząsnąć po śmierci przyjaciela, wokalisty zespołu - Chestera Benningtona - stworzył trochę muzyki. A ponieważ Shinoda jest muzykiem i odkąd siedzę w temacie Linkin Park, to zdążyłam zauważyć, to on prawie każdą chwilę poświęca muzyce, chyba mogę nawet powiedzieć, że on sam żyję muzyką, więc jakim innym sposobem mógł przeżyć utratę przyjaciela, jak nie tworząc muzyki. Tworzenie muzyki to była dla niego terapia, a wynikami tej terapii chciał się podzielić z fanami.

Z początku jak się dowiedziałam o wydaniu tego albumu, to miałam lekkie wątpliwości, bo moja głowa podsuwała mi myśli, że płyta jest robiona tylko dlatego, żeby wykorzystać tą całą sytuację wynikającą ze śmiercią Benningtona. ALE NA SZCZĘŚCIE, to wszystkie obawy i myśli mi wywiało po odsłuchaniu tego krążka. Słuchając wszystkich kawałków i znając poniekąd angielski, to wyczuwam w nich mnóstwo bólu, w niektórych z nutą nadziei na przyszłość. 

Utwory, które mi się spodobały i były jednymi z pierwszych jako udostępnionych, to "Crossing A Line", "Running From My Shadow", "Ghost" i "Over Again", przy którym mi się łza w oku zakręciła gdy się w nią wsłuchałam pierwszy, czy drugi raz. Wydaje mi się, że to w tym utworze słychać jest najwięcej bólu, o którym wcześniej wspominałam. 

Utwory "Make It Up As I Go" i "Lift Off" kojarzą mi się z takimi typowo Popowymi piosenkami, są lekkie, a w nich zastosowano takie typowo Popowe rozwiązania, ale mimo to, słychać, że zostały zrobione w stylu Linkinowo/Shinodowym, do tego teksty, gdzie przy pierwszym z dwóch tytułów kojarzy mi się z nadzieją na przyszłość, a drugi z przeżywaniem tej całej trudnej sytuacji.

Kawałek "I.O.U." jest dla mnie takim mocnym rapem, z mocnym bitem, z mocnym tekstem, a niektóre słowa na końcu wersów są zakończone wysokim tonem, co zauważyłam, że wśród rapowych numerów jest chyba popularne, tak mi się wydaje, bo teraz chcąc nie chcąc rap jest popularny teraz, i chcąc nie chcąc w internecie się natykam na takie utwory. 




Carrion - Dokąd To Zmierza 
No ten utwór, to majstersztyk! Chłopaki z zespołu rozpierdzielili tym kawałkiem system. Po pierwszym odsłuchaniu już wiedziałam, że tego numeru nie będzie można sobie z głowy wybić i trzeba będzie go słuchać dopóki się nie znudzi, ale oczywiście się nie znudził i jak go włączam nawet po przerwie, to przyjemność w jego słuchaniu jest jeszcze większa. 

Zdaję się, jak dobrze słyszę i rozpoznaję, to gitara basowa rozpoczyna utwór, i ten bas jest normalnie hipnotyzujący. Gdyby grać tym basem jak w tym numerze przed wężem, to on by "tańczył" w jego rytm. Potem dołącza perkusja no a po niej oczywiście reszta instrumentów, a wkrótce wokal. Gdy wjeżdża refren, to jest miazga. On jest melodyjny i mocny jednocześnie. A przy wersie "Ja mam, zamiast oręża,Zapas czystego powietrza!" słychać uderzenie dźwięków mocnej gitary, co świetnie podkreśla ten wers. No a potem znowu występuje ten hipnotyzujący bas, co robi takie chwilowe spokojne wcięcie w tym całym mocnym numerze. 

Tak więc, jak ktoś nie zna tego kawałka, a co gorsza tego zespołu, to ja nie wiem, jak tak można. Ogółem mówiąc to zespół robi kawał dobrej roboty, a w sumie to muzyki, która niekiedy jest lepsza od tej zagranicznej i powinien być bardziej znany. 




Panic! At The Disco "Pray For The Wicked"
Czym jest "Pray For The Wicked"? Albumem pełen dobrej muzyki! Ja potrafię go słuchać codziennie, na serio, czy to do czytania książki, cy podczas przeglądania internetu, czy to przed snem. Podczas słuchania utworów na tej płycie, to przy każdym innym numerze mam inne odczucia. Na przykład ostatni utwór, "Dying In LA", jest sobie smutną piosenką, która jest fajnym, spokojnym zakończeniem całej płyty, dodatkowo kojarzy mi się z jakimś dramatycznym filmem, albo w takim w którym jest smutna scena, czy jako piosenka lecąca na napisach końcowych. Natomiast podczas słuchania "Say Amen (Saturday Night)" wyobrażam sobie jakąś scenę z filmu akcji, co z resztą teledysk potwierdza. No a utwory "Hey Look Ma, I Made It", "One Of The Drunks" i "Roaring 20s" kojarzą mi się z jakimś serialem, bohaterowie sobie coś robią, a w tle pasujący do tego utwór, albo to co się dzieje idzie w jego rytm. Ech... Nie ma to jak porównywać muzykę do filmów, czy seriali... 

Nutki "High Hopes", "(Fuck A) Silver Lining" i "Dancing's Not A Crime" są nutkami do których ja bym tańczyła. "Old Fashioned" ma na początku charakterystyczny dźwięk saksofonu, który się przewija w utworze i jest jeszcze charakterystyczna gitara, której dźwięk jakbym już słyszała, albo przynajmniej bardzo podobny w jakimś innym kawałku tego zespołu. "King Of The Clouds" zaczyna się od śpiewania zwrotki z pauzami między słowami co jest świetnym zabiegiem i dzięki temu zostaje mi głowie po jej wysłuchaniu. 

Swietna płytka, utrzymana w świetnych energicznych utworach i zakończona jedną balladą, która kończy tracklistę i fajnie ją zwieńcza. Dodatkowo, z racji moich porównań do filmu, czy serialu szybko stwierdziłam, że w sumie to wszystkie te utwory w jakimś mogłyby się znaleźć, na pewno by gdzieś świetnie pasowały. 




Lordi "Sexorcism"
Tego tytułu trochę się bałam, powiedziałabym że obawy pojawiły się już przy informacji jak album będzie się nazywał i jaką będzie miał okładkę. Ale stwierdziłam, że go posłucham, bo tekst to inna sprawa, a muzyka to trochę inna sprawa, więc na tekst zwracać większej uwagi, o czymkolwiek by nie był. Dodatkowo stwierdziłam iż jak ten nowy album będzie mi się podobał, to przesłucham ich resztę płyt, bo ogółem to coś rzadko tego zespołu słucham, a szkoda bo dobrą muzykę robią, a dodatkowo jest zespołem jednym z pierwszych, jakich zaczęłam słuchać, więc trochę mi tego szkoda. 

Ale mimo tych moich obaw przez ten tytuł, i że dawno Lordi nie słuchałam, co mogłoby spowodować że ta nowa płyta mi się nie spodoba, to tak się nie stało. A nowe utwory są świetne! Dwoma udostępnionymi utworami jako pierwsze były "Naked In My Cellar" i "Your's Tongue's Got The Cat", gdzie drugi z nich spodobał mi się od razu, a co do pierwszego musiałam się przekonać, teraz uważam go za całkiem niezły utwór. Najbardziej słychać ten taki styl Lordi w "Romeo Ate Juliet", mocnym kawałku z trochę łagodniejszym refrenem. "Polterchrist" również mocny numer, z dodatkiem żeńskiego głosu na początku i przeplatający się w całym utworze z jakby balladowym refrenem, a balladą zaś można by nazwać tytuł "Slashion Model Girls". 

Natomiast "Rimskim Assassin" przypomina mi ogólną twórczość zespołu, taki charakterystyczny styl, a w refrenie powtarzane rytmicznie "rimskim" nieźle wbija się do głowy i chce się ten refren śpiewać podczas słuchania. "Sodomesticated Animal" jest świetnym utworem gdzie pierwsze słowo z tytułu jest fajnie przedłużone i ogółem też jest utworem, który chciałoby się śpiewać. Ostatni numer, "Haunting Season", jest trochę spokojniejszy, ale nadal z dobrą gitarką. W tym przypadku również mamy do czynienia z fanie powtarzanym słowem "hey" pod koniec, a wmieszane tu żeńskie chórki podsycają efekt. 

Płyta mi się spodobała, więc teraz muszę posłuchać pozostałych. Cieszę się, że nowe wydawnictwa Lordi, przypadło mi do gustu i przy okazji dało mi trochę mobilizacji, żeby jego dyskografię wziąć i posłuchać, bo ogółem jak już wspominałam rzadko słucham tego zespołu, jak i innych pierwszych gitarowych zespołów, których zaczęłam słuchać. 




Pewnie ten wpis powstałby trochę szybciej, gdyby nie ja, moje lenistwo i gdyby nie to, że pisanie szło mi jak krew z nosa, czyli mi nie szło. Stwierdzam, że opisywanie dźwięków, to trudna sprawa, ale mimo to jednak fajnie by było się tego nauczyć. Mam nadzieję, że kolejne, jak będą, to wyjdą lepiej. 


czwartek, 5 lipca 2018

Ktoś powiedział, że ja lubię koty?

Ja, kiedy mam okazję, to jej nie przepuszczę, i takiemu kotowi zdjęcie zrobię. Moja obsesja na punkcie kotów zwiększyła się jeszcze bardziej, od kiedy nie mam swojego, niestety, ktoś mi zabrał mojego Mruczka. Poniższe zdjęcia są trochę eksperymentalne, bo muszę się nauczyć, jaki tryb kiedy się używa w tej lustrzance, i szczerze mówiąc, to chyba trochę to potrwa bo jak myślę, że dany tryb będzie okay w daną pogodę powiedzmy, to się okazuję, że to jednak ten drugi tryb jest lepszy... Chyba sięgnę po instrukcję obsługi. Dlatego kotowe zdjęcia jedne są mało nasycone kolorami, przy drugich widać kolory.








Tym razem postanowiłam zrobić research, i poszukać to, co fotografuję. Poniżej mamy zdjęcia ptaka, który nazywa się kwiczoł. Dziwna nazwa. Jest wielkości kosa i podobnym wyglądzie drozda. Samiec ma czarne plamki na ciemieniu i czarny ogon, a u samicy te plamki są drobniejsze, a ogon brązowy i całe ubarwienie jest mniej kontrastowe. Dlatego mogę wnioskować, że na moich zdjęciach jest prawdopodobnie samiec, a na ostatnim samica.

Zamieszkuje małe laski, obrzeża kompleksów leśnych, zadrzewienia w pobliżu podmokłych łąk i pastwisk od nizin po górną granicę lasu. Czyli na terenach, wśród których mieszkam. Poza sezonem lęgowym przebywa również na polach, w ogrodach, wysadzanych drzewami alejach. Jest ptakiem licznym, jego liczebność zwiększa się na niektórych terenach.







A poniżej zaś, to nic innego, jak sójka. Jak widać wśród jasno brązowej barwy są charakterystyczne niebieskie pióra z czarnymi prążkami. Obie płcie są ubarwione tak samo i są podobnej wielkości. Jest ptakiem leśno - parkowym, ale występuje też licznie w lasach liściastych i mieszanych, niewielkich lasach pomiędzy łąkami i polami, dosyć często w parkach, sadach i ogrodach na półotwartych obszarach z grupami drzew, od nizin po górną granicę lasu w górach. Ostatnio jest częściej zauważany w miejskich zadrzewieniach. Unika obszarów bezleśnych i lasów mocno prześwietlonych. 











A to oczywiście kos.Poniżej jest samiec, a trochę wyżej, po sójce, była samica. Samiec to czarny ptak z charakterystycznym, pomarańczowym dziobem, a samica jest podobna, ale upierzenie ma brązowe. Samiec ma wyraźną obrączkę oczną o podobnym kolorze co dziób, która kontrastuje z ciemnobrązową tęczówką, a intensywność barwy jest związana z metabolizmem karotenoidów i świadczy o zdrowiu ptaka.

Kos zamieszkuje prawie wszystkie rodzaje krajobrazu kulturowego, w tym ogrody, parki, skwery, ogródki działkowe, dzielnice willowe, grupy drzew i krzewów na obszarach przemysłowych, sady, porośnięte krzewami wrzosowiska, a także otwarte pola, o ile osłonięte są na przykład żywopłotami. Obok zbliżonych do natury starych lasów pierwotnych zamieszkuje także lasy gospodarcze, przy czym preferowane są lasy liściaste względem borów. Ptaki podczas szukania pożywienie nie oddalają się zbytnio od zarośli oferujące im schronienie









No, chyba wystarczy, bo się przepracuję... Nie no żart. Jeszcze trochę roślinności jakiś kwiatów, drzew, czyli to co zwykle. U mnie zdjęcia są cały czas w podobnej tematyce, więc no. Nic nowego.

Mam nadzieję, że taki typ wpisu ze zdjęciami, gdzie piszę jakieś informacje czy coś, przypadnie do gustu. Kto wie, może zacznę opisywać też jakieś podstawowe informacje o roślinności, skoro jest jej tak dużo. Zobaczymy. A na razie to tyle. Może tu nie było jakiś rewelacyjnych fotografii, ale są fotografie i te ciekawe i te trochę mniej, a te trochę mniej ciekawe też szkoda mi nie wstawiać. Po za tym w przyszłości te zdjęcia będą na specjalnie dokupionym dysku, więc dla takich trochę mniej ciekawych, to dysku nie będę podłączać. Tak mi się wydaje. A dysk nie będzie podłączony cały czas do komputera, bo jak komputer mi padnie, bo już stary jest i nawet YouTube potrafi zaciąć, to szkoda mi będzie jak by przepadły. Nie znam się za bardzo na tej elektronice, ale takie jest moje rozumowanie. 

Dobra, miało być małe zakończenie, a mi jak zwykle teksty do głowy przychodzą...