piątek, 25 grudnia 2020

2020 sucks.

Rok 2020 zaczął się całkiem sympatycznie imprezą Sylwestrową kontynuowaną po północy. Było spokojnie, żyło się tak, jak przed nowym rokiem. Potem gdzieś zaczęły się pojawiać się jakieś wiadomości ze świata, na przykład o pożarach w Australii, które zasadniczo zaczęły się długo przed nowym rokiem. No i powoli zaczęły się rozchodzić informacje o pewnym wirusie z Wuhan. Można było delikatnie się przestraszyć, bo tam ludzie się zarażają i umierają. Po drodze pojawiały się rzeczy, które udowodniały iż niektóre informacje były fake, fakenewsami. Tym samym włączył się mój sceptyzm. Wkrótce niejaka korona wpadła też do Polski. Zakażenia były, ale w sumie to nie było jakoś krytycznie, tak jak we Włoszech na przykład. Znowu delikatnie pojawił się u mnie mały straszek, no bo nie wiadomo. Ale znowu pojawiały się wypowiedzi między innymi lekarzy, którzy mówili, że to w sumie nie jest groźny wirus, i że na grypę więcej osób umarło. No i w sumie mieli racje patrząc na statystyki. Pomyślałam, że bać się nie będę, ale jakieś tam środki ostrożności lepiej zachować, w szczególności, jak się jechało do miasta, bo we wsi w której mieszkam i w sąsiednich wsiach żadnego zakażenia nie było. Ale ci na górze wprowadzili lockdown. Pomyślałam, że w sumie dobrze, no bo dalsze zakażenia będą duszone w zarodku. I się zaczęło. Nie można wychodzić z domu, wszystko pozamykane, ludzie przestają chodzić do pracy, a ci co mogą, przenoszą pracę do domu. Na początku było poważnie, a potem w internecie pojawiały się kwarantannowe memy. W międzyczasie ludzie podzielili się na tych, co bardzo boją się wirusa, tych co twierdzą, że wirusa nie ma i tych co uważają, iż wirus jest, ale się go nie boją, nie ma takiej mocy jak go przedstawiają, i w ogóle wyjebane jajca. Ludzie zaczęli narzekać na siedzenie w domu, że nie mogą się spotkać normalnie ze znajomymi, pójść na jakąś imprezę, do kina, na zakupy do centrum handlowego. A ja? Tylko czytałam te ich narzekania, oglądałam memy i śmiałam się z niektórych z nich (no bo trochę ironia, jak osoby, które mimo spotkania ze znajomymi siedzą z nosem w telefonie narzekają, że muszą gadać z ludźmi przez messengera a nie na żywo) popijając sobie przy tym kawkę. Jestem osobą, która może policzyć na palcach u jednej ręki ile razy wychodzi z domu. Wychodzę z domu tak rzadko, że zwyczajnie nie odczuwałam tego zamknięcia. Dodatkowo mieszkam na wsi. Wkrótce, gdy obostrzenia powoli schodziły, no bo przecież wybory, można było zaczerpnąć trochę normalności. Wtedy wydawało się, że wszystko wraca do normy. Nawet szpitale zaczęły przyjmować na zabiegi, które przez lockdown zostały odwołane. Trochę się ojeździłam, bo mamę na różne badania przed zabiegowe woziłam. I jak czasami musiałam czekać na mamę, to mogłam pojechać do centrum handlowego. To był czas gdzie klęło się pod nosem, gdy zapomniało się maseczki. I to w sumie nadal jest aktualne. Potem przyszedł wrzesień i wszystko ponownie się zaczęło. Coraz więcej zakażeń, powolne zamykanie szkół, w końcu pozamykanie niektórych przedsiębiorstw. No i ogólnie kontynuował się ten cały cyrk. W 2020 nawet telefon mi się stłukł. Miałam w życiu pięć telefonów, trzy dotykowe i do tej pory poza rysami użytkowania gdzieś z tyłu telefonu, albo na plastikowym ekranie nigdy nic większego mi się nie stało, a tu potłukł mi się ekran! Do tego komputer prawie mi się zepsuł, że miałam breakedowna. I to już nawet nie chodziło o sam komputer, tylko o to, że po pierwsze, miałam tam zdjęcie referencyjne do ważnego rysunku, a po drugie miałam mnóstwo zdjęć, które zrobiłam, te pamiątkowe i te które lądują na moją stronę na Facebooku i Instagramie. Bym straciła kawałek historii i robotę ze zdjęciami zaczynałabym od początku, a dokumentacja rysunków by przepadła, co mnie dołowało. Na szczęście okazało się, że to uziemienie w gniazdku upozorowało zepsuty komputer. Normalnie tragikomedia. Dobrze, że tacie się przypomniało, iż takie coś może mieć miejsce i powiedział o tym. Komputer działa, ale parodniowa załamka była. A info na koniec roku o "kwarantannie narodowej" i godzinie policyjnej w Sylwestra, to już pominę. 

Kończy się grudzień i mam dość.

Mam dość tego, co robi rząd, mam dość tego, że nie można normalnie wyjść nawet do spożywczaka, te wszystkie zakazy, nakazy i inne godziny seniora. Dodatkowo żadnych koncertów, gdzie na dosłownie parę w roku chodziłam i nawet te parę mi zabrano. To samo z kinem, rzadko chodziłam, bo szłam na to, co naprawdę mnie interesowało. Nawet na nową "Mulan" nie poszłam. Toż to nawet na disko polo z koleżankami z okazji urodzin jednej z nich się nie poszło. Dobrze, że nie chodzę do szkoły teraz, bo to istna paranoja. Ten rok spowodował, że nawet ja, osoba która nie lubi ludzi, nie lubi przebywać między ludźmi, szczególnie w dużej grupie i czuję się najlepiej w swoim małym zaufanym gronie znajomych, chce wyjść z domu! Mnie, osoby, która trzeba namawiać, by wyszła z domu. Ja często z powrotu z centrum handlowego, od rodziny, czy nawet czasami od znajomych, muszę odpocząć od ludzi i pobyć sama ze sobą w pokoju, a 2020 spowodował, że brakuje mi koncertów, seansów w kinie i z chęcią bym gdzieś wyszła. Aby się teraz wspomina jakiś koncert, albo Juwenalnia, czy nawet wypad na koncert disko polo, bo koleżanka na urodziny zabrała. Cholera nawet do Empiku w spokoju pójść nie można. 

Mam nadzieję, ze z końcem 2020 roku zacznie być lepiej, że w końcu skończy się ta masakra i masakrycznie zły rok. Oby w przyszłym roku było mniej depresji i więcej sukcesji. 

Miałam zostawić tak ten wpis z samym tekstem mojego elaboratu, ale w trakcie pisania przypomniała mi się piosenka, która mówi "fuck 2020", z czym całkowicie się zgadzam. 


Nawet telefon ucierpiał w tym roku, nawet telefon... 


Scooter - FCK 2020 (Official Video HD)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz