sobota, 31 grudnia 2022

Playlista 34.

Na koniec roku można walnąć playlistą. Nie ma tu utworów z całego roku 😛, tylko z jakiegoś tam okresu czasu. Miałam na bieżąco robić takowe playlisty, ale właśnie MIAŁAM 😂. Będzie to na szybko pisane, bez "scenariusza", na luzie. Jest pierwsza w nocy, sylwester się zaczął, jak to piszę 😆.


1. Rammstein - Armee der Tristen
Od pierwszego usłyszenia oczarował mnie ten utwór. To jest taki majstersztyk, z magią, że za każdym razem, jak go słyszę, to ja płynę, albo raczej szybuję w kosmos, w galaktykę, jak w tym memie z tą charakterystyczną muzyczką. Ile razy bym go nie przesłuchała, ten utwór mi się nie znudzi, a swego czasu słuchałam go na każdym kroku, dzień w dzień, po kilka razy. Te pierwsze dźwięki są tak hipnotyzujące, a potem jak on się rozwija, i ta solówka klawiszy. Dodatkowo tekst znakomity i pasujący do mnie. Jeden z faworytów z "Zeit". Uwielbiam. 

Dodatkowa przyjemność jest taka, że moi dwaj bracia cioteczni również są oczarowani tym utworem, więc on nie działa tylko na mnie 😍.




2. Ghost - Spillways
Nowy album Ghost, "Impera", jest tak zrównoważona, że ciężko trochę było mi wybrać taki utwór, który mi się podoba najbardziej. Wszystkie mi się podobają na równo. Dodatkowo ja mam tak, że czasem nie mam jakieś większej ochoty na muzykę jakiegoś zespołu/artysty, i nowa muzyka przechodzi obok mnie trochę i zazwyczaj za jakiś czas mnie uderza jej dobroć. I tak mam z Ghost właśnie, niby mi się podoba, ale nie mam większego podrywu, żeby coś puścić od tego zespołu, aby Spotify na losowym jak mi puści, no to leci jakiś utwór lub z początku, jak wyszła "Impera", to słuchałam parę razy w całości.




3. Shinedown - Clueless And Dramatic
Tak jak przy Ghost miałam reakcję zobojętnioną, tak przy nowym albumie Shinedown miałam zupełnie odwrotnie. Album "Planet Zero" jest świetny i nie wiedziałam, który kolejny utwór wziąć do playlisty. Jednak tu tak leciały utwory często, że niestety mi się przejadły na jakiś czas. Na szczęście, jak po przerwie, robiąc tą playlistę, sobie tego utworu słucham, to nie czuje tego przejedzenia, to dobry znak 😛. Niestety czasem przesadzam z odtwarzaniem niektórych utworów. "Clueless And Dramatic" zaczyna się świetną gitarą, która potem nadal sobie płynie. Cały utwór jest energiczny, a melodyczny refren powoduje, że głowa sama kiwa i przy okazji powoduje, że niespodziewanie utwór się kończy.




4. Aurora - Heathens
To jest jeden z tych utworów, które z początku mi się nie podobały, ale jak się usłyszało w pewnym momencie, to tak wjechał, że potem nie opuszczał przez jakiś czas głośników. Taki magiczny klimat, z którego w sumie Aurora jest znana. Rozpoczyna się powoli pojedynczymi dźwiękami, przy refrenie melodia się rozwija, przy kolejnej zwrotce dodanych jest trochę więcej dźwięków, po drugim refrenie utwór spowalnia i jest bridge po którym jest taka muzyczna solówka, którą uwielbiam i dalej sobie utwór płynie i na końcówce dzieje się najwięcej. Bardzo lubię ten utwór, to jak brzmi, jak jest skomponowany, a najbardziej lubię moment tego bridge.




5. Stromae - Riez
Trzeba było mi wybierać z trzech utworów, ale w końcu padło na "Riez". Przyjemny, spokojny utwór, który ma w melodii kojarzące się z Chinami dźwięki, ale nie tylko. Fajny ma klimat, taki spokojny vibing cat się włącza.




6. Muse - Will Of The People
Głos ludu, który brzmi, jakby był na proteście, rozpoczyna ten utwór i brzmi to świetnie. Tutaj wszystkie gitarowe riffy są zajebiste, po prostu. Refren fajny melodyczny. Po bridge'u jest fajna solówka. Muse elegancko przygotowywał do swojej nowej płyty. Ten kawałek był delikatnie zapowiadany i po samych zapowiedziach czekałam na niego. Zainteresował mnie samym tym głosem ludu, który powtarza "Will Og The People". Myślałam, ze delikatnie inaczej będzie brzmiał ten utwór, ale ostatecznie, jak go przesłuchałam na premierze, to mi się spodobał od razu i nie było czegoś takiego, ze się zawiodłam, czy coś.




7. Harry Styles - Little Freak
Coś spokojnego, delikatnego, gdzie muzyka otula jak ciepły kocyk. Przesłuchałam nowy album Harry'ego i w całości całkiem spoko, ale tylko "As It Was" i "Little Freak" zostały u mnie na playlistach. Może kiedyś przesłucham ten album drugi raz i wtedy się zobaczy, czy coś się zmieniło. Bardzo podoba mi się jak w "Little Freak" brzmi głos Stylesa, jak sobie przygrywa gitarka.




8. Bloodywood - BSDK.exe
Po raz kolejny musiałam wybrać pośród trzech utworów, bo nie chce, żeby w każdej playliście pojawiali się ci sami artyści, mimo iż z innymi utworami. Bo ogólnie utworów się dużo zbiera na kandydatów do playlisty 😛. Wybrałam "BSDK.exe", bo podoba mi się początek tego utworu, jak stopniuje napięcie, świetne wokale rapowe i metalowe we zwrotkach, Pre-Chorus i krzyczany wokal na refrenie. Świetny breakdown, po którym jest taki spokojniejszy moment z chórkami i z tak jakby przemową, a kończy się taką agresywną gitarą. No całość jest po prostu genialna. Jak cała płyta Bloodywood z resztą.




9. Badflower - Murder Games
Spokojny i delikatny głos na zwrotkach, stopniowanie utworu powtarzającym się "Games, murder games", po czym jest mocny refren, jest też świetna solówka. To jak ten utwór jest zbudowany, oraz jego mroczny klimat spowodował, że nie raz grał on w głośnikach.




10. Imagine Dragons - Higher Ground
Kolejny doskonały utwór od Imagine Dragons. "Higher Ground" wygrał z "Sirens" i "Blur". Delikatny głos wokalisty na zwrotkach i mocny na refrenie. W ogóle to jak operowany jest głos na refrenie to jest coś niesamowitego. Bardzo podoba mi się emocjonalna strona tego utworu.




11. Falling In Reverse - The Departure
Zapoznając się z muzyką Falling In Reverse i słuchając pierwszy raz albumu, na którym znajduje się ten utwór, "The Departure" od razu zostało mi w głowie. To trochę taka rockowa symfonia, wszystko tu płynnie przechodzi, a słuchając płynie się razem z utworem.




12. KARAŚ/ROGUCKI - Film
Na Karasia z Roguckim zawsze można polegać. Tu zdecydowanie jest vibing cat. Uwielbiam, jak grają tu instrumenty, a jak Rogucki zaczyna śpiewać "posłuchaj ciszy", no to ja już w innej galaktyce. Cieszę się, że są takie piękne kwiatki w polskiej muzyce.




13. Slipknot - The Dying Song (Time To Sing)
Drugi utwór, który zapowiadał nowy album Slipknot i jaka to potęga! Już jak się zaczyna, od "Put your hands into the water", to pochłania a dalej jest coraz lepiej. Świetne gitary, świetna gitarowa solówka, lubię moment śpiewanego przed bridge "Maybe you've been down too long" i z resztą sam bridge też zajebisty. Kiedy wyszedł ten utwór, i pierwszy raz go usłyszałam, to od razu mnie miał. 




14. LUXTORPEDA - "PRZYGOTUJ SIĘ NA NAJLEPSZE
Luxtorpeda to jednak Luxtorpeda. Świetna gitara, świetne wokale, świetny tekst. Utwór daje powera, a na koncercie, na żywo brzmi jeszcze lepiej.




15. Yungblud - Memories
Ponownie utwór, którego brzmienie lubię. Fajnie gra gitara akustyczna, jest też fajna solówka, podoba mi się wokal Yungbluda, jak i Willow, ona takiego fajnego akcentu dodaje. Z początku trochę ignorowałam ten utwór, ale pewnego razu odtworzyłam na Spotify playlistę, leciało po kolei, i leciał właśnie ten utwór i sobie pomyślałam, że kurde "dlaczego ja tego częściej nie słucham", no i zaczęłam słuchać częściej.




16. Five Finger Death Punch - IOU 
Świetny utwór z taki rage'm i zajebiście grającymi gitarami. Fajnie tak klimatycznie się zaczyna, delikatny Pre-Chorus i mocny refren, a po instrumentalnej przerwie bridge, który lubię. Również z początku przeszłam obok tego utworu obojętnie, ale w radiu zaczęłam go słyszeć i wjechał mi do głowy.




17. MCC [Magna Carta Cartel] - Savantgarde
Zaproponowane przez Spotify, i jakie to jest świetne! Jakie to ma klimat! Delikatna muzyka na zwrotce, a na refrenie walnięcie. Wokal cały czas tak samo łagodny. Jest też solóweczka gitarowa. Czasem warto posłuchać tego, co Spotify podsuwa, bo właśnie zdarzają się takie perełki.




18. Labrinth - Washing Off The Blood
Taki mały powrót do początku roku, gdzie "Euphoria" była oglądana. No muzyka do tego serialu jest klimatyczna. Ile razy bym nie słyszała chociażby tego utworu poniżej, to wprowadza mnie w jakiś trans muzyczny.




19. Hollywood Undead - City Of The Dead
Ponownie jeden z tych utworów, co go na okrągło słuchałam. No cóż, świetne gitary, ale i bębny świetnie grają, refren, który czepia się głowy, i całość ma taki klimat, że jak się jedzie samochodem, to się czuje jak jakby było się w filmie.




20. Skunk Anansie - Can't Take You Anywhere
Zasłyszane w radiu. Wokal jest tak charakterystyczny, że po usłyszeniu w głowie słyszałam aby "Can't take you anywhere, 'Cause you'll just do it again". Na początku grają fajne klawisze, wokal zaczynający utwór również mi się podoba, a na refrenie robi taką rozróbę. Genialny kawałek.



wtorek, 20 grudnia 2022

Void Stiles fanart.

Dawno nie było nic z rysowania. Nie było jakoś po drodze. Chciałam więcej pisać między innymi o rysowaniu, ale na razie to mi tak średnio to wyszło. Po ostatnim wpisie to jest idealny czas na coś lekkiego. Ten rysunek ma już rok, ale nadal jara mnie to, jak mi wyszedł i to jak on powstawał.


Inspiracja
Ludzie, którzy coś tworzą, często są czymś zainspirowani. Filmem, serialem, zdjęciem, namalowanym przez kogoś obrazem lub narysowanym rysunkiem, albo jakąś sytuacją w życiu, no chyba wszystko potrafi zainspirować. Anyway. W tamtym czasie oglądałam dużo filmików z "Teen Wolf" robione przez fanów (ta, zamiast w końcu obejrzeć w całości ten serial, to ja filmiki oglądałam...), na Instagramie miałam dużo fanowskich kont zaobserwowanych i tam publikowane były różnego rodzaju filmiki, przeróbki. Też jak się oglądało takie rzeczy, które miały w hasztagach nazwę serialu, czy cokolwiek co do niego nawiązuje, to Instagram sam proponował potem podobne te posty (w sumie nadal tak jest). Takim sposobem trafiałam również na różnego rodzaju fanarty, a kilka z nich dotyczyły pewnej sceny. Ja bardzo lubię tą scenę. Te fanarty były z różnych perspektyw, nawet potrafiły się aby dwoma milimetrami różnicy w kadrze różnić, ale nie było takiego fanartu, gdzie postać patrzyłaby na wprost. Postanowiłam poszperać, czy oby na pewno nikt nie zrobił z perspektywy na wprost, tak jak ja to sobie wymyśliłam, no i nic nie znalazłam, co mnie ucieszyło, bo ja taki zrobię. Dodatkowo większość fanartów było robione na komputerze, a ja miałam zrobić swój tradycyjnie. Te fanarty były na zasadzie, że była postać, a właściwie jej zarys, bo koszulka jest jednolitego koloru, twarz jest jednolitego koloru, włosy i inne elementy też są jednolitego koloru, bez żadnych cieni, czy szczegółów. Trochę tak jakby ktoś wziął zdjęcie, wziął próbkę koloru koszulki z tego zdjęcia, i zamalował koszulkę robiąc jednolity, uproszczony obrazek. Też w swoich poszukiwaniach nie widziałam ujęcia z tej sceny, którego ja chciałam, więc sobie sama zrobiłam. 




Przygotowania
Miałam referencje, ale jeszcze nie zaczęłam rysować. Najpierw chciałam się dowiedzieć, jak narysować kogoś z głową lekko w dół i uniesionym wzrokiem. Znowu musiałam pogrzebać w internecie. Chwilę to zajęło, żeby coś znaleźć, ale znalazłam bardzo dobrą rzecz. Godzinny materiał, gdzie na wideo pokazane zostało krok po kroku, in real time, nie w przyśpieszonym tempie, kilka perspektyw rysowania głowy. Bardzo cenny materiał, idealny jak ktoś się uczy, albo zdobywa informacje tak jak ja, kiedy mu potrzeba. Dlatego poniżej go zostawiam. 

How to Draw Faces Looking Down || Loomis Method Monday Ep 3


Wszystko rozpoczyna koło. Przez takie ćwiczenia, to koła rysowane odręcznie będą wyglądały jak od cyrkla 😆. Się ich orysowałam, wiem co mówię. 



Koło podzieliłam na dwa. Wyznaczyłam krawędzie twarzy oraz zaznaczyłam przyszłą górną część nosa, ten taki krzyżyk trochę poniżej połowy koła.



Linię dzielącą koło na dwa, podzieliłam na trzy. Środkowa linia jest tam, gdzie był wcześniej ten krzyżyk. Powyżej jest linia włosów na czole, a dolna linia jest na części koła. Do tego zaczęłam przedłużać twarz (te małe kreseczki poza kołem).



Dorysowałam czwartą część do tamtych trzech, poniżej koła mniej więcej podobnej szerokości. To w przyszłości będzie brodą.



Rzeźbienie nosa. Na początku nos to proste linie, składające się z trochę trapezów, trochę trójkątów, a i koło też się znajdzie. A od nosa idą dwie linie, które mówią gdzie mają być usta i zostawiłam tam uśmiechającą się linię. 



Usta. Właściwie górna warga. Widać, że narysowałam ją trochę wyżej i są dwie opcje, albo tak było na filmie, albo ja narysowałam ten wyznacznik ust za nisko. Już nie pamiętam dokładnie, co tam się zadziało. No i poniżej zaznaczyłam cień dolnej wargi. 



Następnie dużo się dzieje. Na moim szkicu pojawiły się uszy, zarysowane czoło, skronie i kości policzkowe. Narysowane zostały też żuchwa i szyja. Na wysokości czoła jest koło, które pomagało umiejscowić wszystko w tamtym obszarze, by potem móc od tego rysować kolejne elementy. 



I ostatnie. Tu pojawiły się oczy i przy nich, jak właściwie przy całym tym szkicu, orysowałam się linii pomocniczych, jak nigdy wcześniej. Ale dobrze, bo zobaczyłam co od czego wychodziło, co z czego się brało, takie rozłożenie wszystkiego na czynniki pierwsze. Podczas wykonywania tego szkicu analizowało się, co, gdzie i jak. Jak od linii idzie inna linia, a od niej jeszcze kolejna linia, i tak dalej. Po skończeniu rysowania tego, byłam zadowolona jak to wyszło. Robiłam taki szkic pierwszy raz, a zazwyczaj za pierwszym razem to mi koślawce wychodzą, więc już pierwszy i dobry krok zrobiłam, w kierunku tego mojego przyszłego rysunku. 




Powoli do szkicu
To co kolejno robiłam, to to samo, co wcześniej, tylko ze zdjęcia referencyjnego, z którego chciałam wykonać rysunek. Dosłownie rysowałam to, co w poprzednim szkicu, tylko przystosowywałam wszystko do twarzy Stilesa. Ja się nie spodziewałam, że to pójście na łatwiznę w ogóle wyjdzie. Oczywiście wszystko brudne, kanciaste, no ale to pierwszy szkic. 




Jako ciekawostkę tutaj dam, że jak rysowałam, to moja głowa powiedziała po prostu "zrób to", i zmierzyłam linijką brwi. Okazało się, że są zbliżone do siebie długością. Dobre mam oko.


Ten kanciasty szkic, który mi wyszedł, przetarłam gumką chlebową, żeby linie zrobiły się trochę wyblakłe. Potem zaczęłam wyrysowywać na nim mniej kanciaste elementy, bardziej szczegółowe. 



Mimo, że pojawiło się dużo elementów, to nadal luźny szkic. Byłam pod wrażeniem, że tak mi wyszedł pierwszy szkic mojego rysunku. Dosłownie od razu wyszło mi to co chciałam, Zazwyczaj, to jest parę szkiców i na każdym coś dopracowuje, zanim wyjdzie mi coś na poziomie tego poniżej. A tu, zrobiłam kanciaka, na tym narysowałam więcej szczegółów, i jest szkic. Luźno zarysowane włosy, plus minus zarysowane brwi, oczy, nos. Też powstała koszulka. 



Poprzednia kartka miała już dość w sobie ołówka, więc znajdujący się na niej szkic przekalkowałam na nową kartkę i na niej wdawałam się w szczegóły. Już bez zbędnych kółek, kresek i innych wcześniej potrzebnych do naszkicowania. 



Powstała bujna czupryna, koszulka i wszystko jest czyste. Jeszcze okolice włosów, na przykład przy czole, jest kanciasta, a u góry są niedbale poprowadzone linie, ale to nie koniec szkicowania. Plus jak na drugi szkic, to i tak dobrze to wygląda.



Powstała jeszcze jedna kalka. Tylko zostało to odbite tak, by głowa wyglądała na przechyloną na bok, tak jak było na referencji. Zwyczajnie na prosto było mi to lepiej i lżej narysować do tego etapu. 




Czas na trochę czarnego
W ruch poszły czarne pisaki. Na początek zrobiłam taśmę na ustach, bo wiedziałam, że ona na pewno będzie cała czarna. Z resztą jeszcze dokładnie nie wiedziałam co zrobię. Na tym etapie momentami były improwizacje. Myślałam w jaki sposób zrobić włosy, czy robić jakieś pojedyncze kosmyki, albo jakieś odbłyski włosów, albo myślałam w jaki sposób zrobię koszulkę. Ostatecznie wszystko wyszło samo w praniu.



Z włosami skończyłam na prostocie. Stwierdziłam, że jak tu coś dodam, to może być za duży bałagan i zostawiłam takie czarne proste, jakie jest. MICRONem 02 zrobiłam najcieńsze włoski, na przykład te przy skroni. Wypełniłam całość, dla ułatwienia i przyśpieszenia pracy, użyłam takiego grubego markera ze Staedtlera. A tam gdzie trzeba było, wzięłam coś precyzyjnego.



Potem już nic nie dokumentowałam, bo to a to przerwy w pracy nad nim, a to trzeba było szybko ten rysunek kończyć, bo trzeba było brać się za coś nowego. Zawsze, jak coś rysuje, to ktoś coś chce ode mnie 😆. Wszystko zrobiłam na zasadzie linii, albo cienia i nie wdawałam się w szczegóły. Rysunek jest w uproszczeniu, bo taki miałam właśnie zamysł. Podczas rysowania myślałam nad tym, czy czegoś nie dodać na twarzy, jakiegoś cienia, zaznaczenia linią kości policzkowej, czy cokolwiek, ale porzuciłam ten zamysł, stwierdziłam, że nie ma co kombinować, jeszcze coś zepsuje. Dlatego na twarzy to głównie linie. Rysując koszulkę nie chciałam, żeby była cała czarna, więc spróbowałam zrobić teksturę pomarszczonego materiału. Nie wygląda identycznie, ale coś tam więcej się dzieje.




Parę słów
To prosty rysunek, ale robota nad nim była rozłożona w czasie, bo zaczęłam po dwudziestym sierpnia, a data ukończenia to piętnasty listopad. Pamiętam, że nie chciałam się z nim śpieszyć, zważywszy na to, że w niektórych momentach nie wiedziałam co zrobię. A do tego mam dużo rzeczy, które lubię robić, więc pewnie w międzyczasie się czymś tam zajmowałam. Bardzo podoba mi się, jak ten rysunek wyszedł. Nawet po takim długim czasie nic mi się nie pozmieniało, plus, nawet nie widzę niczego niepoprawnego, złego czy cokolwiek. Nie ma też niczego, co bym zrobiła inaczej. Chyba ten rysunek musi być dobry, bo skoro bym nic nie zmieniła, nie widzę niczego złego i w ogóle na niego nie narzekam, a zazwyczaj po czasie mam jakieś uwagi do swoich rysunków.

Mam jeszcze kilka rysowniczych rzeczy, o których będę chciała napisać, ale kiedy się pojawią takie wpisy, tego nie wie nikt. Wiem, że będę chciała spróbować napisać je w wersji na papierze, póki mi nic tu nie wyskoczy, żeby aby móc wyciągnąć i przelać to na wersję elektroniczną w przyszłości.


czwartek, 8 grudnia 2022

"For what I did I should be dead". | "Dahmer - Monster: The Jeffrey Dahmer Story"

Ostatnio w internecie głośno się zrobiło o serialu Netflixa. Mimo, że mi się schodzi z pisaniem tego wpisu, to zdążyło trochę to ucichnąć, ale i tak nadal gdzieś tam jeszcze powraca ten temat, jak bumerang. Pojawiały się nagłówki typu "Czy to nowy hit Netflixa?", "Czy pobije popularność jakiegoś tam serialu" i inne temu podobne. Ja na początku olałam to, jak typowy ignorant. Jak se piszą, to niech se piszą, zazwyczaj nic ambitnego w czymś taki mnie ma. Ale, natknęłam się na reklamę z trailerem, i już nawet nie pamiętam co przykuło moją uwagę, że zechciałam zobaczyć ten trailer. Po jego obejrzeniu miałam tylko takie "okay". Jednak YouTube nie pozwolił mi zapomnieć o tym temacie i zaproponował mi wideo od YouTuberki, którą od czasu do czasu oglądam, a że lubię jak robi swoje filmy, to kliknęłam i w ten mówiący o Jeffreyu Dahmerze. Im dalej szło się w tą historię, tym bardziej opadała szczęka, no bo jak coś takiego mogło się wydarzyć. Po tym wideo oczywiście YouTube nie próżnował i zaproponował mi kolejne, od innej osoby, tylko z przed roku, i pomyślałam, a zobaczę. Okazało się, że w inny sposób ta historia została opowiedziana, no i trochę lepszy. Sprawa Dahmera tak mnie zaintrygowała, tak mi została w głowie, że zachciało mi się obejrzeć serial. I tak niechcący "Dahmer - Monster: The Jeffrey Dahmer Story" został najszybciej obejrzanym przeze mnie serialem. 



Nie wiem, czy w takim przypadku można mówić o spoilerach, bo w końcu jest to oparte na wydarzeniach, które faktycznie miały miejsce. Gdzieś tam widziałam, że ludzie ostrzegają przed spoilerami. Ja zaznajomiłam się ze sprawą Jeffreya Dahmera przed obejrzeniem tego serialu. Więc pewnie nie będę ostrożna, by o czymś nie wspomnieć. Szczególnie, że minął już ponad tydzień od obejrzenia, w momencie, kiedy to piszę, a moja głowa dalej przetwarza informacje, bo nie wiarygodne jest to, co Dahmer uczynił, jak długo nie został złapany, choć były do tego okazje, albo nie mieści się w głowie, że można było mieszkać z takim człowiekiem, oraz tym podobne myśli, nawiedzające moją głowę. Tak mi się ta sprawa ostała w głowie, że w jeden dzień, jak obejrzałam trailer, obejrzałam te dwa filmy na YouTube, plus gdzieś tam dodatkowe informacje, postanowiłam obejrzeć serial Netflixa, a zaczęłam następnego dnia, co u mnie jest rekordem, bo ja zanim coś zacznę oglądać, to mniej lub bardziej się schodzi.

Przed rozpoczęciem oglądania tego serialu trochę się bałam. Miałam obawy, co mogę zobaczyć w tym serialu. Oglądając rzeczy związane z Dahmerem, albo coś tam o serialu, niby trochę oswoiłam się z tematem, to mimo to, taki dziwny niepokój miałam, wiedząc, co ten człowiek uczynił. Oczywiście wiedziałam, że serial jest serialem i nie pokarzą tam też nie wiadomo czego, ale myśli w głowie robiły swoje. Też to nie była moja pierwsza styczność z jakąś sprawą kryminalną, bo kiedyś oglądałam streamy, gdzie YouTuber opowiadał o różnych mordercach, tak zwanych wampirach, i nie tylko, którzy swego czasu byli w Polsce. Po omówieniu tych polskich miał potem omawiać tych z zagranicy, ale niestety porzucił projekt. I niektóre usłyszane historie mocno zahaczyły się u mnie w głowie, a myśląc o nich miałam takie, jak to możliwe, że do czegoś takiego doszło, albo, jak ludzie są zdolni do czegoś takiego. To ze sprawą Dahmera też tak miałam, tylko cztery razy bardziej, z jakiegoś powodu. Jeszcze dodatkowo wybrałam sobie dzień, żeby zacząć oglądać, w którym byłam po nieprzespanej nocy, więc przez brak snu głowa pracowała na najmniejszych obrotach, tym samym produkowała dziwne myśli, a po obejrzeniu dwóch (a miał być tylko jeden) odcinków tego serialu produkowała jeszcze dziwniejsze. Nie polecam ciężkich seriali oglądać po nieprzespanej nocy. Nocy nie przesypiać też nie polecam. 



Pierwszy odcinek 
"Dahmer - Monster: The Jeffrey Dahmer Story" rozpoczyna historię tego mordercy... od końca, i widzimy go, sportretowanego przez Evana Petersa, przychodzącego do swojego mieszkania razem z drugim mężczyzną, który był jego ostatnią ofiarą. Przedstawione jest jak mniej więcej wyglądała rutyna Dahmera. Tracy Edwards, który dał mu się zaprosić, już przy wejściu poczuł, że coś jest nie tak, na pewno z zapachem w mieszkaniu, dlatego zachowuje czujność, a gdy jego obawy się sprawdzają i nadarza się okazja, ucieka stamtąd. Wraca z policjantami, który w poszukiwaniu kluczy do kajdanek, które na swoim nadgarstku miał Edwards, znajdują zdjęcia, polaroidy, na których były poprzednie ofiary Dahmera. Policjant w szoku. Jeffrey Dahmer próbował uciec, ale mu się nie udaje i dochodzi do jego zatrzymania. I gdy był przyduszony do podłogi przez kolano policjanta, wymamrotał "For what I did I should be dead", za to co zrobiłem powinienem umrzeć. Podczas oglądania nie zwróciłam na to uwagi, bo w sumie skupiałam się na tym, co działo się na bieżąco na ekranie, ale jak robiłam sobie notatki do tego wpisu, to to zdanie zostało mi w głowie. Nie mam pojęcia dlaczego. Zajęło mi to myśli na chwilę. Nie była to jedyna rzecz, która spowodowała u mnie przemyślenia. 

Moment, w którym Jeffrey zostaje wyprowadzony ze swojego mieszkania przez policjantów, był w delikatnym zwolnionym tempie, jakby twórcy chcieli podkreślić ważność tego momentu. Sąsiedzi będący na korytarzu rozmawiają z policjantami i widzą, jak ich sąsiad jest zabierany. Glenda Cleveland, mająca Dahmera za ścianą, wykrzykuje, że wiele razy zgłaszała, iż coś jest nie tak, ale nikt jej nie słuchał. Kamera skupia się się na twarzy Jeffreya, która była kamienna, nie było na niej kompletnie żadnych emocji. I ta niedługa scena zapadła mi w pamięć. Również nie wiedziałam dlaczego. Więc postanowiłam nad tym pomyśleć. Obejrzałam parę razy ten moment, próbując może coś zauważyć, może dojść do jakiegoś wniosku, przemyśleń, cokolwiek. Co nie było proste, bo próbując robić cokolwiek przy tym wpisie kompletnie nie mogę się skupić i momentami czuje się, jakbym nie umiała złożyć zdania oraz nie znała żadnych wyrazów. Ale wracając. Wiadomo, że podczas oglądania człowiek skupia się na tym, co na bieżąco dzieje się na ekranie i nie wszystko wyłapuje, a przemyślenia nie przychodzą od razu. Więc przyglądając się tej scenie, zwróciłam uwagę na stojących na korytarzu sąsiadów. Widzą oni, jak ktoś będący w tym samym budynku, kogo mijali na korytarzu, zostaje wyprowadzany przez policję i podejrzenia niektórych się potwierdziły, że za drzwiami mieszkania tego człowieka działy się złe rzeczy. Też z racji tego, że kamera patrzy się na twarz Dahmera, no to chcąc nie chcąc i jemu się przyglądałam. I w tej kamiennej twarzy zauważyłam, że on doskonale zdaje sobie sprawę, że to koniec, dokładnie wiem co zrobił i co go czeka.

Tymczasem na policję wezwany zostaje ojciec Jeffreya, Lionel. Dwóch policjantów mówi mężczyźnie o czynach jego syna, a w tle tego co mówią są przebitki z tego, jak prowadzone są działania policji w mieszkaniu Jeffa. Robią zdjęcia temu, co tam znaleźli. Głowa w lodówce, części ciała w zamrażarce, czaszki i narzędzie typu nóż i młotek w sypialni, polaroidy, szkielet, czy torsy w beczce. Oczywiście ojciec w szoku, a dwaj detektywi zostawili go samego, żeby się oswoił z tym co usłyszał. 

Po pierwszym odcinku okazało się, że serial zaczyna się w miarę spokojnie. Stopniowo widzimy pewne rzeczy. Razem z postaciami poznajemy oblicze Jeffreya. Z Tracy Edwardsem wchodzimy do jego mieszkania i zauważamy niepokojące poszlaki, potem jego czyny, no i doprowadzenie do aresztowania, a z jego ojcem, dowiadujemy się czego złego dokonał Jeff, i jak te pierwsze dowody znalezione tuż przed zatrzymaniem, to był początek góry lodowej. Dobrze, że w tym pierwszym odcinku tak stopniowo przedstawione były wydarzenia, na początku tak pojedyncze rzeczy pod względem jakiś mocniejszych elementów, że o tak określę i dopiero na końcu coś więcej. Nie bombardowali od razu jakimiś masakrycznymi detalami, tylko dawali poszlaki na początek. Mogłam dzięki temu okiełznać formę i teść serialu, w jaką stronę on pójdzie i czego się spodziewać w kolejnych odcinkach.



Drugi odcinek zaczyna się ujęciami dziennikarzy zdających relację z pod bloku, w którym mieszkał Dahmer, to co działo się pod budynkiem, oraz prowadzonym przez policjantów Jeffreyem na posterunku, którego wkrótce zaczynają  przesłuchiwać. A razem z przesłuchaniem serial wraca do dzieciństwa Jeffa. Po opowiedzeniu fragmentu z dzieciństwa przeskakujemy do momentu, gdy jest młodym dorosłym, a po tym fragmencie pokazują nam dorosłość Jeffreya, no i jedną z jego ofiar. 
Pokazali nam po kawałku trzy okresy Dahmera, by potem w kolejnych odcinkach rozwijać te wątki. 

I tak poznajemy to, co działo się, gdy matka Jeffa była z nim w ciąży, poznaliśmy jego dzieciństwo, jego czasy liceum, gdy został wysłany na studia, czy do wojska, okres, kiedy mieszkał z babcią, a potem w swoim mieszkaniu. 

I właśnie kiedy Jeff był w łonie matki, jego rodzice mieli sprzeczki. Scena, kiedy są razem u lekarza sugeruje to, no bo pod tym względem, no to tylko to pokazali, w tej krótkiej scenie. Ale jak podczas jednej rozmowy byli na siebie cieci, no to można domyśleć się, że to raczej było na porządku dziennym. W ogóle widać, że ta ich relacja to taka mocno nie zdrowa była. Lionelowi nie podoba się, że jego żona bierze dużo tabletek i martwi się, czy to nie ma wpływu na dziecko. Ta zaś wymienia, która z tabletek w czym jej pomaga, z czego można wywnioskować, że kobieta ma problemy ze zdrowiem psychicznym.

No i Jeff od najmłodszych lat widział te kłótnie rodziców oraz całokształt tej ich niezdrowej relacji. Ojciec w nerwach wychodzi z domu po takich kłótniach, i w ogóle rzadko w nim bywa, a jak matka Jeffa, Joyce zostaje zabrana przez ambulans po próbie samobójczej, ten twierdzi, że udaje, by zyskać na atencji. Generalnie, to Jeffrey jest cichym, spokojnym chłopakiem, który jest samotnikiem i ma nietypowe zainteresowanie, które wzbudziło się po tym, jak towarzyszył ojcu przy usunięciu szczątek zwierzęcia z pod ich domu. Małemu Jeffowi podobał się dźwięk uderzanych o siebie kości. Ojciec pokazuje mu co nieco, czy to u zwierząt, czy to jakieś chemiczne rzeczy. Ojciec nie widział niczego złego w tym, że jego syn ma jakiekolwiek zainteresowanie, bo do tej pory nie miał żadnych, plus mógł dzielić się swoją pasją to chemii z synem, natomiast matka uważała to za obrzydliwe. 



W wieku młodzieńczym Jeffreya nic się nie zmieniło, rodzice nadal się kłócą, nadal fascynują go martwe zwierzęta, więc sekcja martwego prosiaka na lekcji w szkole była dla niego przyjemnością. W szkole też wygłupia się "doing a Dahmer", udając objawy mózgowego porażenia dziecięcego. Ale dochodzi do tego, że jego rodzice biorą rozwód. Ojciec nie mieszka w domu, a matka wraz z młodszym synem, bratem Jeffa, Davidem, wyjeżdża. Scena, jak matka Jeffa pakowała manatki i syna do auta oraz po wykrzyczeniu między innymi tego, że nie interesowało ją to, co Jeff z Lionelem robili, ale w sumie to chciała, żeby ją chociaż spytać o dołączenie, odjechała zostawiając tak po prostu starszego syna pod domem, no to ona była przykra. Zwyczajnie mi się smutno zrobiło. Patrząc na tą historię do tego momentu, ja widziałam osamotnionego chłopaka, którego rodzice niby byli, a jednocześnie ich nie było i dodatkowo musiał patrzeć się na ich niezgodę, co więcej tamci się rozwiedli i ostatecznie został sam w domu i popadł w pijaństwo. Plus Jeff był traktowany tak, jakby go nie było. Na tym etapie to brzmi jak historia młodego człowieka, któremu trafiło się nieszczęśliwe życie. Na co dzień ma się do czynienia z historiami osób, którzy są osamotnieni, czy niezauważani przez własnych rodziców, tylko niekoniecznie ktoś taki potem staje się mordercą. 

Poza piciem alkoholu, Jeff zainspirowany chłopakiem, którego widział jak biegał, zaczyna ćwiczyć, chce zbudować sylwetkę. Zaś co do tego chłopaka miał plan, ale ostatecznie z niego zrezygnował z jakiegoś powodu, i go nie zaatakował. Lecz pewnego razu postanawia zabrać autostopowicza, Stevena Hicksa. Przekonuje go propozycją wypicia paru piw i podwózką na koncert, na który się wybierał. Po paru godzinach pobytu w domu Jeffreya, Steven chciał wyjść, co Dahmerowi się nie spodobało, i jakby coś się w nim przestawiło, na ekranie było to widać, jak jego wyraz twarzy się zmienił, z takiego miłego chłopaka, do takiego pełnej furii, wpadł w szał pod wpływem którego wziął obciążnik ze sztangi i uderzył Stevena w głowę, a następnie go udusił. Jednak gdy Jeffa opuszczają emocje, i zdaje sobie sprawę co zrobił, jest w szoku, oraz jest przerażony. Pierwsze co mu przyszło do głowy, to ukrycie ciała pod domem, tam  gdzie swego czasu, będąc dzieckiem patrzył jak ojciec wyciągał szczątki martwego zwierzęcia. Zaś pod osłoną nocy wziął to ciało do garażu i je rozfragmentował. Potem worki z fragmentami ciała chciał wywieść, ale w trakcie drogi zatrzymała go policja. Policjanci wyczuli od niego alkohol, który oczywiście pił, a na pytanie co się znajduje w tych workach, Jeffrey odpowiedział, że ścinki z podwórka, bo przez rozwód rodziców nie może spać i zajął się pracami ogrodowymi. Jeden z policjantów mówi, że chłopak ma osiemnaście lat i że nie chce marnować mu życia, które ma całe jeszcze przed sobą, więc go puszcza, karząc wracać do domu. Skoro nie udało mu się wywieść zwłok, to musiał coś z nimi zrobić. Oddzielił tkanki od kości, które spłukał w toalecie, a kości wsadził do piekarnika, by potem je rozdrobnić młotkiem. 

Serial opowiedział to delikatnie inaczej, ale mi to nie przeszkadza. Bo nie w garażu, tylko w piwnicy, a po tym jak go policja zawróciła, to minęło trochę więcej czasu, nim do końca pozbył się ciała Hicksa. Też nie wspomnieli, że oddzielone tkanki od kości rozpuścił w kwasie. Natomiast w kolejnym, czwartym odcinku, nawiązano do poprzedniego, z powyższą historią, w scenie, gdzie Dahmer mówi o niej na przesłuchaniu. Generalnie, to podobał mi się zamysł twórców, że podczas opowiadania historii Dahmera co jakiś czas wtrącali oni do tego jak zeznawał, albo w trakcie jednej sceny są przebitki dotyczące rozmowy postaci na przykład. Oglądając pierwszą zbrodnię Dahmera w serialu, słuchając lub czytając o niej, byłam zdumiona, jak jemu przyszło tak po prostu do głowy, co zrobić z ciałem Stevena Hicksa, mało tego, nie miał żadnego problemu, by to zrobić. No ja jak sobie pomyślę o rozcinaniu ludzkiego ciała, to mi tak dziwnie w środku. Z tymi wszystkimi materiałami, z którymi miałam do czynienia, nie spotkałam się z jakimś opisem, o jakieś zmiance o tym, co czuł Dahmer przed, po uderzeniu Stevena w głowę, potem po zabiciu jego oraz podczas tego co robił z ciałem. Myślę jednak, że to, jak serial to ukazał było adekwatne, albo bardzo zbliżone. Domyślam się, że Dahmer nie chciał tego zrobić i działał pod wpływem emocji, a po tym co zrobił, był w szoku. Choć przypuszczam, że to mogło być coś, co obudziło w nim mordercę. To jak podszedł do pozbycia się ciała, zrobił z nim to, co robił z martwymi zwierzętami, może mówić, że coś mu się głowie włączyło. Gdy sobie myślałam nad tym, to potem przyszło mi do głowy zagadnienie, co robi się w mózgu człowieka, że staje się mordercą. Moja głowa tego nie ogarnia, że człowiek może pozbyć życia drugiego człowieka. Jak się dłużej o tym myśli, to głowa się trochę obciąża. Na bieżąco sprawdzam sobie informacje w trakcie pisania tego wpisu, chce jak najbardziej zmniejszyć prawdopodobieństwo pomieszania czegoś lub palnięcia głupoty, i właśnie będąc przy tym pierwszym morderstwie Jeffreya, zorientowałam się, że dokonał go mając osiemnaście lat. I to mnie tak uderzyło. Oczywiście był wspominany jego wiek, ale najwyraźniej moja głowa była tak zaaferowana tym co widziały oczy na ekranie, że się nawet tym nie zainteresował. 



Za jakiś czas Jeffa odwiedza ojciec razem ze swoją nową partnerką, i odkrywa, że ten żyje sam w domu. Lionel postanowił zająć się synem. Decyduje się wysłać go na studia. Jednak po trzech miesiącach zostaje wyrzucony przez problemy z alkoholem. Ojciec nie jest z tego zadowolony i wysyła go do wojska. Wytrzymał tam dwa lata, lecz i stamtąd go wydalili, również za pijaństwo, ale są też głosy, co też twórcy pokazali w serialu, że jest duże prawdopodobieństwo, że molestował mężczyzn w tym wojsku, choć z tego co się zaznajomiłam, nie jest to potwierdzone, nie ma sto procent pewności. Lionel zarządza, że syn zamieszka z babcią, której będzie przy okazji pomagać, no bo ma już swoje lata, a do tego ma znaleźć pracę. I Jeffrey się starał, bo faktycznie pracował, zahaczał o różne prace, ale ostatecznie zatrzymał się w fabryce czekolady. Ale w międzyczasie nie obyło się od incydentów, jak na przykład kradzież manekina ze sklepu odzieżowego, co było dyktowane jego odchyleniami. Zaczął też chodzić do barów dla gejów i wychodził on stamtąd z mężczyznami do łaźni, tam pili alkohol i Jeffrey podawał towarzyszom drinki z mieszanką usypiającą. 

W jednej ze scen, gdzie Jeff był z babcią, był moment, gdzie przeglądali zawartość drewnianego pudła, właściwie skrzynki. Były tam zdjęcia jego ojca i gdy babcia coś tam o nich opowiadała, Jeffowi robi się przykro, bo jemu nikt nie zrobił takiego pudła i nawet by nie było z czego go zrobić. Takie małe spojrzenie co mogło dziać się w jego głowie oraz jak działała jego rodzina, że to tak ujmę. Też babcia powiedziała coś w stylu "ty też mógłbyś 'coś tam'" i Jeffowi tym bardziej zrobiło się nieprzyjemnie. 

Przez dziewięć lat Jeffrey starał się, jak to określił w scenie z przesłuchania, być dobrym chłopcem. Starał się, to dobre stwierdzenie. Ten dość spory okres niestety się skończył. Jeffrey na jednej z wizyt w barze poznał mężczyznę i poszli razem do hotelu (w łaźniach nie był mile widziany). Oczywiście pili alkohol i Jeffrey chciał po raz kolejny zastosować mieszankę usypiającą, ale niechcący wpadł we własny dołek i sam wypił drinka z tą mieszanką. Skutkowało to tym, że obudził się obok martwego ciała swojego towarzysza. Z szoku próbował go reanimować. Gdy emocje się luzują, Dahmer zaczyna działać. Idzie, kupuje walizkę, wraca do tego hotelu i próbuje schować w niej to martwe ciało, co mu się udaje, i wraca do domu babci z tą walizką. W piwnicy dokańcza swoje działania i zostawia sobie głowę tego nieszczęśnika. I co ciekawe, chowa ją do tej drewnianej skrzynki, co były zdjęcia jego ojca, wcześniej te zdjęcia wyjmując. 

To co się stało w pokoju hotelowym pozostaje niepewne, bo są właściwie dwie wersje. Jedna, że właśnie Dahmer wypił tego drinka z tabletkami, a druga, że napił się alkoholu do nieprzytomności, uciął mu się film. Sam Dahmer twierdził, iż za dużo wypił i go odcięło oraz kompletnie nie pamięta tamtej nocy. Są tacy, co mu nie wierzą, i uważają iż Dahmer mógł nie mówić wszystkiego, coś zataił lub zwyczajnie kłamał. Jak było, teraz się nie dowiemy. Mimo to, Dahmer mówił, iż nie chciał zabijać tego mężczyzny, nie miał takiego impulsu, zwyczajnie dlatego, że był przystojny i uderzyło go to, co zobaczył po obudzeniu się. Co do przewiezienia walizki z hotelu do domu, to Jeffrey pojechał taksówką, a nie swoim samochodem. Co więcej, o ironio, taksówkarz pakując tą walizkę do bagażnika zażartował, że jest tak ciężka, jakby tam było ludzkie ciało. Po usłyszeniu tego opadła mi szczena. Bym się za głowę złapała, ale mnie zamurowało. Natomiast to co mi przyszło do głowy co do tego taksówkarza, to "gdybyś ty wiedział...". I ponownie, zamysł na jaki wpadł Dahmer z tą walizką mnie osłupił. On przecież niczego nie planował, jego głowa pracowała na bieżąco. 



Piąty odcinek ponownie zaczyna się przesłuchaniem i Jeffrey opowiada o hotelu, nawiązując do poprzedniego odcinka. Opowiada również o tym co robił mieszkając u babci. Jak zapraszał do domu mężczyzn, którym podawał drinki z mieszanką usypiająca oraz to co robił tym, których zabił, a było ich trzech. Wspominał również o babci, która musiała znosić zapraszanie obcych mężczyzn, czy nieprzyjemnymi zapachami wychodzącymi z piwnicy. Jest też wpadka Dahmera w swoich działaniach i zostaje aresztowany oraz skazany za molestowanie młodego chłopaka, ale dostał karę według rodziny tego chłopaka za małą i byli zawiedzeni. Serial przedstawił to w taki sposób, że sędzia był przychylny co do Jeffreya zważywszy na jego problem z alkoholem. Nie mogę sobie porównać do realnego przebiegu wydarzeń, bo w tych materiałach co zapoznawałam się ze sprawą, nic nie było o tym wspomniane lub zwyczajnie moja głowa tego nie zakodowała, tak też może być. Natomiast Jeffrey po odbyciu kary wyprowadza się od babci do swojego mieszkania i tu popełniał resztę swoich zbrodni. 

Szósty odcinek to opowieść o niesłyszącym Tonym Hughes. CO do tego mam mieszane uczucia. Niby dobrze, że pokazali historię jednej z ofiar Dahmera, ale mam wątpliwości do tego, co serial pokazał. Żaden nie wspominał, nie rozszerzał tego w swoich materiałach mówiących o Dahmerze. To co mówili, to cały schemat tego co Jeffrey robił, by ofiary poszły z nim do jego mieszkania. Więc wolę zostawić ten fragment w spokoju. 



Chronologicznie po zabójstwie Tony'ego Hughesa było zabójstwo czternastolatka o imieniu Konerak Sinthasomphone. Było to opowiedziane w drugim odcinku, ale nie chciałam tego poruszać, bo i tak nie wiedziałam, jak zacząć ten wpis. To jest jeden z głośniejszych momentów w historii Dahmera, z powodu wieku chłopca oraz to co się jemu przytrafiło. Otóż Jeffrey postąpił z chłopakiem według swojej rutyny. Kamera była oczami odurzonego chłopaka i widziała tylko Dahmera przychodzącego z wiertarką. Jeffrey potem zostawia nieprzytomnego chłopaka w mieszkaniu, a sam idzie do sklepu po więcej alkoholu. Podczas jego nieobecności Konerak się ockną i chciał ledwie przytomny uciec z tamtego miejsca. Sąsiadka Dahmera, Glenda Cleveland razem z córkami chciała mu pomóc, wezwała nawet policję. Jeffrey zastaje widok sąsiadki i jej córek, policjantów i skulonego chłopaka, i widać delikatnie, że się trochę przestraszył, ale podchodzi do tego chłodno, mówi, że z chłopakiem tworzą parę i ten wypił dużo alkoholu. Policjanci odprowadzają Dahmera i chłopaka do mieszkania, co nie podoba się Cleveland. Jeffrey pokazuje polaroida jako dowód tego co mówi oraz utwierdza policjantów, że zajmie się chłopakiem. Policjanci wychodzą, a Dahmer kończy to co zaczął, chłopak traci życie.

Kompletnie nie dziwie się, że podczas zapoznawania się z tą sprawą, historia Koneraka była jedną z główniejszych poruszanych w tych materiałach oraz nie dziwię się, że ludzi ona poruszyła, bo mnie też. Pierwszy raz o niej słuchając byłam zszokowana, a potem w kolejnych materiałach dodawali szczegóły, których ktoś tam nie wspomniał i czacha parowała. Młody chłopak wpadł w ręce kogoś takiego jak Dahmer, został odużony, ledwo żywy próbował uciec, a policjanci olali sprawę i pozwolili, by wrócił do Dahmera. Co więcej, Sinthasomphone był bratem chłopaka, za którego molestowania Jeffrey Dahmer został skazany. W kolejnych materiałach dowiedziałam się właśnie jeszcze więcej rzeczy. Otóż zanim Jeffrey wyszedł po więcej alkoholu, co było zasugerowane przez serial, to wywiercił nie dużą dziurę w czaszce Koneraka, mało tego, przez nią wlał kwas chlorowodorowy. To mi zwyczajnie rozwaliło głowę, ale powód czemu to robił, i to nie tylko temu biednemu chłopakowi, rozwala jeszcze bardziej. Otóż w głowie Dahmera powstała idea, by stworzyć z człowieka coś na wzór zombie, żeby żył, ale żeby był nieruchomy, żeby móc mieć nad nim kontrolę. Po zabójstwie Koneraka były jeszcze cztery ofiary. 

Od siódmego odcinka jest perspektywa innych ludzi, mających do czynienia z Dahmerem. Glenda Cleveland opowiada jak to było być sąsiadką Jeffreya. Borykała się ona z dokuczliwym smrodem, krzykami i hałasami dobiegającymi z mieszkania sąsiada. Wiele razy zgłaszała ten problem u źródła, na co w odpowiedzi dostała, że to jakieś mięso się zepsuło, a to coś tam majsterkował. Wiele razy zgłaszała na policję o tym, że w sąsiedztwie może dziać się coś niedobrego, ale była ignorowana.

Jest też spojrzenie na ojca Jeffreya, szuka on przyczyny, winnych i błędów w swoim wychowaniu, które mogły by spowodować u Jeffreya to, jakim on był. 

Podczas rozprawy sądowej rodziny ofiar mogły wygłosić mowy końcowe, wspominając o tych co stracili życie. Potem, jak te rodziny funkcjonowały w cieniu morderstwa. 

Mieszkańcy budynku, w którym mieszkał Dahmer również borykają się z tym z kim mieszkali. Dlatego ci co potrzebują, idą spać na korytarz, by być wśród ludzi. Wkrótce jednak budynek zostaje zburzony. 

Jest też reakcja społeczeństwa, jedni protestują, a drudzy przychodzą robić zdjęcia budynkowi, gdzie mieszkał Dahmer. Są też losy policjantów, którzy odprowadzili Koneraka do mieszkania Dahmera, oraz którzy wiele razy ignorowali zgłoszenia Glendy Cleveland. 



Wracając jeszcze do Jeffreya Dahmera, to jego ojciec z adwokatem chcieli, by został przebadany przez psychiatrę i żeby trafił do szpitala psychiatrycznego, a nie do więzienia. Jeffrey wie, że robił wszystko świadomie. Mimo to, robi to co chcą, ale i tak został uznany za świadomego popełnianych czynów, a na rozprawie mógł, tak samo jak rodziny ofiar, wygłosić mowę końcową. Następnie to już sceny z więzienia i jak on tam funkcjonował. Tam obudził się w Jeffreyu ten śmieszek z liceum i robił żarty więźniom. Zaczął dostawać listy od ludzi, którzy pisali mu, że są jego fanami. Temu się to spodobało i zaczął odpisywać. Podłapał też, że może prosić tych swoich "fanów" o pieniądze. A po za tym wykonywał więzienne obowiązki. Ale pewnego razu zostaje zaatakowany przez innego więźnia. Zostaje ranny, w szyję, ale przeżywa. Natomiast w trakcie pobytu w więzieniu, Dahmer się nawraca na wiarę w boga i wkrótce chce zostać ochrzczony, czego się dokonuje, i to w tym samym czasie, co jest egzekucja innego mordercy, Johna Wayne Gacy. W końcu Dahmer, jak i inny więzień, z którym sprzątał siłownię, zostaje pobity, śmiertelnie pobity. W scenie, gdy dostawał ciosy rurką, taką co na nią zakłada się obciążniki, mamy przerywniki w postaci urywków z pierwszego morderstwa Dahmera. Zaś jego rodzice nawet po jego śmierci się kłócili i sądzili, co zrobić z ciałem syna. Matka chciała, by przebadano jego mózg, a ojciec chciał by spełniła się wola syna i żeby został w całości skremowany. I stało się tak jak Jeffrey sobie tego zażyczył. 

Ponownie, trochę serial powiedział inaczej. Tak na szybko aby wspomnę, że Christopher Scarver, morderca Dahmera, wiedział, iż ofiary Jeffreya, to w większości byli czarnoskórzy mężczyźni. Tak samo wiedział, że ten drugi zamordowany więzień, Jesse Anderson, próbował wrobić czarnoskórego mężczyznę w morderstwo, które popełnił. Dodatkowo Dahmer i Anderson żartowali sobie, żarty typu morderca z mordercą, co Scarverowi się również nie podobało, więc miał swoje motywy. 




Serial oglądało się dość ciężko. Dobrze, że twórcy zrobili to tak, że stopniowane były treści. Podczas oglądania czuło się przygnębienie, początek historii Dahmera zwyczajnie był smutny i na etapie, kiedy nic nie zrobił, było mi go żal. Potem, gdy ukazywało się jego drugie oblicze, to mi się zmieniało, i ten transfer był dla mnie zadziwiający, że z żalu nad kimś, można tak się przestawić na myślenie, jak z takiego cichego, spokojnego chłopaka "wyszło" coś tak potwornego. I właśnie to, że on był cichy i spokojny, wyglądał zwyczajnie, niepozornie, nie rzucał się kompletnie niczym w oczy spowodowało, że nie budził podejrzeń u swych ofiar. To co robił Dahmer było czymś nie do pomyślenia, to jest coś co się w głowie nie mieści. To co robił ofiarom, a potem z ich ciałami rozwala głowę. Pozbawiał ich życia, rozczłonkowywał, robił jakieś chore eksperymenty, spełniał swoje fantazje, czy nawet zjadał jakieś części ciała. Serial pokazał fundamenty, skąd to odchylenie u Dahmera mogło się wziąć. Pokazał również jego geniusz mordercy, bo mimo, iż pierwsze morderstwa były przypadkowe, to jego głowa pracowała nad tym, co dalej robić. Potem, gdy doskonale wiedział co robi, to miał swój prawie stały plan i wykonywał jego punkty. Właśnie to jest niebywałe, że mimo działania cały czas tak samo, Dahmer tak długo nie został ruszony, że nawet nie było żadnych podejrzeń, a nawet jak jakieś były, to udawało mu się wracać do swojego cienia spokojnego typa, mającego problem z alkoholem. Dopiero jego własne czyny, zachłanność i za duża pewność siebie go zgubiły. Cztery ostatnie ofiary straciły życie w małym odstępie czasu. Co ciekawe, zabijanie dla Dahmera była najgorszym z tego wszystkiego co robił. 

Nie pokazali tak dużo drastycznych scen, niż się spodziewałam. Nagłówki niektórych rzeczy sugerowały, że tam nie wiadomo co pokazali. Oczywiście to co pokazali wystarczyło, nie raz skrzywiłam się z czegoś paskudnego. Kiedyś zastanawiałam się, po co w filmach i serialach są jakieś krwawe, czy obrzydliwe sceny, i tym podobne, ale to zwyczajnie daje takiej realności, bardziej można wyczuć się w opowiadaną historię. Wiadomo, że to film/serial, ale jak coś wygląda wiarygodniej, to się to lepiej ogląda. Wracając. "Dahmer" został świetnie zrobiony. Podobały mi się, jak zostały zrobione ujęcia, charakteryzacje postaci, dobór aktorów postaci, scenografia były świetne. Z wnętrz czułam klimat tamtych czasów, i te piękne, stare amerykańskie auta. A korytarz w budynku oraz samo mieszkanie Dahmera zostało odwzorowane dość dokładnie, aż byłam pod wrażeniem, gdy po obejrzeniu serialu zobaczyłam zdjęcia, jak w realu wyglądały.


Na słowa uznania zasługuje Evan Peters, który podjął się zagrania roli Dahmera. To jaką on robotę zrobił, to czapki z głów. Żeby zagrać taką postać, która swego czasu stąpała po ziemi i jeszcze robiła tak złe rzeczy, to trzeba było mieć odwagę. Potem, po obejrzeniu serialu, chciałam pooglądać jakieś materiały za kulisowe, w takim sensie, że aktorzy wypowiadają się o tym, jak przygotowują się do roli. I były takie materiały. Evan Peters opowiadał, jak to było, gdy zaproponowano mu rolę, że wahał się, bo miał ciężkich ról nie przyjmować (po wielu wymagających rolach w "American Horror Story"), ale przeczytał scenariusz, który mu się spodobał, bo był pięknie napisany i się zgodził. Przygotowując się do roli zapoznawał się z różnymi materiałami dotyczących Dahmera, jak ten znany wywiad co zrobiła jakaś tam telewizja, gdy ten już był w więzieniu i opowiadał tam on, z takim swoistym spokojem, jakby mówił o zwyczajnych rzeczach, o tym co robił, co czuł i co nim kierowało. Poza tym Peters analizował jego mowę, sposób chodzenia, poszedł nawet do człowieka od dykcji, by nauczyć się sposobu mówienia, wypowiadania się Dahmera. Mówiąc o przygotowaniach wspomniał, że chciał przygotować się jak najlepiej, chciał zrozumieć sposób myślenia Dahmera, co siedziało w jego głowie, a to było wyczerpujące. Dodatkowo jak już wszedł w tą postać, to z niej nie wychodził, by kręcąc postawa, czy mowa już po prostu była, i żeby mógł skupić się na dialogach na przykład. Natomiast aktorzy, którzy z nim pracowali zrelacjonowali, że gdy nie kręcili, była przerwa między ujęciami, to Evan nie wychodził z roli. O poranku nawet nie odpowiadał na "dzień dobry". Niecy Nash, wcielająca się w postać Glendy Cleveland, wspominała, że jak próbowała się przywitać z Evanem na planie, to właśnie jej nie odpowiedział, i za pierwszym razem była jak "ale jak to on mi nie odpowie na dzień dobry" i wymusiła odpowiedź, ale potem zauważyła, że jest on w swoim procesie i go zostawiła. Dlatego, jak ktoś ją pytał "jaki jest Evan", to odpowiadała, że nie wie. Po skończeniu kręcenia serialu okazało się, że Evan to miły człowiek. Ja się fascynuje powstawaniem filmów/seriali, oraz tym, jak aktorzy przygotowują się do swoich ról, szczególnie, kiedy one są trudne lub charakterystyczne, więc słuchałam o tym powyższym z dużym zainteresowaniem. 


Jak już wspomniałam o Glendzie Cleveland, to trzeba wspomnieć, że według prawdziwych wydarzeń nie była ona bezpośrednią sąsiadką Dahmera, ona mieszkała w budynku na przeciwko, ale to, że próbowała pomóc Konerakowi, było prawdą. Kobieta, która faktycznie była sąsiadką Dahmera miała inaczej na imię, ale nie zanotowałam. Plus, jak dobrze pamiętam, to wszyscy sąsiedzi skarżyli się na Jeffreya. Pomyślałam, że może twórcy zrobili tak, że ta postać Glendy w serialu reprezentuje tych wszystkich co mieli do czynienia z Dahmerem. Tak jak zrobili w serialu "Chernobyl" HBO z 2019 roku, gdzie postać Uliany Chomiuk reprezentowała całą grupę ludzi pracujących nad sprawą wybuchu reaktora. Czy tak jest, nie wiem, ale ja to będę tak traktować.

Oczywiście były różnice między serialem, a prawdziwymi wydarzeniami, mimo to i tak bardzo dużo rzeczy było zgodnych. Ja też przyzwyczaiłam się, że jak jest coś na podstawie prawdziwych wydarzeń, to niekoniecznie twórcy się ich trzymają. Więc jak ja widziałam na ekranie to, o czym słyszałam w materiałach zapoznając się ze sprawą, to już jest dobrze.

Dziwnym uczuciem było oglądać serial przedstawiający wydarzenia, które miały miejsce. W teorii oglądałam wcześniej wspomniany "Chernobyl", czy film "Deepwater Horizon", które są oparte na faktach, ale "Dahmer" chyba przez to jaką i czyją historię opowiadał przysparzał o to takie dziwne uczucie. I jak myślałam, że się z tą historią jako tako oswoiłam, to okazywało się, że jednak nie, bo na przykład obejrzałam inny, obszerniejszy materiał, albo pisząc ten wpis czasem musiałam zrobić pauzę i przetrawić coś ponownie myśląc, "jak mogło to się wydarzyć". 

Myślę, że dobrze iż historia Jeffreya Dahmera została pokazana. Dużo rzeczy tu poszło nie tak, sytuacja z Konerakiem, czy ignorowanie zawiadomień. Większość zabójstw było w mieszkaniu Dahmera i skoro sąsiedzi byli zaniepokojeni, to być może udało by się wcześniej go zatrzymać, gdyby tylko zostali wysłuchani. Warto, żeby ludzie wiedzieli iż był ktoś taki jak Dahmer i by jego ofiary zostały zapamiętane. Jako uzupełnienie do "Dahmer - Monster: The Jeffrey Dahmer Story" warto obejrzeć trzy odcinkowy dokument "Conversations with a Killer: Jeffrey Dahmer Tapes", tam są faktyczne taśmy Dahmera, wypowiada się też pani adwokat, która zaczynała swą karierę sprawą Jeffreya oraz jest tam mnóstwo informacji. 



Trochę zajęło mi pracy ten wpis, nawet się nie spodziewałam. Nie wszystko co chciałam zostało napisane, ale myśli szybko uciekały mi z głowy, co przy takiej sprawie to się nawet nie dziwię. Im dalej wchodziło się w tą sprawę, tym robiło się gęściej i właśnie musiałam czasem sobie przetrawić na nowo niektóre rzeczy. Toteż momentami pisząc musiałam zastosować jakieś zdanie rozluźniające. Mimo dobrze wykonanej roboty, jaką twórcy włożyli w ten serial, to chyba raczej do niego już nie wrócę, w sensie nie zrobię sobie powtórki, by ponownie w całości obejrzeć. Kiedy czasem odtworzyłam sobie któryś z odcinków, pisząc ten wpis, na na widok niektórych scen tak nieprzyjemnie mnie wzdrygało, więc chyba jeden raz wystarczy.

Podobno ma to być serial antologia, z czego reżyser Ryan Murphy jest znany, że każdy sezon jest o innym mordercy. Jak to będzie nie wiadomo, na razie to tylko plany, a w zależności od tego o kim będą robić kolejne sezony, i czy mnie zainteresuje, to może obejrzę. A póki co mogę powychodzić z rzeczy związanych z Dahmerem i odpocząć od tego tematu.



A tak nawiązując do początku tego wpisu, to kończąc go, byłam po nie przespanej nocy, także ten...