poniedziałek, 30 maja 2022

"We kidnapped you rozumiesz? You are our hostage now rozumiesz to?" | "Hawkeye"

Swego czasu Marvel poogłaszał trochę swoich seriali. Moją uwagą na tamten moment zwrócił "Hawkeye". Lubię postacie strzelające z łuku, plus jakoś po Avengersach miałam niedosyt postaci Clinta Bartona. W sensie, został przytłoczony przed inne postacie, a wydawało mi się, że postać Bartona jest na tyle spoko, że fajnie by się ją oglądało solo. Nie lubię porównań tego typu, ale to tak jak Green Arrow miał swój serial, to tak mniej więcej. Pomyślałam, że dobrze by było obejrzeć Marvelowego, takiego przyziemnego bohatera, bo wielu jest takich co latają, mają zbroję, supersiłę, a niewielu takich, co mogą polegać na swojej zwykłej człowieczej sile i swoich umiejętnościach. 



I właśnie w świecie Marvela znalazł się ktoś, kto zauważył niezwykłość w zwykłym człowieku z łukiem. Kiedy Kate Bishop była dzieckiem została uratowana przez Hawkeye'a (czasy filmu "Avengers" 2012). Dlatego jest on po tym wzorem do naśladowania dla dziewczyny. Kate uczy się na przykład szermierki, czy właśnie strzelania z łuku. Gdy ma dwadzieścia dwa lata jest typem buntownika. Nie lubi, jak jej się coś każe, albo pouczania typu "tobie to nie wypada", czy "dziewczynie tak nie wypada" i nie do końca lubi nowego partnera swojej matki. 

Pewnego razu Kate musi uczestniczyć w jakiejś tam imprezie, organizowanej przez jej matkę, podczas której zauważa coś podejrzanego. Włącza jej się wewnętrzny superbohater i wydarzenia toczą się tak, że struga bohatera i ściąga na siebie kłopoty po ubraniu stroju Ronina. O "powrocie" Ronina  zrobiło się głośno, więc doszło to do Clinta Bartona, który rzucił rodzinne, świąteczne plany i postanowił coś z tym zrobić.

Ronin dla Clinta jest przeszłością, z której nie jest dumny i chce zamknąć ten rozdział na amen. A przy okazji pomóc Kate. Jednak sprawy się komplikują i robi się coraz poważniej. Na Bartona poluje dwoje ludzi. To co on robił jako Ronin do niego wraca, z czym musi się uporać, szczególnie w swojej głowie. Clint konfrontuje się z  jednym zamachowcem, a w przypadku drugiego, wychodzi na jaw, kto go zatrudnił i jak wiąże się to z Kate. Zostaje pokazana sytuacja trzech postaci, w tym Clinta, dzięki czemu bardziej te postacie rozumiemy, a Kate poznaje sekret swojej matki. 


Choć na początku Clint chce pomóc Kate, a potem chce działać sam, bez pomocy dziewczyny, mimo iż ta pali się, by trochę postrzelać z łuku, to w trakcie okazuje się, że oboje wzajemnie się potrzebują i w sumie są zgranym zespołem. Przez ten czas poznajemy obie te postacie, ich historie, ich motywy działania. Szczególnie Bartona, który swoje przeszedł, wydarzenia z "Avengers: Infinity War" (a konkretnie pstryknięcie Thanosa) i "Endgame" dość mocno się na nim odcisnęli i dużo miał do przepracowania w swojej głowie pod tym względem. 

Postać Kate Bishop bardzo polubiłam. Mimo, iż ta postać jest prosta i podobne można łatwo znaleźć gdzie indziej, to jakoś ta prostota mi nie przeszkadza. To też chyba dzięki aktorce, która wciela się w tą postać, fajnie ją zagrała. Kiedy Bishop spotyka swój autorytet, czyli Clinta, to zachowywała się jak typowa fanka jakiegoś artysty (na przykład Eda Sheerana) i nie mogła uwierzyć, że go spotkała, potem była zafascynowana, że mogła być koło Bartona, postrzelać z łuku razem z nim, a jak dostała jakąś wypasioną strzałę, to się cieszyła, jak pewna dziewczyna, co się cieszyła, że dotknęła ręki Justina Biebera. Było to fajne humorystyczne.

A skoro jesteśmy przy humorze, to już wszędzie w internecie można było zobaczyć nawet krótkie urywki z Tracksuit Mafią, w której była postać grana przez naszego Polaka, rodaka, papieża, Piotra Adamczyka. Oczywiście cała Tracksuit Mafia, to kupa śmiechu, patrząc jak oni są czasem nieporadni, ale ta postać Adamczyka, to taki fajny smaczek, i poza tym, że to nasz Polski aktor, to to wyszło tak świetnie, tak komicznie, że cieszą się, iż Piotr Adamczyk pokazał się gdzieś zagranicą, nawet w małej roli i jeszcze w tym serialu zostawił parę polskich słów. Ale oczywiście Tracksuit Mafia nie była jedynym źródłem humoru, bo od innych postaci humor również wypływał. Tak samo z różnych dialogów, scen, sytuacji. 



"Hawkeye" to kolejny serial, którego oglądałam na bieżąco, tak jak wychodziły odcinki. Ostatnio wolę oglądać seriale, jak już są skończone, bo nie muszę pilnować nowych odcinków. Trochę bardziej to się tyczy takich dłuższych seriali, co mają po kilka sezonów. Przed obejrzeniem "Hawkeye", czy wcześniej "Only Murders In The Building" miałam podejście takie, że zobaczę pierwszy odcinek, zobaczę, jak mi się spodoba i wtedy zobaczę, jak mocno będę na bieżąco. W obu przypadkach spodobało mi się, no i śledziłam na bieżąco. Jeden i drugi był dla mnie świeży. Plus były dość krótkie. Chyba po prostu za bardzo się naoglądałam tych seriali z CW, "The Flash", "DC's Legends Of Tomorrow", "Charmed", które są zbudowane praktycznie tak samo, i jak się zobaczyło coś poza nimi, i "Teen Wolf" 😆, no to robi wrażenie. Choć "Hawkeye" nie jest czymś odkrywczym, jest po prostu dobrym, fajnym serialem, który sobie można na luzie obejrzeć z piwem i chipsami, i mózgu nie trzeba jakoś mocno wytężać i zwyczajnie można dobrze się bawić, jeśli są to czyjeś klimaty. 

W sumie nigdzie nie widziałam, albo po prostu mnie ominęło, czy będzie drugi sezon. Koniec trochę sugerował, jakby to nie był koniec. Spokojnie obejrzałabym ten drugi sezon, może być trochę dłuższy. Zobaczyłabym, jak Kate i Clint dalej ze sobą współpracują, ich kolejne przygody. Zrobił się z tej dwójki fajny duet, mistrz i uczennica.



niedziela, 22 maja 2022

Powiew świeżości w superbohaterskim świecie. | "Eternals"

Po zobaczeniu traileru do filmu "Eternals", trochę nie poczułam, że to produkcja Marvela. A to dlatego, że to co zobaczyłam, było kompletnie odmienne od tego, co widziałam do tej pory. Początkowo miałam mieszane odczucia, właśnie przez tą inność, ale po obejrzeniu jeszcze raz tego traileru, a potem, drugiego traileru, gdy się pojawił, to pomyślałam sobie, no to może być ciekawe, dobre. No i udało się wybrać do kina.


Wraz z początkiem filmu, widzimy początek świata. Tylko po Marvelowsku. I to mi się bardzo podobało. To dało taką otoczkę, że wkracza się do tego świata. Dzięki temu można było poczuć, że to Marvelowskie. Widzimy poszczególne wydarzenia z historii, a w nich grupę Eternals, nieśmiertelnych istot, którzy zostali zesłani na ziemię, by bronić ludzi przez stworzeniami, zwanymi Deviantami i żyli oni normalnie między ludźmi, tym samym widzieli, jak społeczeństwo się rozwija na przestrzeni wieków. Niektórzy chcieli się wtrącić, by ludzkość się szybciej rozwijała, ale nie wolno im było wtrącać się do życia ludzi.

Gdy przenosimy się do współczesności, śledzimy Sersi i towarzyszącą jej Sprite. Swoją drogą imię tej drugiej początkowo mnie bawiło, a co najmniej widziałam ten napój Sprite przed oczami, gdy wymawiane było jej imię (ale polubiłam tą postać). Od bardzo długiego czasu nie było Deviantów, a nasi Eternalsi zajęli się życiem, jak zwykły człowiek, dlatego Sersi pracuje w muzeum, a co z resztą to nie wiadomo (na tamten moment), bo dawno się nie widzieli, od ostatnich Deviantów.

Tylko że, nieoczekiwanie pojawiają się ci Devianci. Sersi i Sprite starały się z nimi poradzić, ale w samą porę zjawił się Ikaris i Deviantów pozamiatał. Gdy trójka Eternalsów rozmawia o przebudzeniu Deviantów, domyślają się, że coś się dzieje i postanawiają pozbierać resztę i zająć się tą sprawą.


Kiedy Eternalsi zbierają Eternalsów, widzimy, iż oni faktycznie żyją sobie, jak normalni ludzie i możemy zobaczyć te życia. Niechętnie wracali oni do roli, do której zostali stworzeni. Thena miała (swego rodzaju) problemy zdrowotne, Phatos miał swoją rodzinę, a Druig nie zgadzał się z zasadami na nich nałożonych (choć w sumie nie tylko on). 

Kompletnie nie dziwiło mnie podejście takiego Druiga, który mając takie możliwości jakie mieli Eternalsi, poszczególne moce i nieśmiertelność, nie mogli nic więcej zrobić w momencie, gdy ludzie wojowali między sobą. Owszem ratowali ludzi podczas tych wojen, ale to tylko tyle, a przecież mogliby polepszyć życie tych ludzi i przyczynić się do tego, żeby tych wojen w ogóle nie było. Jednak Eternalsi nie mogli wtrącać się w życie ludzi, mieli głównie bronić ich przed Deviantami, a mając takie moce, jakie mieli, a jednocześnie niemoc, by zrobić coś więcej, to frustracja Druiga była zrozumiała. 

Idąc po ostatniego do zebrania do grupy odkrywane są kolejne karty. Z powodu jednej sytuacji jedno z nich przejmuje jakby dowództwo i przy okazji dowiadują się, czego tak naprawdę chce od nich ich stwórca, Arishem. Prawie wszyscy nie zgadzają się z tym, do czego naprawdę byli potrzebni i sprzeciwiają się Arishemowi. Jedno z nich staje się wrogiem dla reszty. Ostatecznie Eternals ratują ludzkość i obyło się bez konsekwencji. Choć po ostatniej scenie, czy oby na pewno? 



Film rozkręca się powoli, ale mimo to, dzięki opowiadającej historii Eternalsów, początkach świata i tak dalej, oglądałam z zainteresowaniem. To dzięki temu, że bohaterowie byli nowi, świeży, nieznani, nigdzie nie widziani i różnią się od tych typowych bohaterów Marvela. Też to nie był taki typowy film superbohaterski. Bohaterowie są stworzone na wzór bogów z mitów, no tak mi się kojarzy. Właśnie fajnie pokazali, jak Eternalsi żyli sobie wśród ludzi, w różnych epokach. Widzimy, jak oni chronią ludzi przed Deviantami, czy ratowali życia, chociażby takiemu dziecku, podczas, gdy wojowali między sobą, a jednocześnie nie mogli zrobić czegoś więcej, bo nie mogli się wtrącać i mieli zostawić ludzkie decyzje w spokoju. Przy tym niektórzy czuli lekki bezsens, bo mimo swoich mocy nie mogą nic zrobić.

Stroje Eternalsów również były czymś oryginalnym, świeżym i nowym, świetnie wyglądały. Mimo, że wszystkie były podobne, to jednak każdy miał swój krój, oraz swój kolor,  i ponownie, kompletnie się różniły od tych strojów reszty superbohaterów Marvela. 

Fajnie też było zobaczyć Angelinę Jolie, czy Salmę Hayek w swoich rolach w tym filmie. Bardzo one mi się podobały w kreacjach postaci, jakie odtwarzały. W postaciach Theny i Ajak wyglądały dla mnie majestatycznie. Widziałam parę filmów Angeliny i świetnie było znowu ją zobaczyć, jako Thena. I choć Salmę widziałam o wiele rzadziej, niż Angelinę, to jakoś mam podobne odczucie. Dobre było jeszcze to, że w grupie Eternals byli różni ludzie, że tak powiem. Mamy Pakistańczyka, który w swojej roli był gwiazdą Bollywood. Mamy postać Phastosa, który jest gejem i ma partnera oraz syna. Jest też Makkari, która jest niesłysząca, tak samo, jak aktorka, która odgrywa tą rolę.



Spotkałam się z opiniami, że fabuła za wolno się rozkręca. Mi to nie przeszkadzało, a nawet pasuje do tego filmu. Chyba większość filmów rozkręca się dość szybko, ale w przypadku "Eternals" by to nie pasowało. Przynajmniej jak dla mnie. Wytłumaczenie stworzenia tych nieśmiertelnych istot trochę zajęło, ale mi się wydaje, że to wytłumaczenie było potrzebne, a zrobienie tego na spokojnie mi kompletnie odpowiadało. Nieśpiesznie rozwijająca się fabuła też pasuje mi do tych głównych bohaterów. 

Całość to powiew świeżości w filmach Marvela. Jakoś mocno nie nastawiałam się na ten film, a z kina wyszłam bardzo zadowolona i na nowo zafascynowana w Marvelowskim świecie. Ostatnia scena sugeruje, że będzie kontynuacja, więc jestem ciekawa, jak to dalej się rozwinie, jak dalej potoczą się losy Eternalsów i ogółem, co będzie się dalej działo. To może pójść, ponownie, w świeżą stronę i ja z miłą chęcią bym potowarzyszyła Eternalsom w dalszych ich dziejach. 




środa, 11 maja 2022

W grudniu wrócimy na Pandorę.

Po tylu latach zapowiadania nie tylko drugiej części, a kolejnych filmów z tytułem "Avatar", po trzynastu latach w końcu pojawiła się jakaś zapowiedź. 

Nie do końca chciało mi się wierzyć, ale widziałam to, będąc w kinie. Poszłam z kumpelą na drugiego "Doctora Strange'a" i oczywiście przed filmem leciało mnóstwo reklam. I gdy pojawiły się na ekranie znajome istoty z filmu z 2009 roku, w pierwszej chwili myślałam, że to pewnie jakaś reklama gry. Ale szybko zdążyłam zauważyć, że to ma za dobrą grafikę na grę. I włączyła mi się fascynacja tym, co widziałam na ekranie.

Chyba ja, jak i reszta ludzi w kinie podczas tego seansu, byliśmy jednymi z pierwszymi, którzy zobaczyli zapowiedź nowego Avatara, bo to był dzień, w którym dopiero "Doctor Strange" wchodził do kin, a parę dni później zapowiedź ta pojawiła się w internecie. W tej zapowiedzi widzimy krajobrazy Pandory, główną rolę gra woda. Widzimy też bohaterów, oraz pozostałe postacie i towarzyszące im stworzenia. Pada tylko jedno zdanie, a całości towarzyszy piękna muzyka. 

I, nie wiedzieć czemu, po obejrzeniu tej zapowiedzi, się wzruszyłam. Nie wiem dlaczego i o co chodzi, no ale tak zareagowała moja głowa. Jest możliwe, że to przez to, że pierwszy "Avatar" był też jednym z pierwszych filmów w kinie, chyba pierwszy, jaki oglądałam w 3D i pierwszy z takim stworzonym własnym światem. Pierwszy film mnie oczarował i choć dawno go nie widziałam, to myślę, że nadal oglądało by się go z przyjemnością. Więc tak pomyślałam sobie nostalgicznie, że ponownie zobaczymy Avatarowy świat, stworzony dzięki nowszej technologii, co sprawi, że efekt będzie jeszcze lepszy.

Mam nadzieję, że to będzie równie dobry film, jak ten pierwszy. Mam też nadzieję, że wybiorę się na nowego Avatara do kina. 




niedziela, 1 maja 2022

Troje sąsiadów detektywów. | "Only Murders in the Building"

Zastanawiałam się, jak ugryźć ten temat. Kompletnie wyłączył mi się mój tryb pisania. Próbowałam trochę się uruchomić z pisaniem w dwóch ostatnich większych wpisach, w paru mniejszych pisanych na spontanie, bez planu, no i na boku też coś tam pisałam. Ale nadal muszę się próbować uruchomić. Może po tej przerwie mi się uda.



Już trochę czasu minęło od mojego obejrzenia "Only Murders in the Building", i na ten moment, jak zaczynam to pisać, już został zapowiedziany drugi sezon. A dokładnie data jego premiery. Choć w sumie może to i dobrze, że dopiero po dłuższym czasie chcę o nim pisać, bo zapewne od razu po obejrzeniu za bardzo w szczegóły bym wchodziła. Pamiętam, jak ten serial został ogłaszany, albo może bardziej udział Seleny Gomez w nim, bo obserwowałam jej działania. Z jakiegoś powodu myślałam, że to było dawno, a to było w 2020. Przez tytuł myślałam, że będzie to serial o tym, że w jednym budynku będzie mieszkało kilku morderców, czy coś podobnego. No w końcu only murders in the building. Ja jestem prosty człowiek, idę po najprostszych rozwiązaniach. I wtedy jakoś mocno ten serial mnie nie zainteresował. Też było mało informacji o nim. Ale gdy pierwszy sezon był zapowiedziany, wyszedł trailer i pojawił się krótki opis, to wiedziałam, że muszę zobaczyć ten serial. I nawet nie spodziewałam się, że obejrzę go od razu po premierze, a potem czekałam na kolejne odcinki, co się co tydzień pojawiały. Ogółem od pewnego czasu wole, jak serial, jego sezon, sezony, jest w komplecie, żeby nie czekać na jego odcinki właśnie (to chyba przez oglądanie "The Flash", czy "DC's Legends Of Tomorrow"), ale jak świetny serial, to i czekać na odcinki się chce.



Alarm w apartamentowcu Arconia przyczynia się od spotkania trojga nieznajomych, których nieoczekiwanie łączy podcast kryminalny. Temat podcastu spowodował, że sąsiedzi bardzo zaangażowali się w rozmowę i próbowali razem rozgryźć jego zagadkę. Wkrótce okazuje się, że sprawę kryminalną, to oni mają we własnym budynku. I oczywiście w trójce sąsiadów obudził się detektyw. 

A nasi detektywi to: 
Mabel Mora (w tej roli Selena Gomez), młoda kobieta mieszkająca w mieszkaniu ciotki, przy okazji je remontując. Artystyczna dusza, lubiąca rzucić sarkazmem. Jak się okazuje, całkiem dobry śledczy. 
Charles Haden Savage (Steve Martin), emerytowany (nie do końca) aktor. Był gwiazdą serialu detektywistycznego z lat dziewięćdziesiątych, "Brazzos". Człowiek szukający spokoju. 
Oliver Putnam (Martin Short), reżyser Broadwayu, który ma problemy finansowe i jest pomysłodawcą podcastu. Stara się jak może, jak ma okazję, złapać trochę pieniędzy.  Ma nie najlepszy kontakt z rodziną.


Gdy roznosi się wieść, że w budynku, w którym mieszkają, ktoś popełnił samobójstwo, cała trójka jednogłośnie twierdzi, że sprawa jest podejrzana i że to wcale nie było samobójstwo. Zaczęli więc własne śledztwo. Po kilku dedukcjach docierają do czegoś, co mówiło, że to było faktycznie samobójstwo. Jednak sprawa ta nie dawała im spokoju. Zaczęli to analizować indywidualnie. Doszli do nowych konkluzji i nie poddali się ze swoim śledztwem. Zaczęło pojawiać się coraz więcej znaków zapytania, rzeczy do zanotowania i przypięcia do tablicy korkowej. W międzyczasie Oliver proponuje nagrywanie podcastu, na co Mabel i Charles się zgadzają. Podcast początkowo sobie słabo radzi, ale potem jakoś leci. 

Śledztwo Charlesa, Olivera i Mabel ma swoje wzloty i upadki. Pojawiają się pierwsi podejrzani, pojawia się coraz więcej faktów, pojawiają się zaskoczenia, sprawy robią się coraz bardziej poważne, ale udaje im się rozwiązać tą zagadkę.
Ale czy na pewno? 



Serial zaczyna się lekko, jest bardzo dużo humoru. Oczywiście ten humor przewija się cały czas, ale tak mniej więcej do połowy jest go najwięcej, bo z czasem robiło się trochę poważniej. Z początku musiałam się trochę przyzwyczaić do formatu serialu, ale długo to nie trwało. Bardzo podobało mi się, jak zbudowane są odcinki. To dla mnie było coś nowego, bo seriale, które oglądałam do tej pory były budowane bardzo podobnie, albo nawet tak samo. Lubię to, jak są w nich motywy przewodnie, na przykład jeden odcinek był zrobiony z perspektywy postaci, która była niesłysząca. Dźwiękowo wszystko było wygłuszone i były napisy, albo czytaliśmy z ruchu ust razem z niesłyszącą postacią. Bardzo mi to się podobało. Albo odcinek, w którym Oliver wykorzystując swoje umiejętności reżyserskie, by zobrazować niektóre rzeczy, żeby zauważyć coś czego nie widzą w prowadzonej przez całą trójkę śledztwie. A mi, jako osobie coś tam rysującej, od razu przykuł uwagę oraz przypadł do gustu fakt, że Mabel rysuje. Ja mam słabość do rysujących postaci, nic z tym nie zrobię. 

To jest prosty serial, bo nie ma tu wybuchów, pościgów, czy innych takich, w końcu opowiada o ludziach. Przedstawione są postacie, poznajemy główną trójkę, ale również postacie drugoplanowe. Poznajemy ich historie, ich problemy, i jak myślałoby się, że życie aktora jest perfekcyjne, no to historia Charlesa trochę tą tezę burzy. Też ogromną robotę robiła fabuła, bo pod tym względem cały czas się coś dzieje. Pojawiają się nowe fakty, postacie, zwroty akcji i samo to prowadzone śledztwo przez trójkę głównych bohaterów jest interesujące i człowiek aż sam się angażuje w to co się dzieje na ekranie.

To co mi się jeszcze bardzo podobało, to relacje między Mabel, Oliverem i Charlesem. Z początku mieli siebie gdzieś. Połączył ich podcast. Samoczynnie zaczęli rozmawiać. Potem trochę jakby automatycznie, jakby czytali swoje myśli, zaczęli to swoje śledztwo. I mimo, że żadne nie przyznawało się, nie pokazywało tego, to każde z nich przywiązało się do siebie, po prostu się zaprzyjaźnili. Bawiło mnie, jak na przykład Oliver próbował trzymać się tego, że nie interesuje go nikt, poza nim, a potem jednak pokazuje, że coś tam go rusza emocjonalnie.


Jeszcze chciałam sobie wspomnieć o Selenie Gomez. Jako osoba, która za dziecka oglądała tą aktorkę jako Alex w "Wizards Of Waverly Place", oraz wracała do tego serialu (nawet niedawno), to wiąże mnie z nią więź sentymentu. Nie tylko z powodu tego serialu. Mimo, że oglądałam jej inne role, w "The Fundamentals of Caring", "Getaway", czy "Spring Breakers", i mam parę zaległości w filmach z udziałem Seleny, no bo jakoś mi nie po drodze, to brakowało mi jej roli w filmie, serialu, który rzeczywiście by mnie zainteresował. Większość tytułów do tej pory kompletnie mnie nie zainteresowały, a inne były ze statusem "a może kiedyś obejrzę". Brakowało mi roli, gdzie jest już jako dorosła kobieta by występowała. Dlatego bardzo się cieszę, że udało mi się obejrzeć coś z Seleną, bo już od "The Fundamentals of Caring" minęło trochę czasu, a ten film z Seleną ostatnio oglądałam. Oglądając ją w roli Mabel, momentami przypominała mi Alex, tylko gdyby była dorosła. To takie małe smaczki, ale tak cieplutko na serduszku się zrobiło.


No, poszło całkiem nieźle. I jakoś długi tekst nie wyszedł. Z początku, gdy zaczęłam pisać, to trudno było mi zebrać myśli i układać zdania, ale w pewnym momencie, jak pisałam, to jakoś to szło i pod koniec pisało mi się bardzo płynnie. Co do "Only Murders in The Building" nie mam już nic dodania. Chyba wspomniałam o wszystkim co chciałam, choć pewnie o czymś zapomniałam. Czekam na drugi sezon i bardzo polecam obejrzeć.