środa, 17 sierpnia 2022

Playlista 33.

Póki jestem w temacie i jeszcze się nie pogubiłam, to machnę kolejną playlistę na zapas 😛.


1. Shinedown - The Saints Of Violence And Innuendo
Drugi utwór jakim zespół podzielił się z ich nowej płyty. Oczywiście świetne gitary, a przy bridge'u, "Not a hostage, not a hostage...", jest fajna jakby solówka. Podoba mi się brzmienie głowsu wokalisty na pre-chorusie i na samym chorusie.




2. Sabaton - Versailles
Na początku marca pojawiło się nowe wydawnictwo Sabatonu. Po pierwszym przesłuchaniu "The War To End All Wars" niczego specjalnego nie czułam, musiałam parę razy sobie tego posłuchać. I wszystkie te utwory, które wcześniej nie były publikowane, mi się spodobały, ale jeden w szczególności, "Versailles". Temat główny tego utworu mówi o Traktacie wersalskim kończący I wojnę światową, a podmiot liryczny zastanawia się nad naturą wojny i czy I wojna światowa będzie tą "The War to End All Wars". Na zwrotkach damski lektor opowiada historię, a refreny są takie dające nadzieje, że przyjdzie lepszy czas, ale po małej instrumentalnej przerwie jest bridge mówiący "From a shot that would change the world, Tensions rise and a war is unfurled", a potem jest outro zadające kilka pytań, "czy ta wojna naprawdę zakończy wszystkie wojny?", "czy wojna może naprawdę zakończyć każdą wojnę", "czy ta wojna przyniesie kolejną wojnę?", i te pytania się powtarzają, a jak się wsłuchałam, to to mnie tak rozwaliło, bo po pierwsze, jesteśmy w miejscu, gdzie wiemy, że była II wojna światowa, i pytanie "Will this war bring another war?" jest takie prorocze, a po drugie, to był początek marca, i właśnie rozpoczęła się wojna na Ukrainie. Do tego sama muzyka została skomponowana tak, że podbija tekst. Na początku są takie spokojne skrzypce i towarzysząca im delikatna perkusja. Na refrenie już grają wszystkie instrumenty. Melodia jest taka uradowana, właśnie niesie ze sobą nadzieje. Jest też taka sympatyczne gitarowa solówka, po której ton melodii się zmienia w taką ostrzegawczą, trochę mroczniejszą, też i ton wokalu się na taki zmienił. Jest też chór, który dodaje podniosłego tonu.




3. Stromae - Fils de joie
Była wesoła piosenka, była smutna piosenka i przyszedł czas na agresywną piosenkę. Na zwrotkach jest rapowany tekst stanowczym tonem, a na refrenie wokal zmienia się w taki smutniejszy, trochę łagodniejszy ton. Po trzeciej zwrotce jest bridge, który też robi takie wcięcie w melodii, gdzie zostały tylko pojedyncze dźwięki, jakby miały towarzyszyć scenie w serialu, gdzie byłaby jakaś rodzina szlachecka, albo królewska. Fajnie skrzypce sobie przygrywają i ogólnie muzyka podbija tekst.




4. Muse - Compliance
Drugi kawałek od Muse z ich nowej nadchodzącej płyty. W tym przypadku też byłam na premierze. Z "Won't Stand Down" musiałam się trochę oswoić, nawet jak mi się podobał, zaś "Compliance" jest prostym utworem i nie musiałam się z nim oswajać. Grają tutaj synth klawisze, jest synth breakdown, no i całość jest łatwo wpadająca w ucho.




5. Depeche Mode - Suffer Well
Kolejne zasłyszane w radiu. Człowiek słyszy radio przed zaśnięciem, po obudzeniu i jak zejdzie na obiad, i wyhacza takie perełki. Spokojny utwór rozpoczynający się charakterystycznymi elektronicznymi dźwiękami, do których dołącza świetna gitara. To jak brzmi tutaj głos wokalisty, to jest po prostu poezja. Aż hipnotyzuje, gdy się go słyszy. Oczywiście na refrenie również jest świetne brzmienie. To ma niecałe cztery minuty i mam wrażenie, że jest to za krótkie. Dlatego przez jakiś czas był słuchany na loopie.




6. Rammstein - Zick Zack
Po pierwszym singlu na poważnie, przyszedł czas na drugi, luźniejszy, tak jak poprzednim razem. Tak jak po "Deutschland" było "Radio", tak po "Zeit" przyszedł "Zick Zack". Utwór ten zaczyna się niepozornie, od klawiszy, do których potem dołącza spokojny riff gitarowy. Refren też jest na spokojnie, ale po drugim refrenie jest post-refrain i tu się zaczyna dyskoteka. Przed trzecią zwrotką gra fajnie bas, refren, post-refren i włącza się jeszcze raz. Fajny utwór na luzie, chwytliwy, krytykujący poprawę urody u chirurga plastycznego. Mnie właśnie ten post-refrain najbardziej porwał, ale fajne jest też "Schöner, größer, härter", czy sposób śpiewania Tilla Lindemanna na zwrotkach, gdzie zawiewa taką szyderą.




7. Feuerschwanz - Memento Mori
Po poznaniu wersji tego zespołu utworu "Dragostea Din Tei", poklikałam w inne rzeczy od Feuerschwanz i jednym z pierwszych utworów było "Memento Mori". I jakie to jest genialne! Ja jak to pierwszy raz słyszałam, to od razu głowa sama kiwała. To jest tak świetnie skomponowane, to jak metalowa muzyka łączy się z folkowymi elementami, że utwór ten płynie i nawet ręka sama replay włącza. Podoba mi się barwa głosu wokalisty, pasuje do tego folkowego klimatu. I nagle język niemiecki jakoś tak dobrze brzmi.




8. Labrinth - Yeh I Fuckin' Did It
Zaraz po pierwszym sezonie "Euphorii" został obejrzany drugi. W nim też postarali się muzycznie. Jako pierwsze do głowy wlazło mi "Yeh I Fuckin' Did It", bo nie tylko samo w sobie mi się podobało, ale grało też przy epickiej scenie, gdy Rue uciekała przed policją. To była mistrzowska scena, jak ta bohaterka całkiem sprawnie uciekała, jak na swój stan zdrowotny, i na bieżąco myślała co zrobić. Do takiej sceny dobrze dopasowali badass'ową muzykę. Najbardziej charakterystycznym i zostającym w głowie dźwiękiem jest ten co zaczyna utwór i brzmi trochę, jakby ktoś cofał płytę, a na końcu są podobne do dźwięków organów kościelnych. Bardzo fajny numer.




9. Hollywood Undead - Wild In These Streets
Świetna mieszanka Rocka z Rapem. Trochę klimaty "GTA". Świetny riff gitary, fajny beat, podobają mi się też stylówki rapowania tej ekipy. Lubię moment, gdzie Danny śpiewa wersy zaczynające się od "What you give...", albo ostatnia zwrotka, należąca do Charlie Scene, "I'll let the 9 break the silence...". Znakomity klimat ma ten kawałek, idealnie pasuje też oczywiście do puszczenia w samochodzie.




10. Falling In Reverse - Voices In My Head
Jak on tu zaczyna rapować, plus ten bit, to jest rewelacja. W drugiej zwrotce styl nawijania się trochę zmienia, i dołącza na przykład gitara. Jest zajebisty Pre-chorus, a potem refren. Bridge, to fajny wokal, jakby śpiewany przez demona, a po nim jest świetny breakdown. Ten numer ma taki genialny vibe, a jeszcze robotę robi teledysk. Musiałam go parę razy posłuchać, żeby tu coś napisać i w ogóle nie mam go dość. A po premierze, to on był puszczany przeze mnie zawsze i wszędzie.




11. Ed Sheeran - I Will Remember You
Ed Sheeran wydał swój najnowszy album w "Tour Edition" i dał nam parę gratisów. Gratis, który najbardziej mi się spodobał, to właśnie "I Will Remember You". Kolejny magiczny utwór od Eda. Kocham to, jak zaczyna się z gitarą akustyczną, na refrenie dołącza gitara elektryczna, a potem na drugiej zwrotce dołącza zespół, albo jak na ostatnim refrenie cichną prawie wszystkie instrumenty i gra tylko głos Sheerana, który z resztą tutaj jest piękny.




12. Panic! At The Disco - Viva Las Vengeance
Kolejny powrót. Tym razem Panic! At The Disco rzucił nowym utworem po przerwie od wydanego w 1018 roku albumu "Pray for The Wicked". "Viva Las Vengeance" nie jest czymś niesamowitym, ale to fajny, energiczny kawałek, trochę z taką nutą retro. A że jestem teraz trochę z przyszłości, to wiem, że to najlepszy nowy kawałek, jaki Panic! wypuścił.




13. Imagine Dragons - Sharks
Drugi utwór promujący najnowszy album zespołu. Ma podobne brzmienie do "Bones", ale mam wrażenie, że to było celowe ze strony zespołu. Jak dobrze ogarniam, to basy mają bardzo podobne. W sumie mi się podoba, że, powiedzmy, jeden dźwięk został wykorzystany w dwóch utworach, powiedziałabym nawet, że kreatywnie, jak jedną rzecz wykorzystali dwa razy (Sabaton robił to wiele razy 😛). Lubię jak tu gra właśnie ten bas, razem z gitarą. Lubię w jaki sposób są śpiewane zwrotki, czy pre-chorus, albo małą gitarową solówkę przy bridge'u i krzyczany wokal przy "everything".




14. Five Finger Death Punch - AfterLife
Oni też powrócili z nową muzyką i tym utworem zaczęli zapowiadać nową płytę. Z początku ten utwór mi nie wskoczył, ale raz randomowo sobie go odtworzyłam i zauważyłam w nim "to coś". Piękne są te gitary rozpoczynające utwór. Lubię mocny wokal na zwrotkach i łagodny na refrenie. Jest instrumental break, a potem bridge, przed którym jest nucenie, które zostaje w głowie i nuci się samemu. Świetny kawałek.




15. Badflower - We’re In Love
Przesłuchałam sobie co ten zespół wytworzył do tej pory i słuchając "Ok, I'm Sick" jednym z pierwszych utworów, które od razu mi się spodobały, był "We’re In Love". Tutejsza brzdąkająca gitara bardzo mi się podoba, (takie "rim pim pim pim pim pim"), ona rozpoczyna utwór i potem się przewija przez niego. Albo podoba mi się jak śpiewane są wersy na zwrotkach, lub śpiewanie tytułowego "We’re In Love". Melodyczny prosty utwór, co pewnie przez to od razu mi się spodobał, ale nie dało się uciec od tej magicznej gitary.




16. Luxtorpeda - Krew Z Krwi
Z nowym materiałem, nie reimaginowanym, przeszła i Luxtorpeda. I to strzelała nowymi kawałkami chyba jakoś co tydzień. Była "Hydra" i "Antonówka", ale to "Krew Z Krwi" najmocniej zalazło mi za skórę. Te gitary, tekst, tego można słuchać na loopie i się nie znudzi.




17. Tyler Posey - I Don't Even Care About It
Przyjemna nutka z fajną gitarą na początku. Może za często jej nie słuchałam, tylko gdzieś tam przy okazji, jak odtwarzałam którąś z playlist, ale nie było tak, że przełączałam na następną, na przykład, tylko z przyjemnością sobie słuchałam.




18. Skillet - Beyond Incredible
Koło nowego albumu Skillet przeszłam trochę obojętnie. Przesłuchałam i kawałki mi się podobają, ale za często do niego nie wracałam. Jednak jak Spotify na trybie losowym jakiś utwór z niego puścił, no to główka kiwała. Takim utworem jest między innymi "Beyond Incredible".




19. Bloodywood - Dana Dan
Miałam od razu przejść do kolejnego utworu z ich płyty, ale stwierdziłam, że "Dana Dan" zasługuje na love and appreciation. Świetny kawałek. Bardzo lubię, jak grają tutaj te indiańskie bębny. Lubię tą agresywność w innych instrumentach, czy w wokalu. Podoba mi się melodia, gdy zaczyna się bridge, oraz podczas dalszego jego trwania. Ja na początku musiałam ten kawałek kilka razy posłuchać, żeby się do niego przyzwyczaić, no bo to naprawdę mocne jest i moja głowa czasem musi do takich utworów przyzwyczaić, ale jak to nastąpiło, no to człowiek cieszy się dźwiękami.




20. Karaś/Rogucki - Zapasowy Tlen
Przyjemne dźwięki gitar, elektroniczne, delikatne dźwięki, brzmienie wokalu, czy ogólnie całość, to niesamowity klimat. Muzyka od Karaś/Rogucki jest powiewem świeżości i pewnie jeszcze nie raz stworzą coś świetnego i niesamowitego. (Spoiler alert, jako, że ja pisząca ten tekst tu na blogu jestem trochę z przyszłości, to wiem, że miałam rację).





Jednak pisanie tego samego dwa razy pod rząd nie było dobrym pomysłem 😅. Pod koniec robienia tej playlisty czułam się bezmózga 😆. Ale przynajmniej w międzyczasie zrobiłam małe notatki, żeby się nie pogubić przy tworzeniu kolejnej playlisty. Prawie cieszyłam się, że już nadrobiłam muzykę i playlisty, ale kończy się sierpień, nadchodzą premiery i już widzę, że ta wizja przemija 😂.

Nadchodzące dwa tygodnie będą very busy, więc akurat ta playlista to taki as z rękawa 😅😌 i dobry początek, żeby zacząć te dwa tygodnie 😂. Na boku coś tam pewnie będę próbować coś tam pisać (szczególnie, gdy pogoda nie będzie mi sprzyjać i nie skoszę trawy ani nie umyję auta), bo pisać to mam o czy, ale czasem ciężko z koncentracją, składaniem zdań i posiadaniem czasu.


czwartek, 11 sierpnia 2022

Obejrzałam ten film, żeby zobaczyć, jak główna bohaterka dostaje po dupie. | "Not Okay"

Poza tym, że chciałam zobaczyć Dylana O'Briena w jego roli w tym filmie, to po trailerze bardziej chciałam zobaczyć, jak główna bohaterka dostaje po dupie za swoje kłamstwa.

Nie oczekiwałam kompletnie niczego po "Not Okay", bo to nawet nie jest mój gatunek filmu. Wiedziałam że to będzie taka sobie o historyjka, o dziewczynie z głupimi pomysłami, która będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Chciałam go obejrzeć "kiedyś tam", ale trailer pokrzyżował mi plany i razem z promocją filmu przyciągnęły mnie, by to zrobić trochę wcześniej. 



Film opowiada o Danni Sanders, która próbuje coś tam pisać jakieś artykuły, ale ani szefowa nie jest zadowolona z jej pracy, ani nie widać, że ona się w ogóle do tego nadaje. Chcąc zabłysnąć przed chłopakiem, który jej się podoba, i swoją drogą jest popularny w internecie, Danni palnęła, że jedzie do Paryża. Oczywiście się wkopała, bo nawet nie stać ją na taki wyjazd. Wpada na wspaniałomyślny pomysł i postanawia sfejkować ten wyjazd. Tylko, że w tym czasie, co rzekomo jest w Paryżu, wydarza się atak terrorystyczny. Dziewczyna zauważa, że jest w dupnej sytuacji, ale widząc lajki oraz ogólną atencję, idzie za kolejnym swoim głosem i podaje się za ofiarę tego ataku. 

Po "powrocie" z Paryża Danni na swoim "byciu ofiarą" buduje... właściwie wszystko. Unika zwolnienia z pracy i jeszcze dostaje swoje oddzielne pomieszczenie w biurze, z pomocą poznanej na terapii grupowej Rowan pisze artykuł, który jest dobry, też zaprzyjaźnia się z dziewczyną, dostaje chwilę uwagi od rodziców, czy od Colina, tego chłopaka, co jej się podobał. Można zauważyć, jak przez to, że jest ofiarą ludzie zaczynają ją inaczej traktować, bo przecież jest ofiarą, ona biedna i co ona przeżyła. 

Danni zaczęła od chęci bycia popularną i sfejkowania wyjazdu do Paryża. Potem podając się za ofiarę ataku terrorystycznego chce napisać o tym artykuł, ale żeby wczuć się w rolę idzie na terapię grupową. Tam poznaje Rowan, która przeżyła strzelaninę w szkole, i która okazuje się być popularną aktywistką. Na ten moment Danni postanawia przylepić się do niej, dzięki czemu dostaje trochę atencji internetowej. Jednak w trakcie misji pisania artykułu, czy zyskiwania popularności, poznaje ona bliżej Rowan, zauważa pewne rzeczy i trochę zmieniają się jej poglądy. Tylko że w tym, jakże nieodpowiednim momencie, Danni musi stawić czoła konsekwencjom po tym, jak wychodzi na jaw jej kłamstwo. I wtedy wali się wszystko, co na tym kłamstwie zbudowała, co nie jest dla niej łatwe.



Zabawnym było oglądać, jak Danni wpada na pomysł sfejkowania wyjazdu do Paryża, a potem jest montaż, jak ona ogarnia zdjęcie i tak dalej by były "dowody" tego wyjazdu, a gdy brnęła w swoim kłamstwie i często przy tym była jak "nie mam pojęcia co robię", albo jak było cokolwiek, co ja widziałam, że nie było dobrym pomysłem, to się z tego śmiałam i z tego co robi, i z tego jak się to może skończyć. Muszę powiedzieć, że fajnie to się oglądało. Też spodobała mi się postać Rowan. Tak jak jej strona aktywistki, to tak średnio mi się podobała, w sensie, do samego zjawiska aktywizmu nie jestem zbyt pozytywnie nastawiona, ale reszta była okay. Podobało mi się, jak chciała pomóc Danni, biorąc ją za osobę z traumą (i trochę było takie "auć", wiedząc iż ta nią nie jest). Szkoda mi jej było, kiedy widać było, jak traumatyczne wydarzenia do niej wracają. Albo jak jest scena, gdzie cała grupa z terapii gra w jakąś tam grą i ona, tak jak wszyscy (nawet Danni) mają fun z tego, po prostu nie myśli o tych złych rzeczach. To też jest moment, albo właściwie jeden z momentów, gdzie Danni zauważa, że Rowan jest kimś więcej niż źródłem lajków i atencji internetowej. W takich momentach widać było, że gryzie ją sumienie, co też było zwizualizowane. 

Wbrew pozorom relacja między Danni i Rowan mi się podobała. Bo, fajne było to, że Danni zmieniła do niej podejście, że to nie jest tylko skarbonka lajków, że w pewnym sensie są, można powiedzieć, zaprzyjaźnione i Rowan otwiera się trochę do tej drugiej. Podobało mi się, jak pokazali, jak człowiek może zmienić drugiego człowieka i dlatego strasznie było mi szkoda ich relacji, gdy kłamstwo Danni wyszło na jaw, gdzie dodatkowo ona zmieniła podejście, między innymi, do bycia popularnym. Widać było tutaj małą przemianę postaci.


Też myślałam, że to będzie historia typu, baba sobie sama narobiła problemów, a potem płacze. A tu jednak się okazało, że no nie. Pokazane zostało, co kierowało Danni, a właściwie co powodowało, że wybrała kierunek, jaki wybrała. Pewne rzeczy można było zobaczyć na przykład, gdy Danni była u rodziców. Najpierw po "powrocie" z Paryża, gdzie podejście rodziców było "o, moje biedne dziecko, co ono przeżyło", tylko że widać, że gdyby nie rzekome przeżycie ataku, to nie byłoby takiej gadki. To mogło spowodować dalsze działania bohaterki. A gdy kłamstwo wychodzi na jaw, to jej matka od razu "coś ty zrobiła, jak mogłaś być taka głupia", oczywiście postępowanie Danni nie było dobre, ale też widać po reakcji jej matki, że uważa córkę za nieudacznika. 

Na chwilę jeszcze wrócę do tego, czym zajmowała się Sanders, czyli pisaniem. Bo jak się okazało, ona umie jednak coś tam napisać, tylko musi mieć jakąś motywację, trochę lepszą niż uwiarygodnienie kłamstwa, oraz musi się do tego mocniej przyłożyć, w pisaniu czegokolwiek powinna zaangażować się tak, jak zaangażowała się w szukanie informacji o tym, co czują osoby z traumą. 


Koniec mnie rozczarował, bo myślałam, że skoro Danni trochę się zmieniła, a potem pod koniec filmu słuchała przemówienia Rowan i wyglądała trochę zainspirowana, no i że pokażą, że zaczyna wszystko od początku, tylko lepiej. Wystarczyłby jakiś krótki montaż, nawet mogłaby zacząć lecieć napisy końcowe. No fajnie, jakby człowiek, co to oglądał zobaczył, że faktycznie główna bohaterka się zmieniła. Ale przynajmniej całość pokazała popularne osoby w szczerym świetle, że robią wszystko dla popularności i pieniędzy i że czasem ta popularność trochę kosztuję, nerwów, oraz że nie wszystko co się widzi w internecie jest prawdą.

Film okazał się trochę czymś więcej niż myślałam, całkiem spoko się go oglądało, choć momentami był nudny, ale to mnie nie zdziwiło, przynajmniej momentami można było się pośmiać ze strony komediowej filmu, albo z poczynań głównej bohaterki. Zoey Deutch, odtwórczyni głównej roli, świetnie sobie poradziła ze swoją postacią, a Mia Isaac grająca Rowan, również sobie poradziła w zagraniu postaci po przeżyciach, chowająca się ze swoimi uczuciami, aktywistkę i po prostu dzieciaka, który chciałby normalnie żyć. W scenie, gdzie pokazywane były działania Rowan właśnie jako aktywistki, to Mia dała czadu, bo wydzierała się jak prawdziwa aktywistka i gdybym nie wiedziała, że to film, to pomyślałabym, że to faktycznie aktywistka, było to bardzo przekonywujące wystąpienie, a potem w wyniku pewnych wydarzeń, Rowan miała atak paniki, co też świetnie było zagrane. A co z Dylanem O'Brienem? Bo przecież był jednym z powodów, dlaczego ja w ogóle ten film obejrzałam, a nic o nim do tej pory nie wspomniała. Otóż jego rola nie była wielka, o czym wiedziałam, i fajnie zagrał. Był wiarygodnym, jak sam Dylan powiedział, fuckboyem, ale gdybym spotkała kogoś takiego jak Colin, omijałabym szerokim łukiem. 

Po obejrzeniu "Not Okay" miałam takie "meh" i nie miałam jakiś większych odczuć co do niego, ale jak na film, któremu dałam szóstkę na Filmwebie, to został mi w głowie. A mi jak jakiś film zostaje w głowie, to znaczy, że musiał w sobie coś mieć. I jeszcze ma fajną muzykę, dodaje klimatu.





czwartek, 4 sierpnia 2022

Byłam wirtualnie na koncercie zespołu Luxtorpeda na Pol'and'Rock.

Człowiek nie ma okazji wybrać się na Pol'and'Rock, ale na szczęście są transmisje na żywo w internecie z koncertów.

Dzisiaj rozpoczął się 28 Pol'and'Rock i sprawdziłam, kto gra dzisiaj, kto gra w kolejnych dniach, i zobaczyłam, że dzisiaj gra Luxtorpeda, więc przypilnowałam sobie godziny i byłam obecna przy komputerze, by "być" na tym koncercie. 

Dawno mnie nie było na jakimkolwiek koncercie, i nie dość, że nam zabrali koncerty, to jeszcze przez dwuletnie siedzenie w domu tak mnie zamknęło na jakiekolwiek wyjścia, że nawet jak był jakikolwiek koncert w mieście (a było ich mało), to w sumie sobie nic nie robiłam z tego, że ktoś da koncert. Zaś przed tym dwuletnim zastojem, chyba za każdym razem, gdy Luxtorpeda była w Lublinie, to ja na tym koncercie byłam. W ogóle chyba mi brakuje jednego, by było w sumie ich dziesięć. Wiem, że jak się sytuacja trochę poprawiła, i robiono jakieś koncerty, to był też koncert Luxtorpedy, tylko że ja nawet o nim nie wiedziałam, a ostatecznie został odwołany z powodu małej sprzedaży biletów. Potem był jakiś drugi, ale właśnie sobie go olałam, tak jak te inne koncerty. Teraz jest ogłoszony koncert na jesień, może mi się uda.

W każdym razie, jak zaczął się koncert Luxtorpedy na Pol'and'Rocku i zaczęłam ich słuchać, to poczułam, jak brakuje mi koncertów. Mimo, że rysowałam, to czułam się, jakbym tam była. Wzięłam sobie dość mocno podgłosiłam (ale nie na 100% głośności w komputerze, bo bardzo blisko mam głośniki na biurku 😅) i radowałam się dźwiękami. To była taka energia, taka moc, tyle emocji, tak jak zawsze podczas koncertów Luxtorpedy, że mimo, iż to było wirtualne, to w ogóle tego nie poczułam.

Natomiast urzekła mnie jeszcze jedna rzecz. Otóż, Litza, wokalista zespołu, zaczął źle się czuć. Powiedział do publiczności, po małej przerwie, że ma sztuczne zastawki w sercu (o ile dobrze ja to zapamiętałam) i że przez upał nie chcą mu poprawnie działać. Przy kolejnym utworze było widać, że dokuczają mu te dolegliwości. Dlatego zespół wrzucił na luz i zagrał "Sęk", coś kompletnie nie Woodstock'owego, jak to Litza powiedział, ale podczas tego utworu chciał trochę odpocząć. Mimo niewoodstockowości, ludzie się bawili przy tym utworze. Dodatkowo, jak zespół skończył grać ten utwór, to publiczność zaczęła krzyczeć "jak się czujesz?!". I to było takie rozczulające, tak się mi ciepło w środku zrobiło. Litza docenił i powiedział, że po to są koncerty.

To jest perspektywa w widoku komputera, wiadomo, ale mam wrażenie, że będąc tam z tamtymi ludźmi, to człowiek prawie by się czuł jak u siebie. Nie wiem, jak ja introwertyk bym to zniosła, ale mam wrażenie, że bym wytrzymała. To jak oni się tam bawią, jak przebywają ze sobą, czy robią pogo do muzyki zespołu, którą pierwszy raz słyszą. Prawdopodobnie tam nie czułabym się jak dziwak. Jest taka szansa. 

Ten koncert, mimo, że wirtualny, został u mnie i teraz siedzi w mojej głowie. Tak samo jak ci ludzie krzyczący "jak się czujesz", i ogólnie tak jakoś pozytywnie. Mam też nadzieje, że jak Litza mówił, że mu lepiej, to tak zostało.