W Niedziele pojechałam do nie jakiego Atrium Felicity, w celu kupna kredek, których nie było. Pokładałam nadzieję, że znajdę jakąś fajną płytę, ale też nie było, więc ostatecznie wyszłam stamtąd z nowymi trampkami i... lampką!
Niby nic, niby zwykła rzecz, ale takiej lampki to ja nigdy nie miałam! Ostatnio zauważyłam, że podobne są modne i możecie znać takie urządzenia, ale ja jestem sto lat za murzynami i ten tego, no. Nawet u mojego wujka takie podobne widziałam jak u niego byłam. Raz się klika - świeci leciutkim światełkiem, drugi raz się klika - świeci trochę mocniejszym światłem, a kiedy trzeci raz się kliknie to pizga mocnym światłem. Ale najbardziej raduje mnie ta tak jakby kula, która może świecić na różne kolory. No kurde zajebiste. Mała rzecz, a cieszy =D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz