poniedziałek, 23 czerwca 2014

Recenzja: LINKIN PARK - "The Hunting Party"

Linkin Park - "The Hunting Party"

Mniej cyfrowych brzmień, więcej gitarowego łojenia. Bez Ricka Rubina za suwakami, ale nadal ze świetną produkcją. Na "The Hunting Party" Linkin Park obrało najbardziej naturalny kierunek. A w tym wypadku naturalny znaczy właściwy.

Po potężnym "A Thousand Suns" i kameralnym "Living Things", Mike Shinoda, niezmiennie będący w Linkin Park głównodowodzącym, zarządził zmiany. Kalifornijczycy niemal zupełnie pozbyli się elektroniki, zrezygnowali z producenckiej opieki Ricka Rubina i zwołali do studia tabun gości. Pewne rzeczy uległy uproszczeniu, muzyka nabrała oddechu, a brzmienie, za które odpowiada tym razem zespół nie straciło wcale na jakości.

O tym, że jest inaczej przekonuje już otwierający płytę numer "Keys to the Kingdom". Noise’owe zgrzyty, mocne gitary, a za rogiem czai się już melodyjny refren i rapowa nawijka. Po co kombinować, skoro w takiej formule Linkin Park sprawdza się naprawdę dobrze? W ucho skutecznie wpada "All for Nothing" – mocny kawałek z nerwem hardcore punka, niemal kibicowskimi chórkami i gościnnym udziałem Page’a Hamiltona z Helmet. Niezłe jest "Guilty All the Same", w którym pojawia się Rakim, a riff przewodni brzmiałby jak... Iron Maiden, gdyby nie zabrudzone brzmienie. A już strzałem pomiędzy oczy okazuje się prosty nap***tor "War" w stylu kojarzącym się raczej z Anti-Flag, niż dawnymi bożkami nu metalu.

Trochę patosu wkrada się dopiero przy "Until It’s Gone" za sprawą symfonicznych wstawek i gotyckiego chłodu. "Rebellion", ubarwione rozedrganym, nieco folkowym riffem Darona Malakiana po prostu musi przywołać ducha System of a Down, zwłaszcza kiedy w mostku rozlega się trybalny rytm. Pewien niedosyt może za to czuć Tom Morello, bo skoro pojawił się już w studiu, mógł wykazać się w czymś lepszym, niż smętny instrumental "Drawbar" sklecony z kilku fraz pianina.

Zachować (lub odnaleźć na nowo) energię i świeżość na szóstym albumie – to nie lada wyzwanie. Linkin Park jednak dało radę. "The Hunting Party" to świetny sound (zwracam uwagę na perkusję!), sporo niegłupich pomysłów i najzwyczajniejsza w świecie radocha, kiedy człowiek łapie się na nuceniu kolejnego refrenu. I tylko taka refleksja na koniec: jeszcze dziesięć lat temu nie tknąłbym kijem produkcji zespołu, którego nazwa była synonimem kiczowatego nurtu pełnego popiskujących groźnie chłopiąt z amerykańskiej middle class. Jaki z tego wniosek? Każdy może się wyrobić jak przysłowiowe gówno w betoniarce. (7,5)


Źródło: Onet.pl

A tak ode mnie, z paroma rzeczami w tej recenzji się nie zgadzam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz