piątek, 27 czerwca 2014

Transformers! To ukryta moc!

"Transformers: Wiek zagłady": kadry z filmu

Trzydzieści lat minęło. Obdarzone nieprzeciętnym intelektem ogromne roboty z kosmosu, które powracają w filmie "Transformers: Wiek zagłady", już nie płaczą za utraconą ojczyzną. Na Ziemi Transformerom jest lepiej niż w domu.

Przybrani ojcowie, Michael Bay i Steven Spielberg, zadbali o ich przyszłość. Na koncie Optimus Prime, Megatron i reszta blaszanej ferajny mają już przeszło dwa i pół miliarda zielonych. A pomyśleć, że filmowa seria o metalowych gigantach nie była wcale pierwszym wyborem studia, które łaskawszym okiem spoglądało na plastikowych żołnierzy z oddziału G.I. Joe. Lecz po zamachu z jedenastego września nie chciano pakować pieniędzy w blockbuster dla młodzieży o tematyce militarnej i zdecydowano się przenieść na ekran przygody innych flagowych zabawek koncernu Hasbro. Za Transformerami optował też Spielberg, który, ciesząc się niczym duży dzieciak, nie mógł się doczekać realizacji podobnego projektu i wziął go pod swoje skrzydła.

"Transformers: Wiek zagłady": kadry z filmu

Do ekipy dokooptował reżysera Michaela Baya, choć ten niechętnie przystał na propozycję pracy przy filmie, uważając go za "durną dziecinadę"; nie chciał jednak odmawiać cenionemu przez siebie mistrzowi. Scenariusz przepisał, wydał krocie na efekty specjalnie i bach, nakręcił hit. A potem jeszcze dwa. Filmowa seria "Transformers" nie zamknęła się na trylogii. Bay i Spielberg wyczarowali jeszcze część czwartą, z podtytułem "Wiek zagłady", która inicjuje właśnie wakacyjny sezon letnich blockbusterów za grubą kasę. I choć pierwsze recenzje, tradycyjnie, są niepochlebne, film zapewne rozbije bank. Nic nie pozostawiono przypadkowi – nie na darmo przecież potencjalnego odbiorcę karmiono Transformerami już od połowy lat osiemdziesiątych.

Cuda z plastiku i papieru

Rok 1984. Konkurencja z Mattel – liżąca rany po nieudanym i kosztownym eksperymencie z grami na domowe konsole – miała swojego He-Mana. Figurki G.I. Joe od Hasbro sprzedawały się jak świeże bułeczki. Potrzebowano kolejnego hitu, aby pognębić rywala i opanować zabawkarski świat. Od japońskiej firmy Takara kupiono licencję na produkcję serii Dioclone i z fabrycznych taśm zaczęły masowo zjeżdżać roboty, które kilkoma ruchami można było przerobić na samochód lub inny pojazd. Hasbro musiało jednak tchnąć w nie ducha i rozkręcić multimedialną machinę promocyjną, co sprawdziło się w przypadku wspomnianych G.I. Joe i He-Mana. Do współpracy zaproszono stale szukające nowych okazji wydawnictwo Marvel Comics, którego redaktor naczelny Jim Shooter oraz scenarzysta Denny O'Neil mieli rozpisać historię o epickim rozmachu, nadać robotom imiona i nakreślić ich psychologiczne portrety. To oni wymyślili zwalczające się frakcje Autobotów i Decepticonów, ich rozdartą domowym konfliktem rodzinną planetę Cybertron, podróż na Ziemię oraz parę innych kanonicznych już dla tej historii wątków i postaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz