wtorek, 3 listopada 2020

Podróż przez świat pełen potworów zjadających ludzi. | "Love and Monsters".

Nawet nie spodziewałam się, że obejrzę ten film tak szybko, dzień po premierze. 

Lubię tematy postapokaliptyczne, około postapokaliptyczne, albo takie, gdzie po jakimś wydarzeniu życie ludzi na Ziemi drastycznie się zmienia, na przykład wybuch jakiejś elektrowni atomowej, tylko na większą skalę, albo gdzieś zachodzi jakaś mutacji i coś się dzieje. Dlatego pomysł z potworami, które opanowały świat przypadł mi do gustu. 

Bardzo spodobał mi się sposób w jaki "Love and Monsters" się zaczął. Animacja stylizowana na łatwe rysunki zobrazowała to co się stało, a narratorem opowieści był Joel, główny bohater filmu w którego wcielił się Dylan O'Brien. Swoją drogą, motyw rysunku i rysowania przewijał się w filmie, bo właśnie Joel rysował, i ten akcent mi się bardzo podobał. I jeszcze spodobał mi się taki zabieg, że była scena przed tą całą rewolucją, jak Joel rysuje swoją dziewczynę, no i nie wychodzi mu najlepiej, ale dziewczyna daje mu szkicownik i kredki (Prismacolor!), a zaraz powraca scena, gdy chłopak sieci w bunkrze i rysuje tymi kredkami, w tym szkicowniku, potwora, przed którym stał z kuszą parę ujęć wcześniej (nie zabił go 😛), a na początku tej sceny było ujęcie na te kredki, które były na wykończeniu. Strasznie spodobał mi się ten moment w filmie. Fajnie zmontowane. Choć nie wiem, jak przez siedem lat starczyło mu to opakowanie kredek 😆. No chyba, że na początku rysował ołówkiem. Oczywiście wiem, że to film, i twórcy tak specjalnie zrobili, pod narrację filmu, ale mnie to rozbawiło. 


Póki nie było jakoś za dużo informacji o tym filmie, tylko jakieś szczątkowe, napotykałam się na różne jego opisy. Ja za bardzo nie ufam takim opisom, w szczególności jak do premiery jest jeszcze daleko. Wiele razy trafiłam na opisy filmów które się nie zgadzały z tym co faktycznie produkcja przedstawia, i to nawet w przypadku filmów, które miały już dawno swoją premierę, a co dopiero w przypadku filmu, który jest dopiero zapowiedziany. Podobnie było z "Love and Monsters". Nie mówię, że opis mówiący, że główny bohater uczy się przetrwać w świecie potworów, jest kłamstwem, bo to jest część fabuły, ale jednak jest trochę niepoprawny, bo głównym punktem jest konkretny cel podróży Joela. 

Po tym, jak potwory przywlekły się na Ziemię, ludzie schowali się do podziemnych bunkrów i tam sobie żyli. Przez siedem lat. Na początku filmu pokrótce poznajemy życie i funkcjonowanie w bunkrze w którym był Joel i kilka innych osób. Fajnie się urządzili tam, choć trochę wygląda to jak prowizorka. Mili radio, żeby się móc skontaktować z innymi, ręcznie robione bronie, wiadomo, żeby się bronić, a nawet krowę. W pewnym momencie jakiś potwór chciał im wbić na chatę, ale chłopy zgarnęły broń i poszły go załatwić. Joel też chciał pójść, no ale ponieważ chłopaki go znały, to kazały mu zostać. Ale tam nadarzyła się okazji i pretekst i wraz Joel poszedł z chęcią pomocy. Tylko, że jak stanął centralnie przed potworem, który swoją drogą chwilę wcześniej pożarł ziomka z bunkra, to tak go zmroził strach, że stał tylko w miejscu i drżał. I jeszcze by go ten potwór pożarł, ale zjawiła się reszta brygady antypotworowej. No Joel był takim bojuchem. Prawdopodobnie idąc na tego potwora chciał przezwyciężyć swoje lęki, no ale na tamtą chwilę mu nie wyszło. Potem sobie rozmawiał z Aimee, dziewczyną z którą był przed monster apokalipsą i w pewnym momencie łącze się zerwało, pewnie za dobrych serwerów tam nie mieli. Joela wzięło na mocne przemyślenia, miał dość ukrywania się pod ziemią, gdzie i tak potwory potrafiły się dostać, wyglądało to trochę jakby dusił się siedząc w tym jednym miejscu i pod wpływem natłoku myśli wybucha pomysłem, że wyrusza w podróż, chce spotkać się z Aimee. Ludzie z bunkru próbowali go zatrzymać, ale im nie wyszło. Dostał porady, na przykład żeby uciekać i chować się przed potworami, do ręki dostał kuszę i wyruszył!



Wychodząc na powierzchnię ziemi, uradowały go promienie słoneczne. Odetchną z ulgą, że jest na świeżym powietrzu, a nie w ciemnym bunkrze pod ziemią. Idąc w swoim kierunku mijał pozostałości po różnych potworach, jak kokony na drzewach, a niektóre, te mniejsze kryły się za drzewami, gdy ten niepozornie sobie przechodził. Po prostu idziemy razem z Joelem w tamtejszy, odmieniony świat, gdzie przyroda wykorzystała nieobecność ludzi i zaczęła przejmować kontrolę. Wszystko porośnięte bluszczami i innymi roślinami. W ogóle podoba mi się, jak został pokazany tamtejszy świat, to wszystko tak ładnie wyglądało, krajobrazy, świetnie wykorzystane Australijskie widoki, piękne. A długo nie było trzeba czekać, aż Joel spotka jakiegoś stwora. Idzie sobie przez jakieś opuszczone podwórko, na którym było oczko wodne, albo basen, w sumie to nie wiem, no coś z wodą w każdym razie i z tego wyszła gigantyczna żaba, która zaczęła na chłopaka polować. Joelowi, który rzecz jasna się przestraszył, udało się uciec, ale to dopiero był początek. Przy okazji poznał nowego, psiego kompana. Piesek trochę pomógł mu z tą wielką żabą, a potem zaprowadził go do swojego domu, gdzie Joel się schował (run and hide - jak powiedział mu kolega z bunkra). Domem był kempingowiec, a na jego ścianie, obok posłania zwierzaka, było jego imię i takim łatwym sposobem chłopak się dowiedział, że pies ma na imię Boy.

No i tak sobie wędrowali we dwóch, aż w pewnej chwili Joel wpada w jakąś dziurę, bo bu się notować zachciało podczas marszu, zamiast notować. I wtedy padło "I feel in a hole". I tu zapaliła się u mnie lampka, jak u typowego fana serialu "Teen Wolf", bo tu wydarzył się taki inside joke właśnie związany z tym serialem. W jednym z odcinków "Teen Wolf" jeden z bohaterów wpadł do dziury w ziemi i również powiedział wers "I feel in a hole". Jest to jeden z bardziej rozpoznawalnych cytatów wśród fanów serialu. Tak więc podczas oglądania filmu uśmiechnęłam się z tego powodu, a tego samego dnia, gdy byłam po obejrzeniu filmu i weszłam na Instagrama, to ludzie też to spostrzegli (bo jakże by inaczej 😆), tyle, że musieli się pochwalić. Na początku filmu też pojawił się element, który od razu wpadł mi w oko jako fanowi "Teen Wolf", on też pojawił się w trailerze, a chodzi o Jeepa. W serialu bohater grany przez Dylana O'Briena jeździ niebieskim Jeepem. Tak to jest, wsiąknąć w jakieś treści. Także Joel będąc w dziurze, chciał się z niej wydostać, ale szybko się okazało, że w małych tunelikach w ścianach tego domu, żyją sobie i mieszkają potworki, które zaczęły go atakować, no i chłopak znowu się przestraszył. I nawet chciał się bronić... kością, ale z pomocą przyszła mu pewna dwójka, trochę nietypowa, dziadek i dziewczynka, którzy po wydostaniu Joela i załatwieniu potworków podśmiewują się z reakcji chłopaka na te stworzenia. Przeważnie dziewczynka jest szczera do bólu. Nowi znajomi, Clyde oraz Minnow, znali się na potworach, życiu w nowym świecie, dlatego Joel postanawia się do nich przyłączyć, w szczególności, że w ich stronę kierował się kolejny potwór.




Na początku Minnow nie do końca była zadowolona z obecności nowego kompana i nie stroniła od złośliwych uwag. Zaś Clyde postanowił chłopaka trochę podszkolić, żeby za szybko nie zginął. W pewnym momencie ich marszu i rozmowy, za plecami Joela ze skały wyłonił się wielki ślimak, który swoją drogą był taki ładny, twórcy tak ładnie go zaprojektowali, zrobili, w ogóle nie wyglądał groźnie, a nawet uroczo bym powiedziała, i ta kamienna muszla, która wyglądała jak część tego lasu, przez który trójka szła. Oczywiście gdy Joel usłyszał od Clyde'a "nie ruszaj się", to zmroził go strach i cały się telepał. W końcu za jego plecami stał wielki potwór. Na szczęście Clyde, spec od tych spraw, poradził sobie z tym, bez konieczności zabijania stwora, a jeszcze zrobił tak, że dzięki ślimakowi ten potwór co szedł za nimi, już iść nie będzie. 

I tak w trakcie podróży Joel uczył się o potworach, notował i rysował je w swoim szkicowniku, czy uczył się strzelania ze swojej kuszy. Pierwsza jego próba wystrzelenia strzały nie była zadowalająca. Podsumowała to delikatnie reakcja Minnow, która przewróciła oczami, robiąc minę "oho, wiadomo z kim mamy do czynienia" oraz "to będzie długa droga", Ogólnie postać tej dziewczynki bardzo mi się podobała. Jak nie lubię dzieci, tak normalnie i tak tak w filmach, póki co to ja tylko dwoje dzieci tylko zaakceptowałam w swojej obecności, i to nie mogą być koło mnie za długo, bo każda cierpliwość się kiedyś kończy, to postać Minnow była tak urocza, z humorem połączonym z taką dziecięcą szczerością, a mała aktorka tak świetnie sobie poradziła, wiarygodność sto procent. Dzięki temu spokojnie można było wczuć się w oglądanie, jakby oglądało się jakąś prawdziwą sytuację w życiu, to dało takiej wiarygodności filmowi. 

I tak przez czas wspólnej wędrówki Joel dowiedział się parę zasad, więcej o potworach, jak sobie z nimi radzić, no i oczywiście, w końcu udało mu się wystrzelić strzałę w środek wyznaczonego punktu. Nawet Minnow się ucieszyła i aż go przytuliła z tego powodu. Jednak doszli do momentu, w którym ich drogi się rozchodziły. Pożegnania są smutne, więc obu stronom było przykro. Miałam wrażenie, że Joel walczy trochę ze sobą, żeby jednak nie pójść za nowymi przyjaciółmi, jednak wygrał cel który sobie postawił. Nawet Minnow, która na początku nie była zbyt uradowana obecnością chłopaka, było jej smutno, ale aby chłopak wyciągną szminkę, którą zgarną gdzieś po drodze dla Aimee, to dziewczynka się uradowała. Jak to dziecko, cieszy się z małych rzeczy. Na pożegnanie Joel dostał granat od Clyde'a, w tym momencie, to chłopak się ucieszył jak dziecko. No i rozeszli się w swoje kierunki.


Zbliżając się do miejsca docelowego, Joel oraz Boy napotykają gigantyczną stonogę. Stonogę? Chba tak, miało to coś mnóstwo nóg. Stwór nieźle przyfasolił chłopakowi i skupił się na piesku. Chłopak widząc, że ta wielka bestia ma ochotę zjeść jego psiego przyjaciela, zmobilizował się i załatwił tę kreaturę. Bać się bał, ale jednak załatwił. Podobał mi się ten moment w filmie. To prosty zabieg, który często widzę w filmach, że u jakiegoż strachliwego bohatera budzi się odwaga, ale tutaj, w "Love and Monsters" podobało mi się jak to zrobili. Zazwyczaj takiego bohatera całkowicie opuszcza strach i trochę gwiazdorzy, a tutaj bohater nadal się bał, tyle że postanowił działać. 

Za niedługo ta dwójka znowu trafia na monstera. Tym razem na takiego co ryje pod ziemią i kieruje się słuchem, więc nasz bohater złapał pieska, przytrzymał mu pyszczek, schował w pniu jakiegoś drzewa i starał się być cicho, dzięki czemu potwór odszedł. Ale niestety pies zauważył coś i wyrwał się, monster powrócił, Joel musiał bronić ich obojga, więc w trakcie skoku do rzeki, rzucił w jego paszczę granat, i gdy wylądował w wodzie, granat sobie wybuchł i po monsterze. Ta scena też mi się bardzo podobała. Też i w trailerze zwróciła moją uwagę. Wszystko fajnie, Joel poczuł się jak Tom Cruise tylko że jak wyszedł tam z tej rzeki, to okazało się, iż na ciele ma zmutowane pijawki. Trochę się zdenerwował i zaczął krzyczeć na pieska, który ucieka. Mam wrażenie, że jego nerwowa reakcja była spowodowana ukąszeniami tych pijawek, że one coś tam mu dały do organizmu przy ugryzieniu, bo potem to on się źle czół. Niby kontynuuje swoją podróż, ale w końcu traci przytomność.


Budzi się w miejscu, do którego wędrował. Jest szczęśliwy, bo widzi się z Aimee. Tamtejsza osada wydaje się być lepszą, nie jest w niej tak ponuro, robi wrażenie bardziej przytulnego miejsca, dodatkowo położonego przy plaży. Tamtejsi ludzie przygotowywali się do podróży do lepszego miejsca. Gdy w końcu Joel ma chwilę porozmawiać z Aimee, okazuje się, że owszem, cieszy się iż widzi się z chłopakiem, ale jednak nie do końca to wszystko poszło po myśli naszego bohatera, co go to trochę zasmuciło. Udało mu się też skontaktować ze swoimi ziomkami z bunkra, pochwalił się, że dotarł na miejsce, i przeżył. Rozmawiali tak zawzięcie, jakby za  sobą tęsknili. Przeważnie jakby Joelowi ich brakowało. Przez chwilę miało się wrażenie, jakby trochę żałował swojej decyzji. Też dowiedział się, że w jego starej miejscówce nie dzieje się najlepiej, na co Joel próbował ich przekonać, żeby wyszli na powierzchnię. W pewnym momencie chłopak skumał się, ze jest coś nie tak, i miał rację. Pewni ludzie okazali się być źli i chcieli zrobić złe rzeczy i nawet nasłali wielkiego kraba na tamtych ludzi. Ale z racji tego, iż Joel był na kursie nauk o potworach, odesłał wielkiego kraba z powrotem do wody, a do tamtych złych karma wróciła. 

Mimo iż nie wszystko było po myśli naszego bohatera, to ostatecznie był on zadowolony, ze podjął decyzję o podróży, bo i wyszedł na powierzchnię, i przezwyciężył swoje lęki, wyznaczył sobie cel i udało mu się go spełnić, przeżył! tą całą podróż, i to dwukrotnie, bo on potem wrócił do swoich ziomeczków z bunkra. Swoją drogą, potem zachęcał przez radio innych ludzi, żeby wyszli na powierzchnię, argumentując, że skoro nawet on przeżył taką podróż, i to do tego dwukrotną, to każdy przeżyje. No i film skończył się pozytywnie, a zakończenie było takie, że jakby chcieli, to by drugą część mogli zrobić. Nie wiem, czy tak się stanie, ale zakończenie jest otwarte. 



Film mnie pozytywnie zaskoczył. Myślałam, spodziewałam się, że to będzie produkcja bardziej skierowana do młodszych widzów, będzie wszystko takie łagodne, coś na poziomie filmów Disneya. Na szczęście nie przesadzili z tą łagodnością, na przykład na początku była pewna scena, gdzie dużo nie pokazali, ale wiadomo o co chodzi, czyli to już taka produkcja bardziej dla wyrośniętych dzieci, że tak powiem. Podobało mi się to, jak wszystko, każdy wątek podróży Joela, zostało równomiernie pokazana. Najpierw chwila dla opowiedzenia historii, co stało się na świecie, potem pokazanie życia w bunkrze, początek podróży Joela, w trakcie której poznaje Clyde'a i Minnow i uczy się różnych rzeczy, no i dotarcie do celu. Niczego nie było ani za dużo, ani za mało. Obejrzałabym rozszerzony moment tego, jak Joel uczył się o tych potworach i tak dalej, bo to by było ciekawe, a tak zostało to tak na szybko pokazane, żeby właśnie w filmie wszystko pasowało i wyszło tak jak wyszło, czyli wszystko dobrze. No, tu waśnie jest takie dziwne uczucie, że wszystko było idealnie wyproporcjowane, ale ten jeden moment można by było jednak zobaczyć w rozszerzeniu, głównie dlatego, że strasznie polubiłam postaci Clyde'a i Minnow. Cała trójka, plus pies była świetnym połączeniem i nawet mi było szkoda jak się rozdzielali, bo mogłabym oglądać ich do końca filmu. Też to była taka barwna produkcja, w sensie na te wszystkie krajobrazy, przerobione na tamten świat, tak przyjemnie się oglądało, wszystko miało piękne kolory, że chciało się patrzeć. Też podobało mi się w jaki sposób zostały stworzone potwory. Chyba w większości to były takie zwyczajne stworzenia, co są w prawdziwym życiu, tylko wyrośnięte i w jakiś sposób odmienione, tak jak na przykład ta żaba, czy krab. Podobało mi się jak zostały stworzone, pomysł i wykonanie. Fajnie się je oglądało. 

Dla mnie to był bardzo dobry i fajny film. Nie miałam jakichś dużych oczekiwań i po prostu pozytywnie mnie zaskoczył. Miła, lekka produkcja z humorem, przygodami i potworami. Niczego nie było ani za mało, ani za dużo. Każdy wątek Joela był równomiernie rozprowadzony po linii czasowej filmu. Zwięźle opowiedziana historia, która wydawałaby się dla dzieci, ale nie koniecznie taka jest, to zależy kto co lubi, no mi się spodobało, a niby jestem już dorosła. Idealny na wieczór, żeby sobie odpocząć, pośmiać się, obejrzeć coś lekkiego, ze znajomymi, albo też samemu, z piwkiem w ręku. No chyba, że jest się nieletnim, to to ostatnie to nie. 

"Love and Monsters" obejrzałam dzień po premierze, to jak na mnie bardzo szybko, bo ja jak czasami się zbieram do obejrzenia czegoś, to się schodzi, tak jak z pisaniem tego wpisu (dla przypomnienia - premiera była 18 października). Pewnie o czymś zapomniałam wspomnieć, no ale cóż, zawsze można obejrzeć film.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz