wtorek, 7 sierpnia 2018

Dziennik z zielonej Skody | 1

Dzisiaj miałam pierwsze jazdy, i po nich wiem jedno o sobie - mam tak niską samoocenę, że aż sięga dna... 

Ale od początku. Łatwo można się domyśleć, że jestem na kursie na prawo jazdy. Na Facebook'u gdzieś coś o tym wspominałam, ale tutaj chyba nie. Na zajęciach z teorii zdałam sobie sprawę, że w większości tego co jest w przepisach i tak dalej, to ludzie tego nie stosują w jeździe. Sama w sumie trochę coś o tym wiem bo do tej pory poruszam się skuterem po ulicach. No ale mimo to, że inni tego nie stosują, ja jako kursant, a potem egzaminowany, muszę się po drodze poruszać zgodnie z prawem, bo inaczej nie zdam prawa jazdy. Dlatego muszę teraz sobie nastawić myślenie podręcznikowe o kierowaniu, znakach i poruszanie się na ulicy. Zajęcia z teorią poszły gładko, jakieś trzy tygodnie i o sprawie. 

W takim razie nadszedł czas na jazdy! 
W moim ośrodku jest parę Skod o różnych kolorach, jest srebrna czarna i zielona, która jest mega brzydkim kolorem, no ja nie mogę na ten kolor patrzeć po prostu. No i ja, będąc jeszcze na teorii, myślę sobie "żebym nie trafiła na ten brzydki zielony, żebym nie trafiła na tę zieloną Skodę". Przyszedł czas na zapisywanie się na jazdy... I trafiłam... do tej zielonej skody. 

Jako, że dzisiejsze godziny były pierwsze, to najpierw pojechałam z moją instruktorką w miejsce, gdzie ogarniemy podstawy, światła oleje i inne takiego typu rzeczy. No i ja, jak to ja, nie wiem czego, co było kompletnie niepotrzebne, stresowałam się. Nie wiem jak to jest, ale w większości przypadków, gdzie mogłabym się stresować się, to się nie stresuję, a przed pierwszymi jazdami właśnie dopadł mnie stres. Na otuchę mogę się pocieszyć krótką historią z dzisiaj właśnie, a mianowicie czekając na instruktora, wtedy nie wiedziałam, kto nim będzie, czekała na swoje jazdy jakaś dziewczyna. No i ona raczej nie była pierwszy raz, bo dostała kluczyki do jednego z aut i mogła się przygotować do jazdy, zanim instruktor przyjdzie. No i ja tak patrzę w tamtą stronę, ta dziewczyna siedzi już w aucie, patrzę, a tam widzę, że ona ma zapłon włączony, co chyba nie do końca można, bo trzeba być już z instruktorem w samochodzie. Ja tak patrzę, a ona coś tam kombinuję, wyglądało jakby chciała ten zapłon jakoś wyłączyć. Po niedługim czasie, po wstępnej rozmowie i omówieniach z moją instruktorka, co ja chcę robić, tam kątem oka widzę, że ta dziewczyna niby wyjeżdża. Odjeżdżamy, póki co ja na miejscu pasażera, a właśnie tamta dziewczyna próbuje jechać dalej, a dlaczego próbuję? Bo jej ruszanie polegało na telepaniu się samochodu do przodu i do tyłu. W duchu się trochę zaśmiałam i to trochę podniosło mnie na duchu pod względem tego mojego stresu. W każdym razie, żeby doszczętnie nie śmiać się z tej dziewczyny, to wspomnę, że potem jakoś razem zjechaliśmy z trasy pod ośrodek, no i nie wyglądało to jak na początku, widać chyba nie tylko ja się denerwuję.

Wracając do mnie, po tych różnych światłach, olejach i fotelach, usiadłam za kierownicę. Po tych wszystkich nudnych podstawach już mniej zestresowana, kto by się nie odstresował przy omawianiu wszystkich świateł w samochodzie. Niepewnie wciskałam te dźwignie gazu, czy sprzęgła toczyłam się na pierwszym biegu, potem na drugim. Oczywiście jak ja zaczęłam jeździć (bo były też inne "elki"), to musiały być samochody, nawet na parkingu Areny Lublin, na szczęście nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, na szczęście, bo ja kiedyś potrafiłam się zestresować jadącym samochodem. Instruktorka tak patrzy jak sobie radzę i stwierdza, iż ja nie jestem ciemna w te klocki i ona chciałaby zawsze takich kursantów. Ja natomiast jej mówię, że ja to mam niską samoocenę, a ta, że ona tę samoocenę mi podniesie, bo rzeczywiście radziłam sobie lepiej niż sama przepuszczałam. Podniosło mnie to na duchu i trochę uszczęśliwiło a zarazem trochę wyluzowało, po czym ona mówi, że jedziemy na plac manewrowy... 

Tak więc z pod Areny na dużą ulicę! Czyli tego, czego się najbardziej bałam! Tak... Nie ma to jak robić prawo jazdy, a bać się dużych ulic... Ale z doświadczenia wiedziałam, że to mi przejdzie, jak na tę ulicę wyjadę, i tak było! Ale zanim wyjechałam, to w tłoku tego wszystkiego co trzeba z samochodem zrobić, ten samochód mi zgasł. Mało tego prawie na przeciwko stała policja, ale w sumie trochę ją olałam, bo musiałam jechać, zanim nadjechałby jakiś samochód. Trochę adrenalinę mi podniosło to, że musiałam z samego początku kierowania wjechać na rondo... W sumie z tego natłoku czynności, które miałam zrobić zapomniałam o stresie, i już bardziej bałam się o to, że źle coś zrobię.  

I takim sposobem przemierzyłam ulicę Kunickiego, którą znam na pamięć, bo właśnie na niej się znajdowałam jadąc do szkoły, ze szkoły busami, autobusami. To było takie małe ułatwienie. Na początek jak w sam raz. Z Kunickiego dotarłam sobie szczęśliwie na taki mały plac manewrowy, gdzie wykonywałam łuki. Cofanie i do przodu, cofanie i do przodu, i tak na okrągło. Za pierwszym razem i to nieświadomie stanęłam na środku tak zwanej koperty na jednym z końców tego łuku. Moja instruktorka to zauważyła i była w podziwie, a ja jeszcze bardziej, bo nie byłam świadoma, że w ogóle tak potrafię. Mimo to przy kolejnych próbach szło mi raz lepiej, raz gorzej, jak zazwyczaj się dzieje. Muszę popracować nad wyczuwaniem sprzęgła przy tym, bo cholipka trudna to sztuka. No może nie tyle co trudna, no ale jednak cofanie jest troszkę inne niż jechanie do przodu.

Na końcu instruktorka chciała mi jeszcze pokazać ruszanie ze wzniesienia, z hamulca ręcznego, za pierwszym razem nie do końca ogarnęła, ale jak mi się potem udało raz, potem drugi, to okazało się być prostą rzeczą. 

Ten wpis powstał na spontanie pod wpływem dobrej energii, którą dzisiaj złapałam na dzisiejszej nauce jazdy. Ja po prostu po dzisiejszym mam ochotę tylko jeździć, więc chyba wykorzystam szansę i będę trenować pod domem, jak tata pozwala. Ja teraz chodzę w takim dobrym humorze, ze nie wiem co mogłoby mi to zniszczyć. Mam nadzieję, że na długo mi on zostanie. Ale oczywiście nie spoczywam na laurach, bo to jest taki mój mały sukcesik, ale to jest początek, i jedne jazdy mogą pójść dobrze, drugie nie i mam to w świadomości. Ale z takim entuzjazmem, to ja się nie poddam i zdam to prawo jazdy. 

Może na kolejnych zajęciach pojadę nad Zalew Zemborzycki, bo instruktorka wspominała, że skoro ja sobie tak dobrze radzę, to by mnie właśnie tam pokierowała (ale ja bojuch, więc wolałam pojechać pod Arenę). 

Ehh, ja i tak miałam entuzjastyczny nastrój, bo w tym tygodniu koncert Eda Sheerana, ale teraz to normalnie ten entuzjazm jest powielony co najmniej trzykrotnie. 

Źródło: autogaleria.pl | Przykładowe zdjęcie takiej samej Skody, w jakiej uczę się jeździć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz