Nasze poszukiwanie zaczęły się od poszukiwań odpowiedniego przystanku, oznaczony numerem siedem. Trochę nam to zajęło i przy okazji namęczyłyśmy się z walizkami ciągnąc je i dźwigając. Ale jak przystanek został już odnaleziony, to nadszedł czas na kupno biletów w automacie. Wszystko by było proste, gdyby nie to, że ten automat się buntował i przez deszcz i panującą wilgoć jego ekran dotykowy nie działał tak jak powinien, plus nie czytał karty płatniczej przyjaciółki. Ostatecznie wygrały moje monety, bo jako nie pracujący człowiek nie mam karty płatniczej i nie mam takiej władzy wyciągania owej karty i płacenia na każdym kroku. Wsiadłyśmy do tramwaju numer siedem i miałyśmy nadzieję, że dotrzemy na miejsce. Ale nie. Tak nie było, bo kierowca tramwaju ZAPOMNIAŁ SKRĘCIĆ. My wszyscy w tym tramwaju takie 'serio?' no i musieliśmy wysiąść. No i musiałyśmy znowu szukać przystanku, ale tu poszło całkiem szybko i nawet ogarnęłyśmy sobie numer tramwaju, który jedzie w naszą stronę. Szczęście nie trwało długo jednak, bo przejechaliśmy tym tramwajem jeden przystanek i okazało się, że NIE MA PRĄDU. A my po raz drugi 'serio?'. Wtedy bardzo wkurzone (żeby nie przeklinać), postanowiłyśmy, że pójdziemy pieszo, bo do tego hostelu piętnaście minut drogi pieszo. Za przewodnictwem Google Maps i po kolejnym błądzeniu w końcu znalazłyśmy nasz hostel, ale gdyby nie miły chłopak z osiedla, to byśmy tam nie trafili, bo przeszliśmy szyld i wejście w bramę, gdzie ten hostel był. W ogóle z przyjaciółką byłyśmy lekko zdziwione, że ten około trzynastoletni chłopak wrócił się do nas, bo mijaliśmy go, i nam pomógł.
Ucieszone, że mamy już pokój i gdzie spać, chwilę odpoczęłyśmy, zjadłyśmy coś i akurat jak przyszłyśmy tam, to zaczęło świecić słońce. No i nasze 'serio?' po raz trzeci. Więc po odpoczynku i zjedzeniu czegoś, oraz po pozbyciu się z plecaków zbędnego ciężaru wróciłyśmy do centrum i zaczęłyśmy zwiedzać. A jeszcze co do pokoju, to nas pozytywnie zaskoczył, bo było czysto, nic nie śmierdziało, jak czasami się zdarza, w pokoju było pomieszczenie z toaletą i prysznicem i ogółem był ten pokój zadbany. Byłyśmy zachwycone. Mimo, że nie był duży, bo w sumie większego na dwie noce do spania nam trzeba nie było.
Tak wiec przy słońcu, na spokojnie zobaczyłyśmy sobie Pałac Kultury I Nauki, a nawet obeszłyśmy go dookoła. Przy okazji obczaiłyśmy sobie, gdzie stacjonuje nasz bus, którym miałyśmy wracać w poniedziałek z rana. Potem pojechałyśmy na Stare Miasto i stamtąd był niezły widok na Stadion Narodowy i most Świętokrzyski. Potem poszłyśmy wzdłuż tak jakby alei tego starego miasta, a po drodze okazało się, ze prawie co drugi budynek to KOŚCIÓŁ, no ileż można. Mało tego w większości tych kościołów był ślub. No ja tam nie narzekałam na te śluby, bo przy którymś ładny Mercedes stał. Swoją drogą, jak zobaczyłam jakiś stary samochód, to za każdym razem mówiłam "ooo, stary samochód!", no cóż, lubię je, ale moja przyjaciółka już chyba miała dość tego zdania, bo go lekko nadużywałam. Małą niespodzianką był Pałac Prezydencki, bo w sumie żadna nie wiedziała, że właśnie tam znajduje się siedziba naszego prezydenta. No cóż, nie wszystko się wie. Poza, jak dobrze policzyłam, czterema kościołami zobaczyłyśmy skwer Adama Mickiewicza i jego pomnik, pomnik Mikołaja Kopernika na przeciwko Polskiej Akademii Nauk, bramę do Uniwersytetu Warszawskiego, trochę zamku królewskiego i kolumnę Zygmunta III Wazy. Zamku mogłyśmy zobaczyć więcej, ale tam za dużo ludzi było więc się tam nie wpakowywałyśmy, no i ogółem można by było więcej tam pozwiedzać, ale po pierwsze nie miałyśmy ani mapy, ani jakiegoś obeznania, co się gdzie znajduje, plus kończył nam się czas.
Mając w kieszeni chwilę, postanowiłyśmy w drodze powrotnej do hostelu pójść pod PGE Narodowy. Obeszłyśmy go dookoła, zobaczyłyśmy go i porobiłyśmy zdjęcia, plus zobaczyłyśmy gdzie jest nasza brama. I akurat blisko naszej bramy stał... BUS EDA SHEERANA! Jak my się z przyjaciółką wydarłyśmy, to aż normalni przechodnie się obejrzały na nas i się śmiali przy okazji. No cóż, busa Eda Sheerana nie widzi się na co dzień, a poza tym, ciekawe jak oni by się zachowali, gdyby zobaczyli coś swojego ulubionego wykonawcy. Trwały już koncerty, a konkretnie grał support, Anne-Marie grała swój koncert, więc szybko się stamtąd ewakuowałyśmy, żeby nie trafić na Eda i się nie ekscytować. Co z resztą nie przyniosło skutku, bo jego koncert słyszałyśmy przez otwarte okno w pokoju hostelowym... I się ekscytowałyśmy. Już na tamtym etapie wiedziałam, że będę płakać... Będąc już w pokoju, gdzie sobie odpoczęłyśmy, wzięłyśmy prysznic, i ekscytowałyśmy się słysząc koncert z okna, zrobiłyśmy koncertowe trzykolorowe serca na akcję koncertową.
Na dzień pierwszy to by było na tyle. Z racji tego, że drugi dzień ma już ustalony temat, wspomnę, że trzeciego dnia nic konkretnego się nie działo, poza zmęczeniem po tylko pięciu godzinach snu i ogólnie dzień polegał tylko na powrocie do Lublina, do domu i opowiadania jak było na wyjeździe między innymi rodzicom, oraz ratowaniem się kawą, więc nic ciekawego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz