niedziela, 21 marca 2021

Kolejne próby makijażowe.

Jak to się zaczęło, że zainteresowałam się makijażem? Pierwszy wpis na ten temat:

Rozwinięcie tematu. Drugi wpis o makijażu:

Tak dla przypomnienia, skąd makijażowe wpisy się wzięły.



Ostatnio mam zastój w pisaniu wpisu, i ogólnie moja wena sobie gdzieś poszła. Tu wiem co chcę napisać, a tu kompletnie nie wiem jak ubrać w słowa. Przypomniało mi się, że mam wpisy makijażowe przygotowane, więc postanowiłam jeden wykorzystać, bo moje pisanie jeszcze może trochę potrwać 😆.


Jak już wspominałam w poprzednim wpisie, paletka z Makeup Revolution, Sophix, zainspirował mnie do dalszych, bardziej regularnych prób malowania makijaży i pisania o tym, tak po prostu, bo temat ten mnie bardzo zainteresował.

Tak więc próbowałam nowych rozwiązań, nowych połączeń, szukałam nowych sposobów nakładania cieni, sposobów blendowania, czy sposobów używania pędzli. Poza obejrzeniu iluś tam filmów na YouTube i przyglądaniu się jak autorki filmów nakładają, blendują i sposób posługują się pędzlami, to ja niczego po nich nie powtarzałam, tylko sama kombinowała i to co podpatrzyłam wykorzystywałam w swoich zamysłach. Sama odkrywałam wszystko. 

Na początku używania tej palety z Revolution, to to moje używanie było trochę takie nieśmiałe. Patrząc na poniższy makijaż, do którego wzięłam ten pomarańczowy kolor: 



Do tego pomarańczowego, ja, jako mroczna dusza, musiałam dodać czarnego. Ja wtedy miałam fazę na robienie, a raczej na próbowanie robienia Rockowych makijaży. Teraz też tak mam, ale jestem otwarta na inne rzeczy.



Słabe zdjęcie, ale cóż. 

Na zamkniętym oku nie wygląda najlepiej, ale jak oko się otworzy, to już nie wygląda najgorzej. Widać, że tego mistrz nie robił, ale nie jest to jakieś najgorsze. Bywały gorsze. Najładniej to wygląda na zdjęciu na wprost. Ten czarny z pomarańczowym fajnie się wymieszały, tworzą taką fajną spójną całość. Ja pamiętam, wtedy używałam głównie dwóch, czasami może trzech cieni, bo na więcej kolorów chciałam się przygotować, chciałam nabrać trochę doświadczenia w malowaniu i wolałam zacząć od mniejszej ilości, żeby było po prostu łatwiej.




Po zakupie tej paletki przez conajmniej tydzień robiłam codziennie jakiś makijaż i tak w trakcie pisania tego wpisu pomyślałam, że zapodam jeszcze jeden makijaż, bo pasuje do tego poprzedniego i w ogóle chyba będę po dwa zapodawać, jak i może więcej, gdy będzie więcej podobnych. Zobaczymy. Trochę improwizuję. 

Tak więc znowu poszedł ten pomarańczowy, ja się naprawdę jego czepiłam, nałożyłam go w kąciku oka i on promieniował, żeby potem się z kolejnym zblendować. Potem poleciał kolor Danger, taki bordowy, chyba, ja jestem prostym człowiekiem, jakichś innych dziwnych nazw nie znam. Ech, słabe zdjęcie. No i ponieważ chciałam być ambitna, to jeszcze do tego czarny dorzuciłam. 


Wyszło tak, not bad. No teraz, to bym próbowała jeszcze bardziej wyblendować kolory, a cieniowanie bym próbowała, jako tako, zakończyć taką chmurkę. Rzecz, która jest widoczna, to ta perfidna krecha od taśmy, którą sobie pomagałam, a wokół niej jakieś plamy i inne niefajne rzeczy. Musiałabym teraz powtórzyć i zobaczyć jak taki makijaż by mi wyszedł, od września 2019 trochę minęło. Ale po kolei, najpierw to co już mam, potem po kolei palety, omówienie och szerzej i tak dalej. 




Na teraz to koniec moich makijażowych przygód. Jak dobrze pamiętam swoje notatki, to kolejne makijaże będą w brązach, plus mały fail, ale te też muszą być. A teraz It's time to go, for now. Bye!


poniedziałek, 8 marca 2021

Obejrzałam serial dla małolatów. | "Girl Meets World"

Zamiast obejrzeć jakiś serial z listy do obejrzenia, to ja jakiś serialik oglądam 😆. 

Ja seriale poznaje w różne sposoby. Sprawdzam filmografię jakiegoś aktora/aktorki, widzę reklamę na Twitch - "The Boys" albo "Hunters" często reklamowali, zobaczę może jakąś recenzję lub gdzieś coś usłyszę. Albo... zobaczę jakiś filmik z jakąś komplikacją i coś wpadnie w oko. 

Pewnego razu nie mogłam usnąć, pewnie pełnia księżyca była, czy coś, i oglądałam YouTube. Tam zaproponowano mi jakieś wideo, które obejrzałam, a pod tym filmem zaproponowano mi komplikacje najlepszego "czegoś", nie pamiętam, z seriali Disneya. I w tej komplikacji były urywki "Czarodziejów z Waverly Place", "Taniec Rządzi", chyba jakaś "Hannah Montana", a między nimi gdzieś przewijały się sceny z "Girl Meets World". Potem pojawiały mi się kolejne rzeczy z tym serialem, a w tym wszystkim zainteresowała mnie postać Mayi. Spodobał mi się jej charakter. Widać było, że to buntowniczka, lubi rzucić ciętą ripostą, sprytna, cwana dziewczyna. Po prostu wydawała mi się fajną interesującą postacią. I przeszło mi przez myśl, żeby sprawdzić sobie ten serial, bo spodobała mi się ta postać tej dziewczyny i fajnie byłoby zobaczyć chociaż jeden, czy dwa pełne odcinki tego serialu. Pomyślałam, że prosty angielski, to trening językowy, nie będę miała co oglądać, to sobie włączę. A w razie gdyby i się nie spodobało, to zawsze jest "x"  w zakładce. 

I sobie włączyłam ten serial. Dwa pierwsze odcinki włączyłam właśnie na próbę, żeby zobaczyć, czy to jest oglądalne. Ogółem nowe seriale z Disneya, Nickelodeon, czy czegoś innego nie przemawiają do mnie. Te seriale po "Czarodziejach z Waverly Place", "Hannah Montana" i innych z tego okresu, kompletnie mi się nie podobają, są głupie, ich fabuła jest nijaka, o niczym. Ja rozumiem, że dla młodszej widowni i humor ma być prosty, i fabuła taka adekwatna dla danego wieku, czasami coś takiego lekkiego odmóżdżającego, aby dzieciak się odstresował, ale humor polegający na śmianiu się z papierka po cukierku leżącego na stole, a postacie są głupie i kreowane na brak mózgu, a fabuła nie opowiada o niczym, to nie jest coś, co bym puszczała jakiemukolwiek dziecku. Dlatego byłam ostrożna co do "Girl Meets World", bo właśnie na pierwszy rzut takim serialem się wydawał. 

Obejrzałam całe trzy sezony i pozytywnie się zaskoczyłam. Taki prosty Disneyowski serial, w którym dorastająca dziewczyna spotyka się z realiami świata. Wiadomo, że jak jest się w wieku między dziecięcym a nastoletnim, to rzeczy się trochę zmieniają, nie jest się jakoś bardzo dorosłym, ale w sumie dzieckiem też nie za bardzo i nie wiesz, czy możesz bawić się lalkami, czy już nie wypada. A dorastając ma się do czynienia z coraz większą ilością rzeczy, coraz bardziej poznaje się życie i jak działa świat i niektóre rzeczy dotykają mniej, inne bardziej. Z tym wszystkim możemy spotkać się w tym Disneyowskim serialu.


Główną bohaterką jest Riley, ale oczywiście zahaczane są inne postacie, jak na przykład jej najlepsza przyjaciółka Maya, przyjaciele Lucas i Farkle, czy brat z rodzicami. Zaś właśnie Riley poznaje świat i to ona najczęściej ma jakiś problem, że to tak ujmę. Z większości odcinków można coś wynieść. Od takich prostych morałów, jak nie należy kłamać, że powinno się być sobą i nie upodabniać do kogoś innego, bo gdyby wszyscy ludzie byli tacy sami to na świecie byłoby monotonnie, plus sam fakt, że nie byłoby się sobą. Albo jeżeli podejmuje się zadania młodszego brata, to trzeba być odpowiedzialnym, lub trzeba trzymać się zasad, bo bez nich byłby chaos. Natomiast poruszane są również poważniejsze tematy, jak brak jednego z rodziców i nienajlepsze relacje z tym drugim rodzicem, zmiana klimatu, jakieś wydarzenia z czasów wojny, komunizm na przykład, czy nawet śmierć. W większości przypadków wynoszona była jakaś lekcja, przenoszenie czegoś z przeszłości, nawet jakiejś sytuacji z wojny, jako przykład w dzisiejszym świecie, że to tak ujmę. Oni wzięli jakąś sytuację podczas wojny i przełożyli na teraźniejszość. 

Był mały epizod postaci pani Svorski, mająca własną piekarnię, do której lubił chodzić Auggie, brat Riley. Lubił też pewien żart, który pani Svorski mu opowiadała za każdym razem, gdy przychodził. Brzmiał on "It's not Ukrainian bakery, it's our bakery", to nie Ukraińska piekarnia, to nasza piekarnia. Mogłam dokładnie tego nie zacytować, ale znaczenie nadal jest takie samo. I chyba każdy wie o co chodzi. Ja się tak zdziwiłam, że padł taki żart. W takim serialu, Disneya, amerykańskim, dla małolatów taki żart? pomyślałam. Jasne, iż to mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Ale Ameryka kojarzy mi się właśnie trochę z tym stereotypem, że amerykanie nie wiedzą gdzie Polska, czy inne, to i się trochę zdziwiłam, że ktoś zdecydował się umieścić taki żart. Będąc przy pani Svorski, to w chyba drugim odcinku z nią, oddaje ona swoją piekarnie matce Riley, a na końcu okazuje się, że pani Svorski zmarła. To bardzo zasmuciła wszystkich, bo do tej piekarni przychodzili wszyscy, ale najbardziej Auggiego i w którymś z kolejnych odcinków było odniesienie do tego, gdy chłopak "rozmawia" przed snem z panią Svorski, mając nadzieję, ze jest w niebie i go słyszy. Miałam takie "oooo", rozczuliło mnie to. Wiadomo, że dzieci, nie wiem ile Auggie miał lat, to jeszcze nie wszystko rozumieją, z takimi "dorosłymi" rzeczami mają pierwszy raz styczność i im trochę ciężej coś wytłumaczyć. I jak Auggie mówi, że gadają do siebie, tak naprawdę gadał do pani Svorski, to delikatnie złapało mnie za emocje.

"Girl Meets World" ma prosty humor pasujący do targetu, i choć zdarzyły się jakieś pojedyncze głupie teksty, to można je zdzierżyć, nie złapałam jakiegoś cringe'u, więc nie było źle. Ja się uśmiałam, szczególnie z tekstów Mayi, albo z dialogów między nią, a Riley. A ponieważ Riley jest trochę dziecinna i tak jak tytuł mówi, poznaje świat, a zszokować ją potrafią nawet proste rzeczy i oczywiste rzeczy, co również powoduje większe i mniejsze wybuch śmiechu. Też niektóre rzeczy specjalnie twórcy zrobili tak, aby się Riley zdziwiła, żeby po prostu było śmiesznie. 

A, nie wspominałam o jednej, dość ważnej myślę rzeczy. Chwilę wcześniej pisałam, że w większości odcinków wynoszona była nauka, wynoszony był morał, a to zrobione zostało w fajny sposób. Otóż Riley z Mayą i resztą przyjaciół, chodzi na lekcję histori, gdzie uczy ich jej tata. I to własnie on opowiadając o historii wyciąga z niej przydatne rzeczy. Zazwyczaj odcinki zaczynały się właśnie od lekcji historii i dotyczy jej tematu, w trakcie nich bohaterowie dowiadywali się czegoś, doświadczali czegoś, uczyli się czegoś, dochodzili do jakiegoś wniosków i na końcu jest morał. 

Też "Girl Meets World" jest odniesieniem, na Wikipedii pisało, że kontynuacją, serialu "Boy Meets World", i są w nim bohaterowie tego starszego. W "Boy Meets World" głównymi bohaterami byli rodzice Riley, oraz ich przyjaciele. I nie tylko rodzice pojawiali się w tym młodszym tytule, na przykład najlepszy przyjaciel Coreya, taty Riley, Shawn. Też w "Girl..." są ogólne odniesienia do "Boy...", albo nawet wchodzi w jego świat. Bardzo mi się to spodobało. 

Podobał mi się serial "Girl Meets World" jak na serial dla małolatów. I docelowy target będzie miał rozrywkę oglądając go, i coś z niego wyniesie. Ja tam obejrzałam go sobie do śniadania, albo ogólnie do jedzenia, ja robiłam sobie od czegoś przerwę, albo jak przetrawiałam koronkę, i miałam rozrywkę, i co obejrzeć takiego niewymagającego i trening angielskiego. Fajnie, że się okazało, iż serial ten nie jest głupkowaty, jak większość tych nowych seriali, z którymi gdzieś tam miałam styczność. Znaczy, nowe... nazywam je tak, bo wyszły po tych serialach, co ja oglądałam i ogólnie po tym jak już się ie interesowałam takimi rzeczami, a "Girl Meets World" to lata 2014-2017 jak dobrze pamiętam i w sumie aż taki nowy nie jest. Pewnie raczej do niego nie wrócę, ale jeżeli ktoś chciałby zobaczyć coś nowszego niż coś z 2006 roku, albo może z nostalgią zobaczyć co takiego nowego Disney ma w swojej ofercie, z ważywszy, że stworzył on kiedyś ulubione seriale z dzieciństwa, no to myślę, że "Girl Meets World" zasługuję na chwilę uwagi, jeżeli ktoś chciałby coś lekkiego do obejrzenia, albo może nie ma weny obejrzeć coś treściwszego, a jednak chciałby coś obejrzeć, to też się nada. Można sobie go włączyć jak telewizor, żeby sobie brzdąkał w tle, bo nad nim nie trzeba nawet mocno skupiać.

I tak się złożyło, że publikuje wpis o dziewczynie w dzień kobiet. Tak o.



wtorek, 2 marca 2021

"Fate: The Winx Saga". Fajnie było zobaczyć bohaterki z ulubionej kreskówki w wersji dla dużych dzieci.

W ostatnim czasie miałam okazję zobaczyć bardzo kontrololowersyjną produkcję Netflixa powstałą w oparciu i popularny serial animowany. Jeszcze przed rozpoczęciem produkcji Netflixowego tworu, na podstawie wstępnych informacji, przecieków i plotek, wylał się różnorodny tak zwany hejt, jak ta produkcja obraża prawie wszystkie grupy ludzi, że nie będzie jakichś postaci z wersji kreskówkowej. Ja do całej sprawy podchodziłam chłodno. Na nic się nie nastawiałam, nie miałam żadnych oczekiwań. Z jednej strony pomyślałam, ze fajnie by było zobaczyć bohaterki z ulubionej kreskówki w wersji dla bardziej starszego towarzystwa, ale z drugiej strony wolałam się nie nakręcać, w razie gdyby twórcom coś nie wyszło. 

Swego czasu, będąc dzieckiem, serial animowany "Winx Club" był moim ulubionym. Miałam na jego punkcie obsesję. Rysowanie postaci z niej, zbieranie karteczek, oglądanie po kilkadziesiąt razy odcinków, zabawa z innymi dziećmi wcielając się w bohaterki, nawet jakieś opowiadania pisałam. Jakiś czas temu nawet obejrzałam sobie ten serial jako dorosła osoba, bo chciałam go obejrzeć po angielsku, trochę taki trening językowy. Napisałam nawet wpis dotyczący tego, ale go ni opublikowałam do tej pory, bo się jakoś nie złożyło,a do tego pisałam wpis o najnowszym wtedy sezonie tego serialu, którego nie skończyłam. Jedyna różnica między oglądaniem jako dziecko, a oglądaniem jako dorosła, to to, że zmieniła mi się ulubiona bohaterka. Za dzieciaka moim autorytetem była Bloom, zaś jako dorosła wolę postać Layli/Aishy. Zwyczajnie charakter mi się zmienił i inne postacie do mnie docierają. A tak to tych samych momentów nie lubię i te same momenty mnie cringe'ują.


Gdy rozniosła się informacja o pomyśle stworzenia serialu aktorskiego w oparciu o animację "Winx Club", to się zainteresowałam, w końcu byłam wielką fanką oryginału. Jak już wspominałam, nie nastawiałam się na nic. Czasami środowisko kreskówki, które nie mogło pogodzić się z brakiem transformacji, postaci Tecny, zmianą imienia dla wróżki z mocami natury i innymi rzeczami, które miały być inne niż w animacji, nakręcało mnie negatywnie, ale na szczęście młotek mojego samodzielnego myślenia uderzył i mi przeszło. 

"Fate: The Winx Saga" zaczyna się wraz z nowym rokiem nauczania w Alfei, szkoły dla czarodziejek, specjalistów i innych takich. Swoją drogą niektórym przeszkadzał fakt, że w Alfei uczą się wszyscy, a nie tylko wróżki jak w kreskówce. Dla mnie to jest jakieś urozmaicenie. Dzięki temu jest więcej możliwości, mi się wydaje. No więcej będzie się dziać między różnymi uczniami, niż tylko między czarodziejkami. Za to jak w kreskówce (prawie) do szkoły przychodzi o imieniu Bloom. Ona taka zagubiona na dziedzińcu szkoły w pewnym momencie spotyka pewnego chłopaka o blond włosach. Chwilę pogadali i Bloom skontaktowała się z dziewczyną o imieniu Stella, która miała ją wdrążyć w nową dla niej sytuacje. Brzmiało to tak, jakby wcześniej się nie spotkały i tylko możemy się domyślać, jak trafiły na siebie. W kreskówce one się poznały i Stella zabrała Bloom do Alfei (to jest kolejna rzecz, do której niektórzy mogliby, albo nawet się przyczepili).


Kiedy Bloom trafia do swojego pokoju, my widzowie poznajemy resztę towarzystwa. Dzieląca z nią pokój Aisha, czarodziejka wody. W drugim pokoju wspólnego apartamentu jest Terra, czarodziejka natury, oraz Musa, która swoje myśli zagłusza muzyką. Zaś trzeci pokój należy do Stelli, czarodziejki światła, która jako jedyna ma pokój tylko dla siebie. Był to pierwszy odcinek, to i pierwsze wrażenie co do bohaterów. Bloom była w moim spostrzeżeniu taką cichą, zagubioną dziewczyną, która nie odsłania za szybko swoich kart o sobie. Ma podejście, że sama sobie ze wszystkim poradzi i nie chce angażować innych. Aisha jest takim stanowczym głosem. Z początku wydawała mi się trochę wredna, ale potem okazuje się taką wspierającą osobą, która trzyma się zasad. Terra mimo że jest nieśmiała, to jest strasznie gadatliwa, a tak ogółem jest taką empatyczna osobą, która jak się potem okazuje, umie wyciągnąć pazury. Musa to taka dziewczyna na ludzie. Jej moce to moce umysłu, w głowie słyszy uczucia innych, aby od nich odpocząć, zakłada słuchawki i słucha muzyki. Z początku tego nie wiemy, ale gdy rozmawia w pewnym momencie z Terrą przyznaje się to tego. Spodobał mi się ten motyw. Bo widać było po postaci, że z czymś się boryka, jednocześnie miało się wrażenie, że olewa swoją współlokatorkę, a tu było trochę zakrywanie swoich problemów. Stella jest taką scwaną bestią, ma się wrażenie. Jakby to powiedziały pewne influerserki, bad bitch, boss bitch, rich bitch. Dziewczyna nie daję sobie w kaszę napluć i to ona rozstawi wszystkich po kątach. 


Bloom jest zagubiona w nowej rzeczywistości. Posiada magiczne moce, których nie rozumie i nie panuje nad nimi. Jest w nowym miejscu, między ludźmi, których nie zna. Dodatkowo pewna nieprzyjemna i trochę mroczna historia ją prześladuje, a przez którą dziewczyna zdecydowała się pójść do Alfei i coś zrobić ze swoją tajemniczą, magiczną stroną. Oczywiście próbuje działać na własną rękę, co kończy się na przykład podpaleniem lasu i straceniu kontroli nad sobą, z czego ratuje ją Aisha swoimi wodnymi mocami. I właśnie ze swoją współlokatorką zaprzyjaźnia się jako pierwsza. Zrozumiałe, dzielą ze sobą pokój Swoją drogą na początku były znajomości między współlokatorkami, a potem poznawały się one między pokojami. Co było fajnie, bo stopniowo zawierały znajomość, a nie wszystko na raz i od razu wszyscy są przyjaciółmi. No jedynie ze Stellą było trochę inaczej, bo ona i ma pokój tylko dla siebie, i chodzi bardziej swoimi ścieżkami. 

Idąc z wątkiem głównym, który poniekąd tyczył się Bloom, poznajemy tę postać. Twórcy jednak nie zapomnieli o pozostałych postaciach i zarysowali pozostałe cztery czarodziejki z głównej piątki, kilki chłopaków i tą jedną złą dziewuchę. Niektóre postacie można określić, czy je się lubi, czy nie, ale dla niektórych jednak było za mało czasu, bo serial ma mało odcinków. Kreskówka ma wszystko takie ugrzecznione, bo wiadomo, jest skierowana do młodszych widzów, ale w aktorskim serialu, dla starszej widowni, mogli śmiało pokazać jacy faktycznie są nastolatkowie, którzy nie zawsze są grzeczni, korzystają z internetu, imprezują, zakochują się, czy mają swoje jakieś problemy i kompleksy.


Bardzo spodobała mi się Musa. W serialu animowanym dość często ta postać potrafiła mnie irytować, czasami nie podobały mi się jej zachowanie, ale to już bardziej kwestia gustu. w "Fate" Musa była wyluzowaną dziewczyną, a jej styl bycia przypominał mi, że "eee, easy". Bardzo podobała mi się kreacja tej postaci. Stella jest podobna do animowanej wersji, lecz takie smaczki jak dumne chodzenie z podniesioną głową, widoczną pewnością siebie i wypowiedzianą ciętą ripostą, gdy jest takie zapotrzebowanie. Część z tych zachowań pod koniec jest wytłumaczone i okazuje się, że dziewczyna, która wydawała się bez uczuć, jednak te uczucia ma. Kolejną postacią, która pasowała do siebie, była postać Rivena. To taki typowy łobuz, namawiający innych do różnych rzeczy, lubiący zapalić sobie papieroska, czy nie patrzeć na reguły i zasady. Zaś dla odmiany jego przyjaciel, Sky, był jego przeciwieństwem. Ale szczerze powiedziawszy ta postać jak dla mnie jest taka nijaka. No do mnie nie przemawia. O wiele bardziej wolę postać Sama, sympatycznego chłopaka, który nigdzie się nie wychyla i nie jest ani szkolnym łobuzem, ani szkolnym przystojniakiem. Też stronę nauczycielską pokazali w sposób, jaki mi się podoba. Poza nauczaniem, byciem jakimś wzorcem i ogólnie dawania dobrego przykładu, też lubią sobie usiąść i wyluzować przy szklaneczce whisky. No i ta zła, co jest impostorem w Alfei. Beatrix. Ona jest fajną złą postacią, taką mroczną i tajemniczą i w sumie nie wiadomo jaki ma cel, jakie ma zamiary. Mimo to, ja jej nie lubię. No niestety ja już tak mam, że irytują mnie złe postacie swoim zachowaniem i intrygami. No ale bez takich charakterów się nie obejdzie. Bez nich nie byłoby filmów i seriali. 


Fabuła jest prosta. Do Alfei przychodzą osoby chcące się nauczyć magii, którą zostali obdarzeni. Za barierą chroniącą teren szkoły, pojawiają się "the burned ones", po polsku spaleni, ale ja preferuję angielską wersję. Z tego powodu wraz z nasileniem zagrożenia, dyrektorka szkoły trenuje uczniów do walki, nie mówiąc im o co chodzi, ale i tak wkrótce się dowiadują. W niektóre rzeczy Bloom jest wmieszana, o czym sama dowiaduje się razem z widzem. Ogólnie Bloom dowiaduje się dużo o sobie. A że ci co wiedzą coś więcej o niej, nie chcą nic jej powiedzieć, uwalania ona pewną kobietę, która chce jej coś zdradzić, ale przy okazji powoduje tym inne problemy. Zaś to skutkowało szokującym zakończeniem. Znaczy to, co zrobili, było proste, ale i tak mnie zaskoczyło. Szczęka mi opadła, bo było sobie spokojnie, a tu bum! zaskoczyli. 

Bardzo spodobał mi się ten(nie)zwyczajny świat, w którym używanie magii styka się z używaniem telefonu i internetu. Podobało mi się też to, ze w uczniach nie było podziału, tak jak to było w kreskówce, gdzie chłopcy uczęszczali do szkoły dla specjalistów, a dziewczęta albo do szkoły dla czarodziejek, albo do szkoły dla wiedźm. W "Fate" w gronie specjalistów są też dziewczyny, a wśród tych czarujących można znaleźć chłopców. Nawet jeżeli zrobiliby, tak jak było w oryginale, to też byłoby fajnie, Te dwa punkty wyjścia są równie dobre, jak dla mnie, i oba byłyby dobrym rozwiązaniem. 


Tak jak zostały przedstawione postacie Stelli, Musy i Rivena pasowało do tego, jak wyobrażałam sobie te postacie, jeszcze przed ogłoszeniem powstania "Fate", gdy pewnego razu przyszło mi do głowy, że taki aktorski serial mógłby powstać. Pozostałe postacie też były w porządku, ale to te trzy były najbardziej takie wybijające się. W sumie do tego grona dołączę dyrektorkę Alfei, bo ona w sumie też została przedstawiona tak jak sobie ją wyobrażałam. W jednych momentach była stanowcza, w innych pokazywała wiarę w uczniów, a w jeszcze innych sytuacjach potrafiła być na luzie babką. A kiedy nasza piątka czarodziejek coś zmajstrowała, co nie było w teorii odpowiednie, to dyrektorka dała im ochrzan, a jak się plecami do nich odwróciła, to się uśmiechnęła, sugerując, że w sumie cieszyła się z tego co zrobiły.

Pierwszy sezon był krótki. To taka próbka i sprawdzenie, czy ludziom się to w ogóle spodoba. Myślę, że w zapowiedzianym drugim sezonie będzie się więcej działo, zobaczymy więcej potworów, więcej magii. Jedne tajemnice się rozjaśnią, a drugie się pojawią. Bardziej poznamy postacie, by w końcu stwierdzić, którą z nich najbardziej się nie lubi. Ja tak mam, że w każdym serialu jest jakaś postać, nieważne czy dobra czy zła, która zawsze mnie irytuje i denerwuje. Mam nadzieję, iż będzie działo się jeszcze więcej, jeszcze bardziej poznamy tamten świat. Moim zdaniem ma to potencjał, ma to duże możliwości, aby tego twórcy nie spartolili. Jakby to był Filmweb, dałabym 7 lub 7,5 na 10 dla tego sezonu. A teraz byle do drugiego sezonu.