środa, 25 listopada 2020

To chyba nie jest dobry pomysł.

Z racji tego, że jest szósta nad ranem i muszę się bardziej obudzić i wypić kawę, żeby robić coś bardziej kreatywnego, czyli rysować, postanowiłam sobie chwilę popisać.

Siedzę od prawie trzech lat w społeczności fanów serialu "Teen Wolf" i lubię pooglądać sobie kompilacje najlepszych albo najśmieszniejszych momentów  w całym serialu, którymś z sezonów lub odcinków, albo najlepsze/najśmieszniejsze momenty któregoś z bohaterów. Lubię też jakieś edytowane widea z fajnym montażem i tego typu rzeczami. Chyba każdy w jakimś stopni interesuje się podobnymi rzeczami dotyczącymi jego ulubionego serialu. 

"Teen Wolf" swoją premierę z pierwszym sezonem miał w 2011 roku, a zakończył się szóstym sezonem w 2017 roku ze stoma odcinkami na koncie. Serial był mieszanką wszystkiego. Po trochu w sobie miał fantasy, horroru, komedii sci-fi, akcji, czy nawet romansu. Bardzo mi się podoba forma całości tej produkcji. Zazwyczaj miałam do czynienia, gdzie w serialach co sezon był inny antagonista i dopiero na końcu sezonu zostaje on pokonany przez głównego bohatera, zaś w kolejnych sezonach nie ma za bardzo znaczenia, to co działo się w poprzednich. W "Teen Wolf" wszystko było wspólną całością. Każdy sezon się ze sobą łączył, w sensie, w wyniku wydarzeń w jednym sezonie, w drugim są tego konsekwencje i tym podobne rzeczy. Dzięki czemu nawet nie czuje się, że są to oddzielne sezony. Dodatkowo pierwsze trzy sezony są ze sobą połączone, bo pojawiają się rzeczy, które były punktem łączącym, powrót do jakichś wydarzeń, albo o czym była mowa gdzieś wcześniej w którymś z tych sezonów, a następne trzy dotyczyły innych wydarzeń, które również się łączyły. Nie wiem, jak to lepiej wytłumaczyć, ale tak jakby można by było ten serial podzielić nie tylko na sezony, które też były podzielone na A i B, ale też te sezony podzielić na dwie części. Kiedyś powstanie elaborat na temat tego serialu i mam nadzieję, że do tej pory jakoś lepiej wytłumaczę o co mi chodzi. Ogólnie ma się wrażenie, jakby twórcy serialu mieli wszystko zaplanowane od początku, jakby napisali powiedzmy trzy sezony i aby potem zajęli się produkcją odcinków. 

Jednak serial nie do końca zakończył się tak, jakbym to przewidziała. Wiele fanów narzeka na ten sezon kończący serial. Za dużo się tam dzieje, niektóre rzeczy są jakieś takie nijakie, inne na siłę wepchane. I jak jeszcze część A szóstego sezonu trawię całkiem dobrze, tak część B to jest jakaś katastrofa. Niestety. Już piąty sezon był trochę ciężki do oglądania, ale tam na równo było tych lepszych, gorszych i średnich odcinków. I aż by się chciało jeszcze jeden sezon, żeby to jakoś lepiej zakończyli.

Też niedawno był reunion obsady "Teen Wolf". Podczas niego padło pytanie do reżysera o siódmy sezon, na co odpowiedź była, że nie ma takiego w planach. Jako, że serial jest zakończony, składa się w spójną całość, plus reżyser nie ma pomysłu, weny, żeby zrobić następny. I w sumie przyznaje mu racje. Po co ruszać coś, co ma status zakończony. Zazwyczaj jak się drąży jakiś temat, to potem wychodzi coraz gorzej i gorzej, a że druga część sezonu szóstego niezbyt przypadła widzom do gustu, to było takie ryzyko. I by było jak z serialem "Arrow", który gdzieś po drodze swojej przygody trochę się skomplikował, że z sezonu na sezon robiło się coraz gorzej i dopiero ostatni, ósmy sezon był na całkiem dobrym poziomie. 

Jednak jest też ta druga strona monety. Bo na jednej byłaby możliwość zepsucia "Teen Wolf" tym siódmym sezonem. I jeżeli miałby być robiony na siłę, to lepiej, żeby nie był robiony. Ale na tej drugiej stronie monety jest szansa na to, by jednak sytuację poprawić. I faktycznie mogliby zrobić, jakby mieli wszystko przemyślane jak w sezonach od jeden do trzy (mam wrażenie, że tam najlepiej wszystko działało). W szczególności, jakby reżyser miał jakiś fajny, dobry pomysł. No i ja jestem między tymi dwoma stronami. Równo pół na pół. I akceptuję to, że tego nowego sezonu nie będzie. No ale nie wszyscy są tego samego zdania.

Fanowska społeczność serialu "Teen Wolf" niedawno rozpoczęła akcję "bring Teen Wolf back", gdzie fani komentują na przykład pod postami w serwisach społecznościowych MTV, stacji, która emitowała serial, właśnie tym stwierdzeniem. No i ja nie popieram tej akcji. Jeszcze, żeby trwało w jakiś jeden konkretny dzień, jakaś rocznica serialu, czy coś podobnego, a oni codziennie o tym mówią. Cały czas podawane są informacje, gdzie i pod czym fani mogą taki komentarz zamieścić. 


 


Wydaje mi się, że takie naciskanie nie jest dobrym pomysłem i sposobem, żeby ktoś zrobił kolejny sezon swojego serialu. Prawdopodobnie może być tak, że takim zachowaniem można zrobić przeciwną reakcję na swoje żądanie i tym bardziej nic nie będą robić w tym kierunku. Nawet się nie zastanowią nad tym. Ja po sobie mogę powiedzieć, że jak ktoś naciska, tak przesadnie, to tym bardziej czegoś nie mam ochoty zrobić, za coś się zabrać, zniechęca mnie to. Dla mnie to by było irytujące w momencie kiedy już zostało powiedziane, że kolejnego sezonu. Ba, mnie to nawet teraz irytuje, jak to codziennie widzę.




Może byłby to dobry pomysł w momencie, gdy serial nie miałby statusu zakończonego. No bez tego statusu zwyczajnie byłyby bardziej otwarte drzwi w razie, gdyby chcieli powrócić do produkcji. A może najlepiej by było, jakby zostało tak jak jest, że serial jest zakończony. Po pierwsze, jakoś to się zakończyło, więc tak jakby książka jest zamknięta, po drugie, no już trochę minęło od 2017 roku, myślę, że to kawał czasu. Tak jak wspominałam, że z jednej strony może i fajnie by było, jakby był ten nowy sezon, ale z drugiej, jakby mieli coś pogorszyć, to lepiej może nie. Plus, w sumie bym się dziwnie bym się czuła oglądając taki nowy sezon. I już jakby faktycznie mieli coś robić, to jako oddzielny projekt, może film? który nawiązywałby do serialu, ale pokazałby życie bohaterów po latach i którzy muszą się zmierzyć z jakimś złem. Jak już to to chyba by był najlepszy pomysł. A tak, niech zostanie tak jak jest. Zawsze można sobie obejrzeć od początku "Teen Wolf" i przy tym zauważyć nowe rzeczy. Ja tak miałam, więc potwierdzone info. 


piątek, 13 listopada 2020

Marsz (Nie)podległości.

11 listopada przeszedł tak zwany Marsz Niepodległości, który za bardzo nie miał nic wspólnego z marszem. Co to się tam działo, to to nawet nie jest kosmos. Patrząc na różnego rodzaju materiały ręce mi opadały, szlag trafiał i krew nagła zalewała, gdy widziałam tych "patriotów" oraz to co oni tam robili.  

Ludzie, którzy byli przeciwni Protestowi Kobiet, którzy twierdzili, że ten protest to jakieś chuligaństwo, że powoduje on wielkie ryzyko zakażenia się koroną i różne takie rzeczy, sami wyszli na ulicę, bez maseczek (w przeciwieństwie do nich uczestnicy protestu mieli je założone), i jak wielka armia sebiksów rozwalali Warszawę. No inaczej nie można tego nazwać w momencie, gdy podpalili czyjeś mieszkanie, bo wyżej na balkonie była flaga LGBT i logo Strajku Kobiet, tylko szkoda, że nie trafili na tamto piętro i podpaliło się właśnie to niższe mieszkanie. Albo rzucali petardami, racami gdzie cieli, rzucali się na policjantów, i można by wymieniać. A na drugi dzień widziałam tylko nagłówki o zniszczeniach w Warszawie po tym marszu.

Samo podpalenie czyjegoś mieszkania, i jeszcze cieszenie się z tego jest czymś wręcz nienormalnym, a mówienie, że i tak był to pustostan, to już kompletna głupota. Przecież taki pożar mógł się roznieść po budynku, mogło coś się stać jeżeli była tam gdzieś niedaleko ognia instalacja gazowa. A co najważniejsze TO NIE BYŁ PUSTOSTAN. To było mieszkanie malarza artysty, któremu na szczęście udało się uratować dzieła, które były w podpalonym pomieszczeniu. Na szczęście policja poszukuje człowieka który prawdopodobnie rzucił tą racę i jednocześnie podpalił i mam nadzieję, że go tam złapią i poskładają. 



Kliknij w obraz by przejść do strony


Oglądając wideo starcia narodowców na policję, wystarczyło JEDNO wideo, żebym się zagotowała ze złości. Policja wykonuje tylko swoją pracę, a tamci idioci krzyczą "zawsze i wszędzie policja jebana będzie", "wypierdalać" i tak dalej, rzucali w tych biednych policjantów racami, sobą, czy kurwa nawet DONICZKAMI z kwiatami. No kurwa debile. Rzucali się tam agresywnie na funkcjonariuszy, którzy musieli ich znosić. Ja nie wiem jak oni dali radę, bo ja po chwili oglądanie jednego tego wideo się zagotowałam jak czajnik z wodą. Na ich miejscu to ja tam bym do nich strzelała, z agresorami nie ma co się patyczkować. Jeden idiota machał flagą i pokazywał na nią przed policjantami, jedyne co mógłby zrobić, to wsadzić sobie ten kijek z kawałkiem materiału w tyłek, bo z niego taki patriota jak ze mnie mistrz matematyki (z matury miałam 16%). Z resztą jak każdy inny rzucający się jak wesz na grzebieniu uczestnik tego "marszu". Ci wszyscy terroryści z flarami, racami i petardami, w szczególności ci, który rzucali w policję, coś rozwalali i podpalali powinni ponieść karę. No a szturm husarii pod Empikiem przejdzie do historii. Jako mem.


Atak  narodowców na policję. Marsz Niepodległości 2020



#marszniepodległości2020 Bitwa Pod Empikiem - szturm husarii.



Niestety zdarzyła się też przykra sytuacja ze strony policji. Postrzelony został fotoreporter "Tygodnika Solidarność". Wiadomo różni są ludzie, różne są sytuacje w takich wydarzeniach jak ten marsz i liczę na to, że był to zwyczajny wypadek, a jeżeli nie, to aby winny poniósł konsekwencje. Widok starszego pana, będącego w pracy, który został ranny i ma dziurę w policzku spowodował u mnie mokre oczy. Zwyczajnie przykro patrzy się na takie coś. 

Kliknij obraz by przejść do strony


Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje w naszym kraju. Chyba będę musiała się do takich rzeczy przyzwyczaić, bo jak dobrze pójdzie to mam jeszcze sporo życia przed sobą i pewnie to nie jedyne sytuacje, jakie będą się tu działy. Chyba że stąd wyjadę no Niemiec.

Poniżej jeszcze parę rzeczy, jak na przykład "hajlujący" ziomek z marszu "Niepodległości", parę słów od Ruchu Ośmiu Gwiazd, swoją drogą polecam obserwować na Facebooku, i dopełnienie mojej pisaniny, czyli film Carrionera, który wyraża więcej niż tysiąc słów. 


Kliknij w obraz by przejść na stronę







Pożar w mieszkaniu na trasie marszu. Ktoś rzucił racę, bo zobaczył baner Strajku Kobiet i flagę LGBT




Marsz Niepodległości 2020 czyli Niepodległa Patologia Zakompleksionych Chłopczyków


czwartek, 12 listopada 2020

Trzeba było na nich 15 lat czekać.

Ostatnimi czasy na muzyczny rejon powrócił zespół System Of A Down z dwoma utworami "Protect The Land", oraz "Genocidal Humanoidz". Łatwo się domyśleć, że dotyczą one tego, co teraz dzieje się w Artsakh (Górski Karabach), Armenii. Jest to dość zagmatwany temat, w sensie, trzeba by było się wczytać, bo z tego mówił Faza z kanału Przez Świat Na Fazie, to i Armenia i Azerbejdżan mają gdzieś tam jakieś swoje racje co do tematu Górskiego Karabachu. Aczkolwiek, patrząc na to, że dla Armenii jest to teren, na którym byli ich przodkowie, a Azerbejdżan chce owe tereny dla swoich jakichś korzyści, i razem z Turcją źle się zachowują, to jestem po stronie Armenii. 

Niestety bardzo mało widzę i słyszę, o tym co tam się dzieje. Gdyby nie to, że znam zespół System Of A Down i obserwuję jego profil, jak i osobiste profile jego członków, to kompletnie nic nie wiedziałabym o tych różnych bombardowaniach, że Rosja zrobiła zawieszenie broni, po czym Azerbejdżan zerwał tą umowę. I tym podobne rzeczy. Też nie wszystkie rzeczy czytam, bo zwyczajnie sam tytuł, sam nagłówek, czy samo zdjęcie potrafi spowodować u mnie łzotok. Strasznie mi smutno, że w takich czasach, gdy już świat przeszedł wojny, jeszcze ktoś się odzywa bombardowaniem. 

Fakt, że gdzieś jeszcze człowiek ginie z rąk innego człowieka mnie dołuje. Nie wiem jak dzisiejszych czasach w ogóle człowiek może zginąć z rąk innego człowieka. Nie mam bezpośredniego kontaktu z tym, ale wewnętrznie mnie to rozwala. Dotychczas sceny wojenne widziałam w filmach, a teraz widzę nagrania z realnych wydarzeń. Kiedyś by mnie to prawdopodobnie nie obchodziło, ale chyba im robię się starsza, to zwracam uwagę jakąkolwiek na to, co się dzieje na świecie. 

Czytając biografię System Of A Down poniekąd można dowiedzieć się było czegoś o Armenii, no bo w sumie ich twórczość opierała się na tych wydarzeniach. I poza tym, że dowiedziałam się o czym dany utwór mówi, opowiada, to i przy okazji poznałam trochę historii. Zwyczajnie szkoda mi Armenii, bo dużo przeszła, pożyła chwilę w spokoju, i z powrotem coś się dzieje. 

Zaś Azerbejdżan gdyby nie Turcja i jej konkretne cele, nie miałaby dużo do powiedzenia i nawet by tej wojny nie rozpoczynała, patrząc na to, że zwyczajnie nie miałaby jak jej rozpocząć, bo jest biedna pod kątem militarnym. A prezydent Turcji wziął sobie za autorytet niejakiego Austryjackiego akwarelistę, który pomordował miliony ludzi. Brawo, lepszego nie można było sobie znaleźć. A to że bombardują cywilów, szkoły, bloki mieszkalne, domy, i że w ogóle bombardują, no to dla mnie są skończeni w moich oczach.



Po premierze tych dwóch poniższych utworów musiałam sobie je przetrawić, parę razy posłuchać, posłuchać i śledzić tekst jednocześnie. Słuchając "Protect The Land" i oglądając teledysk to tego utworu zwyczajnie potrafiły mi lecieć łzy z oczu, pojedyncza, dwie, trzy, ale jednak. Melodia, słowa, obrazy z teledysku powodowały, że nie wytrzymywałam. Teraz już trochę mniej, ale jak się mocno wczuję w utwór, to nadal się zdarza. "Genocidal Humanoidz" nie wywierał już aż takich emocji, bo z niego wypływa taka złość.

Ja zespół poznałam gdzieś w okolicach 2009-2011, tak na oko, bo dokładnie nie pamiętam. Plus nie przesłuchałam całej dyskografii od razu, tylko tak po kawałku, a za jakiś czas, gdy już takie mocniejsze dźwięki mnie nie drażniły, przesłuchałam wszystko. Dlatego jakoś mocno nie odczułam ich nieobecności. W szczególności jak w tym czasie poznawałam innych artystów. Tam czasami pojawiła się myśl, że fajnie, jakby coś zrobili, ale najczęściej to było wtedy, gdy natrafiłam na jakiś nagłówek muzycznego portalu z nazwą System Of A Down w tytule. Ale wiem, że są osoby, które faktycznie te piętnaście lat czekały. I widzę po komentarzach, że im się podoba nowa muzyka. Nic dziwnego, bo nowe wydanie Systemu brzmi, jakby w ogóle tej przerwy nie było. Jest jakiś powiew świeżości, bo realnie ten czas minął, ale brzmienie jest ciągle Systemowe. Słuchacze też zwrócili uwagę na problem poruszany w utworach i są całkowicie z zespołem. 

Też pojawił się wywiad, gdzie zespół opowiada co skłoniło ich do zgarnięcia siebie znowu i więcej o temacie poruszanego w utworach, oraz o zbiórce dla Artsakh i Armenii. 


System Of A Down - Protect The Land (Official Video)




System Of A Down - Genocidal Humanoidz (Official Audio)




System Of A Down - Speaking Out For Artsakh (Band Interview)



wtorek, 10 listopada 2020

On marnuje swój głos w tym disko polo.

Swego czasu, gdy jeszcze oglądałam telewizję i pojawił się program "Twoja Twarz Brzmi Znajomo", to jego pomysł mi się spodobał. I teraz jak sobie pomyślę, że swoją premierę miał w 2014 roku, to poza tym, że sama czuję się a little bit old, to jeszcze dziwi mnie to, że ten program tak długo przetrwał. Myślałam, że tam parę sezonów i ludziom się znudzi, albo nie będą chcieli tego programu realizować, a tu jednak nie. I wiadomo, niektóre metamorfozy wyszły fajnie, inne mniej, niektóre metamorfozy wyszły nieudanie, ale były śmieszne, albo był nie udanie i były cringowe. Uczestnicy mogą pokazać się z innej strony, spróbować czegoś nowego, czegoś kompletnie innego niż się zajmują, a niektórzy pokazują chociażby na co stać ich głos. 

Teraz telewizji nie oglądam, ale gdzieś tam ciekawi mnie, jak te przemiany wychodzą, dlatego oglądam same występy w internecie. No po to wstawiają te urywki programu na YouTube, nie? I to wychodziło różnie, niektóre metamorfozy były właśnie nieudane, bo na przykład czyjąś twarz nie było jak lepiej ucharakteryzować, albo było w niektórych widać, że troszkę tną po kosztach, albo jakaś postać nie pasowała kompletnie do uczestnika. Czasami zdarzały się takie występy tylko w niektórych odcinkach, jednak całe serie potrafiły być słabe. Główny problem w moich oczach był ten, że dużo kreacji było właśnie słabo dopasowanych do uczestnika, który być może w inne, bardziej do niego pasującej pokazałby się dużo lepiej. 

W ostatniej najnowszej edycji wystąpił między innymi Czadoman, którego "Ruda tańczy jak szalona" powoduje u mnie nerwicę, i to już nawet nie chodzi o to, że to disco polo, którego nienawidzę, ale niektóre piosenki z tego gatunku, głównie te starsze, mogę zdzierżyć (na imprezach działają), no ale rudej za cholerę nie zdzierżę. No i właśnie tylko z tą piosenką, jak i z tym gatunkiem kojarzył mi się Czadoman, tym samym nie postrzegałam go jakoś w pozytywnym świetle, a jego udział w "Twojej twarzy" uznałam, że najprawdopodobniej będzie klapą, no bo przecież on tylko disko polo śpiewa. No więc nieźle się zaskoczyłam. 

Czadomanowi przyszło wcielić się Luciano Pavarottiego, Grzegorza Markowskiego, Felicjana Andrzejczaka, czy nawet w Ozzyego Osbourne'a i sobie z tym PORADZIŁ. Nie wiem jak to po kolei szło, ale z każdym swoim występem w tym programie pokazał, co potrafi zrobić z głosem. Oczywiście tam jakieś słabsze występy, których nie zanotowałam też były, ale zaśpiewać głosem zbliżonym do Ozzyego? czy Pavarottiego? przecież wydawało by się, że artysta od disko polo złamałby się. A ostatnim, finałowym! jego występem, było wcielenie się w Krzysztofa Cugowskiego. No co tu dużo mówić, he did this! Ja to jeszcze przez dwa dni ponownie oglądałam po pierwszym obejrzeniu. Nawet odtworzyłam sobie ten odcinek w niejakiej ipli, żeby cały segment z tym czadowym człowiekiem obejrzeć. Nie wiem dlaczego, ale ten występ mnie poruszył, do tego stopnie, że mi potrafiła łezka polecieć przy jego wykonie.

Nasunęła mi się myśl, dlaczego on nie zajmie się za jakąś ambitniejszą muzykę? Dlaczego w pełni nie korzysta ze swojego głosu? Przecież mógłby zrobić o wiele lepsze rzeczy, niż jakieś disko polo. Albo nawet jakby robił disko polo, to nadal mógłby zrobić coś epickiego, bo tak to marnuje ten swój głos. Mam nadzieję, że po tym występie może ktoś się do niego odezwie, może ktoś wpadnie na pomysł na wykorzystanie jego głosu, nie wiem co to mogło by być. Fajnie, jakby spróbował chociażby. Bo próbować nigdy nie zaszkodzi przecież.


Czadoman jako Krzysztof Cugowski - Twoja Twarz Brzmi Znajomo

wtorek, 3 listopada 2020

Podróż przez świat pełen potworów zjadających ludzi. | "Love and Monsters".

Nawet nie spodziewałam się, że obejrzę ten film tak szybko, dzień po premierze. 

Lubię tematy postapokaliptyczne, około postapokaliptyczne, albo takie, gdzie po jakimś wydarzeniu życie ludzi na Ziemi drastycznie się zmienia, na przykład wybuch jakiejś elektrowni atomowej, tylko na większą skalę, albo gdzieś zachodzi jakaś mutacji i coś się dzieje. Dlatego pomysł z potworami, które opanowały świat przypadł mi do gustu. 

Bardzo spodobał mi się sposób w jaki "Love and Monsters" się zaczął. Animacja stylizowana na łatwe rysunki zobrazowała to co się stało, a narratorem opowieści był Joel, główny bohater filmu w którego wcielił się Dylan O'Brien. Swoją drogą, motyw rysunku i rysowania przewijał się w filmie, bo właśnie Joel rysował, i ten akcent mi się bardzo podobał. I jeszcze spodobał mi się taki zabieg, że była scena przed tą całą rewolucją, jak Joel rysuje swoją dziewczynę, no i nie wychodzi mu najlepiej, ale dziewczyna daje mu szkicownik i kredki (Prismacolor!), a zaraz powraca scena, gdy chłopak sieci w bunkrze i rysuje tymi kredkami, w tym szkicowniku, potwora, przed którym stał z kuszą parę ujęć wcześniej (nie zabił go 😛), a na początku tej sceny było ujęcie na te kredki, które były na wykończeniu. Strasznie spodobał mi się ten moment w filmie. Fajnie zmontowane. Choć nie wiem, jak przez siedem lat starczyło mu to opakowanie kredek 😆. No chyba, że na początku rysował ołówkiem. Oczywiście wiem, że to film, i twórcy tak specjalnie zrobili, pod narrację filmu, ale mnie to rozbawiło. 


Póki nie było jakoś za dużo informacji o tym filmie, tylko jakieś szczątkowe, napotykałam się na różne jego opisy. Ja za bardzo nie ufam takim opisom, w szczególności jak do premiery jest jeszcze daleko. Wiele razy trafiłam na opisy filmów które się nie zgadzały z tym co faktycznie produkcja przedstawia, i to nawet w przypadku filmów, które miały już dawno swoją premierę, a co dopiero w przypadku filmu, który jest dopiero zapowiedziany. Podobnie było z "Love and Monsters". Nie mówię, że opis mówiący, że główny bohater uczy się przetrwać w świecie potworów, jest kłamstwem, bo to jest część fabuły, ale jednak jest trochę niepoprawny, bo głównym punktem jest konkretny cel podróży Joela. 

Po tym, jak potwory przywlekły się na Ziemię, ludzie schowali się do podziemnych bunkrów i tam sobie żyli. Przez siedem lat. Na początku filmu pokrótce poznajemy życie i funkcjonowanie w bunkrze w którym był Joel i kilka innych osób. Fajnie się urządzili tam, choć trochę wygląda to jak prowizorka. Mili radio, żeby się móc skontaktować z innymi, ręcznie robione bronie, wiadomo, żeby się bronić, a nawet krowę. W pewnym momencie jakiś potwór chciał im wbić na chatę, ale chłopy zgarnęły broń i poszły go załatwić. Joel też chciał pójść, no ale ponieważ chłopaki go znały, to kazały mu zostać. Ale tam nadarzyła się okazji i pretekst i wraz Joel poszedł z chęcią pomocy. Tylko, że jak stanął centralnie przed potworem, który swoją drogą chwilę wcześniej pożarł ziomka z bunkra, to tak go zmroził strach, że stał tylko w miejscu i drżał. I jeszcze by go ten potwór pożarł, ale zjawiła się reszta brygady antypotworowej. No Joel był takim bojuchem. Prawdopodobnie idąc na tego potwora chciał przezwyciężyć swoje lęki, no ale na tamtą chwilę mu nie wyszło. Potem sobie rozmawiał z Aimee, dziewczyną z którą był przed monster apokalipsą i w pewnym momencie łącze się zerwało, pewnie za dobrych serwerów tam nie mieli. Joela wzięło na mocne przemyślenia, miał dość ukrywania się pod ziemią, gdzie i tak potwory potrafiły się dostać, wyglądało to trochę jakby dusił się siedząc w tym jednym miejscu i pod wpływem natłoku myśli wybucha pomysłem, że wyrusza w podróż, chce spotkać się z Aimee. Ludzie z bunkru próbowali go zatrzymać, ale im nie wyszło. Dostał porady, na przykład żeby uciekać i chować się przed potworami, do ręki dostał kuszę i wyruszył!



Wychodząc na powierzchnię ziemi, uradowały go promienie słoneczne. Odetchną z ulgą, że jest na świeżym powietrzu, a nie w ciemnym bunkrze pod ziemią. Idąc w swoim kierunku mijał pozostałości po różnych potworach, jak kokony na drzewach, a niektóre, te mniejsze kryły się za drzewami, gdy ten niepozornie sobie przechodził. Po prostu idziemy razem z Joelem w tamtejszy, odmieniony świat, gdzie przyroda wykorzystała nieobecność ludzi i zaczęła przejmować kontrolę. Wszystko porośnięte bluszczami i innymi roślinami. W ogóle podoba mi się, jak został pokazany tamtejszy świat, to wszystko tak ładnie wyglądało, krajobrazy, świetnie wykorzystane Australijskie widoki, piękne. A długo nie było trzeba czekać, aż Joel spotka jakiegoś stwora. Idzie sobie przez jakieś opuszczone podwórko, na którym było oczko wodne, albo basen, w sumie to nie wiem, no coś z wodą w każdym razie i z tego wyszła gigantyczna żaba, która zaczęła na chłopaka polować. Joelowi, który rzecz jasna się przestraszył, udało się uciec, ale to dopiero był początek. Przy okazji poznał nowego, psiego kompana. Piesek trochę pomógł mu z tą wielką żabą, a potem zaprowadził go do swojego domu, gdzie Joel się schował (run and hide - jak powiedział mu kolega z bunkra). Domem był kempingowiec, a na jego ścianie, obok posłania zwierzaka, było jego imię i takim łatwym sposobem chłopak się dowiedział, że pies ma na imię Boy.

No i tak sobie wędrowali we dwóch, aż w pewnej chwili Joel wpada w jakąś dziurę, bo bu się notować zachciało podczas marszu, zamiast notować. I wtedy padło "I feel in a hole". I tu zapaliła się u mnie lampka, jak u typowego fana serialu "Teen Wolf", bo tu wydarzył się taki inside joke właśnie związany z tym serialem. W jednym z odcinków "Teen Wolf" jeden z bohaterów wpadł do dziury w ziemi i również powiedział wers "I feel in a hole". Jest to jeden z bardziej rozpoznawalnych cytatów wśród fanów serialu. Tak więc podczas oglądania filmu uśmiechnęłam się z tego powodu, a tego samego dnia, gdy byłam po obejrzeniu filmu i weszłam na Instagrama, to ludzie też to spostrzegli (bo jakże by inaczej 😆), tyle, że musieli się pochwalić. Na początku filmu też pojawił się element, który od razu wpadł mi w oko jako fanowi "Teen Wolf", on też pojawił się w trailerze, a chodzi o Jeepa. W serialu bohater grany przez Dylana O'Briena jeździ niebieskim Jeepem. Tak to jest, wsiąknąć w jakieś treści. Także Joel będąc w dziurze, chciał się z niej wydostać, ale szybko się okazało, że w małych tunelikach w ścianach tego domu, żyją sobie i mieszkają potworki, które zaczęły go atakować, no i chłopak znowu się przestraszył. I nawet chciał się bronić... kością, ale z pomocą przyszła mu pewna dwójka, trochę nietypowa, dziadek i dziewczynka, którzy po wydostaniu Joela i załatwieniu potworków podśmiewują się z reakcji chłopaka na te stworzenia. Przeważnie dziewczynka jest szczera do bólu. Nowi znajomi, Clyde oraz Minnow, znali się na potworach, życiu w nowym świecie, dlatego Joel postanawia się do nich przyłączyć, w szczególności, że w ich stronę kierował się kolejny potwór.




Na początku Minnow nie do końca była zadowolona z obecności nowego kompana i nie stroniła od złośliwych uwag. Zaś Clyde postanowił chłopaka trochę podszkolić, żeby za szybko nie zginął. W pewnym momencie ich marszu i rozmowy, za plecami Joela ze skały wyłonił się wielki ślimak, który swoją drogą był taki ładny, twórcy tak ładnie go zaprojektowali, zrobili, w ogóle nie wyglądał groźnie, a nawet uroczo bym powiedziała, i ta kamienna muszla, która wyglądała jak część tego lasu, przez który trójka szła. Oczywiście gdy Joel usłyszał od Clyde'a "nie ruszaj się", to zmroził go strach i cały się telepał. W końcu za jego plecami stał wielki potwór. Na szczęście Clyde, spec od tych spraw, poradził sobie z tym, bez konieczności zabijania stwora, a jeszcze zrobił tak, że dzięki ślimakowi ten potwór co szedł za nimi, już iść nie będzie. 

I tak w trakcie podróży Joel uczył się o potworach, notował i rysował je w swoim szkicowniku, czy uczył się strzelania ze swojej kuszy. Pierwsza jego próba wystrzelenia strzały nie była zadowalająca. Podsumowała to delikatnie reakcja Minnow, która przewróciła oczami, robiąc minę "oho, wiadomo z kim mamy do czynienia" oraz "to będzie długa droga", Ogólnie postać tej dziewczynki bardzo mi się podobała. Jak nie lubię dzieci, tak normalnie i tak tak w filmach, póki co to ja tylko dwoje dzieci tylko zaakceptowałam w swojej obecności, i to nie mogą być koło mnie za długo, bo każda cierpliwość się kiedyś kończy, to postać Minnow była tak urocza, z humorem połączonym z taką dziecięcą szczerością, a mała aktorka tak świetnie sobie poradziła, wiarygodność sto procent. Dzięki temu spokojnie można było wczuć się w oglądanie, jakby oglądało się jakąś prawdziwą sytuację w życiu, to dało takiej wiarygodności filmowi. 

I tak przez czas wspólnej wędrówki Joel dowiedział się parę zasad, więcej o potworach, jak sobie z nimi radzić, no i oczywiście, w końcu udało mu się wystrzelić strzałę w środek wyznaczonego punktu. Nawet Minnow się ucieszyła i aż go przytuliła z tego powodu. Jednak doszli do momentu, w którym ich drogi się rozchodziły. Pożegnania są smutne, więc obu stronom było przykro. Miałam wrażenie, że Joel walczy trochę ze sobą, żeby jednak nie pójść za nowymi przyjaciółmi, jednak wygrał cel który sobie postawił. Nawet Minnow, która na początku nie była zbyt uradowana obecnością chłopaka, było jej smutno, ale aby chłopak wyciągną szminkę, którą zgarną gdzieś po drodze dla Aimee, to dziewczynka się uradowała. Jak to dziecko, cieszy się z małych rzeczy. Na pożegnanie Joel dostał granat od Clyde'a, w tym momencie, to chłopak się ucieszył jak dziecko. No i rozeszli się w swoje kierunki.


Zbliżając się do miejsca docelowego, Joel oraz Boy napotykają gigantyczną stonogę. Stonogę? Chba tak, miało to coś mnóstwo nóg. Stwór nieźle przyfasolił chłopakowi i skupił się na piesku. Chłopak widząc, że ta wielka bestia ma ochotę zjeść jego psiego przyjaciela, zmobilizował się i załatwił tę kreaturę. Bać się bał, ale jednak załatwił. Podobał mi się ten moment w filmie. To prosty zabieg, który często widzę w filmach, że u jakiegoż strachliwego bohatera budzi się odwaga, ale tutaj, w "Love and Monsters" podobało mi się jak to zrobili. Zazwyczaj takiego bohatera całkowicie opuszcza strach i trochę gwiazdorzy, a tutaj bohater nadal się bał, tyle że postanowił działać. 

Za niedługo ta dwójka znowu trafia na monstera. Tym razem na takiego co ryje pod ziemią i kieruje się słuchem, więc nasz bohater złapał pieska, przytrzymał mu pyszczek, schował w pniu jakiegoś drzewa i starał się być cicho, dzięki czemu potwór odszedł. Ale niestety pies zauważył coś i wyrwał się, monster powrócił, Joel musiał bronić ich obojga, więc w trakcie skoku do rzeki, rzucił w jego paszczę granat, i gdy wylądował w wodzie, granat sobie wybuchł i po monsterze. Ta scena też mi się bardzo podobała. Też i w trailerze zwróciła moją uwagę. Wszystko fajnie, Joel poczuł się jak Tom Cruise tylko że jak wyszedł tam z tej rzeki, to okazało się, iż na ciele ma zmutowane pijawki. Trochę się zdenerwował i zaczął krzyczeć na pieska, który ucieka. Mam wrażenie, że jego nerwowa reakcja była spowodowana ukąszeniami tych pijawek, że one coś tam mu dały do organizmu przy ugryzieniu, bo potem to on się źle czół. Niby kontynuuje swoją podróż, ale w końcu traci przytomność.


Budzi się w miejscu, do którego wędrował. Jest szczęśliwy, bo widzi się z Aimee. Tamtejsza osada wydaje się być lepszą, nie jest w niej tak ponuro, robi wrażenie bardziej przytulnego miejsca, dodatkowo położonego przy plaży. Tamtejsi ludzie przygotowywali się do podróży do lepszego miejsca. Gdy w końcu Joel ma chwilę porozmawiać z Aimee, okazuje się, że owszem, cieszy się iż widzi się z chłopakiem, ale jednak nie do końca to wszystko poszło po myśli naszego bohatera, co go to trochę zasmuciło. Udało mu się też skontaktować ze swoimi ziomkami z bunkra, pochwalił się, że dotarł na miejsce, i przeżył. Rozmawiali tak zawzięcie, jakby za  sobą tęsknili. Przeważnie jakby Joelowi ich brakowało. Przez chwilę miało się wrażenie, jakby trochę żałował swojej decyzji. Też dowiedział się, że w jego starej miejscówce nie dzieje się najlepiej, na co Joel próbował ich przekonać, żeby wyszli na powierzchnię. W pewnym momencie chłopak skumał się, ze jest coś nie tak, i miał rację. Pewni ludzie okazali się być źli i chcieli zrobić złe rzeczy i nawet nasłali wielkiego kraba na tamtych ludzi. Ale z racji tego, iż Joel był na kursie nauk o potworach, odesłał wielkiego kraba z powrotem do wody, a do tamtych złych karma wróciła. 

Mimo iż nie wszystko było po myśli naszego bohatera, to ostatecznie był on zadowolony, ze podjął decyzję o podróży, bo i wyszedł na powierzchnię, i przezwyciężył swoje lęki, wyznaczył sobie cel i udało mu się go spełnić, przeżył! tą całą podróż, i to dwukrotnie, bo on potem wrócił do swoich ziomeczków z bunkra. Swoją drogą, potem zachęcał przez radio innych ludzi, żeby wyszli na powierzchnię, argumentując, że skoro nawet on przeżył taką podróż, i to do tego dwukrotną, to każdy przeżyje. No i film skończył się pozytywnie, a zakończenie było takie, że jakby chcieli, to by drugą część mogli zrobić. Nie wiem, czy tak się stanie, ale zakończenie jest otwarte. 



Film mnie pozytywnie zaskoczył. Myślałam, spodziewałam się, że to będzie produkcja bardziej skierowana do młodszych widzów, będzie wszystko takie łagodne, coś na poziomie filmów Disneya. Na szczęście nie przesadzili z tą łagodnością, na przykład na początku była pewna scena, gdzie dużo nie pokazali, ale wiadomo o co chodzi, czyli to już taka produkcja bardziej dla wyrośniętych dzieci, że tak powiem. Podobało mi się to, jak wszystko, każdy wątek podróży Joela, zostało równomiernie pokazana. Najpierw chwila dla opowiedzenia historii, co stało się na świecie, potem pokazanie życia w bunkrze, początek podróży Joela, w trakcie której poznaje Clyde'a i Minnow i uczy się różnych rzeczy, no i dotarcie do celu. Niczego nie było ani za dużo, ani za mało. Obejrzałabym rozszerzony moment tego, jak Joel uczył się o tych potworach i tak dalej, bo to by było ciekawe, a tak zostało to tak na szybko pokazane, żeby właśnie w filmie wszystko pasowało i wyszło tak jak wyszło, czyli wszystko dobrze. No, tu waśnie jest takie dziwne uczucie, że wszystko było idealnie wyproporcjowane, ale ten jeden moment można by było jednak zobaczyć w rozszerzeniu, głównie dlatego, że strasznie polubiłam postaci Clyde'a i Minnow. Cała trójka, plus pies była świetnym połączeniem i nawet mi było szkoda jak się rozdzielali, bo mogłabym oglądać ich do końca filmu. Też to była taka barwna produkcja, w sensie na te wszystkie krajobrazy, przerobione na tamten świat, tak przyjemnie się oglądało, wszystko miało piękne kolory, że chciało się patrzeć. Też podobało mi się w jaki sposób zostały stworzone potwory. Chyba w większości to były takie zwyczajne stworzenia, co są w prawdziwym życiu, tylko wyrośnięte i w jakiś sposób odmienione, tak jak na przykład ta żaba, czy krab. Podobało mi się jak zostały stworzone, pomysł i wykonanie. Fajnie się je oglądało. 

Dla mnie to był bardzo dobry i fajny film. Nie miałam jakichś dużych oczekiwań i po prostu pozytywnie mnie zaskoczył. Miła, lekka produkcja z humorem, przygodami i potworami. Niczego nie było ani za mało, ani za dużo. Każdy wątek Joela był równomiernie rozprowadzony po linii czasowej filmu. Zwięźle opowiedziana historia, która wydawałaby się dla dzieci, ale nie koniecznie taka jest, to zależy kto co lubi, no mi się spodobało, a niby jestem już dorosła. Idealny na wieczór, żeby sobie odpocząć, pośmiać się, obejrzeć coś lekkiego, ze znajomymi, albo też samemu, z piwkiem w ręku. No chyba, że jest się nieletnim, to to ostatnie to nie. 

"Love and Monsters" obejrzałam dzień po premierze, to jak na mnie bardzo szybko, bo ja jak czasami się zbieram do obejrzenia czegoś, to się schodzi, tak jak z pisaniem tego wpisu (dla przypomnienia - premiera była 18 października). Pewnie o czymś zapomniałam wspomnieć, no ale cóż, zawsze można obejrzeć film.




poniedziałek, 2 listopada 2020

***** ***

W swoim wpisie mam wrażenie, że byłam roztargniona, pisałam to co mi w głowie siedziało, żeby się tego pozbyć i po drodze pewne rzeczy mogłam napisać nie tak jakbym tego chciała, a o innych rzeczach zapomniałam, więc jako uzupełnienie podzielę się filmami, z którymi autorami się zgadzam.

Ogólnie to nie sądziłam, że spisanie myśli da mi w efekcie to, że mniej będę o czymś myślała, mniej będę się przejmowała. Oczywiście nadal obchodzi mnie, to co dzieje się na ulicach, nadal wspieram protesty, ale jakoś mniej wyżera mi to psychikę. Też nie spodziewałam się, że coś aż tak może mnie przejąć. To co robi i zrobiło *** wstrząsnęło mną, czego po sobie bym się nie spodziewała, bo jeszcze do niedawna mało mnie obchodziła polityka i te sprawy. Widok tych wszystkich protestujących, widok ludzi na wielkim proteście w Warszawie, to zapadnie w pamięć. Wydawało by się, że aż ciężko jest uwierzyć w to, co człowiek może zrobić innemu człowiekowi, i co grupa ludzi może zrobić, że ludzie wychodzą na ulicę, a jednak to się dzieję. Mam nadzieję, że *** w końcu przestanie wkurwiać ludzi. 

Jeszcze jestem słaba w przekazywaniu tego, co mi chodzi po głowie, więc udostępniam filmy ludzi, którzy robią to lepiej.


DZIEŃ KOBIET - Strzał z D


Decyzja Trybunału Konstytucyjnego | Żyję w Polsce dla beki


Szanowny Panie Prezesie